piątek, 22 lutego 2013

Awanturnicy

 Ten las był niedaleko miasta Ateria, tyle pamiętał z mapy, którą kiedyś posiadał. Nie obchodziła go bliskość twierdzy, jedynie obecność celu jego wędrówki. Przedzierał się przez zarośla jakieś sto, może dwieście metrów przed nim. Tyle miesięcy wędrówki. Był na wyciągnięcie ręki.
 Ściągnął strzałę wraz z mistrzowskiej roboty łukiem, gdy spomiędzy drzew wypadł jakiś stwór i zarył w zamarzniętej ziemi. Przeskoczył go bez większych problemów i pomknął dalej. Nie przypatrywał się bardziej, zarejestrował jedynie, iż miał skrzydła, rogi i łuski - nie widział potrzeby wiedzieć więcej. Sądząc po gamie odgłosów, nad którą górował gardłowy bas, w charakterystyczny sposób wprawiający powietrze w wibracje, stwierdził, że jego towarzysz nie ma problemów z nieprzewidzianymi gośćmi, bawi się z nimi. Niektóre dźwięki, prócz przypominających pościg, przywodziły mu na myśl nadeptywanie ogona.
 Na tle buchających miedzy drzewami płomieni dostrzegł cień ludzkiej sylwetki. Cięciwa skrzypnęła cicho, kiedy naciągał pocisk. Biegł, nie celował specjalnie, wystrzelił. Świadomość, że trafił nadeszła wcześniej niż stłumiony jęk. Więcej go nie obchodziło...
 Wskoczył na wystający głaz i rozejrzał się wokół. Dostrzegł go, w dole. Pędził krawędzią wysokiego brzegu rzeki. Mężczyzna wyglądał na kupca: czerwona czapka przechylona na bok na tutejszą modłę; długa czerwono-złota kamizela narzucona na luźną koszulę; bryczesy obwiązane rzemieniami.
 Przymierzył się do strzału, lecz odpuścił. Za dużo kamieni, za którymi cel się schowa. Warknął pod nosem, po czym zeskoczył na brzeg i pognał za mężczyzną. Wyciągał rękę, ale stalowe pazury szarpały jedynie skraj kubraka. Zirytowany, że strach dodaje ofierze sił, skoczył jej do karku. Nieoczekiwanie potoczyli się w bok, do krawędzi. Zbroja brzęczała, kiedy raz po raz uderzał o kamienie. Wypuścił z rąk kupca, a także łuk, wszystko i każdy spadał oddzielnie. Zahuczało mu w głowie od uderzenia w kamienisty brzeg. Sycząc cicho i szczerząc ostre kły, z wysiłkiem otworzył zalane krwią oczy - najwyraźniej musiał rozciąć czoło. Widział rozmazaną, czerwoną sylwetkę. Kupiec kuśtykał i molozlnym krokiem uciekał. Nie mógł mu umknąć, nie teraz. Podniósł poobijaną głowę, lecz, ku swojemu zdziwieniu odkrył, że mu się po prostu nie chce ganiać za tym wieśniakiem. Z zduszonym westchnieniem znowu zatopił twarz w lodowatej rzece...


