poniedziałek, 17 czerwca 2013

Meredith de Nā'iṭa

Podobizna mojego autorstwa.
 
Meredith de Nā'iṭa
Zwana także Judytą, bądź Dith.

Kobieta - Człowiek
Urodzona 22 wiosny temu.

    Pozornie delikatna, krucha i niewinna. Niektórzy twierdzą, że wygląda na próżną i niezbyt mądrą. Średni wzrost i szczupła sylwetka sprawiają, że nie wychyla się ponad innych. Za to jej nietypowa, aż nazbyt blada cera, przyciąga wzrok, szczególnie w połączeniu z ciemnorudymi, sięgającymi łopatek włosami. Kości policzkowe oraz nos ma naznaczone delikatnymi piegami, które stają się ciemniejsze, a co za tym idzie - bardziej wyraźne, gdy zostaną wyeksponowane na działanie promieni słonecznych. Ponadto, Meredith ma tendencję do rumienia się w kłopotliwych sytuacjach, czego nienawidzi.To, co większość dostrzega dopiero po dość długim czasie znajomości, to zielone oczy, idealnie współgrające z rudymi refleksami.


   Na ogół cicha, niewyróżniająca się z tłumu. Woli siedzieć na uboczu i obserwować poczynania innych, aniżeli mówić bez potrzeby. Prędzej coś zrobi, niż powie, że ma jakąś potrzebę czy zachciankę. Zaradna i sprytna na tyle, by poradzić sobie w pojedynkę. Życie w samotności sprawiło, że brakuje jej ciepła i uczucia od innych, niekiedy podświadomie szuka go, albo nawet wymusza. Nie zdradza wszystkiego, co myśli, i nie zawsze robi to, co mówi. Estetka. Jest bardzo opanowana i nie łatwo ulega wpływom. Aczkolwiek można z nią dojść do kompromisu, potrafi się nawet dostosować, jeśli uważa to za słuszne. W stosunku do obranej idei jest lojalna, a władzy wyższej zazwyczaj podporządkowana. 
   Trudno zdobyć jej zaufanie. Nawet jeśli druga osoba odnosi takie wrażenie, to niewykluczone, iż jest w błędzie. Lecz ci, którym naprawdę się udało, wiedzą, że Meredith uwielbia się śmiać, czasem nawet wtedy, gdy wszystko się wali i sypie, ona potrafi poprawić humor, wysłuchać, niekiedy udzielić rady, czy pomóc w jakikolwiek inny sposób.
  Fascynują ją świat dookoła. W szczególności ludzie i część zwierząt. Mogłaby godzinami przypatrywać się takowym i snuć przeróżne historie oraz teorie - dlaczego jest tak, a nie inaczej. Jedynym tematem, którego unika w swych rozmyślaniach, jest samotność. Nie lubi zaprzątać sobie nią głowy, woli pójść w tłum i znaleźć sobie towarzysza, choćby tylko na chwilę.
   Uwielbia noc i gwiazdy. I truskawki, które jadła tylko raz w życiu - z resztą, ukradła je. W głębi duszy jest dość wrażliwą osobą i łatwo ją zranić. Wystarczy, że ma gorszy dzień. Zamyka się wtedy w sobie, siedzi cichutko, pogrążona we własnych myślach.


    Nie posiada jakichś specjalnych umiejętności. Niegdyś próbowała swoich sił w magii, jednak kompletnie jej nie wyszło. Chciałaby nauczyć się strzelać z łuku - osoby, które posiadły tę sztukę są dla niej wzorem do naśladowania. W ostateczności potrafi użyć sztyletu, z którym niemal nigdy się nie rozstaje.

   W hierarchii zajmuje miejsce zwykłego członka.

