niedziela, 30 grudnia 2012

Strażnicy Południa.



    Ogłuszający ryk rozdarł tereny łańcuchów górskich.  Ciało harpii z ogromnym impetem runęło na czarną bestię, zmuszając ją do zmiany obranego kursu. Smukła jeźdźczyni pochyliła się mocno, wspierając na strzemionach siodła, by uniknąć ataku kolejnej napastniczki. Czarnołuski zanurkował, upodobniając się do upiornej komety, której warkocz stanowiła chmara skrzydlatych pół-kobiet. Pikował niczym jastrząb, nie poddając się zimnym objęciom wichury, by zaraz poderwać się i wykonać ciasny skręt. Z rozwartego pyska wystrzeliła wiązka czarnej energii, która poraziła jedną z najbardziej natarczywych harpii. Łotrzyca wydała z siebie ostatni skrzek i runęła w leśną gęstwinę. Błękitnooka wykrzyknęła zaklęcie, nierealne więzy spętały skrzydła kolejnej, skazując na śmiertelny upadek. Część harpii zaniechała ataku, odleciała w kierunku ośnieżonych szczytów. Resztę dosięgła salwa syczącego kwasu, uwolnionego ze smoczych trzewi. Nastała cisza, przerywana jedynie głośnym oddechem i spokojnym buczeniem błon.
- „To już się robi problematyczne, ammalvi. Atakują bez namysłu.”
- Martwi mnie to, że nawet nie ma jak poznać powodu… Są bardzo agresywne...
- „Może trzeba schwytać jedną z nich i… zmusić do negocjacji.” 
  Cichy śmiech demonicy przyjemnie zagrał w przestrzeni.
- To kwestia godna rozważenia. 
    Na horyzoncie widniała budowla, przywodząca na myśl strzałę wbitą w ziemię. Delikatna i strzelista, otoczona górskimi szczytami jak dziecię objęciami matki. Tajemne, odległe sanktuarium, świątynia wiedzy i pradawnej potęgi. Dom i schronienie dla jeźdźców i smoków, władców nieba, strażników Południa.
   

[http://eireen.deviantart.com/]

Imię: Almariel
Nazwisko: -
Przydomek: Demon Cer'thanmor. Chcąc nie chcąc, takim mianem określa się ją w rodzinnych stronach.
Wiek: Kto potrafi stwierdzić, ile czasu trwali tam, w bramach między światami, trwając jako cienie… Czy może winno się liczyć od nowa, jako drugie narodziny traktować ich szansę? Liczby, względne liczby…
Płeć: Kobieta
Rasa: pół Wysoka Elfka, pół demonica; pochodzenie: miasto Cer’thanmor
Opis wyglądu: Wysoka kobieta o skórze koloru atramentu, a oczach skrzących się i błękitnych, jak dzienne niebo. Ciemne, czarno-granatowe włosy gdzieniegdzie poprzetykane są szarymi pasmami. Odstające, rysie uszy ozdobione są stalowymi kolczykami. Para rozłożystych, lotnych skrzydeł o smolistych piórach zwykle spoczywa wygodnie na plecach, sięgają za pas. Demonica złamała jedno z nich, lewe, podczas jednej z wypraw i mimo pełnego wyleczenia pozostało nieznacznie odchylone. Na jej ciele zaciśnięta jest gęsta sieć blizn, z których największe przecinają plecy i prawe przedramię; zaś najbardziej zauważalną jest ta nacinająca lewą brew, lekko nachodząca na powiekę. Almariel jest chuda, wręcz koścista,  a przez to podatna na urazy. Liczne pobitewne ślady i poparzenia dodatkowo uwrażliwiają ją na ból fizyczny oraz zmianę temperatur. Z tego względu w ciężkich warunkach używa wielu zaklęć ochronnych, przez co jej moc magiczna jest słabsza, niż zwykle. Na czas misji i walk zakłada specjalne rękawice, które chronią jej skórę przed skutkami rzucania zaklęć, zwłaszcza tych, które związane są z Magią Ognia. Ubiera się w proste, skromne stroje pozbawione zdobień w cienistych kolorach, skrojone tak, by nie krępowały ruchów. Czasem, by dodać sobie otuchy, by przywołać duchy przeszłości, zakłada na szyję dawny emblemat przywódczy.
Umiejętności: Pełne wyszkolenie jeździeckie, zaawansowane szkolenie wojskowe w zakresie używania magii; obszerna znajomość sztuk nekromancji oraz Magii Śmierci i Rozkładu; podstawowa wiedza w zakresie Magii Ognia. Zręcznie posługuje się krótkimi mieczami i sztyletami. Zna wiele języków. 
Broń: Nosi przy sobie prosty, nieimponujący oręż, bardziej przypominający  przerośnięty nóż, niż miecz. Używa go w ostateczności.
Zdolności specjalne: -
Charakter: Skryta, stanowcza i ambitna. Nie lubi mówić o sobie i o swoich umiejętnościach, chociaż jest świadoma swoich talentów. Tak samo trudno przychodzi jej przyznawanie się do ich braku, gdyż w głębi serca jest bardzo dumna. Wiele obaw i myśli skrywa pod płachtą spokoju bądź obojętności. Spokój jest pozorny, tak naprawdę dusi w sobie wiele emocji, by nie ulec pokusom jej magii, która zdaje się burzyć, że jest wykorzystywana do celów sprzecznych z jej naturą. Ta wewnętrzna bitwa skutkuje czasem gwałtownymi zmianami nastrojów. Jest typem samotnika. Zbyt wiele czasu w towarzystwie sprawia, że czuje się nieswojo, niekomfortowo, wtedy też zaszywa się w swojej komnacie bądź bibliotece i spędza czas na czytaniu i ćwiczeniach. Jest twardym, acz cierpliwym mentorem. Jest gotowa poświęcać swój wolny czas dla swoich podopiecznych. Pokłada dużo nadziei w innych, chociaż echo przeszłości sprawiło, że jest bardziej ostrożna niż kiedyś. Jest bardzo uparta i nie odpuszcza w sprawach, które są dla niej ważne. Bardzo skupiona na osiąganiu postawionych sobie celów.
Hierarchia: Starszyzna; Nauczyciel; Mag.
Historia: Demon Cer’thanmor. Takim przydomkiem obarczyła ją ludność tego elfickiego miasta. O swojej zamierzchłej przeszłości mówi bardzo rzadko, tylko na czyjąś prośbę. Z Mulkherem złączyła się w wieku nastoletnim. Kiedyś należała do Związku Smoczych Wojowników, który wieki temu oferował parom protekcję; przyciągał połączone pary nawet z najdalszych zakątków Killinthoru w tym trudnym dla jeźdźców i smoków okresie. To na rozkaz Związku założyła pierwszy Zakon, Ordo Luce Tenebris, którego celem miała być służba uciemiężonym, dotkniętym okrucieństwem i oszustwem oraz wywalczenie należnej jeźdźcom i smokom pozycji w hierarchii państwa. Potem nastała Ciemność, tajemnicza moc, która położyła się cieniem na oczach świata. Niedługo po jej odejściu, po krótkim pobycie w Ordo, los zadecydował, że nastał koniec ich wędrówki po świecie żywych. Jednakże ich droga ku Zaświatom nie okazała się być prosta, zostali zesłani do pośredniego wymiaru, gdzie mieli czekać na przeznaczenie… Ich bliscy ośmielili się przeciwstawić śmierci, wydarli ich z jej szponów. Dostali kolejną szansę. Wraz z przyjaciółmi stworzyli Ordo Corvus Albus, by stanąć na straży południa Killinthoru.


[http://peterprime.deviantart.com/]

Imię: Mulkher Angallorius
Przydomek: Czarny
Wiek: Kto potrafi stwierdzić, ile czasu trwali tam, w bramach między światami, trwając jako cienie… Czy może winno się liczyć od nowa, jako drugie narodziny traktować ich szansę? Liczby, względne liczby…
Płeć: Samiec
Rasa: Smok Czarny; pochodzenie: puszcza Yan’krel, plemię Vilidah Ars
Opis wyglądu: Wielki i powolny, potężnie zbudowany czarny smok, linia grzbietowa i okolice pyska pokryte są błoniastą krezą. Twarde łuski zdają się pochłaniać światło. Naznaczony wieloma bliznami, największe znajdują się na piersi i bokach. Rtęciowe oczy, których barwa zmienia się od nastroju i myśli, podczas walki palą się demonicznym kolorem żółci. Ponure błony muskularnych skrzydeł podczas lotu wydają z siebie basowe zawodzenie; gdy tchnięte wiatrem, wyglądają jak postrzępione żagle upiornego statku. Z łba wyrastają dłuższe i krótsze rogi oraz kościane wachlarze. Złota klamra zaciśnięta na ogonie, symbol przynależności do plemienia, naznaczona jest rdzawym wgłębieniem, co oznacza opuszczenie lasu rodzinnego.
Umiejętności: Pełne wyszkolenie na smoka jeździeckiego; zaawansowane szkolenie wojskowe w zakresie używania magii; obszerna znajomość sztuk nekromancji oraz Magii Śmierci i Rozkładu; podstawowa wiedza w zakresie Magii Ognia. 
Zdolności specjalne: Wydzielanie żrącego kwasu zamiast ognia.
Charakter: Mulkher jest typem myśliciela. Jest opanowany i otwarty na relacje z innymi. Burzliwa przeszłość nauczyła go pokory, acz nie pozbawiła pewności siebie. Lata spędzone z Almariel napełniły go cierpliwością i wyrozumiałością, szybko wybacza wybuchy złości czy też słowa wypowiedziane pod wpływem emocji. Tak jak jego jeźdźczyni często zatapia się w bezmiarze zmartwień dotyczących innych członków Zakonu, chce jak najlepiej spełniać się w roli opiekuna. Z radością poświęca się szkoleniom młodych uczniów, rad z możliwości przekazywania swojej wiedzy. Mimo tak łagodnego usposobienia, nie może wyprzeć się swoich korzeni, krwi swoich dzikich pobratymców. Gdy ogarnia go gniew, gdy coś zagraża jemu bądź bliskim, porzuca jestestwo wiekowego mędrca, by stać się wojownikiem, gotowym zginąć za to, co dlań ważne. Jest bezwzględny dla tych, którzy ważą się zagrozić bezpieczeństwu jego świata. Mulkher w wielu momentach sprawia wrażenie, jakby coś ukrywał. Przyłapany na tęsknym obserwowaniu horyzontu jedynie uśmiecha się łagodnie i kieruje rozmowę na inny, neutralny tor. W ów chwilach zamienia się w kamienny posąg, niemego strażnika świata, którego tajemnicy nie odkrył nikt i nikomu już nie będzie dane tego uczynić…
Hierarchia: Starszyzna; Nauczyciel; Pośredni.
Historia: Urodzony w lesie Yan’krel, którego dzikim sercem są czarne smoki. Pochodzi z plemienia Vilidah Ars, Władców Śmierci. Jedyny potomek Allorthora i Chandell, pary przywódczej. Przez jeden błąd, jeden młodzieńczy wybryk pożegnał się z życiem dzikiego stworzenia. Złączył się z Almariel, która opiekowała się jego ranami. Pomógł jeźdźczyni, Demonowi Cer’thanmor w ucieczce od życia w utrapieniu. Dalej losy ściśle razem powiązane, tym samym piórem historia pisana…


48 komentarzy:

  1. *Na kilka sekund stracił zainteresowanie innymi. Pochłonęło go śledztwo w sprawie nowego zapachu: gryzł i drażnił nos, był znajomy. Pozbawiony butów, ledwo wyczuł miarowe drżenie podłogi, bo z powodzeniem zagłuszał je Byron. Postawione uszy drgnęły z zainteresowaniem, gdy w drzwiach pojawiła się postać skrzydlatej kobiety i zwalista sylwetka smoka. Powiódł wzrokiem od nowego gapia do Byrona i z powrotem. Uderzające podobieństwo. Pobratymcy, ale nie z tego samego kurnika. Ten roztaczał wokół spokój i - jak zauważył Dinigon nie bez rozbawienia - spokojne życie mu... służyło. Furia był toporny, nie miał za grosz naturalności czy należnych smokom, co prawda znikomych, krągłości w budowie jak towarzyszący kobiecie wielkolud. Demon wciągnął powietrze, smakował je chwilę, wyszukując informacji, których nie widziały oczy. Zmarszczył nos, prychnął. Była mieszańcem, jego duma ucierpiała; demon i elf, do czego to doszło. Z obrzydzenia wyrwał go gwałtowny głos kobiety. Popatrzył na nią bez większego zainteresowania. Usadzili go na Pieczęci Ochronnej Siódmego Stopnia, co działało w obie strony - on nie wyjdzie, a oni nie wejdą. Ironia.* Obecnie? Siedzimy tu wiem po co. Oglądnie? Ścigam po tym kraju jeden z artefaktów, które mnie uwolnią w końcu od tego parchatego świata, ciała i przymusu życia sprzecznego z moim przymiotem. A Byron wlecze się za mną i dba o to, by nikt mi nie przeszkodził, bo taki kontrakt zawarliśmy. No i dlatego, że mu się nudzi. *Każdy powód podkreślał pojedynczym uderzeniem paznokcia w podłokietnik.* Skoro już się wyspowiadałem... Ktoś powie mi w końcu, czemu, do jasnej cholery, zostałem prawie rozebrany do naga?! Broń mogliście mi zabrać, na Pieczęci zamknąć, ale zbroję zostawić! *Awanturował się głośniej niż powinien, a raczej mógł, bezczelnie odbierając przesłuchującym pałeczkę dowodzenia. Wcześniejsze ignoranckie podejście do sprawy znikło bezpowrotnie. Był niespodziewanie nerwowy, rzucał na podłogę szybkie spojrzenia. I wcale nie próbował tego ukryć... Pochylony Byron, bo klamra na pysku połączona z gniazdem jedynie trzema ogniwami nie pozwalała na podniesienie głowy, rzucał wściekłe spojrzenia na pobratymca. Jest z Yan'krel. Dopiero, gdy okazał klamrę, Byron rozpoznał znak; to były członek jednego z klanów, które zwracały się do Turadu'Um z prośbą o obronę. Niedawno oderwał łeb razem z kręgosłupem smokowi z takim samym wzorem na klamrze - Vilidah Ars... przynajmniej taką nazwę wykrzykiwał mordowany. Czy ten czarny myślał, że te znaki wciąż coś znaczą? Przypatrywał się Czarnemu również z innego powodu. Pamiętał go z walki w lesie; to jego pojawienie się odciągnęło Byrona od pozostałych przeciwników. Stanęli, gotowi walczyć na śmierć i życie. Furia za bardzo kochał rozlew krwi, by długo oczekiwać starcia, dlatego pierwszy zaatakował. Skoczył, lecz łapami trafił w ziemię. Opuszczenie kolczastego ogona poskutkowało uderzeniem w grzbiet przeciwnika. Walka zapowiadała się obiecująco; dwa czarne smoki, obaj wyszkoleni, zapatrzeni w swoje poglądy. Przeszkodziła magia. Każdy pokrzykiwał tu o honorze, o sprawiedliwości, o pewności swoich sił i wygranej z nim. Dopiero połączenie zaklęć wszystkich uczestników w więzy dostatecznie mocne, by go powstrzymać, zapewniło im zwycięstwo... Niewiele większy od Mulkhera Furia z nową mocą szarpnął szyją. Klamra na pysku rozprysła się, uwolniony smok ryknął, potrząsając przy tym pancernym łbem. Powietrze zadrżało, podobnie jak fundamenty i ściany. W ślepiach płonęła wściekłość. Patrzył na Mulkhera.* "Skomleć o dawnych tradycjach możesz komu innemu, nie obchodzą mnie one, nawet gdybyśmy wciąż tkwili w Yan'krel. Te swoje ozdóbki możesz sobie wepchnąć tak głęboko, by ci pyskiem wylazły - byłby to ciekawy widok, za który bym z chęcią nawet zapłacił! Po co tu jesteśmy? Ja ci, kobieto, opowiem bardzo dosadnie. Gdybyście się, cholera, nie wchrzaniali w nie swój interes, sprawy by nie było, walki, o której tak jęczycie by nie było, nas by tu nie było!"

    OdpowiedzUsuń
  2. *Sytuacja nie była ciekawa. Szlag, nie była nawet pozytywna. Jedno z uszu demona opadło lekuchno na bok. Kombinował. Musieli się uspokoić, lecz jak to zrobić, gdy w paradę wchodzi usposobienie smoka i instynkt, który nakazywał w razie zagrożenia demonstrować swoją wyższość? Jak dotąd słuchał swojej natury, ale to buty chyba nie na tę okazję. Nerwowo zerkał na podłogę i złowieszczy świetlik. Gorzej, coraz gorzej... Otworzył usta, zaskoczony pojawieniem się niedużej, czarnej smoczycy. Jej maść w jakiś sposób przypominała mu maść zielonej smoczycy krzykacza. Opuścił ramiona, dostrzegł dziwny element: zamiast skrzydeł, miała kikuty. Przekrzywił głowę na bok, całkowicie nie rozumiejąc jej zachowania. Broniła go na wszelkie sposoby, ale po co? Po raz kolejny uderzyło go, że wszyscy słuchają jednej istoty. Nie próbował szukać odpowiedzi na pytanie skąd we wszystkich tyle posłuchu dla innych. Wyprostował się, gdy smoczyca przemówiła również do niego. Życie było mu miłe, Byronowi z pewnością też, chociaż jego zdanie było w tej sprawie najmniej ważne.* Czy przystaję na ten układ? Choćby i zaraz, tu i teraz, w tej chwili, na rozkaz. *Świadomie bądź nie, ciężko było mu przełknąć przymus okazania pokory tym ludziom. No i zbyć własną dumę. Myśl o nauczeniu, usługiwaniu tutaj obecnym... Cóż, zupełnie jak w domu, czyż nie? Rzucił okiem w kierunku Byrona; smok wyszczerzył agresywnie kły, prychnął niewielkim pióropuszem ognia. Szarpiąc łańcuchami, demonstracyjnie uwalił się tyłem do świata. Jeżeli miał tu spędzić resztę życia, niech będzie umieszczony poza zamkiem, na dziedzińcu może, bo wewnątrz fortecy prędzej czy później kogoś zabije, dostanie ataku szału albo klaustrofobii. Najprawdopodobniej tego ostatniego.* Jest jeszcze... jedna sprawa. Jeżeli nie dostanę choćby mojego płaszcza, mogę końca tego przesłuchania nie dotrwać lub nie dożyć, nigdy nie sprawdzałem, szczerze mówiąc. *Mruknął Dinigon, nerwowo wybijając palce ze stawów. Podczas rozmowy z Atonem zerwał więzy, więc mógł poruszać się względnie swobodnie po obszarze działania Pieczęci. Ale zamiast stać bliżej rozmówców, krążył niespokojnie przy odleglejszych liniach. Zagnały go tam promienie słońca, przed którymi cichcem próbował uciekać. Do niedawna zajmowane przez niego krzesło stało już w pełnym świetle. Co jakiś czas syknął, w powietrzu rozchodził się bardzo drażniący odór palonej skóry, kiedy w poszukiwaniu wciąż malejącej, zacienionej przestrzeni wystawił ucho, policzek czy ogon na niszczące działanie słońca. Zadrżał nerwowo, uświadamiając sobie, że od spalenia dzieli go już tylko dwadzieścia może trzydzieści centymetrów. Gonił za drogą powrotną do domu, liczył się z ewentualną śmiercią, ale spłonięcie żywcem nie cofnie go do stanu sprzed spętania, wiedział to. Dalej będzie w tym ciele, cierpiąc nieludzkie męki. Niektórych członków Zakonu mogłoby to usatysfakcjonować, wyzywać od tchórza. Jeśli "tchórzem" jest każdy, kto chce żyć, na świecie nie istnieją ludzie odważni... Dinigon wznowił swoje pokrzykiwanie i energiczne wymachiwanie rękami, ale tym razem z czystej desperacji.* Odpowiem szczegółowo na każde pytanie, wydam każdy sekret jaki znam, zgodzę się na wszystko: chłostę, dyby, powieszenie, gilotynę, a nawet na obietnicę bycia kulturalnym! Oddajcie mi chociaż płaszcz, jeżeli mam się bronić czy na cokolwiek przydać!