                                                  ***

 Było mu zimno. Nie umarł, bo nie w całe ciało, ale w stopy...? Stęknął cicho i, mrugając zawzięcie, spróbował oprzytomnieć. Instynktownie szarpnął rękoma, lecz przwiązane sznurem nadgarstki nie zamierzały oderwać się od podłokietników krzesła. Pochylony lekko do przodu zobaczył, iż kostki również są unieruchomione. Irytacja sięgnęła szczytu, gdy odkrył, że na ma sobie jedynie wysłużone, brunatne spodnie oraz luźną koszulę, która swoje najlepsze lata wizualne i kolorystyczne miała zdecydowanie za sobą. Pozbawiono go też butów. Coś na kształt warkotu połączonego z krzykiem wydobyło się z jego gardła, nie dokońca tak efektownie jak zamierzał. Kto śmiał go rozebrać?!
 Powiódł zdziczałym wzrokiem dookoła, by zorientować się w obecnym położeniu. Ćmiący ból w okolicy skroni nie należał do jego przyjaciół... Jakieś pomieszczenie, względnie duże, dość ciemne. Kawałeczek od niego, po lewej stał stół, a na nim jego rzeczy: elegancko złożony śliwkowy płaszcz, łuk oparty o kołczan pełen czarnych i srebrnych strzał, kilka noży różnorakiej długości i kształtów. Najbardziej widoczna była jednak rozłożona na części zbroja. W świetle wpadającym przez świetlik groziła oglądającym; promienie załamywały się na misternych detalach, tańczyły na ostrzach groteskowo odstających ostróg i pazurach rękawic. Matowy, czerwony metal lśnił, jakby kpił sobie z faktu, że przeczy to prawom logiki i tutejszej sztuki kowalstwa.
 Jakiś czas temu przestał skrobać podłokietniki długimi, ostro zakończonymi paznokciami. Zamiast tego raz po raz klapał o podłogę końcem ogona, przywiązanego do nogi krzesła - w przeciwieństwie do sporej rzeszy swoich pobratymców, posiadał takowy członek. Z wysuniętą w prawo szczęką, śledził wzrokiem poszczególne linie wymalowanego na podłodze znaku, a po środku którego go usadzono. Ochronny, siódmego stopnia. Znali się na swojej robocie, chociaż trochę przesadzili. Aż tak potężny nie był, żeby od razu chwytać się tej właśnie Pieczęci, a Siódmy Stopnień nie zatrzymałby tylko Arcydemona czy też, jak go zwą tutejsi, Diabła - od tego był Ósmy Stopnień, niedostępny mieszkańcom powierzchni, bo który z jego ziomków wychylałby się z wyjawieniem tego rytu? Nawet nie samobójca.
 Postawił uszy na sztorc, słysząc kroki. Jedne były cichsze i drobniejsze, bardziej rytmiczne albo typowo męskie. Inne dudniły przy akompaniamencie zgrzytów, wszystko w identycznych odstępach. Od czasu do czasu pojawiało się również swego rodzaju szuranie, jakby ktoś ciągnął dywan z chropowatym podbiciem. Nonszalancko oparł się plecami o oparcie krzesła. Z kpiącym uśmieszkiem spoglądał na swoich opraców jednym okiem, gdyż drugie przysłaniała krucza grzywka. Kobiety były w znaczącej większości, mężczyźni raczej tutaj ginącym gatunkiem. Każdy patrzył inaczej; ciekawie, od niechcenia, obojętnie albo z potępieniem. Najbardziej raziła go jednak kolorystyka pupilków: niebieskie, zielone, fioletowe, cieniste, niektóre nakrapiane. Z przekąsem stwierdził, że tylko jeszcze pasiastych smoków brak. Najdłużej przypatrywał się czarnej paskudzie, znacznie górującej nad resztą. Przypominał mu jego własnego towarzysza, różnić mogło ich jedynie opancerzenie i masa mięśniowa. Pomagająca mu kreatura, która wyrządziła tyle szkód zdrowotnych i obróciła w pył dzielnice kilku miast oraz pokaźny kawał lasu, teraz tkwiąca w drugim końcu pomieszczenia, nie okazała choćby krzty pokory i wciąż rzucała się na boki w krwawym szale, bliska wyrwania z podłogi gniazd ograniczających ją łańcuchów. Nie ryczała, nie mogła przez zamkniętą na pysku klamrę. Podejście bliżej wciąż jednak pozostawało samobójstwem.
 Przybity do krzesła młody mężczyzna zignorował donośny warkot towarzysza, po czym odezwał się z czystym znudzeniem. Głos miał gładki, skupiający uwagę, ale i podejrzanie drapieżny, jak na swój wiek.
 - Skończmy tę maskaradę i przejdźmy od razu do rzeczy, bo mi śpieszno...
                                                                              
                                                     ***
 
[anndr.deviantart.com]