~*~

   Dwadzieścia dwie wiosny temu, w pewnym mieście nad brzegiem morza, przyszła na świat Meredith. Jej matka zmarła tuż po porodzie. Trafiła pod opiekę babki, którą Dith także utraciła, gdy ukończyła dwanaście lat. Od tamtej pory radziła sobie sama, z drobna pomocą staruszka Ganfarda, jej dobrego znajomego, kupca. Ojca nie miała - ulotnił się, zanim Dith przyszła na świat. Ponoć był Banglijczykiem, wędrowcem, który poznawał świat z pokładu swej dumnej łodzi, zwanej pieszczotliwie "Misti", co oznaczało, po prostu "Słodka". W bengalskim przypominało to dziwne zawijasy. Dith widziała kiedyś ten symbol. Przypominał jej węża pnącego się po kracie. Widziała też swoje nazwisko pisane w oryginale - ono z kolei nie przypominało niczego, co dziewczyna znała. Nā'iṭa. Ponoć oznaczało "noc". A przynajmniej tak mówił Ganfard, handlarz przyprawami, który niegdyś gościł w rodzinnych stronach ojca Meredith i tam miał okazję poznać kilka słów po bengalsku. 
    Pewnego dnia, niemal pół roku po ukończeniu dwudziestego pierwszego roku życia, gdy dziewczyna szła na targowisko, zauważyła, jak z konnego wozu wypadła niewielka skrzynia. Krzyczała za woźnicą, by się zatrzymał. Niestety, nie usłyszał. Pierwsze, co przyszło Dith do głowy, to zostawić pakunek i kontynuować podróż na targ. Mężczyzna wróci, jeśli ta rzecz okaże się ważna. Jednak Meredith zauważyła coś intrygującego na wieku skrzyni. Symbol ড্রাগন. Rozpoznała język ojca, toteż zabrała pudło ze sobą. - jak na swoje gabaryty, gdzie mógł zmieścić się dorosły kot, było wyjątkowo lekkie. Zaufany handlarz przetłumaczył ów symbol.
 -
Ḍrāgana. - Osądził, zdejmując okulary. - To po bengalsku "smok".
   Razem otworzyli przesyłkę. Ku ogromnemu zdziwieniu obojga, odkryli w środku smocze jajo.
   - Myślisz... że jest prawdziwe? - Dziewczyna uniosła wzrok znam jaja, by spojrzeć na staruszka. Ten pokiwał powoli głową.
   - Mhm... Widziałem kiedyś smocze jajo, gdy zwiedzałem Daleki Wschód. - Po tych słowach zniknął na zapleczu. Wrócił z opasłym tomiszczem, oprawionym w skórę. Położył księgę na blat, starł z niej kurz i odszukał stronę, na której widniała podobizna jaja identycznego, jak znalezione. - To pewnie to. Zostało opisane jako... - Tu przetarł i nałożył okulary. Zmarszczył brwi. - Nieznane.
   Nieznane. Tylko tyle widniało na stronie z ilustracją jaja. Rasa: nieznana. Charakter: nieznany. Moce: nieznane. Wygląd: nieznany. Tykająca bomba, która, gdy wybuchnie, da nieoczekiwane skutki. Być może fatalne.
   - Co mam z tym zrobić? - zapytała, wlepiając wzrok w znalezisko.
   - Rozbić, wyrzucić. Żeby nie wyrządziło szkód. - Orzekł krótko, chowając księgę pod ladę.
   Jednak Meredith zbyt przejęła się smoczym jajem. W swojej kryjówce, a jednocześnie skromnym mieszkaniu, na strychu opuszczonej księgarni, gdzie nikt nie zaglądał, obmyślała przeróżne historie na temat wędrówki maleństwa. Czy przybywało aż z Dalekiego Wschodu? Jeśli tak, to jaką drogę przebyło? Zostało znalezione, czy... oddzielone od matki?
   Korzystając z zasobów starej księgarni, przewertowała dziesiątki książek o smokach i legendach. W jednym ze zbiorów natrafiła na smocze zakony. Spis był stary, postanowiła więc sprawdzić informacje w innych źródłach: księgach, pamiętnikach, relacjach z wypraw podróżników. Tak doszła do wniosku, że jedynym funkcjonującym wciąż zakonem, który został wymieniony w spisie, jest Ordo Corvus Albus.
   Nie mając nic do stracenia, postanowiła udać się tam razem z jajem.