    [Ok, zrozumiano. Pokornie przepraszam i obiecuję poprawę.]

    OdpowiedzUsuń
  3. *Dopóki słowa Almariel tyczył się Chrysanthe, wykorzystywał ten czas na szukanie jak największego skrawaczka cienia. Nie słuchał demonicy, bo nie on tym razem zbierał cięgi. Promienie słońca zabierały coraz więcej posadzki. Kręcił się nerwowo, przywierając plecami do ścian bariery, jaką tworzyła Pieczęć. Stanął na palcach, zacisnął powieki. Tak skończy się jego wędrówka po tym świecie? Ciekawe czy po tym wróci do domu... Ucho drgnęło lekko. Otworzył jedno oko, potem drugie. Zaintrygowany rozejrzał się. Nie spłonął? Czemu? Po chwili dostrzegł zasłonięty świetlik. Westchnął cicho z ulgą. Najwyraźniej młoda smoczyca zebrała już słowne baty, a jego sprawa znowu pływała na wierzchu tego bagna. Odkleił się od pola ochronnego, stanął mniej więcej po środku więzienia. Opuścił ramiona i objął się nimi, zerknął dziwnie na bose stopy, które swoją drogą już dawno mu odmarzły. Może i było to naiwne, ale miał wrażenie, że obecni tutaj, Jeźdźcy - jak nazwała ich ta Chrysanthe, średnio palą się do katowania go, niesławnego i nie do końca zamierzonego ucieleśnienia chama. Może coś w tym było? Należało to wykorzystać. Czas nieco spokornieć. Popatrzył za Almariel, gdy tylko padło hasło o osądzie.* Niech i tak będzie... *Odparł pochmurnie, nie bardzo wiedząc czy słyszała czy puściła to mimo uszu. Rzucił tęsknym wzrokiem w kierunku stołu z ekwipunkiem. Na razie może o nim tylko pomarzyć. Poszukał wzrokiem krzesła; przez połamane dwie przednie nogi i podłokietniki nie nadawało się do użytku. Mruknął niepocieszony, usiadł tyłkiem na posadzce tak lodowatej, że zadzwonił kłami. Objął ramionami kolana, a ogonem oplótł kostki w poszukiwaniu ciepła. Postawił sobie cel - spróbuje być bardziej układny. Właściwie to powinien był pomyśleć o tym wcześniej. Przeklęty demoni temperament! Oparł policzek na kolanie, podsumowując wszystko: tkwił na niegościnnym zadupiu kontynentu, był uwięziony w nieskalanym brudem zamku, był skazany na łaskę innych, był pozbawiony ekwipunku, wyklinał swoją naturę i zaraz się przeziębi, a Byron miał całą sprawę głębiej niż spoczywają wraki w oceanie. Do czego to doszło...*

    OdpowiedzUsuń
  4. *Po raz ostatni przetarł delikatną szmatką swego rodzaju kryształ, wieńczący jego dzieło. Uniósł go ku górze, okiem znawcy poszukując jakiekolwiek skazy, która mogłaby przyszłego właściciela skazać nawet na śmierć; szklana kula, w zabarwieniu wahająca się od ledwo widocznego seledynu do bieli i wygładzona w tylko jemu znany sposób, była wielkości męskiej pięści. To najważniejszy element tej wariackiej konstrukcji. Uśmiech myśliciela błysnął na wąskich ustach. Moc, na stałe połączona z elegancją i trwałością, a wszystko na elfią modę. Doskonale wiedział, że nie zdoła oddać w pełni harmonii stali i drewna jak to robią ci wiekowi rzemieślnicy, jednakże nie zamierzał całkowicie kopiować ich metod, żeby jego praca nie została okrzyknięta "partactwem". Wrócił w głąb kuźni, ostatnimi czasy jego mekki, i przysiadł na wysokim stołku przy ciężkim, miejscami okopconym stole, na którym już leżały pozostałe części wynalazku oraz wszelkiej maści niezbędne narzędzia: od obcęgów, młotków, zestawu pędzli i pędzelków po drobne dłutka i intrygująco wąskie, płaskie metalowe ostrza do wyrzeźbienia drobnych szczególików. Pstryknięciem palca zapalił stojącą na blacie świecę, a przytwierdzone do świecznika szkło powiększające ustawił tak, by więcej światła padało na wybrane przez niego miejsce. Sięgnął po lśniący srebrzyście element, prawdopodobnie najdziwniejszy: przypominał swego rodzaju misternie zdobioną rękojeść, lecz po obu końcach zakończoną splatającymi się metalowymi nitkami - te z kolei kryły wystającą wewnątrz, lekko po obu stronach rękojeści cienką rurkę. Aton bez wahania sięgnął po dwa dość długie kawałki kija z czarnego drewna. Wydrążone w środku, bez przeszkód złączyły się z rękojeścią. Po omacku znalazł stalowy drut, zakończony straszącym gapiów długim szpikulcem, również opatrzonym fantazyjnie wygiętymi nićmi. Powoli wsuwał pręt do wnętrza konstrukcji, która do złudzenia przypominała teraz włócznię. Odłożywszy na chwilę rdzeń nowej broni, począł dopasowywać do siebie srebrzyste płytki, stylizowane na ptasie szpony. Będąc w połowie pracy, z należną troską i ostrożnością, ułożył w specjalnym wgłębieniu szklaną kulę, po czym nakrył drugą połówką. Aton machnął kilka razy w powietrzu uzyskaną konstrukcją, sprawdzając czy kryształ nie wypada, po czym bez większego rozmyślania przytwierdził ją do kija, zmyślnie wkręcając na wystający koniec prętu. Podniósł się z krzesła, podziwiając swą krwawicę. Niemal dwumetrowy, czarno-srebrny kostur, którego nie powstydziłby się żaden mag. Z czułością godną ojca zawinął broń w kawał lnianego materiału, związał rzemieniami i, wetknąwszy ją pod pachę, popędził do zamku... Łatka duchowego członka Ordo na ulotną została naddarta, gdy co uważniejszy Jeździec bądź smok zdołał wypatrzeć go w bibliotece, jak krąży między regałami, wybierając po kilka książek na raz, i uparcie wraca do stolika w części czytelniczej. Każdy almanach zaczynał od przejrzenia spisu treści w poszukiwaniu interesującego go tematu, ale za każdym razem tom wracał na blat po zaledwie kilku sekundach. Aton jednak nie okazał choć namiastki irytacji, nie westchnął ani nie warknął, tylko sięgnął po kolejną księgę. Dopiero wtedy jego uwaga oderwała się od poszukiwań. Spoglądał na Almariel w milczeniu. Nie potrafił określić celu jej obecności. Była zaintrygowana sporym pakunkiem leżącym pośród książek? Miała mu za złe postawę wobec wybryków Dinigona? Wzburzona bałaganem w bibliotece, jakiego niechybnie narobił? Czy też jego pracą w kuźni, do której nie powinien wchodzić, gdyż był tylko Uczniem? Szkolił się we współpracy ze smokiem, niczym więcej, lecz od jakiegoś czasu czuł, że coś jest nie tak jak powinno. Obserwując innych Jeźdźców odnosił wrażenie, iż relacje jego i Chrysanthe są w jakiś sposób wybrakowane... Energicznie machnął ręką w kierunku stosu ksiąg i pergaminów zaściełających cały stolik, jakby chciał odgonić przy tym niewygodne myśli.* Znajdę tylko jedno zaklęcie i już to sprzątam...

    OdpowiedzUsuń
  5. *Przez dobrych kilka minut stał nieruchomo, jak posąg, za który też demonica go wzięła, bezmyślnie ściskając w spracowanych dłoniach otwartą księgę, i spoglądał na Almariel w lekkim osłupieniu, zaskoczony jej bezpośredniością. Rzadko spotykał jakiegokolwiek członka Ordo, ale gdy widywał Almariel, zawsze była zagadkowa. Rozprawy, rozmowy, wszystko zdawało się być pogrążone we mgle pytań za każdym razem, gdy demonica przybywała w dane miejsce... Zamrugał szybko, odpędzając refleksje w jak najdalsze odmęty skołatanego umysłu. Zapatrzył się błękitnawym wzrokiem w tylko sobie znany punkt. Zakołysał niespokojnie szerokimi ramionami. Czemu zdziwienie wdzierało się tak głęboko w jego osobę? To pytanie musiało paść prędzej czy później. Z hukiem zatrzasnął trzymany tom i ostentacyjnie rzucił na stertę pozostałych ksiąg i pergaminów. Z przyzwyczajenia wytarł wciąż maźnięte sadzą tu czy tam ręce o znoszone, miejscami wyblakłe spodnie. Nie dało to zbyt dużo, naznaczona wieloma zrogowaceniami oraz odciskami skóra niechętnie rozstawała się z czernią. Męskie dłonie, duże i z długimi, wielokrotnie wybijanymi palcami, których nie był w stanie do końca wyprostować, odznaczały się jeszcze jednym szczegółem: wystające żyły pulsowały jasnymi, niebieskawymi iskierkami, systematycznie przesuwającymi się pod skórą wraz z krążeniem krwi. Jakby speszony tym, iż nie skrył tego pod rękawicami, mężczyzna przez chwilę walczył z pragnieniem wepchnięcia dłoni do kieszeni, ale uznał to za śmieszne i bezcelowe. Zamiast tego złożył je jak do modlitwy, po czym przytknął lekko do ust. Nie wiedział za bardzo od czego ma zacząć, ale gdy się nareszcie odezwał, jego głos kipiał mrukiem. Rozłożył ramiona w bezradnym geście.* Co tu wiele mówić. Przehandlowała je... w zamian za moje życie. *Twarz, przed chwilą jeszcze zakłopotana, na powrót przybrała kamienny, jakby pochmurny wyraz.* Przed przybyciem do zamku, każdy Członek gdzieś się krył - w lesie, w jaskini, na wsi, wszędzie. Z Chrysanthe wstąpiliśmy do jednej z frakcji najemniczych. Dla zabijaki w Killinthorze zawsze znajdzie się robota, a my potrzebowaliśmy pieniędzy. Ludzie za darmo nas nie przenocują ani nie dadzą jedzenia. To od początku był poroniony pomysł... *Zakołysał się lekko, dla odmiany zapatrzony w czubki swoich ciężkich butów opatrzonych licznymi sprzączkami.* Najemnikiem z powodzeniem jestem od lat i kiedyś musi być ten pierwszy raz. Podczas jednej z misji miał miejsce... wypadek, jak się okazało, tragiczny w smutkach. Chrysanthe wyszła prawie bez szwanku, ja byłem w drodze na tamten świat. Ocknąłem się dopiero po kilku dniach, w jakieś chacie, dręczony pragnieniem i wyciskającym łzy bólem. Nie mam pojęcia, co działo się w tym czasie. Gdy ją zobaczyłem, Chrysanthe już skrzydeł nie miała. *Nagle jego mimika z obojętnej przeszła w złość. Oczy na ulotny moment zapłonęły furią, skryte pod koszulą mięśnie wybrzuszyły miejscami materiał. W jednej chwili Aton ze stoika przepoczwarzył się w pozbawionego zahamowań osobnika, który gotów był na wszystko. Jednak mężczyzna ograniczył się do gwałtownego ruchu ręką.* Ale nie trzeba być myślicielem, który lata spędza na siedzeniu na słupie i kontemplacji świata, by wiedzieć, że głupia z Kostuchą się zadała. Tyle razy ją upominałem; duchy swoją drogą, a Śmierć swoją. Z tą hazardzistką się nie gra, bo zapłata zawsze będzie dla niej za mała...

    OdpowiedzUsuń
  6. *Złość stopniowo spływała z jego twarzy. Śledził wzrokiem każdy ruch demonicy. Nie wiedzieć czemu, przywodziła mu na myśl czającego się w głębinach rekina bądź zamkniętego w klatce i wystawionego na widok ku uciesze tłumu egzotycznego kota. Nie przypuszczał, że demonica jest obecnie uosobieniem obu tych metaforycznych przypadków... Kiedy wypowiedziała na głos boleśnie oczywiste fakty, mimowolnie otworzył szerzej oczy. Miała rację. Ale czy tego pamiętnego dnia miał wybór? Jeżeli tak, czy mógł przytomnie podjąć go?... Mężczyzna, nie do końca świadomy swoich czynów, nerwowo zaszurał nogą. Miał swoje przyzwyczajenia, lecz ukrywanie prawdy o wypadku, tym bardziej przed Almariel, nijak by nie pomogło, choćby kłamał sobie i bogom prosto w oczy. Westchnął ciężko, nic już nie jest proste. Splótł muskularne ramiona na szerokiej piersi i w zamyśleniu przymknął oczy.* Moja wina jest większa i jednocześnie mniejsza niż zakładasz. Winienem lepiej chronić Chrysanthe, nie dopuszczać do żadnego ryzykowania z jej strony. Jednak sama dobrze wiesz, że ta smoczyca nie często słucha kazań. Jednym uchem wpuści, drugim wypuści, a i tak polezie gdzie uzna za "słuszne"... Ale tamtego dnia została z resztą, sam poszedłem do wsi. Zadanie nie było trudne, każdy dzieciak mógłby je z powodzeniem wykonać - zabrać broń schowaną w młynie i wrócić na miejsce zbiórki. Skąd mogłem wiedzieć, że w takiej nadrzecznej dziurze, jak Berenkart, zjawi się oddziałek tresowanych, opancerzonych jak żółwie piesków maga, któremu wciąż sie wydaje, że jestem jego własnością? Schowany między workami z ziarnem czekałem aż tamci odejdą. Nie miałem pojęcia, skąd wiedzieli o mojej obecności, chociaż teraz mam już na to pewną teorię... Podczas sprawdzania worków włócznią nie byli szczególnie delikatni, jeden zdołał przebić się przez kilogramy ziarna i dźgnąć mnie w bok. Ledwo wyszli, już leciałem w stronę rzeki. Rana nie była poważna... ale wdzierająca się przez nią woda w ciągu 10-15 minut dzieła dokończyła. Chrysanthe musiała dobić targu nie dłużej niż pół godziny potem... Usprawiedliwiać się nie będę, zawiniłem głównie ja i moja pewność siebie. Ale czy Chrysanthe na pewno targowała się z Kostuchą? To tylko moje założenie. Równie dobrze mogła pertraktować z inną marą, bo tego to na świecie pełno jest...*Opuścił ramiona. Nie bardzo wiedział, czemu relacjonuje Almariel całe zdarzenie. Może jednak próbował usprawiedliwiać? Pochłonięty myśleniem o niczym, ledwo dosłyszał kolejną rewelację. Popatrzył na Almariel trochę zbity z pantałyku, a jednocześnie w jakiś sposób rozczarowany.* Przejmujesz nasze szkolenie? Tak po prostu? Przyznam, na zajęciach z Rossitianą lepiej bawiłbym się na modlitwie w świątyni, ale żeby od razu przejmować? Wyrzekła się nas jak Fiarey czy może jest inny powód? Albo nie, nie chcę wiedzieć, dlaczego, tylko kiedy zaczynamy? Zanim stetryczeję do reszty czy nie? *Wystrzelał całą serię pytań. Wydawał się być znacznie bardziej ożywiony, ludzki, niż zwykle, lecz powodu wyjawiać nie zamierzał. Zamiast tego, zbył temat machnięciem ręki. Przepływajace pod skórą drobne iskierki na ulotny moment błysnęły mocniej, pobudzone nagłym ruchem. Jednak zauważył wcześniejszą fascynację demonicy tymi właśnie lśniacymi drobinami.* Skoro chcesz nas uczyć... Nie krępuj się, przyglądaj tym światełkom do woli. Mam tylko cichą nadzieję, że pewnego dnia nie każesz mi wypruwać sobie żył, bo chcesz zobaczyć co to naprawdę jest. Rossitiana miała to wyraźnie w oczach wypisane... *Rzucił z niejakim przekąsem. Sposób wypowiedzi, zachowanie. Przynajmniej dzisiejszego dnia Aton postanowił być bardziej człowiekiem, niż duchem Ordo, rezygnując ze swoich twartych jak obsydian przyzwyczajeń. Również on dostrzegł negatywne zmiany w Zakonie i doszedł do wniosku, że nie ma sensu izolować się od innych, przez jakiś czas, oczywiście. Jego sławetny spokój ducha i neutralność zostaną wystawione na najcięższą próbę, do jakiej przyszło mu przystąpić.*

    OdpowiedzUsuń
  7. *W milczeniu wysłuchał wywodu demonicy o błędach. Delikatne widmo miernego uśmieszku mignęło po jego wargach, zazwyczaj zaciśniętych w nabożnym skupieniu podczas prac w kuźni. Błędy... Bogowie, tyle ich w życiu popełni, iż stracił rachubę w ich przyczynach oraz skutkach. Tylko jednego jedynego nigdy nie żałował, którego owoce z nieznanych bądź zapomnianych powodów opuścił, porzucił wręcz na pastwę losu. Otrząsnął się z kolejnej fali refleksji, jaka go naszła, ponownie poświęcając całą uwagę przyszłej mentorce. Dopiero teraz zdołał dokładnie określić pewien z pozoru nieważny szczegół, który na swój sposób go drażnił. Almariel była osobą "wyższą stopniem" w tej rozmowie, ale to Aton spoglądał z góry z racji swego dość znacznego wzrostu. Nie podobało mu się to, po prostu nie przystało. Niestety, nic nie mógł na to poradzić... Przymrużył nieco swoje atramentowe tym razem oczy, nie bardzo rozumiejąc czemu demonica taksuje go wzrokiem jak towar na targowisku. Powstrzymał się od pytań, znał ich umiar. Nikły promyczek rozbawienia na ulotną chwilę błysnął na chmurnym obliczu. Już zaczynał sądzić, iż członkini Starszyzny nie da się zdezorientować pytaniami...* Możemy zaczynać choćby i zaraz. Zbyt długie pozostawanie w bezczynności szkodzi kondycji. *Odparł jedynie, nim Almariel zachłannie chwyciła jego rękę, niczym harpia błyskotkę. Drgnął lekko, czując pewien dyskomfort, gdy wykręcała mu dłoń na wszystkie strony. Przez cały czas trwania osobliwego badania miał wrażenie, iż teraz to on jest nowym gatunkiem zwierzęcia, które należy choćby i rozebrać na części, aby lepiej poznać jego anatomię. Uwolniony, czym prędzej cofnął ręce poza zasięg demonicy... Nim zdołał zapytać o jeszcze jedną, w tej chwili najbardziej palącą go sprawę, rozmówczyni już wybiegła z biblioteki. Zerknął w stronę stołu z księgami i osobliwego pakunku, po czym westchnął ciężko. Przyszedł tu w poszukiwaniu zaklęcia oraz maga, który będzie w stanie wyświadczyć Atonowi przysługę z racji jego znikomego talentu magicznego. Zamiast tego wyspowiadał się z kłopotu, dowiedział o zmianach w szkoleniu i został fachowo oceniony pod względem zdrowotnym. Gdy odkładał na miejsca powyciągane z półek księgi i taszczył niedoszłą przesyłkę z powrotem do kuźni, zastanawiał się, jak bardzo świat zdziwaczał...*

    OdpowiedzUsuń
  8. [Przykro mi, ale żadnego maila nie otrzymałam ;c.]