Imię: Dinigon
Nazwisko: Faringer
Wiek: Odkąd tu przybył minęło 500 lat.
Rasa: Demon
Płeć: Mężczyzna
Wygląd: Dinigon nie spełnia ludzkiego, jak i swojego, wyobrażenia demona w cielesnej postaci - "zwalistego wiekoluda z ramionami, jak konary, metrowej długości rogami na czole i płonącymi ślepiami, co jak oprze się o chatę, to przesuwa ją". Choć jest wysoki i typowo łuczniczej budowy, nie wyróżnia się w tłumie. Czarne włosy zawsze pozostają w nieładzie, a przesadna bladość wynika ze światłowstrętu. Surowej urodzie kontrastu nadają lśniące, brązowe oczy. Uciężliwe podobieństwo do elfa i syna pewnego szlachcica otworzyło mu wiele drzwi i tyleż samo razy wpędziło w kłopoty, dlatego też wytatuował sobie wokół oczu typowo demoniczny wzór, a jedno ucho przyozdobił przesadną ilością pięciu srebrnych kółeczek. Jest jednym z nielicznych demonów posiadających ogon. Niemal nigdy nie pokazuje się bez broni i wykonanej z dziwnego metalu zbroi, która mimo swej szczelności, nie ogranicza ruchów.
Umiejętności: Sztukę władania łukiem opanował do tego stopnia, że tylko kilka osób potrafi go przerosnąć, nie ważne czy walczy w zwarciu czy na dystans. Nie zdradza drygu czy też specjalnych ciągot do magii, po broń białą sięga w ostateczności. Rasowy talent do targowania i manipulacji pomaga mu umknąć oprawcom, przy czym może sobie z nich pokpić.
Broń: Wykonany z anielskich piór i znanego tylko krasnoludom metalu łuk, wyposażony w trzy ostrza na każdym ramieniu oraz gryfy o kształcie szpikulców. W ostateczności noże.
Zdolność specjalna: Może przybrać formę cienia o bliżej nieokreślonym kształcie, lecz wiąże się to z porzuceniem całego ekwipunku.
Charakter: To w gorącej wodzie kąpany, samolubny ignorant z przesadnie wesołym usposobieniem i czarnym humorem, jak na demona przystało. Dumny ze swojego pochodzenia i podgatunkowej tożsamości, patrzy na inne rasy z niejakim obrzydzeniem. Na kundle, jak zwykł nazywać mieszańce, i elfy szczególnie. Świadomość, iż jest podobny do tych ostatnich choler doprowadza go do pasji. Niejednokrotnie irytacja znajduje ujście w słownictwie bądź przemocy. Stara się nie okazywać, jak bardzo denerwuje go obecne, skomplikowane położenie. Choć przebywa wśród ludzi od bardzo dawna, wciąż nie do końca rozumie, bądź nie chce zrozumieć, ich zwyczajów - co wolno powiedzieć, a co nie - dlatego często znajduje się w co najmniej kłopotliwych sytuacjach. Bywa bezczelny do granic możliwości.
Hierarchia: Łucznik, Skrytobójca
Historia: Zawsze, gdy o niej mowa, Dinigona krew zalewa; przez ludzką głupotę tkwi w bagnie, w którym tkwi. Nie urodził się w sensie dosłownym, został przywołany i spętany w tym konkretnym ciele. Taki kaprys miał pewien szlachcic, chorobliwie niedopuszczający do siebie faktu, że jego syn, ukochany i jedyny dziedzic, złamał kark po upadku z konia. Pierwsze dni nowego życia były dla demona udręką: każdą cząstkę ciała rozrywał ból, gdy przystosowywało się do potrzeb, czy też "kształtu", nowego właściciela - szczególnie proces wyrastania ogona; wpajanie wiedzy, którą dysponował niedawny denat oraz wzorce zachowań; jak obracać się wśród ludzi. Mimo że szlachcic nadał mu imię swojego syna, Dinigon nie zapomniał kim jest naprawdę, jaki ma życiowy cel, skąd pochodzi. Demonia natura doszła do głosu po kilku miesiącach i zakończyła całą tę chorą maskaradę w dzień turnieju. Szybko, krwawo i widowiskowo. W podzięce za życie napluł na przybranego ojca. Odszedł... Doskwiera mu swego rodzaju samotność. Przemierza kraje w poszukiwaniu kluczy, które umożliwią mu otwarcie przejścia do domu.
 