   W ciągu miesiąca zgromadziła odpowiednie zapasy i wraz ze zdobyczą udała się w podróż z karawaną kupiecką. Następnie towarzyszyła pewnemu magowi, który był wyraźnie zaintrygowany niewyklutym jeszcze smokiem. Gdy tylko Meredith zorientowała się, że staruch chce ukraść jajo, uciekła, zabierając przy okazji część jego zasobów - głównie jedzenie. Mając ze sobą księgę ze spisem oraz mapami, dotarła do jakiegoś miasta portowego. Zatrzymała się tam na dwa tygodnie, by uzupełnić zapasy i zdobyć pieniądze na przeprawę morską do Killinthoru. Na nowej ziemi, wędrowała przez góry z dwoma poszukiwaczami przygód. Odeskortowali ją w pobliże wymienionego w spisie Corvus Albus.

Rozpoczynając wątek z pierwszym, który zaczepi Judytę:

    Siedziba była ogromna. Meredith podziwiała każdy szczegół. Istny cud świata w porównaniu z zadupiem, w jakim przyszło jej spędzić dwadzieścia lat marnego życia. Dzierżąc w dłoniach skrzynię z jajem, Dith rozglądała się dookoła, szukając kogokolwiek, kto pomógłby jej ze znaleziskiem. Swoją drogą, jajo stało się cięższe w ciągu tych kilku miesięcy. Znacznie cięższe. O ile wtedy ważyło może półtora kilograma, teraz przewyższało tę wartość pewnie trzykrotnie. A wzrost wagi zaczął się jakieś... dwa tygodnie temu. Co takiego się działo? - Dith nie miała pojęcia. Wyczerpana podróżą i noszeniem bagażu, usiadła na pobliskim murku, ustawiając skrzynię między swoimi stopami. Obok był jakiś plac, chyba pole ćwiczeń. Ale nikogo nie było. A ogromne wrota były zamknięte. Czyżby zamknęli zakon i przebyła tyle drogi na marne? Przydałby się nocleg. I coś do jedzenia, bo zapasy się kończą. Dziewczyna odczepiła od pasa sakwę i zaczęła przeliczać tych parę groszy, które jej zostało po podróży. Pieniądze i tak na nic się nie zdadzą, dopóki nie odnajdzie żywej duszy w tym zamczysku.

niedziela, 16 czerwca 2013

Misje II.

Do roboty :)

Data zlecenia: 15.10.2015
Zleceniodawca: Aston, łowca nagród.
Tytuł misji: Ragok
Treść misji: Witajcie. Zwą mnie Aston, jestem łowcą nagród z Ferto. Mnie i moją kompanię przywiodła tutaj wieść o świetnej propozycji. Wysoka sumka czeka na tego, kto ubije Ragoka - górskiego trolla, wyjątkowo uprzykrzającego życie mieszkańcom wioski Taletto. To te cztery domki na krzyż otoczone ostrokołem, naprzeciwko Aterii, po drugiej stronie rzeki. Skąd gospodarz zdobył tyle złota na nagrodę - nie wiem. Ciekawa, acz mało istotna to dla nas kwestia. Niestety, niebezpieczeństwa podróży wytrzebiły większość kamratów, niech im ziemia lekką będzie. Została nas dwójka, zbyt mało, by pokonać trolla mierzącego 13 stóp. Nie chcemy wracać do domu z niczym. Jeśli nam pomożecie, obiecujemy równą część nagrody. Aston
Wykonawcy: -&-
Data wykonania: -
Post: -