    OdpowiedzUsuń
  9. *Dwa duchy zatrzymały się gwałtownie, a w mroku, rzucanym przez zbielały niczym kość padliny budynek, zalśniły dwie pary ślepi. Bliźniacze, o jednakowym wyrazie, jednak zdecydowanie się różniące. Cztery słono-słodkie jeziora tworzące morze myśli, emocji i dziwnego wyobcowania. Nie spodziewały się, że ujrzą tu kogoś. Nie o tej porze, nie w tę pogodę. Słońce strzelało złocistymi promieniami we wszystko i wszystkich, próbując wyciągnąć z natury resztki sił, postawić przeciwko sobie zielone morze, brunatną glebę i szare masywy skalne. Czarna smoczyca i rudowłosa nie miały żadnych szans w starciu z rozszalałą gwiazdą.
    Usłyszawszy pytanie, tak trudne dla obu, tak głębokie w swej prostocie, choć niemal denerwująco linearne poruszyły się nerwowo, a gwiazdy spojrzeń spotkały się przez pełną napięcia chwilę. Po placu rozszedł się cichy, melodyjny śmiech, niemal perlisty, choć z nutką nerwowości. Bezgłośna rozmowa i jej echo było wyczuwalne, niczym podmuch chłodnego wiatru w ciepły dzień. Rozchodziło się miękkimi falami i ginęło, by zaraz zbudzić się znowu do życia. Cichy pomruk zgasił dwie pary ocząt, a zbudził mięśnie. Dziwna para sunęła do przodu w kierunku Almariel i Mulkhera. Dało się wyczuć pewien chłód bijący od elfki, która z równą smoczycy gracją pokonywała kolejne metry dzielącej ich przestrzeni. Odziana była tylko w średniej długości wiązaną koszulę, która lepiła się do jej ciała, stopy miała bose, ale zdawało się, że palące gorąco rozgrzanego kamienia nie przeszkadza jej specjalnie.
    - To trudne pytanie - rzekła elfka, a jej głos był melodyjny, niemal wyniosły - pozwólcie więc, że odpowiem na nie dość powierzchownie. Jestem Nemeyeth, dziecko niczyje, łowczyni i dzierżawczyni Ser'avira, a oto Melathion, trzynasta i ostatnia z rasy czarnych smoków kanionów Kugera'lu lasu Heligrindzkiego - dziewczyna uśmiechnęła się lekko, a w jej tęczówkach zagrały cieplejsze tony. Smoczyca zawiesiła potężny łeb tuż nad głową swej towarzyszki, lekko poruszając nim na boki, niczym polujące kocie. *

    OdpowiedzUsuń
  10. *Z tych ślepi różem ziejących zdawały się buchać kolejne pajęczyny błyskawic, które w krótkiej chwili okryły ciało smoczycy szczelnym płaszczem, przemieniając ze zwierzęcia w skrzące się kłębowisko wyładowań. Z otwierającego się powoli pyska zaczął dobiegać nie warkot, a drażniący szum podobny do wizgu wiatru, za wszelką cenę wciskającego się przez szpary w nieszczelnych oknach. Ogon, wyraźnie rozjarzony silniejszymi ładunkami, raz po raz uderzał ostrzegawczo o posadzkę, czemu towarzyszył huk tak bardzo charakterystyczny dla zderzeń piorunów z ziemią. Grzmoty te mknęły przez zamek jednak ze znacznie mniejszym natężeniem niż ich atmosferyczne odpowiedniki. Demonstrujący siłę natury spektakl odgrywany przez smoczycę, nieufną i zdezorientowaną, piękny był w swej dzikości i niehamowanej niczym pasji. Naraz bestia zamilkła, a wszelkie błyskawice skaczące po jej ciele z cichym strzelaniem zgasły. Opuściła rogaty łeb, szumiąco przy tym pomrukując. Skruszona, przyciągnęła łapy pod klatkę piersiową. Bała się. O anioła. O siebie. Tego miejsca. Tej sytuacji. Bijący od niej intensywny zapach ozonu buchnął ze zdwojoną siłą, gdy dała upust swym umiejętnościom. Na ironię to przynęciło anielską świadomość z obrębów niebytu. Drętwa dłoń z oślizgłym pluskiem krwi uderzyła w posadzkę, zaraz za nią druga. Wyzute z sił mięśnie ramion zadrżały niemiłosiernie, gdy Upadły herosowym wysiłkiem zaczął podciągać ciało z pozycji półleżącej do niezgrabnego siadu. Zadanie to było niełatwe, bo raz za razem ręce traciły przyczepność w kałuży posoki, a potężne skrzydła stanowiły dodatkową parę kotwic. Z głuchym stęknięciem uderzył umięśnionymi plecami o drzwi. Za każdym sapnięciem z kącików ust ciekła kolejna skromna porcja krwi. Anioł uniósł głowę, prezentując przystojną, acz jakby pociętą drobnymi ostrzami twarz. Za kotarą złota w jego oczach tliło się coś jeszcze: nieme podziękowanie oraz zadziwiająca zażartość w walce o własny byt, upór osoby, która zdolna by była wstać z martwych, byleby dotrzymać danego słowa.*

    OdpowiedzUsuń
  11. *Cichutkie skrobanie zanikało wśród wrzawy, jaka następowała po przybyciu każdego następnego ratownika. Zagłuszane przez wydawane pośpiesznie instrukcje czy słowa pokrzepienia. Milkło pośród szmerów trących o siebie smoczych łusek i zgrzytów szponów na posadzce. Burzowa siedziała nieco dalej, niż kilka minut wcześniej, bezsilnie roniąc łzy wyciskane przez zapach zadziwiająco aromatycznej maści. Przestała ocierać te cuda świata, jakimi były dla większości alchemików. W jej smoczym wejrzeniu jaśniał ból, gdy spoglądała na pogrążonego letargu anioła. Nie wiedziała, czy padł w boju z osłabieniem od upływu znacznej ilości krwi czy to efekt podanej mu mikstury, nie informowano jej o niczym. Ale przerażała ją wiotkość ciała pana, brak władzy choćby nad palcami bądź ogólna nieświadomość własnych kończyn. Umysłem od zawsze czuła każdy bez przerwy napięty mięsień anioła, o co niejednokrotnie toczyli słowne batalie na miarę największych bitew w historii wiekowego świata. Lecz teraz nie było nic, prócz myśli z goła nieskładnych, pełgających jak płomień zapałki w ziejącej ciemnościami pieczarze górskiego monstrum. Upadły żył, ale wegetował. Pracował umysłem, choć nie do końca. Spuściwszy różany wzrok, nerwowo po raz niezliczony skrobnęła pazurami podłogę, czemu towarzyszyły pojedyncze błyski znikomych wyładowań. Dudniące huki rozpraszały myśli, gdy jej dzika duma zderzała się z promyczkiem wdzięczności. Pomagali im z własnej woli, dwa odmienne całkowicie światy zetknęły się po raz pierwszy w dziejach w sposób pokojowy... Spod łap smoczycy wytryskiwały elektryczne pajączki, gdy nieufnie postępowała krok za krokiem ku mrocznej parze, budzącej w niej instynktowną wrogość, której powodów nie znała. Przystanęła w bezpiecznej odległości, wszystek siły woli poświęcając na utrzymanie ciała w tymże miejscu, aby nie uciec na drugi kraniec kontynentu. Jej podrażniony wonią maści leczniczej węch z trudem wyłapał gorzką nutę. Kobieta i smok. Cuchnęli czymś obcym, stęchłym, nienaturalnym, czymś złym i niepojętym. Burzowa zakołysała dyskretnie łbem, pytając samej siebie - "Co ty tu, głupia, robisz?!". "Stoję" - ofukała instynkt, po czym, z obawą o dobór słów i drobnymi zacięciami, przemówiła z niespotkanym dotąd akcentem, który w pewnym stopniu utrudniał jej wymowę.* "Dzię-kuję. Za... to dużo zro-obione."

    OdpowiedzUsuń
  12. *Upał był wręcz namacalny. Niczym potwór krążył między nimi, smagał ciepłym skrzydłem, zaczepił żarzącym się pazurem, dmuchnął w twarz rozgrzanym oddechem. Walka była nietaktem. Mimo to smoczyca ostrzegawczo pieściła rozgrzany kamień umięśnionym ogonem, kościane wypustki klekotały złośliwie, drwiąco.*
    - Chętnie, słońce dziś ma wyśmienity humor - odezwała się elfka, a jej wargi wygięły się w lekkim uśmiechu, choć na czole pojawiła się zmarszczka nerwowości. Jak miała odpowiedzieć na wcześniejsze pytanie? Czy znała swój cel, los, czy znała choćby swoje zamiary? Czy potrafiła określić cokolwiek, choćby najdrobniejszy szczegół jej jestestwa? Zadrżała, gdy pamieć spowiły obrazy, które wypierała na obrzeża umysłu. Melathion rzuciła łbem i uniosła łuskowatą wargę do góry pokazując szablę kła, gdy te same mary opętały jej wewnętrzną źrenicę - Kim byłam - wyszeptała elfka, a szeroko otwarte oczy, jak u przestraszonego dziecka poraziły łagodnością niepodobną do Płomiennej.
    - Chodźmy - po raz pierwszy przemówiła Czarna, a jej głos zabrzmiał niemal błagalnie, melodyjnie,choć groźnie, zupełnie odmiennie, niż zdawać by się mogło spoglądając na półdzikiego smoka.*

    OdpowiedzUsuń
  13. *Głuchy, zadziwiający w swej energicznej i dzikiej częstotliwości rytm stopniowo nabierał głośności. Nie były to smocze bądź ludzkie kroki, a szybkie strzały, jak gdyby korytarzami biegł oprawca, co sekundę bez cienia litości na pełnej blizn twarzy smagający batem z wołowej skóry powietrze, aby zademonstrować swoją siłę. Otoczona ledwie dostrzegalną śliwkową łuną, blado-fioletowa błyskawica pokonywała kolejne metry korytarza, kanciastymi wzorami odbijając się od sufitu, ścian czy podłogi, pozostawiając na nich okopcenia tak drobne i powierzchowne, iż nie dostrzegłoby ich oko nawet najgorliwszego obserwatora... Z każdym przebytym metrem, błyskawica rozszczepiała się na kolejne odnogi, stopniowo zdradzając kształty skrzydeł i głowy. Naraz zwolniła, przeistaczając się na powrót w smocze cielsko. Burzowa postąpiła kilka szybkich kroków, następne stawiając z cichym zgrzytem pazurów, czujnie i odrobinę niepewnie. Sunąc powoli, obracała łbem na wszystkie strony, badała wzrokiem każdy fragment, każde zdobienie korytarza. Piękne z zewnątrz ale i wewnątrz było to miejsce, lecz to dom i klatka, pozorna wolność i łańcuchy zasad. Smoczyca stanęła, zagubionym wzrokiem wodząc po dookoła, zdezorientowana labiryntem przejść, drzwi i schodów. "To piekło, a nie azyl..." - warknęła w duchu, walcząc zażarcie z decyzją, którą drogą iść teraz. Otworzyła szeroko ślepia, chwytając w nozdrza znajome zapachy i wsłuchując się w echo ożywionej rozmowy; dwa męskie głosy toczyły batalię o dominację, jeden z większą energią, a drugi z namiastką lekceważenia. Podążyła za nimi, jak zwierze za kuszącą wonią przynęty... Mijana przez zmiennookiego, ściskającego w ręku zakrwawiony materiał, oraz przez skaczącą za nim smoczycę o niebieskawych luminescencjach na ciele, przylgnęła bokiem do ściany, którą naraz zaczęły ochoczo lizać drobne pajączki wyładowań. Spoglądała w ślad za nimi, a w jej ślepiach malował się brak zrozumienia dla zachowania tegoż z widzenia spokojnego człowieka. Zaraz potem na korytarz wypadł jasnowłosy, pod którego stopami niemo grzmiały gromy oburzenia, i również odszedł. Burzowa wyciągnęła za nim szyję, bezskutecznie próbując rozkopać piaski problemu i wydobyć na światło dzienne powód rozłamu, jaki nastąpił między tymi mężami, tak sprawnie ze sobą współpracującymi jeszcze parę chwil temu. Podeszła do otwartych na oścież drzwi i w tej samej chwili, gdy jej głowa wsunęła się do pokoju, pysk pokryła siateczka zmarszczek obrzydzenia. W umyśle nowym płomieniem zapłonęło ognisko nieufności, a każda cząstka ciała krzyczała "Uważaj!". Znowu poczuła smolistą woń rozkładu i starości. Boki smoczycy wibrowały cichym buczeniem, oczy wpatrywały się natarczywie w postać skrzydlatej kobiety, lecz ta ignorowała całkowicie potencjalne zagrożenie, zbyt zajęta ocieraniem krwi z twarzy Upadłego, którego zastygła w obojętności mina przypominała tę wyrzeźbioną na wieku sarkofagu. Na ścianach zatańczyły białe i fioletowawe światła, a zgasły wraz z chwilą, kiedy pokryta ciemnymi łuskami, smukła dłoń wyjęła z ręki Almariel skrawek białego, mokrego materiały. Koło niej stała młoda kobieta o niczego sobie kształtach, ale wszelkie fantazje o niej w mig rozganiał widok rogów, wyrastających z czoła oraz wystających z gładkich, czarnych włosów. Wyszczerzyła w dzikim uśmieszku drobne, ostre zęby.* "Ja zrobię. Znajdzie, gdy będzie w stanie..." *Po tych dziwnych słowach wygoniła demonicę z komnaty i zatrzasnęła za nią drzwi... Jego widok był niespodziany, zbyt wczesny, a mimo to siedział znacznie pochylony przy długim stole w jadalni. Jak najbardziej przyciśnięte do pleców skrzydła, wystające spod narzuconego na grzbiet koca, nadawały mu wygląd żółwia. Uniósł bladą, acz drapieżną w swym wyrazie twarz i wpił wojownicze, złote tęczówki w siedzącą na przeciwko Almariel.* Pamiętam panią... *Rzekł z podobnym smoczycy akcentem, głosem głębokim i zgrzytliwym ze zmęczenia.*

    OdpowiedzUsuń
  14. Ruchu. *Słowo to, tak krótkie i proste, ociekało mnogością znaczeń i informacji: tęskną i marną w swym naśladownictwie imitacją killinthorskiego, rozpaczą bezsilności i z trudem maskowanej pobieżną chrypliwością tonu nadzieją na zmiany. Oderwał wzrok od zagadkowo wysokiego sufitu, który kontemplował, i którego radził się w związku z odpowiedzią na oba pytania Almariel, po czym prześlizgnął po jej osobie badawczym spojrzeniem, każdemu szczegółowi poświęcając stosowną ilość uwagi, choć kilka pominął z szacunku dla płci swej wybawicielki. "Uskrzydlona i drobna budową, lecz nie bezradna." - stwierdził z uznaniem dla sił, jakie rozmówczyni musiała włożyć w wypracowanie w sobie tego czegoś, co wzbudzało w innych szacunek, biorąc pod uwagę jej kościstą posturę. Wpełzający na usta wąski półuśmiech został rozpędzony na cztery wiatry przez napad kaszlu, zażarcie uwieszony odrapanego gardła nie puszczał, wyciskał z płuc ostatni dech i zmuszał do konwulsyjnych wstrząsów szerokie ramiona. Nasyciwszy się swymi działaniami, odszedł po kilku minutach, jako spuściznę na placu boju pozostawiając pociągającego nosem mężczyznę o nienaturalnie rozwartych oczach, jak gdyby w przerażeniu. Nie powstrzymywał cieknących bezwiednie łez, rzęził nierówno, podświadomie przyciskał drżącą dłoń do piersi. Anioł był chory, nie było miejsca na wątpliwości... Przekrwione białka nadawały wzrokowi wyrazu zdziczenia, gdy ten wędrował za dziwnym, dźwięcznym odgłosem. To był postawiony talerz z jakąś żółtawą, wodnistą zupą, w której pływały cieniutkie strąki klusek oraz plastry pomarańczowego warzywa, lecz jego nazwa zaginęła gdzieś w pamięci. Osobliwe danie przyniosła kucharka, kobieta najwyraźniej prostoduszna pomimo miejsca i atmosfery pracy. Zajrzawszy ciekawe do porcelanowej miski, przyniesionej poniekąd z dobrego serca, a nie prośby czy rozkazu, Upadły przybrał minę bliżej nieokreślonego wyrazu, bowiem wystarczył jeden wdech unoszącego się z powierzchni zupy zapachu, by twarz przybrała niebezpieczny kolor wahający się między bladością i niezdrową zielenią. Żołądek wcisnął i niestrudzenie mościł się w zwojach jelit, odcięty od jamy ustnej przełyk opadł w czarną dziurę wnętrza organizmu i związał wszystkie organy w jedną, oślizgłą, kurczącą i podrygującą góra-dół masę, która zaczęła tańcować na wszystkie strony jakimś miejscowym tanem, ograniczana jedynie powłoką ciała. Mężczyzna ocknął się z trudem, po czym zamknął rozdziawione usta, tym samym ucinając nieskończony dźwięk ani do jęku ani do stęku niepodobny. Ostrożnie, jakby miał być zaraz przez talerz pogryziony, odsunął zupę od siebie i wbił półprzytomne, lśniące wigorem na fioletowym tle sińców oczy ponownie w Almariel, jedyną zagadkę mogącą odesłać w ciemność złe wspomnienie darowanej potrawy. Rozchylił dotąd ściskany zapamiętale koc i obmacywał uda. Spomiędzy płatów brunatnego koca wychynęła kartka pożółkłego pergaminu pokrytego niepewnym, nieco rozedrganym, acz czytelnym pismem. Dokument z danymi personalnymi posunęła po blacie w kierunku Almariel wyjątkowo brzydka dłoń: usiana nienaturalnie równomiernie rozmieszczonymi pasami strupów, ciągnącymi się dalej, aż znikały pod kocem, dziwnie bezkształtne, bo pełne miarowych zgrubień palce były długie i kiedyś zapewne szczupłe.* Illuminara nie raczyła ruszyć zadu, by Tobie lub komukolwiek dostarczyć te papiery. Wyjątkowo upierdliwa z niej smoczyca... Cóż to takiego? *Początkowy warkot i bojowy błysk w oku ugasiła dziecięca, można rzec, ciekawość kolorowych kostek, z których Anioł wziął raptem jedną i zajął się studiowaniem jej wyglądu oraz budowy. Epta, pomimo wielu zaskakujących, czasem dziwacznych wynalazków i rozrywek, nie posiadała w ofercie takiej to zabawki, a długa i żmudna podróż nie nastręczała żadnych okazji, by taką kostkę zobaczyć w użyciu.*

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie sądzę, by to był dobry pomysł... *Jego głęboki ton balansował między czymś na kształt obawy i rezygnacji, zaś spojrzenie krytycznie błądziło po usianej tłustymi okami i wystającymi gdzieniegdzie kluskami tafli zupy. Zakończył wycieranie cieknących bezwładnie łez podarowaną chustką, którą ściskał teraz w dłoni, nie pewny czy napad nie powróci, czy podarunek nie okaże się ponownie niezbędny. Gęsta od nowego napadu mdłości ślina opornie prześlizgnęła się w głąb gardła. Dwudziesty dzień ciurkiem licząc nic nie jadł, a mimo to jego organizm wciąż funkcjonował we względnej harmonii. Lecz Almariel miała rację, musiał coś wziąć do ust. Wargi same zacisnęły się do białości.* "Jego żołądek nie może." *Ktoś nowy wkroczył na scenę, przerywając pełną walki z psychiką ciszę. Wysmukła kobieta, której wzorzysty, srebrno-czarny gorset zgrabnie uwydatniał skryty pod białą koszulą biust. Stukając niewielkimi obcasami Illuminara przepłynęła za plecami anioła i zasiadła u jego boku, po czym konspiracyjnie zaczęła przysuwać talerz z zupą ku sobie. Przez parę chwil zmieniała uchwyt na łyżce, nie mogąc odnaleźć właściwej pozycji. Choć jej duch gniótł się w ludzkiej powłoce, poirytowane warkniecie było aż nadto smocze, gdy odkładała z brzękiem łyżkę, chwytała krańce talerza by pochłonąć jego zawartość prosto z naczynia. Upadły przypatrywał się Burzowej z mieszanką dość nijakich odczuć i westchnął głęboko, niemo przytakując faktowi, iż nie wszystkie tutejsze dania służą jego zdrowiu. Otwarte nareszcie powieki ukazały miażdżący siłą wzrok wbity w rozmówczynię, jak włócznię w środek tarczy. Spoglądał prosto w niebieskie oczy, całkowicie nieulękły ich lodowatego wyrazu i mocy samej w sobie; nie groził, nie zdobywał przewagi, nie przenikał myśli, po prostu patrzył. Powoli zjechał na blat stołu, gdzie Almariel podawała mu kolorowe kostki. Nie kryjąc zainteresowania śledził jedną z nitek misternej siateczki blizn na dłoni demonicy, gdy lekko potrząsał skrytymi w pięści kośćmi.* Od czego one? *Zapytał wprost, rzucając wróżby na stół. Pochylił się niezgrabnie, nie chcąc naruszyć gojących się wciąż obrażeń po starciu z lokalną ludnością i spektakularnym lądowaniu. Uśmiechnął się lekko, gorzko, acz nader wilczo przy tym.* Szkoda, że wróżba działa wstecz. *Zamruczał w imitacji chichotu z dużą dozą zgryźliwości, patrząc na cztery kwadraty, złotawy, czarny, niebieski i czerwony, które sprawiały wrażenie łypiących kpiąco do mężczyzny.* Nie mamy dokąd iść, więc zostaniemy. *Mówiąc to, wziął kości i postawił przed Almariel, lecz układ kolorowych pól się nie zmienił.*

    OdpowiedzUsuń
  16. Favill siedziała na zimnym, szerokim parapecie, otulając ramiona miękkim wełnianym kocem obszytym z wierzchniej strony kawałkami puchatego, białoszarego, lisiego futra. Był ciepły. Razem z Saroshem posiadali niewiele, jedynie to, co dziewczyna miała przy sakwach noszonych przy ubraniu oraz to, co mieściło się w torbach zawieszonych po obu stronach smoczego siodła. Jedną z takich rzeczy przytroczoną zwykle z jego tyłu był ów koc, pamiątka z rodzinnego domu. Sama pomagała niegdyś matce przyszywać doń futra. Dzięki nim miał być odporny na wilgoć i największy nawet mróz, a do tego być jedyny w swoim rodzaju. Mimo tego tak naprawdę nie potrzebowali wiele, czegóż bowiem potrzeba wędrowcom?