 
[xxarashixx.deviantart.com]
 
Imię: Byron
Przydomek: Furia
Wiek: Jest na tyle młody, by nie obchodził go świat, i na tyle stary, by nie dać sobą pomiatać.
Płeć: Samiec
Rasa: Czarny Smok z Yan'krel, Odłam Turadu'Um.
Wygląd: Swoisty przerost masy mięśniowej jest znakiem rozpoznawczym członków jego plemienia; często trudno rozróżnić, gdzie kończy się kark, a zaczynają barki. W przeciwieństwie do wiekszości smoków z Yan'krel, Turadu'Um nie posiadają kolców czy krez wzdłuż grzbietu; całe ciało pokrywają ściśle nachodzące na siebie, trudne do przebicia łuski. Byron wyróżnia się pokaźnym rozmiarem nawet wśród swoich. Łeb smoka chronią dwa masywne rogi, dolna szczęka najerzona jest kolcami, a wokół szyi zamknięta złota obroża ze znakiem klanu, pełna rys po kłach i pazurach. W rozjarzonych złotem ślepiach zawsze widać rządzę mordu. Lewą stronę pyska znaczą trzy blizny. Nie przepuszczjące światła błony imponujących skrzydeł miejscami postrzępione są do tego stopnia, iż zwisają cieniutkimi kawałeczkami, ale nie pozbawia go to możliwości lotu. Gruby, długi ogon zakończony jest po obu stronach rzędem wygiętych na zewnątrz kolców, z czego dwa największe przypominają fantazyjne kły trójzęba.
Umiejętności: Biegłe wyszkolenie w walce w zwarciu, możliwość długotrwałego ziania ogniem.
Zdolność specjalna: Potrafi wpaść w Szał, dzięki czemu ignoruje obrażenia i przekuwa złość oraz ból w niespotykaną siłę.
Charakter: Porywczy i bezwzględny kolos, którego interesuje tylko rozlew krwi, do czego też często podjudza innych. Doskonale zdaje sobie sprawę z własnej potęgi, dlatego trudno go przestraszyć. Podobnie jak Jeździec, jest arogancki i prędzej rozbije sobie łeb o ścianę, niż okaże skruchę. Spora doza kłótliwości sprawia, iż choć nie jest specjalnie towarzyski, gdy zacznie mówić, trudno zamknąć mu pysk. Nie bawi się w piękne słówka, ze względu na gwałtowną naturę, częściej niż zdaje sobie z tego sprawę, sięga po wulgaryzmy. Nie pozwoli sobą pomiatać, bez względu na to, jakim ważniakiem jest rzekomy przełożony.
Hierarchia: Wojownik
Historia: Pochodzi z Yan'krel, ale w przeciwieństwie do zamieszkujących te tereny stad smoków, jego plemię ma najemniczą tradycję. Odłam, bo tak określiły ich inne, krzywo patrzące na postępowanie Turadu'Um plemiona, walczy po stronie tych Czarnych Smoków, u których zyskają najwięcej. Życie buntownika, pełne krwi i braku zasad, świadomość, że pozostali boją się powiedzieć coś wprost, gdzie zwycięzca bierze co chce - to wszystko odpowiadało Byronowi. Na przydomek Furia zapracował wyjątkową brutalnością. Jego temperament doprowadzał do licznych nieporozumień oraz walk z Głównym Du'Um, które z czasem stały się powszechną formą rozstrzygania sporów. Zasada ta nie obwiązywała tylko podlotka Głównego; młodzik pełnymi garściami czerpał z tego przywileju i drażnił Byrona, chcąc udowodnić swoją wyższość, a jego głupotę. Podczas jednego ze starć klanów, Furia skorzystał z zamieszania, masy cielski, morza lejącej się krwi. Dopadł niedorostka, złapał za kark i potężnym szarpnięciem wyrwał łeb wraz z kręgosłupem z reszty ciała. Była to charakterystyczna dla niego technika. Zbrodnia szybko się wydała, lecz kary uniknął. Potępienie z strony poszczególnych członków Odłamu nie obchodziło go w ogóle... Pogarda dla pobratymców, słabości, jaką okazali przy jakimś obrzędzie z truchłem syna Głównego Du'Um - ludzie zwą to pogrzebem - popchnęła Byrona do odejścia. Nie żałował tego nigdy, bo dlaczego żałować głupców zaślepionych sentymentalizmem? Opuścił Killinthor, by po kilkunastu latach powrócić w związku z umową zawartą z jakimś ludzkim śmieciem. Pech chciał, że owy robak zmienił całe jego życie... W pogoni za jakąś ułudą, siali pustoszenie w kraju do czasu, aż natrafili na Ordo Corvus Albus.