Data zlecenia: 15.10.2015
Zleceniodawca: Wolmer Haton, student z Kohiry.
Tytuł misji: Student w potrzebie
Treść misji: Chwała wam, Władcy Niebios, Wiatru Skrzydła! Z góry winien jestem przeprosiny, bądź co bądź zwracam się z prośbą błahą dla świata, jednakże dla mnie kluczem do przyszłości będącą... Wolmer mnie zwą. To już trzy lata będą, jak studiuję o stworach wszelakich świata tego. Wypełniłem już trzy z czterech zadań, jakie profesor mój naczelny Pelandar Haz mi zlecił, bym wreszcie pierwszy z tytułów otrzymał. Pozostało mi ostatnie, wielce kłopotliwe. Mam analizę harpii poczynić. Harpie tylko w górach żyją, to pół Killinthoru drogi. A muszę jedną dojrzeć, by w pełni być pewnym co do słuszności słów książkowych. Jednakowoż na marno pójdzie mój wysiłek, kiedy to harpia mnie swymi szponami na miejscu rozedrze. Biedny jestem, na konia nie stać, a co dopiero na najemnika... I tak już podróż na dziko przyjdzie mi przejść, to tu to tam się zaciągając, bądź chowając po wozach na gapę... Wieść o zakonach co i rusz przebrzmiewa, zdecydowałem spróbować, szlachetni. Niech któryś z was będzie mi towarzyszem, proszę. Zagwarantuję moją dozgonną wdzięczność, ba, rozniosę wieść po uniwersytetach, cała katedra bardów będzie o was śpiewać! Jeśli ktoś z was zgodzi się pomóc, proszę, niech wyśle do mnie list. Gdy go otrzymam, rzucam wszystko i jakem jest, tak wyruszam. Wolmer Haton
Wykonawcy: Trivl'aan&Arsi
Data wykonania: -
Post: -

Data zlecenia: 15.10.2015
Zleceniodawca: Garanda, mieszkanka Wento.
Tytuł misji: Kłopotliwe gnomy
Treść misji: Witajcie członkowie Ordo. Wiele dobrego o was słyszałam i dlatego postanowiłam poprosić was o pomoc. Mieszkam w małej wiosce Wento położonej u podnóża Średnich Gór Yiale. Wiele lat żyliśmy w spokoju wiodąc proste życie uprawiając rośliny i hodując trzodę. Niestety od kilku sezonów mamy wiele problemów. W opustoszałych jaskiniach, które znajdują się niedaleko, zamieszkała grupa gnomów. Z czasem sprowadziły się ich rodziny dając ewidentnie znak, że zamierzają sie osiedlić na stałe. Mieszkańcy wioski od początku przyjaźnie odnosili się do przybyszów, jednak bez wzajemności. Gnomy uprzykrzają nam życie. Przepędzają każdego, kto zapuści się w pobliże ich terenów, przeganiają nasze owce, a zdarza się nawet, ze zabierają nasze plony. Wszelkie próby pojednania spełzły na niczym i jedyna nadzieja jest w was. Co rok sytuacja staje się coraz gorsza do zniesienia i nie widzimy dalszej przyszłości dla siebie. Jak tak dalej pójdzie, będziemy musieli opuścić wioskę. Proszę, pomóżcie mi i wszystkim mieszkańcom. Nie chce opuszczać domu, są tutaj wszystkie moje wspomnienia, a piękno okolic i urodzajność ziemi sprawiły, że chciałam zostać tutaj do końca moich dni. Jeszcze raz proszę was o przychylne spojrzenie na mój list. Czekam niecierpliwie na wasze przybycie.
Wykonawcy: -&-
Data wykonania: -
Post: -

Data zlecenia: 15.10.2015
Zleceniodawca: Azenor
Tytuł misji: Mistrz kości
*Może być wykonana przez Uczniów.*
Treść misji: Atero dori, Jeźdźcy Smoczy, przeto ja, Azenor zwany Sprytnym, rzucam wam wyzwanie! Przemierzam landy przeróżne, w poszukiwaniu przeciwników, co to odważą się w pokera kościanego ze mną zmierzyć. A to dla rozrywki, a to dla rozniesienia wieści o moim geniuszu. Odważycie się? Założę się, że niejeden z hazardu żyłką za tymi murami dycha. W karczmie "Pod Górskim Gnomem" będę, to ta najbliżej północy (świetną orzechówkę mają), tuż przy dziczy samej. Poznacie od razu, w środku zbiegowiska będę, he he! Sakwy pełne złotego przynieście, na gałązki to ja nie zwykł grać!
Wykonawcy: -&-
Data wykonania: -
Post: -


Za pomyślnie wykonaną misję para otrzymuje wynagrodzenie pieniężne, które zostaje przekazane przez kogoś ze Starszyzny (pieniądze są przysyłane przez Związek Smoczych Wojowników, który przydziela pensje po okazaniu raportu z misji).

*Członkowie Ordo Corvus Albus, którzy ukończyli pełne szkolenie chyba, że w treści misji zaznaczono inaczej.