    W ciszy, wsłuchując się jedynie w miarowy oddech leżącego tuż pod oknem Sarosha, dziewczyna wyczekiwała nadejścia świtu i pierwszych ptasich treli. Jedynymi ptakami, które witały ją w tę chłodną porę były stada zakonnych kruków i sikorek. W Killinthorze nastała jesień.
    Przetarła zaparowaną kroplami rosy szybę dłonią, odkrywając znajomy widok. Specjalnie wybrała tą komnatę. Była prawie ponad ich wcześniejszą, przywołując stare wspomnienia, lecz jednocześnie przesunięta nieco w bok, aby przypominać im, iż lata szkoleń mają już za sobą bez względu na to czy tych zakonnych, czy tych dawanych przez samo życie.
    Rozmyślała. Jasne światło świtu zdążyło przemienić się w łagodną poświatę rześkiego poranka, gdy postanowiła się odświeżyć i przebrać. Zsunęła się z parapetu, przechodząc tuż koło Sarosha. Zatrzymała się, zapatrzywszy na wielką bestię i schyliła się by pogłaskać go łagodnie po ciemnej grzywie. Nie mogła się mu nadziwić. Jemu i temu, jak splotły się losy ich życia.

    Porzuciła miękki koc na szerokim, drewnianym łożu zdobnym baldachimami i skierowała się ku łazience. Fioletowy smok otworzył jedno ze świetlistych ślepi czujnie śledząc jej kroki, aż do momentu, gdy skryła się za drzwiami, po czym ziewnął pokaźnie i ponownie zapadł w lekki, czujny sen. Pilnował jej, pilnował zawsze.

    ***
    CDN

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. CD
      Zamykając drzwi komnaty przesunęła opuszkami smukłych palców po napisie wyrytym w ich chropowatej tafli: „Favillae&Sarosh”. Morze myśli. Wychodząc z własnej komnaty czuła się niemal jak złodziejka skradająca się po pustych pomieszczeniach zakonu. Sarosh rozprostował skrzydła, wyginając grzbiet niczym przebudzone kocię i szczerząc szeroko kły w głębokim ziewnięciu.
      Salony, choć zastawione pufami, fotelami i sofami pokrytymi zdobną srebrną i złotą nicią, acz ciemnym, kruczo ciemnym, materiałowym obiciem wydawały się nieużywane mimo tylu lat trwania nieustannie w tym samym miejscu. Widać niewielu było chętnych do tego by w nich przesiadywać. Zniknęły porozrzucane niegdyś tu i ówdzie księgi, czy gry. Zginęły pozostawione same sobie szachy. Dziwiło ją to. To było piękne, klimatyczne miejsce. Jak wszystko, tak i one przywodziło pewne, nad wyraz intensywne wspomnienia. Oczyma wyobraźni widziała tu przyczajonego w mroku młodego smoka o ciemnych łuskach barwy dębowej kory. Przesunęła dłonią po jednym z mebli, przechodząc cicho po miękkim dywanie w stronę olbrzymich okien ciągnących się od posadzki niemal do samego sufitu. Przyłożyła doń dłoń. Widok rozciągający się na las Rubidajil i góry Yiäle zapierał dech w piersiach. Czuła, że będą tutaj częstymi gośćmi. Nareszcie mogli.
      Sarosh zaczął obwąchiwać wszystko dokoła. Było chłodno. Główne, zdaje się najpiękniej w całym zamku zdobione palenisko wydawało się być wygaszone od dawna. Służba nie zdążyła również rozpalić ognia w tych pomniejszych, a nikomu z jeźdźców ni smoków również nie przyszła na to ochota. Zresztą, komu miałaby, jak zasugerował Światło. Chociaż on z chęcią powygrzewałby się w jego cieple. Gdyby tak tylko umiał jeszcze ziać ogniem… Niestety nie należało to do jego umiejętności.
      Favill oderwawszy spojrzenie od krajobrazu zerknęła na komnaty po drugiej stronie salonu. Jedną z nich zamieszkiwali Trivl’aan wraz z Arsi. Zmarszczyła brwi. Coś tu się nie zgadzało. Pamiętała, że niegdyś jedną z komnat w salonach zajmowali również Malgran i Eldar. Czyżby coś się zmieniło? Westchnęła. Sarosh odpowiedział w myślach na jej nieme pytanie. Minęło przecież tyle lat, a większość komnat stała pusta. Nic nie stało więc na przeszkodzie, aby zmieniać je co dnia, niczym rękawiczki. Siedziba była w stanie pomieścić pięć razy tyle członków, co obecnie.

      Ruszyli do wyjścia, nienaoliwione drzwi skrzypnęły cicho. Im mniejsza liczba członków, tym mniej służby, a co za tym idzie tym więcej zaniedbań w wielkim zamczysku. Po chwili pokonali schody prowadzące na wyższe piętro i przeszli koło zakonnej hodowli. To tutaj zaczęła się ich wspólna historia. Nawet przez grube odrzwia dało się czuć buzujące wewnątrz niej magiczne aury. Oni czekali na siebie stosunkowo krótko. Ile jeszcze przyjdzie czekać tym tam? Tego nie wiedział nikt. Wrota do sali audiencyjnej były uchylone. Sarosh jednak nie był w stanie zmieścić się w szczelinie, więc popchnął je lekko. Te o dziwo nie wydały z siebie żadnego zgryźliwego dźwięku, prócz cichego szurnięcia.
      CDN

      Usuń
    2. CD
      Kiedy ostatnio tutaj byli? Czyżby to podczas sądu nad Trivem? Trrivl’aanem poprawiła się w myślach, na co Światło tylko parsknął. Wciąż o czaszkę obijało mu się nieświadomie spływające od jego jeźdźczyni pytanie o to, czy pół-anioł sam zaplata sobie owe zdobne warkocze. Kwitował to stwierdzeniem, że zupełnie, ale to zupełnie nie ogarnia jej dziwacznych fetyszy.
      Lawenda wzruszywszy ramionami na zdziwienie smoka, jakby zupełnie go nie rozumiała i zapukała do drzwi salonów Starszyzny. Odpowiedziała jej cisza. Niezrażona, otworzyła drzwi i wślizgnęła się do środka. Wspomnienia ukryte w każdym zakamarku znów atakowały. Przybycie do zamku Rossitiany i Elayny, nadejście niespotykanie intensywnej wizji, objawienie niezwykłej mocy Sarosha... Wszystko to znów wydawało się być żywe, jakby wydarzyło się dosłownie wczoraj. Tak jak wtedy tak i dziś stanęli przed wrotami dzierżącymi numer trzydziesty piąty, na których napis głosił: „Almariel&Mulkher”. Z jej wnętrza wyczuć można było pokłady silnej, odurzającej wręcz magicznej aury jej mieszkańców.

      Na prośbę mrocznego smoka, chcąc pozwolić demonicy na niezbędny jej odpoczynek, starali się ukryć przed nią zarówno ślady swej magicznej aury, jak i istnienia. By żyć tak, jak żyli musieli być niewykrywalni. Mieli w tym więc doświadczenie. Nawet jeśli tak zdolna kobieta jak ona mimo to umiałaby ich odnaleźć było to mało prawdopodobne ze względu na jej zmęczenie i na to, że faktycznie musiała by skupić się na ich szukaniu. Teraz jednak przyszedł czas by się ujawnić. Sarosh zaśmiał się w duchu do Favill, iż jeszcze by ich nie poznała i potraktowała jakimś mrocznym zaklęciem tak dla przykładu, za zakłócanie spokoju w swym własnym zamku. Opuścili bariery umysłu pozwalając magii dusz rozproszyć się łagodnie w powietrzu niczym eterycznemu zapachowi ukochanych bzów. Lśniącooka zacisnęła pięść i po chwili wahania zapukała w odrzwia charakterystycznym, przerywanym rytmem, który niósł ze sobą ukrytą treść… Wróciłam.

      Usuń
  17. Ulotny moment oczekiwania zdawał się rozciągać do granic swych możliwości, dzieląc na niezliczoną ilość ulotnych chwil, aż do otwarcia drzwi poprzez demonicę. Serce Favill zabiło gwałtownie w szalonym rytmie niepewności i radości na widok dawno nie widzianej twarzy kobiety.
    - Wróciliśmy Almariel – odparła cicho Lawenda, jakoby w obawie przed głośniejszym słowem, mogącym złamać ramy rzeczywistości. Wtuliła się w nią i dała przykryć ciemnym pierzem smolistoczarnych piór. Mogłaby trwać tak w nieskończoność.
    – Tak dobrze Cię znowu widzieć… - tuż po tych słowach poczuła, jak ogarnia ją dawno już zapomniane uczucie, tak dobre i ciepłe zarazem. Uczucie pełni szczęścia, spokoju i bezpieczeństwa. Znów czuła się jak mała dziewczynka. Jednak wspomnienia towarzyszące tym emocjom były jeszcze starsze, aniżeli te, które miała z zakonu. To było coś więcej, niż zwykłe powitanie. Wydawało jej się, jakoby na powrót wtulała się w ramiona dawno niewidzianej matki, która witała ją po długim okresie nieobecności. Tyleż było w tym serdeczności i czułości. Pociągnęła nieznacznie nosem, chcąc ukryć opanowujące ją wzruszenie i cisnące się do oczu łzy. Z trudem odsunęła się od demonicy zaledwie na odległość ramienia, wciąż trzymając ją za przedramię, jakby w obawie, iż mogłaby wyślizgnąć się z tego momentu czasu i zniknąć niczym nierzeczywisty sen.
    - Tęskniłam za Tobą – powiedziała, podnosząc opuszczoną nieco wcześniej głowę i uśmiechając się do niej tak jakby nieco nieśmiało, z pewnym zażenowaniem płynącym z otwartości i szczerości wypowiadanych słów.
    - „Salve Mistrzyni…” – wymruczał Sarosh wtulony w drugie ramię kobiety, po czym potarł wilgotnym nosem o jej ciemnoskóry policzek w geście czułego powitania. Jego długa grzywa przesunęła się miękko po jej ręce i obojczyku. – „Nasza misja zajęła nam trochę więcej czasu niż sądziliśmy…”

    OdpowiedzUsuń
  18. Favill i Sarosh weszli do środka komnaty podążając za śladami demonicy. W powietrzu unosił się już prawie zapomniany, lecz jakże znajomy zapach biblioteki połączony z eterycznym śladem jej mieszkańców. Fioletowy z radością przyjął wyzwanie lawirowania pośród wysokich stert nagromadzonych w niej ksiąg, które zajmowały zarówno blaty mebli, jak i sporą część posadzki. Było to dlań igraszką. Radził sobie pośród leśnej gęstwiny, potrafił więc odnaleźć się i tutaj. W obu miejscach czyhało na wielką bestię równie wiele pułapek. Węsząc, stawiał ostrożnie miękkie łapy, podnosząc nieco wyżej długi ogon, aby przedostać się ku kawałkowi pustej przestrzeni. Nie chciał zburzyć żadnej z niestabilnych konstrukcji.
    Dziewczyna przystanęła przy jednej z nich, przyglądając się napisom zdobiącym grzbiety almanachów i wodząc po nich opuszkami palców. Sam dotyk mówił o nich tak wiele. Czuła uginającą się miękko wiekową skórę obwolut, gładkość drewnianych okładek, szorstkość sfatygowanego czasem papieru. Było ich tak wiele i tak różnych. Gładkich i zdobionych, pożółkłych i wydających się być zupełnie nowymi. Kilka z ksiąg miało wymyślne zamknięcia z okuć, sprzączek, czy sznurków. Jej wzrok przesunął się w ślad za dłonią po wygrawerowanych, bądź odciśniętych tytułach. Niektóre potrafiła rozszyfrować, inne zaś stanowiły dla niej zagadkę na równi ze swoją zawartością.
    Uwagę Lawendy przykuło owalne lusterko leżące na stercie tuż obok. Nie spodziewałaby się tutaj obecności takiego cuda. Szybciej podejrzewałaby o jego posiadanie Sir’cę, a już na pewno Baldis. Zaintrygowana wzięła zwierciadło za rączkę, przeglądając się w nim. Nie pamiętała kiedy ostatnio to robiła, choć prawdopodobnie i w jej komnacie znajdowało się jakieś lustro. Nie zdążyła zwrócić na to uwagi. Dziwnie było móc spojrzeć na siebie z tak bliska i widzieć się tak wyraźnie. To tak na co dzień widzieli ją ludzie? Jak bardzo tak naprawdę się zmieniła, iż poznawali ją z trudem? Odgarnęła grzywkę sprzed oczu, wpatrując się w odbijające się w tafli lawendowe tęczówki. Zdawały się hipnotyzować… Jakby tak w lustrze można było odczytać przyszłość dla samej siebie…
    Drgnęła na słowa Almariel. Ostrożna z nim, ostrożna z kim? Jej umysł w ułamku chwili przejrzał długą listę potencjalnie niebezpiecznych z najróżniejszych powodów osób, zatrzymując się dokładnie na tej, od której zaczął. Pierwsze skojarzenia podobno zawsze były najtrafniejsze.
    - Heszzz… - parsknęła śmiechem pod nosem, słysząc dalsze słowa kobiety. Ostrożna z lusterkiem. Dopiero teraz przyjrzała się uważnie zdobiącym je runom, które już wcześniej na poły świadomie wyczuły jej palce. Był artefaktem. To wyjaśniało, dlaczego znajdował się w posiadaniu demonicy. Spojrzała na nią, odkładając zwierciadełko na miejsce.
    - Co właściwie powinno robić? Może nie chodzi o to, aby je odczarować, lecz zaczarować? Uruchomić poprzez właściwe słowo, układ run, czy myśl. Nie bez powodu ma rączkę, mogłaby łączyć się przez nią z tym, kto go używa. Wydaje mi się, że kiedyś czytałam o przedmiotach, które same w sobie miały niewiele magicznej mocy, alb też nie posiadały jej wcale, lecz były katalizatorem, który po dostarczeniu dostatecznej ilości energii ujawniał swe właściwości. Możliwe, żeby było tak w tym przypadku? Może przez brak magii płata figle. Co znaczą wypisane na nim runy? Niektóre rozpoznaję, lecz nie wszystkie.
    CDN

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. CD
      Ciekawość która zawsze pchała ją ku książkom teraz zdawała się wyjrzeć na światło dzienne i ujawniać również w realnym świecie. Wzięła od Almariel podane jej bandaże i ukucnęła przed nią, przez chwilę przyglądając się uważnie niewielkiej rance, która mimo swych rozmiarów uparcie krwawiła. Przesunęła palcem po skórze tuż obok zszycia.
      - Nie boli Cię? – zapytała, unosząc głowę i spoglądając na twarz kobiety, jakby chciała sprawdzić, czy ta nie skłamie. – Bardziej niż powinno.
      Fioletowy smok przybliżył się do nich, obwąchując skaleczenie.
      - „Gdzie to sobie zrobiłaś? Dziwnie pachnie” – odparł, przesyłając swej jeźdźczyni myśl, iż może trzeba by to jakoś odkazić. Favill pokręciła w zastanowieniu głową. Almariel na pewno już to zrobiła, nie zaszkodziło jednak dodatkowo zabezpieczyć to draśnięcie.
      - „Może…?”
      - Nie, nie – zaprzeczyła, kątem oka wyłapując odbicie światła zza uchylonych drzwi komody. Stały tam szklane buteleczki. Wolała nie ryzykować ze smoczą śliną, choć faktycznie ta Sarosha wydawała się posiadać lecznicze właściwości. Możliwe, iż było to w jakiś sposób związane z jego umiejętnością szybkiej regeneracji. Zdolnością niezbędną, gdy bestia, tak jak on, walczy głównie bezpośrednio, nie korzystając z magii, a nawet ziania ogniem. Podniosła się, sięgając do wnętrza szafy i czytając etykiety. Demonica miała tutaj wszystko co niezbędne do właściwego opatrywania nawet całkiem pokaźnych obrażeń, lecz jak podejrzewała Favillae niekoniecznie chciała używać większości ze specyfików, bo i po co. Zapewne w myśl tego, iż bywała już nieraz w gorszych sytuacjach i przecież zawsze jakoś wychodziła z nich cało. Dziewczyna wybrała właściwą według siebie fiolkę i wzięła dwa czyste kawałki materiału. Przytknęła je do niej kolejno i nasączyła ostro pachnącą substancją. Kolejny z powodów, aby jej nie używać. Odstawiwszy butelkę, zbliżyła się do Almariel i klękając przed nią. Przetarła szwy i okolicę rany namoczonym materiałem, aby zetrzeć spływającą zeń krew i mogące się nań zagnieździć diabelstwo.
      - Myślałaś, że ze mną Ci się upiecze? Aerlin, czy Sir’ca pewnie wylałyby na Ciebie całą tego butle przy najmniejszej nawet okazji – powiedziała, uśmiechając się do niej przekornie.
      Złożyła zużytą szmatkę na czworo, odkładając ją na bok, zaś drugą przykryła ranę i zaczęła wprawnie owijać jej lewe przedramię. Opatrywanie i zabezpieczanie ran było jedną z rzeczy których po prostu nie dało się nie nauczyć wędrując po świecie.
      - Gotowe, nie ścisnęłam za mocno? – zapytała z troską, lecz kobieta zdawała się jej nie słyszeć, będąc myślami gdzieś daleko. Po jej nieobecnym wzroku można było wnioskować, iż kontaktuje się ze swym smokiem. Favill zmarszczyła brwi w konsternacji słysząc jej mamroczące słowa, kiedy próbowała sobie wszystko ułożyć.
      CDN

      Usuń
    2. CD
      - Mulkherze, musiałeś?! – rzuciła w przestrzeń nie wiedząc gdzie się znajduje. Gniewała się na Czarnego. – No naprawdę! – prychnęła lekko, lecz po chwili, szturchnięta pyskiem przez Sarosha, uspokoiła się. - Nie myślałam, że powie Ci od razu o wszystkim… - zaczęła łagodnie, kładąc dłoń na jej kolanie w przepraszającym geście. Siedząc tak przed nią w klęczkach znów czuła się jak mała dziewczynka. Teraz jednak miała do załatwienia całkiem sporo dorosłych spraw. To jej wina, że wyskoczyła z tym tak szybko. Te sprawy czekały tyle czasu, mogły poczekać i więcej. Źle się czuła martwiąc Almariel.
      - „Mistrzyni, Almariel, te wieści czekały już od dawna. Na skraju świadomości, wyczute, nie wypowiedziane. Czy nie podejrzewałaś niczego? Jak dawno nie kontaktowaliście się z Ordo Luce Tenebris? Gdzie podziewali się ich dyplomaci przez ten czas? Tamto miejsce wygląda jakby było opuszczone od ćwierć wieku! A Nirin i Lhun…” – urwał, rozważając dalsze słowa. – „My zaś jesteśmy tu i teraz, całkiem na nowo i świeżo! Wiem, może to trochę egoistyczne, jednak… Skup się na nas i nie smuć się. To, że przybyliśmy daje możliwość zmienienia tego co złe w dobre. Czy to nie powód do radości? Po cóż są zakony, jeśli nie po to, aby niedobre wieści o przeszłych zdarzeniach przemieniać w światłe wizje wspaniałej przyszłości? Od tego jesteśmy. Zapomniałaś? Tego nas uczyłaś! Nie możesz wciąż przygnębiać się każdą przekazaną misją, bo zginiemy w ich natłoczeniu! Albo co gorsza przestaną nam je przysyłać i zbankrutujemy! Ewentualnie możemy jeszcze umrzeć z głodu i niedowierzania…”
      CDN

      Usuń
    3. CD
      - Wiem, że to bliskie Twemu sercu sprawy, lecz dla nas są równie bliskie i ważne – powiedziała, przerywając smokowi. - Nie jesteś z tym sama. One są dla nas równie istotne. My bardzo cieszymy się mogąc tu i teraz widzieć się z Tobą pomimo ich. Faktem jest jednak, że zdołaliśmy już oswoić się z tą myślą. Czas pokazał nam, że nie jesteśmy w stanie niczego przyspieszyć, więc powinniśmy się cieszyć tym, co mamy. Na wszystko przychodzi odpowiednia chwila. Jest czas na beztroskę, jest czas na skupienie i walkę. Zresztą, spójrz na tego tu, tylko jedzenie mu w głowie. Dalej wzdycha do pieczonej dziczyzny po wczorajszej uczcie – rzekła, wskazując na smoka robiącego na poły przeczącą, na poły zdziwioną skąd inąd słusznymi oskarżeniami minę. Rzadko kiedy mógł skosztować pieczonego, czy gotowanego jadła, a do tego jeszcze te przyprawy… Zwykle musiał zaspokajać głód surowym mięsem.
      - I Ty też musisz coś zjeść. Wystarczająco osłabiły Cię podziemne walki dla zakonu, żeby teraz jeszcze wysłuchiwać kolejnych problemów na pusty żołądek. Czy one naprawdę nigdy się nie kończą? – zapytała. – Poproś Mulkhera, by zarządził kucharzami, aby coś Ci przygotowali i przynieśli tutaj. Niech zadośćuczyni tej farsie – zarządziła. – Jeśli nie ma jak, wyślemy Sarosha, zdaje się, iż wczoraj wkradł się w łaski kilku służek. Pewnie sam chapsnąłby coś dodatkowo – mruknęła, wstając i przechodząc się po komnacie.
      Zapatrzona w widok za oknem wymijała sterty ksiąg, nawet na nie nie patrząc. Wystarczyło jej jedno spojrzenie, aby zapamiętać ich dokładne położenie. Teraz mogłaby skradać się tutaj nawet po ciemku, o ile Almariel nie poprzestawiałaby wszystkiego. Jakich jeszcze umiejętności nabyła zmuszona żyć w tym nieprzyjaznym świecie pełnym nieustającej wędrówki. Po chwili odwróciła się na powrót w kierunku demonicy.
      - Sama nie wiem od czego zacząć. Część już słyszałaś od Mulkhera – sięgnęła za stanik gorsetu wyjmując zza niego zwitek złożonego, pogniecionego, białego papieru. Nie mogła zniszczyć go bardziej niż wczorajszego wieczoru, a to miejsce zaliczało się do najbezpieczniejszych. Podeszła do niej podając jej go. – To list od Nirin, głównie od niej, jedynie pośrednio od Lhuna. Chciałam przekazać go wczoraj Aerlin… Jivreg nie przyszedł, wydawało mi się, że widziałam go na zewnątrz. Sarosh to potwierdził. Miałam z tym wszystkim zaczekać, z listami, zbadać wpierw sytuację i powinnam trzymać się swojego planu. Wydawało mi się jednak, że to dobry moment – zaczęła się tłumaczyć. - Coś było nie tak, nie wiedziałam jednak o co chodzi. Sądziłam, że może o nich… W końcu my wróciliśmy, a oni wciąż nie. To wzbudzało nadzieję, że może i oni powrócą. Myślałam, że to gnębi Jivrega i dlatego nie chce nas widzieć. Myślałam, że ucieszy się na wieść, że żyją, że wiemy gdzie są… - zamilkła gwałtownie, uspokajając wypływający z jej ust słowotok. Odetchnęła głęboko.
      - To co się z nimi działo, z Nirin i Lhunem, to długa opowieść. Nie wiem, czy teraz to dobry czas na nią… Wszystko zaczęło się ponoć, gdy Erita i Luthien odeszły…

      Usuń
  19. - Szpital, tutaj? Raczej nie. Niech Siódma broni! Zarazy nam życzysz, czy wojny? Nie powinnaś dziwić się temu, że wszyscy tak się o Ciebie troszczą. Rozumiem, że może jest to i trochę uciążliwe… Nawet ciut niestosowne, w końcu członkowie Starszyzny powinni być niezniszczalni! Po prostu Ty zawsze troszczysz się o każdego, więc mając okazję się odwdzięczyć…
    - „…nikt jej nie przepuści!” – dokończył za nią Sarosh, nieco wrednie szczerząc do Mistrzyni kły, gdy jego jeźdźczyni skończyła zmieniać opatrunek.

    Mulkherowi łatwo przyszło wyjawienie wszystkich zdobytych informacji, lecz Favill nie zamierzała zdradzać od tak tego, czego dowiedziała się od wielkiego smoka, ani tego, czego sama po trochu się domyślała. Demonica mogła się dziwić jej nadmiernemu zainteresowaniu raną, lecz biorąc pod uwagę z czym i gdzie się mierzyła nie było to bezpodstawne. Szczególnie, że skaleczenie już dawno powinno się zasklepić. Ta jednak nie wiedziała, że wiedzą nieco więcej niż powinni. Sama z siebie unikała zdradzenia szczegółów jego pochodzenia. Kto wie co czaiło się w głębi zakonnych podziemi? Woleli nie wiedzieć, jak większość członków, a Almariel musiała z tym walczyć. Ciekawiło ją jak do tego doszło. Zawsze myślała, że są tam tylko więzienne cele, które raz na jakiś czas opróżniano przewożąc złoczyńców pod ostateczny sąd Korpusu, jeżeli było to konieczne… Może w międzyczasie, gdy ich nie było złapano wiele niebezpiecznych stworzeń, a może też schody w głąb ziemi sięgały dalej niż ktokolwiek mógł sądzić… Lawenda zamyśliła się. Co by było, gdyby faktycznie zakony specjalnie budowano w miejscach ujścia wszelakiego zła, aby broniły podziemnych bram? Może faktycznie gdzieś pod ich stopami kryje się runiczny portal do innego świata?

    Wyrwała się z rozmyślań, słysząc kolejne, ostre tym razem słowa Almariel. Przewróciła oczami, wzdychając w duchu. Nie zamierzała tego nijak komentować, bo przecież tak, oczywiście… Najpierw Mulkher sam prosi ją, aby nie zdradzali przed nią swej obecności dopóki demonica nie odpocznie, a teraz ona zbiera baty za to, że chciała sama jej o wszystkim powiedzieć… Wielka tajemnica, akurat! Co tak naprawdę zrobiłaby godzina, czy dwie różnicy? To przecież normalne, że nie od razu trzeba się wszystkim dzielić. Nie mają przecież wspólnych umysłów, lecz dusze. Ważna jest chwila i właściwy nastrój, o czym Favill doskonale przekonała się wczorajszego dnia, wprawiając Aerlin we wściekłość. Mniejsza o to. Widać była zbyt egoistyczna sądząc, że choć na chwilę zdoła zatrzymać na sobie uwagę ciemnoskórej… Nawet po tak długim czasie rozłąki. Zawsze ważniejsze było coś innego, czy ktoś inny. Niech będzie i tak, że to ona jest wszystkiemu winna, że to przez nią Czarny powiedział jej o tym co się działo dopiero teraz. W końcu lepiej, aby pretensje miała do niej, aniżeli do swej mrocznej bestii. Przecież uczniowie, nawet byli, to same utrapienia… Jakoś nieszczególnie zamierzała się tym przejmować.
    CDN

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. CD
      Favill nie mogła jednak przemilczeć tego, o co ich Mistrzyni oskarżyła niesłusznie Sarosha, kiedy chciał ją pocieszyć i uspokoić. Fioletowy smok patrzył na demonicę zdziwiony i nieco skonsternowany jej słowami. Brak szacunku? Kto jak kto, lecz on nigdy nie ośmieliłby się podważać słuszności działań Starszyzny. Czasem nawet denerwowało to Lawendę, jakże ślepo był w nich wpatrzony, choć sama nie była w tym lepsza. Może jednak się mylili w swoich osądach? Czas ma to do siebie, iż z jego upływem zaczynamy idealizować i ludzi, i wspomnienia.
      - Źle go zrozumiałaś Almariel, nie to miał na myśli. Wręcz zupełnie na odwrót. Sugerował, że wiedzieliście o tym na pewno wcześniej, a nawet jeśli nie mieliście pewności to przeczuwaliście. Chodziło mu o to, że to nie jest tak ważne, jak… - urwała, czując że zaczyna się pogrążać.
      Jeżeli ciemnoskóra nie zrozumiała ich za pierwszym razem, nie zrozumie i teraz. Po co miała jej mówić, że smok chciał choć na chwilę skupić jej uwagę na nich, bo wiedział, że Favill niezmiernie na tym zależało. Każdy bowiem słyszał to co chciał usłyszeć. Czyżby czymś im się narazili, czy zbyt mało okazali im swego uznania? Może wcale nie byli ze sobą tak blisko, jak myślała Lawenda, a co za tym szło jej bezpośrednie zachowanie było niestosowne? Z drugiej strony może wcale nie chodziło o nich. Almariel narzekała na ich opiekę, na to że wszyscy nazbyt się o nią troszczą. Czyżby nie czuła się wystarczająco szanowana i poważana, w sensie silna i niezależna, aby sama dbać o siebie i zakon? Przecież to jakieś brednie! Jak przywódczyni mogła tak myśleć?! Wszyscy ufali im i w nich wierzyli. Nie było chyba nikogo, kto otoczony byłby większą czcią… Jednak tak, każdy słyszał co chciał usłyszeć, każdy widział, co chciał widzieć…
      Członkowie Zakonu Białych Kruków byli ze sobą dość związani, głównie przez małą ich liczbę i jakby na to nie patrzeć troszczyli się o siebie. Favillae zawsze uważała to za zaletę. Jeżeli patrzeć na stopnie to nikt z nikim normalnie by nie rozmawiał, a wszystko oparte byłoby na formalnych stosunkach. Mieliby tutaj drugie Ordo Aeterna Nox, gdzie wszyscy kłaniają się w pas, choć zapewne i tam Przywódcy mieli swoich ulubieńców, którzy nie musieli się płaszczyć. Dało się jednak wyczuć, iż jeźdźczyni mrocznego ostatnio bardzo dba o to, aby ich miejsce i ważność w hierarchii nie były podważane, zupełnie tak, jakby sama nie była tego pewna.
      - „Wybacz mi Mistrzyni, jeśli uraziły Cię moje słowa. Nie taki był mój zamiar” – rzekł Sarosh, spuszczając nieco swój smukły łeb, tak iż demonica mogła spojrzeć z góry w jego świetliste ślepia. Czuł się źle. Wszystka energia, którą do tej pory tryskał, zdawała się ulecieć z niego niczym woda z dziurawego bukłaka.
      CDN

      Usuń
    2. CD
      Zamilkli, kiedy Almariel otworzyła przyzwany list, łamiąc krwistą pieczęć i zaczęła czytać. Lawenda znała jego treść. Została jej przeczytana nim Przywódca Zakonu Wiecznej Nocy zapieczętował zwój, aby wiedziała co przekazuje. Rozpoczynał się serią niebywałych szanowności, uwypuklających godność mian adresatów, po czym przechodził do konkretów. Nie pamiętała, jak dokładnie brzmiały zapisane w nim słowa, lecz przesłanie było jedno: Mamy Waszych ludzi, lecz nie możemy ich wypuścić, choć z chęcią byśmy to zrobili, bo aż patrzeć boli. Magia księżyca jest w nich silna i z cholerstwem tym nijak poradzić sobie nie można. Co żeście im zrobili w ogóle? Tam u was na południu przeprowadzają na smokach jakieś magiczne eksperymenty? Jeśli chcecie im pomóc, przybądźcie, macie nasze pozwolenie. Postaramy się Was nie odstrzelić, nie od razu. Nie chcemy Waszych zakichanych dyplomatów, brak nam czasu na bezsensowne polityczne gierki, ludzie giną, wsie płoną, a wystarczająco dużo stracili go ci, o których postanowiliście zapomnieć.
      Nie zabrakło również kąśliwej, choć pięknie zawoalowanej uwagi o tym, iż zaniedbują drastycznie swe obowiązki, czy to szło o szkolenie wspomnianej dwójki, czy też o zostawienie jej na pastwę losu na ich niegościnnych ziemiach, aby krótko mówiąc: zdechli.
      Favill wolałaby, aby Angshar, Przywódca Ordo Aeterna Nox zrezygnował z pisania o tym oraz wielu innych celnych uwagach, lecz wzburzenie jakie wywoływała w nim ta sytuacja, choć ukryte wewnątrz, było jednak większe niż dbałość o całkowita poprawność polityczną i chcąc nie chcąc ujrzało światło dzienne na papierze. Angshar był człowiekiem surowym i srogim, lecz sprawiedliwym na swój dziwny sposób. Dbał o dobro swych poddanych i pałał gniewem, gdy przez czyjąś bezmyślność działa im się krzywda.
      Na zakończenie również nie zabrakło szczerych wyrazów uznania i zamaszystego, ozdobnego podpisu Angshara i jego smoczych Eiry oraz pieczęci zakonnej. Nie tylko on, lecz cały tekst mimo surowości zawartych w nim słów odznaczał się nienaganną, wręcz perfekcyjną kaligrafią dając pewne informacje o naturze człowieka, który go pisał. W końcu tak jak linie papilarne i układy smoczych łusek różniły się u każdego, tak samo było i z pismem. Dało się odczytać zeń nie tylko treść, lecz i charakter osoby.
      CDN

      Usuń
    3. CD
      Zdziwiły ich słowa, które wypowiedziała, po przeczytaniu wiadomości. O tym, iż było ich mało, wiedzieli doskonale, lecz nie na tyle mało, by nie móc walczyć. Szczególnie, że przecież nie byli jedynym zakonem w Killinthorze. Do tego tyle jeszcze smoczych jaj czekało w hodowli! Kiedy przyjdzie na nie czas?! Jakim cudem było to, że ona odnalazła Sarosha! Raczej nie często zdarzają się takie cuda. W końcu nikogo się tam praktycznie nie wpuszcza. Gdzie znaleźć ich kandydatów na jeźdźców? A propos tego… Ordo Luce Tenebris i Arlin i Jivreg… Nie wiedziała, czy po ostatnich wydarzeniach to dobry pomysł wysyłać ich gdziekolwiek, choć kto wie…
      - Myślisz, że to im pomoże? Dlaczego Aerlin wczoraj tak zareagowała? – zapytała dziewczyna. Sarosh nie odezwał się ani słowem, zapatrzony gdzieś w widok za oknem.
      Zaczęła się zastanawiać nad tym, że to nawet nie ilość jest problemem, lecz podejście do całej sytuacji. Każdy sam mierzył się z problemami i wyznaczonymi misjami. Nawet na trudne zadania członkowie zakonu ruszali samotnie. Miało to niby zwiększać ilość wypełnianych próśb, lecz wątpiła, iż było tak w rzeczywistości. Gdyby wyruszali razem mogliby je wypełnić szybciej i wykorzystać nawet zdolności tych nieco uziemionych. Niedługo bowiem okaże się, że będzie ich więcej niż aktywnych członków. Ciekawe, jak działało to w innych zakonach? Nie wiedziała tego. Nie przyszło jej na myśl zapytać. Były ważniejsze sprawy.
      CDN

      Usuń
    4. CD
      Dopiero, gdy zeszły do jadalni, a kucharka oddaliła się, aby skończyć przygotowywać śniadanie, Favill wybuchła trawiąc wcześniejsze słowa Almariel.
      - Nie możesz się z nimi zgodzić? To jak jest w rzeczywistości? Po co to wszystko? Co tu się dzieje? – umilkła, kiedy demonica zaczęła ją uspokajać.
      Biały Kruk się zmienił, jednak co to tak naprawdę oznaczało, tego nie wiedziała. Ich Mistrzyni mówiła o zamieci. Dziewczyna miała jednak wrażenie, iż to nie zamieć, a chłodna cisza lodowego pustkowia poczyna ogarniać ją z każdej ze stron, gdy pośród wydawać by się mogło bliskich ci ludzi napotykasz na kamienne posągi, których dobre oblicza zmazał czas. Niby wiesz kto to, lecz nie poznajesz ich. Powoli zaczynało do niej docierać znaczenie słowa mało. W zakonie Kruka nie było zbyt niewielu jeźdźców i smoków. Było w nim zbyt mało osób, które były w stanie wykonywać misje. Jak bowiem można pomagać innym, kiedy nie jest się w stanie pomóc samemu sobie. Nie przyniesie dobra ten, kto w sercu dzierży mrok bólu i wahań.
      Podciągnęła jedną z nóg, obejmując ją ramionami i opierając brodę na kolanie. Przeganiając złe myśli uśmiechnęła się promiennie do pulchnej kobiety, która przyniosła Almariel posiłek.
      - Dziękujemy bardzo, będziemy niezmiernie wdzięczni Pani Daro. Spod Twojej ręki wychodzą same pyszności – rzekła w imieniu fioletowego smoka, który przysiadł za nią i tępo wpatrywał się w stół, śledząc liczbę słoi na każdej z desek, z których się składał. W milczeniu zjedli śniadanie.
      Sarosh drgnął, kiedy do jadalni wszedł Mulkher. Rzucił mu uważne spojrzenie. Jego umysł zdawał się pracować na najwyższych obrotach, gdy próbował ułożyć sobie jakoś części tej nijak nie pasującej do siebie układanki. Czyżby naprawdę wszystko i wszyscy się zmienili? Jak bardzo? Młody zaczynał czuć, jak grunt powoli usypuje mu się spod nóg. Na nic dobre wspomnienia i marzenia o powrocie choć na chwilę do upojnego, beztroskiego czasu dzieciństwa. Myślał, że choć tutaj będzie mógł liznąć szczęścia… Wychodziło jednak na to, że zakon nie różnił się wcale od reszty świata. A przecież miało być zupełnie inaczej… Ano właśnie, miało, a nie jest… Pytanie czy to tylko chwilowe, czy nieskazitelne mury białego zamku już zawsze będą pokryte szarością żalu. Kiedy Czarny widząc ich niepewne miny powiedział, aby się nie martwili, Światło pokiwał tylko pyskiem. Zmartwienia były tylko na poły realne, mogły się nigdy nie spełnić. Zawód który odczuwał był zaś jak najbardziej prawdziwy.

      [Nie napisałam o drugim liście, bo nawet mnie już boli długość komentarzy i rozdwojenia jaźni z sypialni i jadalni. Proponuję skupić się głównie dwóch, trzech ostatnich komentarzach, żeby ujednolicić akcję. Oczywiście według uznania wtrącenia do wcześniejszych jak najbardziej dozwolone ;P]

      Usuń
  20. *Pierwsze dni w zamku do najłatwiejszych nie należały. Echo wypadku, którego głównym winowajcą był Ea, wciąż dało się słyszeć w pokątnych podszeptach służby, już nie tak przychylnie i odważnie odnoszącej się do nowego członka Ordo Corvus Albus. W ich oczach to właśnie Gabriel, jako właściciel łuku, był odpowiedzialny za śmierć młodzika oraz za zły stan zdrowia towarzyszącej mu wtedy dziewczyny. Na nic były tłumaczenia, że przecież go nie było na miejscu zdarzenia w tej felernej godzinie i nie miał wpływu na działania łuku... Jednak najdziwniejszym, najbardziej obcym elementem była świadomość posiadania własnego kąta. Gabriel nawykł do nieustannego ruchu i najmowania pokoików w tawernach i kamienicach lub poddasza, jeżeli przyszło mi prowadzić interesy na wsiach. Kiedy wracał, zawsze towarzyszyły mu złorzeczenia: "Nie umiesz waćpan wracać z saksów w normalnych godzinach?!", "Z pana kwatery wydobywa się dym!", "Dorosły chłop z pana, dom byśta se postawili, a nie kątem u ludzi, jak ten szczur!" lub "Więcej panu nic nie ugotuję, bo potem stoi zimne, a ja jedzenia wyrzucać psom nie będę!", oczywiście lista grzeszków była znacznie dłuższa, lecz te właśnie zarzuty przewijały się najczęściej. Pierwszą noc niemal w całości spędził na sofce w salonach. Z ramionami splecionymi na piersi siedział na środku pluszowego materaca i zawziętym, skrzącym się w ciemności wzrokiem wpatrywał się w drzwi swojego pokoju. "Swojego pokoju"... "MOJEGO pokoju"... Jak to dziwnie brzmi. Długi knot popiołu oderwał się od trzymanego w zębach papierosa i rozkruszył na setki kawałeczków na ręce Gabriela. Nawet nie zwrócił na to uwagi... Do pomieszczenia opatrzonego elegancką tabliczką, głoszącą "Gabriel&Belatica" odważył się wejść dopiero, gdy niebo za wielkimi oknami pokryło się wczesną szarugą. Ostrożnie przekręcił mosiężną gałkę, zajrzał konspiracyjnie do środka, zupełnie jakby spodziewał się tam kogoś zastać. Było pusto. Jeśli wierzyć plotkom głoszonym w miastach, każda kwatera w Zakonie dostosowuje się wyglądem do jej mieszkańców. Może pokój Almariel spowija czerń? Mieszkanie nimfy przypomina las? Tutaj... wyraźnie zderzały się dwa światy. Część komnaty, teoretycznie należąca do Belatici, przypominała jaskinię; z pokrytej kamulcami ściany wyciekała woda i spływała do zbiornika, w którym zanurzona była okazała, płaska skała imitująca miejsce do spania. Całość ogrodzona była niewielkim rowkiem i "płotkiem" z seledynowych kryształów, by woda nie rozlewała się po całym pomieszczeniu. Z sufitu nieustannie opadały skrzące się drobiny. Część Gabriela prezentowała się bardziej ubogo, wiało chłodną praktycznością: biurko, miejsce do spania, fotel, szafa i nic więcej. Żadnej ozdoby, jak głupi wazon, czy obrazka na ścianie. Quentin sztywnym krokiem podszedł do łóżka i usiadłszy na nim, ściągnął Ea, który od czasu wypadku nieprzerwanie trwał na jego plecach. Ten, kto odwiedziłby go w godzinach południowych, zastałby mężczyznę śpiącego w pełnym uzbrojeniu na czerwonej kapie, kolanami obejmującego jedno ramię Ea i tulącego policzek do drugiego. Lekko skulony przypominał zabłąkaną sierotę... z diabelnie twardym snem, bo już trzykrotnie nie odpowiedział na wezwanie Almariel.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Powiedzenie "demon, nie kobieta" dość szybko znalazło sobie odpowiednie miejsce w dziale cech, których doszukał się w postaci tej lekko posiwiałej, ciemnoskórej nekromantki. Z pozoru krucha, zdolna była chyba wywrócić świat do góry nogami i jeszcze na lewą stronę, gdyby naprawdę się uparła. Gabriel nie zaliczał się do grona, tak zwanych, obiboków - inaczej nie mógłby zajmować się tym, czym zajmował do tej pory - lecz stosy ksiąg, które ujrzał na biurku Almariel wprawiły go w osłupienie. Jedne były pootwierane, z kilku wystawały różne zakładki, a jeszcze inne układano w rosnące nieustannie kolumienki tematyk zbędnych.* Odnoszę wrażenie, że to śledztwo sprawia Ci radość... *Rzucił, dość obojętnie oglądając stronę z rycinami przedstawiającymi sieć mięśni w ludzkim ramieniu. Nie opanował, gdy nakazała mu zająć miejsce na taborecie, lecz obdarzył Almariel spojrzeniem co najmniej zdziwionym na wieść, że chce mu zajrzeć do gardła. Chwilę zastanawiał się, czy przystać na tę osobliwą propozycję. Ostatecznie ugiął się i posłusznie otworzył usta. Badanie uzębienia przetrwał z godnością, cierpliwie znosił ostukiwanie trzonowców i podwójnych kłów końcem srebrnej łyżeczki, ale podczas oglądania ostro zakończonego języka czuł się odrobinę nieswojo. Oględziny skrzydeł były chyba najmniej dokuczliwą częścią. Pilnie śledził ruchy demonicy, jak mierzy rozpiętość, jak dotyka brunatnych błon, które pod jej palcami jawnie pulsowały od pompowanej przez cienkie żyłki krwi, dzięki czemu emanowały przyjemnym ciepłem.* Jak przyjdzie Mulkher i oskarży mnie o próbę gwałtu, to będzie Twoja wina. *Skomentował polecenie zdjęcia kamizeli. Wstał z taboretu, ściągnął z pleców Ea i oparł go o jedną z książkowych wież. Odchylił rąbek odzienia i zaczął kolejno odpinać dwa rzędy guzików. Z powodu skrzydeł musiał kamizelę ściągać przez głowę.*

      Usuń
  21. Zaniepokojony przedłużającą się ciszą Światło oderwał wzrok od stołu i zerknął uważnie na demonicę, dostrzegając zmartwienie malujące się na jej licu. Pochylił się lekko w jej stronę. Mimo buzującego w swej jeźdźczyni gniewu, z jego trzewi wyrwał się łagodny, głęboki, pocieszający pomruk.
    Favill westchnęła ciężko, opanowując emocje i uniosła twarz spoglądając prosto w srebrzyste oczy wielkiej, czarnej bestii. Jej wzrok skupił się na moment na drobnych barwnych okruchach, będących niczym metaliczne odpryski, które rozsiane były wokół źrenic smoka. Doznała deja vu, przynoszącego na myśl odległe czasy, gdy Mulkher rozmawiał z nią jako małą dziewczynką. Teraz jednak barwnych plamek zdawało się być więcej, choć mogło to być tylko złudzenie. Tak samo jak wtedy jednak, smocze spojrzenie i dobroduszny uśmiech majaczący na wargach zasiały w jej sercu spokój. Wstała, przystając na propozycję Almariel i wraz z Saroshem podążyła za nimi.
    - „Poltergeist?” – powtórzył zdziwiony młody smok. – „W sumie może się przydać, jakbyśmy mieli u siebie gościć jakichś niezbyt ciekawych dyplomatów, bądź inszą wielebną szlachtę… Trochę by ich postraszył, życie po uprzykrzał, to szybciej by się wynieśli i dla odmiany nam go nie uprzykrzali” – zasugerował, chcąc podtrzymać rozpoczętą przez Czarnego pogawędkę, aby rozładować wiszące w powietrzu napięcie.
    Lawenda szła tuż obok nich, lecz zdawała się nie słyszeć tego, o czym mówili. Próbowała jakoś sobie to wszystko poukładać. Oprzytomniała dopiero, kiedy zatrzymali się gdzieś w głębi biblioteki. Powoli pokiwała głową słysząc słowa Almariel i dopuszczając je do swojej świadomości.
    - My też nie byliśmy za delikatni – stwierdziła, przeczesując palcami włosy i poprawiając ułożenie grzywki, jakoby dając sobie tym czas do namysłu. – To jedno wielkie nieporozumienie. Nie ma tu zbyt wiele do wybaczania, ani Wam, ani jej, po prostu… Porozmawiajcie z nimi, kiedy uznacie to za stosowne. Myślę, że tak będzie lepiej, w końcu tyle się znacie i wiecie co się tu działo przez cały ten czas – rzekła, oswajając się wreszcie z zaistniałą sytuacją.
    - „Wy lepiej ich rozumiecie. Nie chcielibyśmy niepotrzebnie sprawiać im przykrości. Będziemy Wam niezmiernie wdzięczni, już jesteśmy” – dodał Sarosh na koniec, spoglądając na Almariel i Mulkhera nieco strapionym, lecz ufnym wzrokiem. Teraz wszystko pozostawało w ich rękach. Znów nastręczali im kłopotów.

    Fioletowy obwąchał gruby almanach, który wskazała demonica, spoczywający na zdobnym piedestale wciągając w nozdrza drobinki osiadłego nań kurzu. Pachniało czasem i dłońmi spisującej go Starszyzny. To tu zapisana została cała historia zakonu. Grube karty zdobiły wyraźne szlaczki ludzkiego pisma, które dla młodego smoka wciąż pozostawały w większości nie zrozumiałą plątaniną rozlanego, ciemnego atramentu. Odwrócił się ku Almariel, kiedy ta zaczęła wyciągać coś z przytroczonej u pasa kaletki. Jego oczy rozszerzyły się na widok znajomego koloru drewna, a na pysku wymalował się wyraz bezgranicznego zaskoczenia.
    - „Mulkherze, jak mógłbym zapomnieć?” – zapytał, a jego głos nabrał przy tym dojrzałej, głębokiej, mruczącej barwy, równie miłej, co odmiennej od tej, jaka zwykle towarzyszyła jego słowom. Na chwilę zniknęła zeń trajkocząca lekkość ujawniając kryjącą się za nią upływ zarówno tak wielu, jak i niewielu lat i nabyte przez młodego smoka doświadczenie. Jego świetliste ślepia zdawały się przygasnąć w swym lśnieniu. Zdradziły tym zwykle zakrytą poprzez bijący od nich blask, teraz szeroko rozwartą, bezdenną jasną źrenicę. Nie wiadomo czy było to spowodowane wzruszeniem, czy wspomnieniem, które jako żywo zadrgało rozdzierającym ogniem mocy w jego żyłach. Przysiadł przed Czarnym, przyjmując odeń podarek i trzymając go delikatnie, niczym nowonarodzone niemowlę w miękkich, zwinnych łapach, wydających się być większymi niż w rzeczywistości głównie przez otaczające je futro.
    CDN

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. CD
      - „ Zawsze będę pamiętał. To one nas uratowały, to im odebrałem życie jako pierwszym…” – szepnął, przesuwając z czułością jednym z wysuniętych, srebrzystych pazurów po brzegu drewnianego kła. – „Favill, pomożesz mi? Proszę” – zwrócił się cicho do swej jeźdźczyni, wysuwając ku niej łapy z dzierżonym w nich naszyjnikiem. Dziewczyna spojrzała na niego i podeszła jedną dłoń kładąc łagodnie na jego przedramieniu, drugą zaś gładząc go po wilczym pysku. Czuła, jak ważny był to dla niego gest. Delikatnie uniosła rzemień i otoczyła nim szyję swego smoka. Zerknęła, czy jest na dobrej długości, po czym rozgarnąwszy długą grzywę na jego karku, zawiązała mocny supeł, aby nie mógł on się rozwiązać.
      - Gotowe przystojniaku – powiedziała, czochrając go lekko. Schylił lekko głowę, pod jej dotykiem.
      - „Dziękuję Mulkherze. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy… Sam nie zdawałem sobie z tego sprawy, aż do teraz – rzekł, wstając i prostując się mężnie. Drewniane kły zawieszone na szyi, a sięgające jego piersi poruszyły się, układając w najdogodniejszej pozycji. Dodawały fioletowej bestii czegoś, co jeszcze trudno było określić słowami, jednak dało się to wyczuć w jego gestach i nieznacznej zmianie w emanującej od niego aurze. Dar od Mistrzów był bowiem niczym wojenny łup, przyznany najlepszemu z wojowników, a jednocześnie znamieniem ostrzegającym przed własną lekkomyślnością i okrucieństwem świata. Mówił o drzemiącej w nim sile i mocy zdolnej odbierać życie, jednocześnie nie pozwalając zapomnieć, jak wielka ciąży na nim odpowiedzialność. Nie mógł pozwalać sobie na tracenie nad nią kontroli.

      Kiedy zaś Almariel wyciągnęła dłoń ku Favillae ta zdawała się zamrzeć w pół ruchu, spoglądając to na wspaniałą broszkę nań spoczywającą, to na twarz demonicy.
      Ku zaskoczeniu wszystkich Lawenda zmarszczyła brwi i przywdziała groźną minę, jak gdyby na wspomnienie gniewu żarzącego się w niej jeszcze parę chwil temu. Założyła ręce na siebie i spuściła głowę, po czym pokręciła nią powoli.
      - Och moja Almariel, Almariel… Nie bez powodu zwą Cię demonem z krwi i kości, każdego potrafisz przekabacić czy to mową, czy też czynem – rzekła poważnym głosem, lecz w kącikach jej warg drgał wyczekiwany cień uśmiechu, a spod krzywej, atramentowej grzywki błyskały niespokojne, figlarne iskierki. Podniosła twarz, a na jej licu wykwitł uśmiech tak czysty i dobry, jakiego trudno było kiedykolwiek się po niej spodziewać. Była szczęśliwa.
      - Dziękuję Almariel – szepnęła, zbliżając się do demonicy i ostrożnie biorąc od niej cudownie zdobioną broszkę, a jednocześnie przytrzymując lekko jej rękę i spoglądając prosto w jej błękitne oczy. – Cieszę się, że Was mamy.
      Słowa ciemnoskórej spłynęły po niej, szczelinami duszy trafiając wprost do istoty jej jestestwa. Podarunek był piękny, lecz to co powiedziała znaczyło dla dziewczyny więcej niż cokolwiek innego. Od teraz miał się on stać kwintesencją tej niezachwianej pewności, nadziei i nieustającego oczekiwania na ich powrót.

      Usuń
  22. *Jedynie uniesiony lekko kącik ust zdradzał, iż uwaga Almariel odrobinę go rozbawiła. W żadnym wypadku jego intencją nie było ją zawstydzać, za to w głowie kiełkował mu obraz Czarnego, na którego obliczu ani śladu byłoby życzliwości. Prędzej dojrzałby tam jeszcze większe pokłady obrzydzenia albo rozczarowania prawdziwą osobą Gabriela, że wcale nie jest tym, za kogo uważa go większość Killinthorczyków. Gdy ściągnął kamizelę, złożył ją na pół i bez obaw o poukrywane w niej delikatne buteleczki cisnął na biurko. Musiała być bardzo ciężka, bo huknęła głośno, a wytworzony podmuch posłał najbliższe, drobne karteczki w powietrze. Uwolniony od tego balastu, Quentin splótł palce i przeciągnął się, a im wyżej próbował sięgnąć, tym bardziej mruczał. Na tyle, na ile pozwalała wolna przestrzeń, jak na złość ze wszystkich stron ograniczana chwiejnymi kolumnami książek, rozprostował skrzydła. Sprytnie wetknął je w wąskie "ścieżki" jakie siłą rzeczy się utworzyły. Dopiero teraz dało się zauważyć pewne drobniutkie różnice w budowie: smocze skrzydła miały to do siebie, iż często posiadały palczasty bądź kolczasty wypustek w okolicy "nadgarstka". Quentinowi go brakowało. Bez grubej kamizelki, ujawniły się szerokie ramiona mężczyzny oraz przyjemnie dla oka rozbudowane mięśnie korpusu - były widoczne, lecz nie raziły, jakby mówiły "wciąż istniejemy, mimo że większość ludzi zakrywa nas tłuszczem". Przywołany do porządku, niechętnie przestał się przeciągać i wrócił na sfatygowany taboret. Jednak nie siedział na tym jakże szlachetnym, niedorobionym tronie spokojnie. Rozejrzał się na boki, przestudiował strukturę i ocenił stabilność książkowych wież za sobą. Rozluźnił mięśnie skrzydeł, po czym w miarę wygodnie ułożył je na ziemi. Już po chwili opierał się plecami o sterty książek, a ręce ułożył na "podłokietnikach" z encyklopedii i rozpraw na temat cech fizjologicznych istot podlegających przywołaniom. Założył nogę na nogę, głowę oparł na pięści... Z błyszczącymi nienaturalnie ślepiami, patrzącymi na świat z groźbą, rozwalony swobodnie w pozycji półleżącej na imitacji królewskiego siedziska wyglądał, niczym bardzo zniecierpliwiony panicz zarówno z postawy, jak i urody... Na sporadyczną prośbę Almariel napinał mięśnie ramienia lub klatki piersiowej, kiedy nie mogła odczytać danego symbolu. Badania przy pomocy niewielkiej lupy przypadkowo przyniosły jeszcze jedno odkrycie: skóra Gabriela normalną zdecydowanie nie była. Jej struktura znacznie różniła się od ludzkiej, ponieważ nie posiadała porów. Z kolei wrażenie lekkiej chropowatości było winą cieniuteńkiej jak nić warstewki przezroczystej substancji, która mamiła wzrok, wymuszając u obserwatora uczucie, jakoby patrzył na ciało mężczyzny przez taflę szkła. Tymczasem Quentin toczył wewnętrzną walkę z rosnącą frustracją. W jego mniemaniu bezczynność była zbrodnią. Chwycił pierwszą lepszą książkę i otworzył ją na losowym rozdziale. Dość pośpiesznie przewracał lekko pożółkłe karty pokryte krętym, ozdobnym pismem nieznanego autora. Chociaż treść traktowała o zróżnicowaniu budowy łuku w zależności od regionu poznanego dotąd świat i metod użytkowania, czyli coś, co teoretycznie winno Gabriela zainteresować, ten skrupulatnie omijał wszystkie informacje nawet nie rzuciwszy na nie okiem, na dłuższą chwilę zatrzymując się tylko wtedy, gdy natrafiał na ilustracje. Później już tylko kręcił w palcach papierosem, który do tej pory miał wetknięty za ucho, od czasu do czasu postukując jego końcem w okładkę encyklopedii. Tak go nałóg ssał...*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewna dziwka, z którą pieprzyłem się tego wieczoru, zajmowała się tatuowaniem znaku firmowego burdelu, więc zaproponowała, że... przyozdobi... mnie za darmo. A ponieważ kilka godzin wcześniej świętowałem wykonanie 10, jubileuszowego zlecenia i doszedłem do wniosku, iż darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, wyraziłem zgodę. Ona ubaw miała przedni, ja... niekoniecznie. *Odparł, nakładając na grzbiet słodko ciężką kamizelę. Poprawił ją na ramionach, wyciągnął włosy spod kołnierza i począł przetrząsać wewnętrzne kieszonki. Wyciągnął z jednej z nich dobrze już Almariel znaną fiolkę z ulegającą samozapłonowi, smolistą cieczą. Chociaż palenie nie było najlepszym pomysłem w pomieszczeniu pełnym książek, Gabriel nie przejmował się takimi detalami. Uniósł pojemniczek, wtykając koniec papierosa w szparkę między korkiem a szkiełkiem. Kiedy się zaciągał, jego mina wyrażała czysty błogostan. Ruchami bardziej wyuczonymi niż świadomymi zatkał tajemniczą miksturę i ukrył w zakamarkach odzienia, po czym na kilka sekund wyjął papierosa z ust. Zionął dymem niczym prawdziwy smok, całkowicie zapatrzony w losowy punkt na ścianie albo pozłacany tytuł, śmiejący się do obserwatora z grzbietu opasłego tomiszcza.* ...a przynajmniej tak brzmi ciekawsza wersja. Prawda jest taka, że tak samo jak Ea, tak i one już były i nie potrafię powiedzieć skąd pochodzą. Wiem za to, iż na trzeźwo nigdy nie pozwoliłbym umieścić na sobie takich bredni. *Machnął gniewnie ręką, pragnąc podkreślić powagę słów oraz własną niechęć do owych pięknych w swej wymyślności symboli, czerniących się złośliwie tuż pod pierwszą warstwą skóry. Najeżone kolcami ślimaki, trójkąty opisane na kręgach z symbolem po środku i przecięte dwoma zygzakami, szpiczaste ósemki z kropkami wewnątrz łzowych brzuszków oraz pojedynczymi falkami na przeciwstawnych bokach, że nie ważne jak obrócić znak, tak es-flores będzie po tej samej stronie - to tylko niektóre oznaczenia, względnie Almariel znajome, którymi usiane było ramię mężczyzny. Chociaż ich szkice widniały na rozpadających się ze starości papirusach, on zdawał się znać ich znaczenie. Rodziło to tylko kolejne pytania, a ich ilość przytłaczała coraz bardziej... Demonica cierpiała na nieuleczalny głód wiedzy, obawiający się niekończącymi powrotami do już znanych informacji, by móc obrócić je pod każdym możliwym kątem i dopasować do siebie. Po raz kolejny Quentinowi było dane się o tym przekonać, kiedy ponownie miał zostać poddany przesłuchaniu. Powoli przestawało mu się to podobać i gdzieś w najskrytszych zakamarkach umysłu chęć poznania samego siebie, powodu egzystencji i jej celu zaczynała być wypierana przez kiełkujące uczucie osaczenia. Zacisnął usta i zerknął w bok. Gdyby pamiętał coś szczególnego to nie prosiłby Almariel o pomoc... Niczym tonący chwytający się brzytwy, rzucił szybkie spojrzenie w kierunku okna, do połowy zakrytego kotarą. Skąpe skraweczki światła dnia, przebijające się przez ciężkie chmury, tak charakterystyczne dla tego regionu, napełniły go naiwną wiarą, iż uda mu się jednak umknąć przed gradem pytań o przeszłość.* Nie zbadasz Ea, a przynajmniej nie tak, jak sądzisz. Po prostu nie pozwoli na to... Ale że z Ciebie kobita uparta daleko bardziej niż ustawy państwowe przewidują, chyba musisz się o tym przekonać na własnej skórze. I to najlepiej teraz, póki jeszcze widno jest.

      Usuń
    2. *Dość długo nie otrzymał odpowiedzi. Gabriel, jako że nie był człekiem głupim, w lot pojął, iż jego desperacka propozycja warta jest mniej niż funt kłaków i z taką też znikomą ilością zainteresowania Almariel do niej podeszła. Mrużąc oczy, uciekał wzrokiem na boki. Głęboko w zakamarkach duszy wyrzucał sobie, że mógł takie zachowanie demonicy przewidzieć. W końcu nie tylko ona była ciekawa przeszłości Gabriela. Lecz on pragnął poznać tę dalszą, zakopaną w zakamarkach podświadomości, a nie odświeżać całkiem niedawne dzieje. Uniósł rękę, ponownie wyciągając do Almariel pięść.* Niech Ci będzie. Dowiesz się wszystkiego...
      *Wraz z zetknięciem się dłoni Almariel i Gabriela, świat wokół zwariował. Księgi same zamykały się, składały jedna na druga niczym kosteczki domina. Biurko zapadło się w podłogę z hukiem i wśród chmury kurzu. Ściany zaczęły całymi plamami pokrywać się surowo ciosanym obsydianem. Dywan zwinął się i wniknął gdzieś. Podłoga podzieliła się na kwadraty, systematycznie odwracające się na stronę czarnego marmuru przecinanego zielonkawymi żyłkami. Tam, gdzie do niedawna były drzwi, przestrzeń rozpadła się w wyrwę w murze, przez którą to wdzierały się wicher i grube płaty śniegu. Skądś wziął się zakręt w inny korytarz, skądś bełkotliwe echo. Gabriel z marsową miną wsadził ręce do kieszeni i wpatrywał się właśnie w tamten odległy, mroczny koniec. Niedługo echo wyklarowało się na tyle, by rozpoznać w nim chrapliwe porykiwania oraz pośpieszne kroki bosych stóp. Zza zakrętu wypadła osoba, uderzyła w ścianę i niemal zjechała po niej. Blade ciało wyraźnie skręcało się w cierpieniach. Osobnik wbił w ścianę długie, czarne pazury, jakby była z masła a nie obsydianu. Uniósł głowę i obejrzał się. Spod długich do krzyża włosów wyłoniła się pociągła twarz opatrzona przerażającymi oczyma: bez białek, z plusową źrenicą, zawierającą maleńką kropeczkę w każdej ćwiartce. Każda cząstka tego okrutnego oka pęczniała lub kurczyła się, próbując przystosować do obecnych warunków. Z jakiegoś powodu nie mogły tego zrobić i mężczyzna wykrzywił się na podobieństwo poczwary, ale z jego gardła nie dobiegł warkot. Dźwięk ten drażnił uszy, bo jego szerokie spektrum zahaczało o drżące artystycznie głosy operowych śpiewaków, od pisków po wibrujące w płucach niesłyszalne tony. W ręce istoty spoczywał duży, podłużny przedmiot nerwowo strzelający błękitem. Ea i Gabriel, lecz nijak podobny do obecnego siebie. Widmowy Quentin nagle zerwał się z miejsca, potykając się o bury kawał materiału, który miał na sobie. Nie dotarł daleko, bo do wyrwy w ścianie. Obejrzał się za siebie gorączkowo, zdziczałym spojrzeniem przewiercał niewidocznych widzów. Nagle posadzka zadrżała, zaczęła się odchylać. Kawał podłogi po prostu oderwał się i Gabriel z raniącym uszy pisko-wrzaskiem zleciał w dół. Nawet kiedy obserwatorzy zdarzenia podbiegli do krawędzi, przez sypiący w oczy śnieg zobaczyć można było niewiele: ginące zarysy czarnych skał, widok gdzieś z wysoka, mdły zarys gór.
      Obraz znowu przeszedł gwałtowną metamorfozę. Ściany rozsypały się, w twarze uderzał lodowaty wiatr, całe kilogramy białego puchu nawiały skądś i przysypały Lebrona i Almariel aż po kolana. Dawne wcielenie Gabriela też było: nieruchomo leżało na środku rzadko uczęszczanej drogi, Ea wbił się w ziemię całkiem niedaleko. Widmo powoli podniosło głowę, stęknęło z boleścią i wstało bardzo nieporadnie. Mocniej przewiązało szmatę wokół bioder. Smok na łuku błyskał kusząco ślepiami, aż Gabriel go nie wyrwał ze zmrożonego podłoża. Rzucany na boki przez wiatr mężczyzna szybko zniknął w zamieci.*

      Usuń
    3. *Krajobraz zmienił się niewiele. Nie padało, a śnieg na trakcie było dość mocno powygniatany przez wozy. Pod sczerniałym drzewem siedziała skulona postać okryta brunatnymi skrzydłami. Do bezdomnego podjechało trzech jeźdźców. Najpotężniejszy z nich rzucił coś do reszty, po czym zeskoczył z konia i obnażonym ostrzem miecza uniósł brodę rozdygotanego Gabriela do światła. Coś mówił, nagle zdziwił się, później wybuchnął śmiechem, zaś przybłęda zmieszał się. Wojownik wyciągnął coś z sakwy przy siodle - pajdkę chleba. Pomachał nią Gabrielowi przed nosem, mruczał z chytrą miną. Quentin błagalnie wyciągnął rękę, lecz drab wskazał łuk, że da jedzenie w zamian za broń. Otrzymawszy odmowę, cisnął kromkę w śnieg i rozgniótł obcasem. Wsiadłszy na konia, zmusił go z miejsca do galopu. Jego kompani uczynili to samo. Stratowali chleb i obryzgali Gabriela błotem.
      Delikatne płatki śniegu roztopiły się na nosie Almariel, chwilę później autentycznie potrąconej przez przejeżdżający obok wóz. Nie była to zwykła furmanka, tylko dość długa drewniana konstrukcja z kominem i oknami, odmalowana na żółto-czerwono. Dom na kołach, raczej niecodzienny widok. Kary perszeron parł przed siebie jak lodołamacz, ale z niewiadomych przyczyn nagle stanął prawie dęba, bo mu zwoje uprzęży przeszkodziły, i nie chciał iść dalej. Z kozła zeskoczyła jakaś groteskowo mała postać i spróbowała uspokoić konia, szepcząc mu do ucha. Zwierzak wyciągnął ogromny łeb w stronę obumarłego drzewa, pod którym była nietypowa górka śniegu. Mizernej postury staruszek poprawił okrągłe okulary, po czym mozolnie zaczął brnąć przez białą pokrywę sięgającą mu niemal do pasa. Zamoczył przy tym cały swój podróżny strój. Nim dotarł do celu, zaspa poruszyła się. Gabriel ruchami głowy strzepnął piramidkę śnieżynek i popatrzył podejrzliwie na starca, który najpierw zamarł w miejscu, a potem oparł tors na śniegu, jak o blat baru. "Że też nie zamarzłeś w taką pogodę... Niesamowite! Oj-oj, oczy masz jak nie lada gagatek! Głodny jesteś? Dużo nie mam, ale mogę się podzielić." - rzekł i wrócił się do wozu wydeptanym korytarzykiem, wgramolił się na kozła i chyba stamtąd dostał się do wnętrza domu. Przebił się do Gabriela z dość mocno poobijanym jabłkiem. Położył je jakiś metr od przybłędy. "Smacznego! ...Nie warcz tak na mnie, już sobie idę!" - podróżnik cofnął się pośpiesznie, pilnie śledzony przez nieufne, złe spojrzenie. Z uniesionym palcem, wyprostował się i zakomenderował do konia. - "Mikuś, na dzisiaj koniec pracy. Zostajemy tutaj! Nie możemy tak zostawić tego biedaka... Mikuś? Mikado stój!". Staruszek z miarę możliwości pobiegł za odjeżdżającym wozem, ponieważ zwalisty ogier najwyraźniej miał własne zdanie na temat przygarnięcia bezdomnego. Dopiero wtedy Gabriel sięgnął po jabłko.
      Kolejne obrazy świadczyły o tym, że Quentin poszedł z szalonym staruszkiem. Były to wspomnienia bardzo przyjemne, troszkę nawet rodzinne, bo ukazywały zabawne epizody: jak przybłęda ciągnął i opierającego się konia i powóz, bo Mikado nie chciał iść; jak koło się złamało i Gabriel podniósł cały wóz; jak staruszek przyłapał podopiecznego na oglądaniu obrazków w książce dla dzieci; jak próbował go nauczyć czytać oraz pisać (na śniegu) i zupełnie to Quentinowi nie szło...
      Nagle wszystko zniknęło, wróciło do normy w ten sam sposób, w jaki się zmieniło i znów byli w gabinecie Almariel. Przez Gabriela, bo cofnął dłoń.* Na dziś wystarczy. *Oświadczył. Jedynie pokrywający ich śnieg kazał wątpić, czy to była faktycznie wizja, a może coś więcej...?*

      Usuń
  23. - „Tamta chwila…” - teraz zdawał się pamiętać to wszystko jak przez mgłę. Tylko niektóre obrazy były nad wyraz ostre. W ich spojrzeniach, Almariel i Mulkhera, zdawał się jednak dostrzegać te same wspomnienia, o ile nie jeszcze bardziej szczegółowe.

    Przybycie nowych członków zakonu Rossitiany i Elayny. Niepokojące zachowanie Przywódców i innych członków zakonu. Niewypowiedziane słowa odbijające się od śnieżnobiałych ścian echem milczenia, deszcz uderzający dziko o szyby i gromy z nieba siekące ziemię, potęgujące niepokój. Favill, jego Favill, jeszcze tak młoda i on nic niewiedzący, nierozumiejący. Szalony bieg po setkach stromych stopni śnieżnobiałych, nie… mrocznych schodów. Wiatr wdzierający się przez jedną z otwartych okiennic pogasił świece i większość z pochodni. Potknął się o jedną z nich, leżącą na środku korytarza. Tańczące na posadzkach i ścianach cienie. Twarze wyzierające z zamazanych ciemnością fresków oświetlonych blaskiem kandelabrów. Kolejne uderzenia piorunów, zielony ogień w salonie. Komnata ich Mistrzów, cicha, ciepła, tradycyjnie zastawiona stosami ksiąg i oświetlona łagodnym światłem świec.
    Rozmowa, której spokojne nuty wnet przeradzają się w rozedrganie, chaotyczny bełkot, krzyk i ciszę… Jej oczy, spojrzenie emanujące fioletowym blaskiem nadającym bladej twarzy nierealnego wyglądu. Kiedy je ujrzał zdawał się wreszcie zrozumieć, lecz było już za późno. Uderzył w niego jej przeszywający ból, przepływający zeń niczym strumień wolną i nieustającą falą, rozmywający jego jestestwo i rozrywający je na najdrobniejsze okruchy tak, że nie istniało już nic oprócz niego. Magia odpływała wraz z nim, pozostawiając pustą skorupę ciała. Wtedy usłyszał jej głos, tak znajomy, lecz jakże inny i jej jedno jedyne słowo… Oni… Było ono początkiem wszystkiego. Co było dalej, nie wiedział. Wieszczyła przyszłość. Zatracił świadomość.
    To nie była pierwsza z wizji jakie miała Favillae, lecz zdecydowanie była ona najsilniejszą, jakiej doznała w całym swoim życiu. Sięgała daleko w przód, przechwytując dziesiątki ścieżek losu i zgarniając połacie przeszłości do połączenia się w jednym jedynym miejscu, węźle przeznaczenia. Niósł on zbyt wiele, aby mogły udźwignąć jej dziecięce barki, zbyt wiele by podołał temu ktokolwiek…
    Tego, co działo się później nie pamiętał prawie wcale. Były to dla niego bezkształtne urywki dźwięków, obrazów i przebłysków światła. Wiedział tylko to, co opowiedzieli mu inni. Mógł sobie tylko wyobrazić Almariel przypadającą do Favill, której wątłe ciało zdawało się przelewać przez ręce. Gwałtowne uderzenie wichury wyrywające zawiasy i otwierające okiennice na oścież. Deszcz wpadający do wnętrza komnaty i wiatr szargający zasłonami i unoszący w powietrze stosy pożółkłych pergaminów. I siebie, który w gwałtownym, niezrozumiałym zrywie wyskoczył przez okno. Nie zatrzymany przez nikogo, będąc głuchym na ich wołania i ślepym na uderzenia gromów przecinających niebo, pędził przed siebie nie znając celu. Jednak coś w nim wciąż czuło, wyczuwało tych, którzy byli w stanie oddać najwięcej z siebie. Dotarł do nich zdawać by się mogło w ostatniej chwili, kiedy blask ich świetlistych oczu, jego i jej, zdawał się gasnąć, a słowa przyszłości zamierały na zsiniałych ustach dziewczynki nie odnajdując tchu, który byłby w stanie ponieść je w dal, zapisując w czasie i przestrzeni.
    Trzy przedwieczne dęby umarły, aby oni mogli żyć. Ich wewnętrzne światło istnienia za sprawą Dotyku przepłynęło przezeń do smoczej duszy, a z niej prost ku jego jeźdźczyni, która stała na krańcu drogi łapczywie spoglądając w czas poza nim. Czarne, martwe liście zasypały ziemię przemieniając się w proch i pył rozmyty deszcze i rozwiane szalejącą wichurą. Tylko mroczne konary wciąż stały niewzruszenie będąc pomnikiem poświęcenia, nie czułe na upływ mijających lat. To ich kora zdobiła teraz jego pierś…
    CDN

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. CD
      Co było potem, czy znaleźli go przy nich, czy sam wrócił do Favill, tego zupełnie nie wiedział. Jeszcze mniej pamiętała ona. To były jedne z najbardziej przerażających chwil jego życia. Do dziś nie wiedział, czy to spojrzenie w przyszłość było warte tego wszystkiego, co przeszli. Pokazać mógł to jedynie czas. Cieszył się mogąc teraz patrzeć na nią, spokojną, szczęśliwą…

      - „Ależ Ty jesteś dziecinna!” – zarzucił swej jeźdźczyni Sarosh, widząc jej przekomarzanki z demonicą, a jednocześnie sam szczerząc kły w wyrazie jawnej kpiny. To wszystko było tak dawno, wydawać by się mogło wręcz, że to tylko sen, opowieść z cudzego życia. Jakże wiele wydarzyło się później… Pozostało im tylko pamiętać i nigdy nie zatracać zdobytego doświadczenia.
      - A żebyś wiedziała Almariel, jest tutaj kilku takich, którym przydałoby się powiedzieć co nieco do słuchu, o ten taki tu na przykład – powiedziała, biorąc się pod boki i schyliwszy nieco w stronę fioletowego smoczydła, poczęła wytykać je palcem. – Chociaż inni też by się znaleźli… - dodała po namyśle prostując się.
      - „Phi, w to nie wątpię, zadajesz się z jakimiś podejrzanymi osobnikami, to potem nie ma się czemu dziwić takim zachowaniom!” – wydumał, niczym stara pensjonarka, po czym parsknął śmiechem, nie potrafiąc dłużej utrzymać powagi. Dziewczyna uśmiechnęła się tylko chytrze mrużąc oczy.
      - Czyżbym robił się zazdrosny, Saroshku?
      - „Zazdrosny, nie, co najwyżej głodny…” – mruknął wymijająco – „człowieki to całkiem dobre przekąski…” – dodał półgębkiem.
      - Saroshu!
      - „Ooo, dlaczego tak brzydko do mnie mówisz?”
      - Brzydko? Brzydko to ja zaraz zacznę dopiero!
      - „Już nie Sar, Saroshku, co za smuteczek… Widzisz Mulkherze, one się kłócą, a ja jak zwykle muszę oberwać… Kobiety! Na nic moja troska, moje starania!” – stwierdził, przewracając oczyma.
      - Kłócą, nie kłócą, tego też jeszcze na dobre nie zaczęłam, a Ty już o! Jak chcesz to Ci zaraz pokażę, co to znaczy – syknęła, podnosząc głos.
      - „Jej sobie pokaż, mnie w to nie mieszaj!” – zawołał ze śmiechem, robiąc krok w tył i wskazując pyskiem demonicę.
      Dziewczyna założyła na siebie ręce i zrobiła groźną minę, nie wiedząc na kim się skupić. Sytuację uratowała Almariel przerzucając karty starej księgi, kryjącej dzieje zakonu. Zapominając chwilowo o sprzeczce, zaciekawieni i zachęceni gestem kobiety, zbliżyli się do zdobnego piedestału na którym leżała, aby dla odmiany usłyszeć historie tego co było…

      Usuń
  24. Taak, to było dokładnie to czego potrzebował.Mógł całymi tygodniami tułać się po szlaku, zaznawać wszelkich niewygód i być szczęśliwy. Ale od kiedy poznał dobrodziejstwo gorących źródeł bijących w podziemiach mlecznego zamku, nie wyobrażał sobie jak mogło wyglądać bez nich jego życie. Nic tak nie koiło zmęczonych mięśni i wyciszało umysł z równą skutecznością. Łowca bał się, że tak bardzo upodobał sobie komfort łaźni, że ulegnie zgnuśnieniu i rozleniwieniu. Ciągle wyrzucał sobie w duchu, że zbyt często oddaje się w objęcia gorącej pary. Dzisiaj jednak nie zamierzał wychodzić stąd aż do późnych godzin nocnych, dopóki nie poczuje że ma dość. Może powinien zaproponować Arsi by do niego dołączyła? Smoczyca z pewnością przestanie marudzić kiedy powygrzewa się w saunie, a wcześniej popływa w krystalicznej wodzie basenu. Taak. Kto by mógł się temu oprzeć? Nawet Łowca, który zwiedził kawał świata, mógł policzyć na palcach jednej ręki miasta, które oferowały porównywalny chociaż poziom łaźni, o basenach w ogóle nie wspominając. Pierwszy hałas, który dotarł do jego uszu zignorował zupełnie. Pomyślał, że to z pewnością Sarosh, który demoluje kolejne pomieszczenie, do którego trafił. Łowca słyszał plotki, że fioletowy smok ma do tego niezwykły talent. Narastających odgłosów walki oraz kobiecego krzyku nie mógł jednak zignorować. W biegu złapał ubranie i broń, po czym nie zwalniając tempa zaczął narzucać na siebie kolejne części ubrania o mało nie wybijając zębów, kiedy potknął się w czasie zakładania butów. Zaśmiał się w duchu, kiedy uzmysłowił sobie jak często musiał kiedyś brać nogi za pas z komnaty, czy skromnej izdebki swojej kochanki, uciekając przez jej ojcem, mężem, czy bratem. Kiedy dotarł do Almariel był już mniej więcej ubrany. W pierwszej chwili zamarł widząc co się dzieje. Demonica była cała skąpana w czarnej posoce, a atakujące ją stworzenia były tak szkaradne, że Łowca zastanowił się przez chwilę czy widział coś równie brzydkiego w życiu. Ocknął się szybko słysząc słowa czarnopiórej i wyciągnął sztylety, które zaśpiewały cicho. Łowca kochał tą melodię...rzucił się w wir walki Atakując naprzemiennie z Almariel starał się brać większość ataków na siebie. Zmusili potwory do powolnego wycofywania się, a z każdym trupem ich liczba wyraźnie malała. W końcu korytarz został kompletnie oczyszczony. Triv rozejrzał się dookoła i splunął na najbliższe ścierwo.
    -Do diabła co to jest? I skąd się tutaj wzięło?- Jego wzrok spoczął na Almariel, była tak brudna, że z trudem mógł określić czy jest ranna, w ciemnym korytarzu nie sposób było określić czy ciecz, którą poplamiona jest jej szata to jej krew, czy jedynie posoka potworów. -Zaraza... nic Ci nie jest? Może wezwać pomoc? Almariel! Dlaczego jesteś sama?- Wytarł dłonie o kamizelkę i wyciągnął w stronę demonicy chcąc ją złapać za ramię, wesprzeć gdyby potrzebowała pomocy. Chcąc zatuszować napięcie uśmiechnął się do niej.- No wiesz w wolnej chwili z chęcią bym ci potowarzyszył.Nie ma to jak powybijać kilka potworów przed snem. Nawet jeśli są tak paskudne. Nie musisz wszystkiego brać tylko na siebie, zwłaszcza kiedy masz do dyspozycji takiego przystojnego dżentelmena.

    OdpowiedzUsuń
  25. *Skinął głową na znak zgody, po czym odwrócił się i ruszył do wyjścia krętymi uliczkami książkowego labiryntu. I on miał dość badania na dziś...
    Almariel nie posłała po Gabriela tak szybko, jak tamten przypuszczał. Ponieważ Sarosh w dużej mierze zniszczył laboratorium alchemiczne w podziemiach zamku Quentin z początku nie bardzo wiedział co ma ze sobą robić. Nie mógł pracować nad recepturami na nowe bomby lub zasłony dymne ani nad jadami o wymyślnych właściwościach. Siedziba Zakonu nie oferowała zbyt wielu rozrywek. Ślęczenie nad księgami nie było jego mocną stroną. O wizycie w łaźniach nie było mowy. Ćwiczyć na placu? Dlaczego by nie. Pomysł wydawał się dobry jedynie z założenia, gdyż w praktyce skończył się katastrofą. Naciągnięcie Ea było potężnym wyzwaniem dla osoby postronnej. Ramiona łuku były o wiele bardziej twarde niż w przypadku normalnego egzemplarza. Nawet na upartego, gdyby oprzeć nogę o majdan i oburącz ciągnąć cięciwę grubszą niż standardowa, broń reagowała BARDZO niechętnie. Na dodatek, im więcej człek wkładał siły tym mocniej łuk drżał, a nawet rzucał się. Tak po prostu, w niewyjaśniony sposób sam z siebie. Mimo że Ea należał do Gabriela, on również musiał co swoje się natrudzić, aby oddać strzał. Kiedy zabrał ze zbrojowni kilka łuków i bynajmniej z nudów począł je testować, pierwszego z "kandydatów" uszkodził dość mocno. Przyzwyczajenie wzięło górę i naciągnął łuk zbyt mocno, całkowicie zapominając o jego mniejszym rozmiarze i większej miękkości, w wyniku czego drewniane ramię trzasnęło głucho. Pokorniej obszedł się z następnym łukiem. Okazało się jednak, że nie był on w stanie wystrzelić strzały, która się zmaterializowała; drzewce miała znacznie dłuższe niż normalna oraz gwieździsty grot wielki, jak pięść. Pocisk nawet nie przeleciał połowy dystansu. Z kolei z "zestawem zwyczajnym" Gabriel chyba nie bardzo wiedział, jak sobie poradzić, bo lekko się garbił, aby nic nie uszkodzić oraz nie potrafił trafić w tarczę. Jego zmagania wyglądały zabawnie, jeśli obserwowało się je z okna... Idealnym rozwiązaniem na zabicie czasu okazało się gotowanie. Z kucharką doszedł do względnego porozumienia i przystała na propozycję odstąpienia kuchni na dwie godziny w zamian za spróbowanie rzekomych delicji. Wkrótce kuszące zapachy zaczęły się rozchodzić po korytarzach najbliżej kuchni...*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Gabriel stał przy blacie po prawej stronie od pieca, na którym stały garnek i przykryta patelnia, i był tak zajęty szatkowaniem czegoś, że nie zauważył zwabionej zapachami Almariel. Feeria aromatów buchnęła z nową mocą, gdy mężczyzna uchylił pokrywkę garnka, by dodać pokrojoną w kosteczkę czerwoną paprykę. Później wyciągnął z szafki na ścianie drewnianą miseczkę i nalał do niej białawej, parującej zawartości jednej z fiolek, które trzymał w kamizelce. Przysunął do siebie doniczkę z krzaczkiem mięty. Zrywał co większe listki, po czym łapał je w pincetę i zanurzał w misce na parę sekund. Później wyciągał je, pokryte szronem i sztywne, i w dłoniach rozkruszał do innej miski z czymś brązowym. Całość wymieszał dokładnie, rozlał tyle o ile do kubeczków, w których kucharka zazwyczaj robiła babeczki i wstawił do mrożącej cieczy. Smażone do tej pory kawałki mięsa wrzucił do garnka z czymś, co pachniała o niebo lepiej niż gulasz. Znowu wrócił do foremek. Wyciągnął wszystkie z kąpieli i akurat uderzeniem pięści w denko wytrzepał na blat cienki, brązowy krążek najeżony zielonkawymi kawałeczkami, kiedy kątem oka dojrzał demonicę "niepostrzeżenie" zaglądającą do garnka. Uśmiechnął się.* Co tam, zgłodniało się? Jeszcze nie gotowe. Trzymaj, tak w zastępstwie. *Przesypał niby-wypieki do bardziej reprezentatywnej miseczki i poczęstował Almariel. Ciasteczka okazały się w całości czekoladowe, chłodne, z przyjemnie chrupiącymi listkami mięty. Podsadzić się pod to wcale nie było sztuką... Gabriel stanął przed czymś w rodzaju szafy, w której na stojakach leżakowały butelki z winem. Najwyraźniej niektóre trunki nie lubiły światła. Oglądał wybraną butelkę, a zapytanie o przepis skwitował rozbawionym parsknięciem.* Gdybym umiał pisać i czytać to bym Ci przepis dał. *Sięgnął po inne wino.* Słowo pisane przekręca fakty. Czemu ludzie wierzą? Temu co zobaczą, więc obraz nie kłamie i tego będę się trzymał. Dlatego wiele rzeczy Ci pokazuję, a nie opowiadam. *Zabrał butelkę, odkorkował i wlał połowę jej zawartości do garnka z al'a gulaszem.*

      Usuń
  26. Kiedy świetlista, srebrzystobiała iluzja stworzona przez Almariel zaczęła się rozwiewać, Favill drgnęła nieznacznie wyrywając się tym ze skupienia i całkowitego bezruchu. Powoli odwróciła głowę w stronę demonicy, jednocześnie podążając spojrzeniem za rozmytymi wstęgami wizji. Oglądanie jej było zaskakującym doznaniem. Dopiero gdy opary całkiem zniknęły skupiła się na kobiecie.
    - Kolejni Dzicy Jeźdźcy? Jesteście pewni, że nie przybyli z żadnego z zakonów? – zapytała cicho, po czym przesunęła palcami po policzku, odgarniając zeń kosmyk włosów i zatrzymując się na zdobiącym go, ciemnym tatuażu. Jej paznokcie zagłębiły się w skórę, znacząc nań jaśniejszy ślad. Myślała nad czymś intensywnie. – Zastanawiam się… Almariel, ilu smoczych jeźdźców jest teraz w Killinthorze?
    - „Hmmm?” – Sarosh zaskoczony jej nagłym pytaniem uniósł pysk znad almanachu, w który wpatrywał się z zaciekawieniem próbując odczytać nic nie znaczące dla niego kręte szlaczki inkaustu. – „Co masz na myśli?” – zapytał, przekrzywiając łeb.
    - Dinigon i Byron, teraz Quentin i Belatica, a wcześniej wielu innych jeźdźców przewinęło się przez zakon jak choćby Aton i Chrysanthe, teraz zaś wszelki słuch o nich zaginął. Kto wie ilu jeszcze snuje się po bezdrożach? Gdy byliśmy w Ordo Aeterna Nox tam również było wielu młodych jeźdźców. W hodowli zaś wciąż czeka dużo smoczych jaj… To dziwne… - urwała, próbując zebrać słowa. Fioletowy smok spojrzał na nią wyczekująco pochrząkując i znacząco unosząc brew, wciąż nie otrzymał odpowiedzi na swoje pytanie. Lawenda odetchnęła głęboko, zabierając rękę z twarzy, po czy, zaczęła gestykulować. - Większość mieszkańców Killinthoru wciąż uważa smoki i smoczych jeźdźców tylko za legendy, a przecież zdaje się, iż ich liczba na przełomie ostatnich dziesięcioleci znacznie się zwiększyła, czego dowodzi nawet ta historia. Szczególnie niepokojąca jest wzrastająca liczba Dzikich Jeźdźców.
    - „Czyli kogo?” – przerwał jej Światło, zdmuchując grafitową grzywkę z świetlistych oczu i zarzucając łbem, kiedy to nie pomogło. Drewniane kły na jego szyi zadzwoniły wydając z siebie charakterystyczny, stłumiony, miękki dźwięk.
    - Takim mianem określano niegdyś pierwszych jeźdźców, gdyż bratali się oni z dzikimi smokami, częstokroć bardzo wysoko postawionymi w gadziej hierarchii, dawali przykład, czy też jak określają to inni poświęcali się, tak aby inni nie mogli podważyć ich decyzji o sojuszu z człekokształtnymi. Spójrz choćby na Almariel i Mulkhera, przecież on wybrał Almariel będąc już dorosłym, prawda? I jakby nie patrzeć są przywódcami – wyjaśniła mu. Sarosh powoli przyswajał sobie tą wiedzę. Dla niego naturalnym było, iż smoki które mają jeźdźców wykluły się w zakonie, a te które nie poza nim.
    CDN

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. CD
      – Dzikie smoki pierwszych jeźdźców były ochroną dla powierzonych ludziom smoczych jaj. Inne bowiem obawiały się, że gdyby któryś z nich wykluł się pośród ludzi i nie miał żadnego godnego wzorca mógłby zostać przekabacony i zniesiony do rangi bezrozumnego wierzchowca przez naszą rasę. Niektóre dzikie nawet teraz tak myślą i gardzą tymi, które spoufalają się z ludźmi. Wtedy też powstał Korpus, a zaraz po nim kolejne Zakony. To oni je zakładali, Dzicy Jeźdźcy. Kolejni poza nielicznymi wyjątkami odnajdywali swych towarzyszy w zakonnych hodowlach podczas corocznych Poszukiwań, które tradycyjnie trwają po dziś dzień. Większość dzikich smoków bowiem stroni od ludzi, przykładów nie trzeba wcale daleko szukać…
      - „Ale to dalej nie jest żadne wytłumaczenie…”
      - Ech, jakbyś przestał zadawać setkę pobocznych pytań… - machnęła nań ręką z rezygnacją. - Chodzi mi o to, że zakony nigdy nie były zapełnione więcej niż w połowie, jeśli nie liczyć Wielkiej Wojny, ale z drugiej strony wtedy nie było jeszcze tylu zakonów… Chociaż na dobrą sprawę to niczego nie tłumaczy. Boję się, że może się za tym kryć coś niedobrego. W końcu czy to nie dziwne, że jedynym okresem, kiedy liczba smoczych jeźdźców znacznie wzrosła była Wielka Wojna? W czasach pokoju jest ich niewielu, w końcu żyjemy dłużej niż zwykli śmiertelnicy. Mam wrażenie, że teraz znów dzieje się coś podobnego, tylko po cichu, gdzieś z boku, gdzie tego nie widzimy…
      - „Chodzi ci o tamtą wizję?” – Światło przysiadł na zadzie, prostując grzbiet i wpatrując się w Favillae ze zmarszczonymi brwiami. Sierść na jego karku zjeżyła się, a ogon naprężył nerwowo. Wyglądał groźniej niż zazwyczaj, a ton jego głosu zniżył się znacznie. Dziewczyna kiwnęła potwierdzająco głową, lecz nie podjęła tematu. Nie od razu. Odczekała moment pozwalając zatopić im się w rozmyślaniu nad tym, co powiedziała.
      - Sądziłam, że widziałam przeszłość, lecz co jeżeli to dopiero nadejdzie? Nieboskłon przesłonięty ciemnymi skrzydłami, dziesiątkami ciemnych skrzydeł…

      Usuń
  27. Łowca z niedowierzaniem patrzył na liczne truchła ścielące podłogę wąskiego korytarza. "Tak po prostu coś takiego może zacząć łazić po zamku?" Wzdrygnął się na samą myśl. Oczywiście nie należał do strachliwych, w swoim życiu spotkał wiele potworów, wiele razy musiał walczyć o życie nie tylko z wilkami.Potwory nie należały jednak do jego... profesji... Zwrócił uwagę na fiolkę, którą wyciągnęła Almariel i sposób w jaki zmieniła się jej twarz po wypiciu zawartości.Uśmiechnął się lekko słysząc wytłumaczenie demonicy. " Tak... To bardzo przydatna umiejętność." Lekko drgnął zaskoczony kiedy zawołała sługę. On nie usłyszał odgłosu kroków. Kiedy Almariel wydawała polecenia mężczyźnie, Triv uklęknął przy najbliższej bestii, jej wygląd nie zostawiał żadnych wątpliwości, nieuzbrojoną istotę która spotkała by to stado na swojej drodze czekała nieprzyjemna śmierć. Niepokojący był również fakt, że stworów było całkiem sporo. Zacisnął szczęki, powoli wyprostował się. "Almariel... Może pojawienie się tutaj tych pokrak traktujesz osobiście, ale nie możesz dłużej schodzić tutaj sama. Musimy powiedzieć innym. Niech jeźdźcy dobiorą się w pary i będziemy patrolować korytarze regularnie. Ja oczywiście zgłaszam się od razu. Przynajmniej go czegoś się przydam. Ale w dwójkę możemy nie dać rady. Almariel, w zakonie są młodziki. Walczyłaś tuż przy łaźniach, gdzie wstęp ma każdy. A gdyby mnie tutaj nie było? Sprawa zaczyna się robić zbyt poważna... Nie wolno ci narażać innych, nieświadomych czyhającego zagrożenia." Dopiero kiedy wypowiedział te słowa, zdał sobie sprawę do kogo mówi. Nie miał prawa pouczać Przywódczyni. Wciągnął głośno powietrze przepełnione wonią stęchlizny i posoki.Ostatni raz spojrzał w puste ślepie zabitego potwora. "Przepraszam... z pewnością wiesz co robisz. A do polowań zgłaszam się od razu." Ukłonił się jej lekko. Zdawało mu się, że nie zwróciła na to uwagi. Zaczął iść za nią w kierunku łaźni. Zaskoczyła go propozycją uczestniczenia przy sekcji. "Oczywiście z chęcią przyjdę. Za nic nie przepuszczę takiej okazji." Łowca ciekawy był nie tylko samego 'zabiegu', ale również całej pracowni demonicy. Rzadko miał okazję gościć w komnatach, które nie należały do niego, albo nie były ogólnodostępne. Unikał pozostałych członków Ordo, gdyż ciągle miał wrażenie że patrzą na niego przez pryzmat jego przeszłości. Przez smoczą krew, którą miał na rękach... Dlatego większość czasu spędzał poza zamkiem. Odrzucił od siebie nieprzyjemne myśli. Oboje doszli już do łaźni i zaczęli zdejmować upaprane krwią ubranie. Na twarzy Triv'a zagościł drwiący półuśmieszek. Jego uwadze nie umknęło odsłonięte gołe ramię demonicy kiedy koszulka osunęła się lekko. Zastanawiał się na ile Almariel odsłoni w jego obecności swoje ciało. Zawsze fascynowały go jej blizny, ślady stoczonych walk, mapa jej doświadczenia... Za każdym razem z współczuciem patrzył na lekko przekrzywione skrzydło, które po złamaniu nie odzyskało swojego poprzedniego kształtu.Jego skrzydła były o wiele mniejsze, zdawały się być marną karykaturą w porównaniu do okazałych czarnych skrzydeł demonicy.

    OdpowiedzUsuń
  28. Łowca miał szczęście, nigdy żadnego nie złamał i nie wyobrażał sobie bólu jaki temu towarzyszył. Nie lubił ich fakt, ale nie chciałby czegoś takiego przeżywać. Domyślał się, że Almariel musiała do tej pory odczuwać skutki tego urazu. Złapał się na tym, że gapi się nachalnie. Odwrócił się i zdjął swoje ubranie zostając tylko w pasiastych portkach. Złapał jeden z białych ręczników naszykowanych przez służbę i zerknął na Almariel. Uśmiechnął się pod nosem. Demonica owinięta była jedynie ręcznikiem. Łowca wyciągnął zapraszająco rękę wskazując wejście do części kąpielowych. Idąc za nią nie odmówił sobie zerknięcia na jej sylwetkę. Czarne skrzydła nie ułatwiały sprawy, ale Łowcy nie umknął fakt, że ciało Almariel jest dziwnie chude, jakby wyniszczone. Z pewnością wycieczki w głąb podziemi zamku nie pomagały. Westchnął cicho. 'chyba się starzeje, zaczynam się martwić o innych... najpierw martwię się o dzieciaki, a teraz o nią...' * Oboje weszli do łaźni, a Triv polał wodą rozżarzone węgle. W niewielkiej, naturalnej jaskini zrobiło się siwo od pary, która przez moment dusiła oddech. W ścianach i suficie świeciły na pomarańczowo kryształy nadając pomieszczeniu łagodny blask. Łowca usiadł na jednej z ławek, oparł się o ścianę i rozłożył szeroko swoje skrzydła. Zerknął na Almariel. Zawsze czuł się w jej obecności trochę niepewnie. Zawsze jednak starał się jej tego nie okazywać, za wszelką cenę. Teraz nie mogło być inaczej. Uśmiechnął się zawadiacko. "Nie sądziłem, że dzisiaj będę mięć tutaj tak urocze towarzystwo. Jeszcze do tego udało mi się
    uratować damę z opresji. Czy powinienem chcieć czegoś więcej?" Zaśmiał się lekko, chciał ją rozbawić.

    OdpowiedzUsuń
  29. Komentarz w imieniu OFS:
    Ostrzegawczy ptasi krzyk uprzedził lądowanie wielkiego orła przedniego na szerokim parapecie jednego z olbrzymich okien sali audiencyjnej. Ostre szpony zazgrzytały o wyszlifowany kamień, ślizgając się na nim. Kulisty dzwoneczek uczepiony lewej nogi zwierzęcia zadzwonił dźwięcznie. Tuż nad nim w przytroczonej doń maleńkiej tubie znajdowała się wiadomość zabezpieczona złotą wstęgą i zalakowaną pieczęcią z godłem zakonu. Jej treść nakreślona wprawnie ciemnoczerwonym inkaustem głosiła:

    „Salve szlachetni przedstawiciele Starszyzny Ordo Corvus Albus!
    Zwracamy się do Was z rozporządzenia Przywódcy Ordo Falax Spes Tenebraruma Noctiferisa pragnącego przywołać dawne czasy sojuszu i odnowić łączące nasze zakony więzi.
    W celu omówienia szczegółów i rozważenia ponownego podpisania starych traktatów chcielibyśmy uzyskać zezwolenie na przybycie na Wasze ziemie wyznaczonych do tego zadania dyplomatów. Z niecierpliwością będziemy oczekiwać na Waszą odpowiedź.
    Wysokich lotów,
    Mors Amentiae, Dyplomata Ordo Fallax Spes
    PS Do wysłania odpowiedzi możecie wykorzystać Razjela. Nie odleci, dopóty dopóki nie otrzyma odprawy w postaci kawałka dziczyzny.”

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Odpowiedź chyba najlepiej będzie umieścić pod postem głównym dotyczącym tego wątku. Tak będzie najprościej ;)]

      Usuń
  30. 35 year-old Speech Pathologist Kori Prawle, hailing from Dauphin enjoys watching movies like Not Another Happy Ending and Singing. Took a trip to Mausoleum of Khoja Ahmed Yasawi and drives a Caravan. przydatne lacza

    OdpowiedzUsuń