środa, 2 stycznia 2013

Przerwana samotność...


Masywne drzwi wejściowe skrzypnęły cicho i otworzyły się w towarzystwie szmeru. Przez strzeliste okna wlewał się księżycowy blask, oświetlając obszerne pomieszczenie. Do środka pewnie weszła zielona smoczyca w towarzystwie smukłego półanioła, którego skrzydła i włosy mieniły się srebrną poświatą. Na ciemnej skórze smoczycy co chwilę rozbłyskiwały świetliste punkciki.
-Wciąż nie jestem przekonany czy powinniśmy już wracać do zamku, Arsi. –Pewny siebie, nieco drwiący głos popłynął przez salę.-  Nawet zaczęło mi się podobać w tamtej jaskini, nikt nam nie przeszkadzał, mogliśmy skupić się na ćwiczeniach i doskonaleniu swoich umiejętności . Lubię takie spartańskie warunki. To sprawia, że nie gnuśniejemy tutaj w luksusach. Nawet Kougar przestał narzekać.  Poza tym nie pamiętasz co ostatnio się tutaj działo? O mało nie doszło do bójki. Mnie prawie zaatakował twój brat, a Ty i Malgran… Sama wiesz… Nie wynikało nic dobrego z naszej obecności tutaj.
-Pamiętam doskonale, chyba nie posądzasz mnie o tak słabą pamieć. Musieliśmy wrócić, odebrałam coś od lasu… Jakiś sygnał, ale do końca rozumiem o co chodziło. Bardzo mnie to niepokoi. Coś musiało się stać…
-Strasznie tutaj spokojnie. Widziałaś stajnię, jak odprowadzaliśmy Kougar’a, prawie nie było w niej wierzchowców, a i tutaj jest bardzo cicho. Jakby to miejsce się wyludniło.
- Jest późno, Triv. Nie przesadzaj. Rano zobaczysz resztę towarzystwa. Może ktoś się za tobą nawet stęsknił.-Parsknęła cicho pod nosem zadowolona z żartu.
-Bardzo śmieszne. Chodź już lepiej do naszej komnaty.
Ich cichnącym krokom towarzyszył radosny śmiech smoczycy. 










[http://www.heise.deviantart.com/gallery/?offset=24#/d2dhsad] 



Imię: Trivl’aan 
Nazwisko: Carlent’aare
Przydomek: Triv, Łowca.
Wiek: 255 lat
Płeć: mężczyzna
Rasa: półelf, półanioł
Opis wyglądu: Smukła budowa ciała tak bardzo charakterystyczna dla osobników, w których żyłach płynie domieszka elfiej krwi. Srebrne długie włosy,oraz skrzydła pokryte srebrnymi piórami mienią się w blasku księżyca, w czasie nocy, kiedy jego magia jest dobrze wyczuwalna. Jedno z szpiczastych uszu ozdobione jest długim, niebieskim, zrobionym z pióra kolczykiem. Ubrany zazwyczaj w skórę wykończoną gdzieniegdzie skórą srebrnego  tygrysa, gdzieniegdzie wzmocnioną elementami zbroi, na rękach aż do łokci nosi solidnie wykonane rękawice wzmocnione metalowymi płytami.
Umiejętności: Wyćwiczony w władaniu dwoma sztyletami, które skutecznie mogą przeciwstawić się w walce mieczom i wszelkiej broni białej. W przeszłości zdarzało mu się odbijać nawet strzały, jednak woli unikać konieczności powtarzania tego wyczynu. Potrafi również strzelać z wszelkiego rodzaju kusz i łuków, obsługa broni miotającej nie stanowi dla niego problemu. Silnie związany z magią księżyca, w noce emanujące tą mocą jego skrzydła i włosy mienią się srebrzystym blaskiem. 
Broń: Dwa smukłe, doskonale wykonane sztylety, których klingi srebrzą się własnym blaskiem, w szczególności podczas pełni księżyca. W każdej rękojeści tysiącami odblasków mieni się sporej wielkości diament. Kształt sztyletów oraz piękne, misterne zdobienia wskazują na precyzyjne, gnomie wykonanie. Podobnych egzemplarzy zostało na świecie bardzo mało, a istniejące sztuki osiągają horrendalne ceny, będąc obiektem pożądania najbogatszych.Powszechna, krasnoludzka broń mimo że, mocniejsza nigdy nie dorównała gracji i pięknu wykonania tym gnomim.
Zdolności specjalne: Jego ciało potrafi w szybszym od innych tempie regenerować rany, jest również odporny na wszelkie zakażenia. 
Charakter: Wychowanie w Gildii nie należało do łatwych ani przyjemnych,dlatego Triv nauczył się walki o swoje. Nie przyzwyczajony do okazywania jakichkolwiek słabości, walczy o to co mu się należy. Pewność siebie oraz buta pozwala mu często osiągnąć wyznaczone cele, jednak nie zjednuje mu przyjaciół.Dlatego od małego nauczył się liczyć jedynie na siebie i Sacri, która nigdy go nie zawiodła. Nigdy nie idzie na skróty, gdyż wierzy, że tylko odpowiedni wysiłek zagwarantuje odniesienie sukcesu. Zdolny do poświęcenia i walki w obronie przyjaciół. Od kiedy jego los został połączony z Kougar’em, jest w stanie w jego obronie poświęcić nawet życie. Ma słabość do kobiet i nie opuści okazji do flirtu, czy spędzenia nocy z dziewczyną, która wpadła mu w oko. Kiedy chce jest pełen uroku i dzięki swojemu wdziękowi mało jest kobiet, które mu odmówiły. 
Hierarchia: Łowca, Pośredni
Historia: Kiedy był niemowlęciem, został podrzucony pod drzwi Gildii Łowców Smoków, gdzie zaopiekowano się nim szkoląc na Łowcę. Nigdy nie dowiedział się kim byli jego rodzice, dlatego z wszelkich sił chciał się odciąć od cech które mogły charakteryzować którekolwiek z nich. Od najmłodszych lat ćwiczył sztuki walki, trenował pokonywanie smoków, radzenie sobie z ich  magicznymi zdolnościami. Nauczony dyscypliny i posłuszeństwa, co nie zabiło w nim wrodzonej buty i pewności siebie. W wieku 12 lat wykonał swoje pierwsze zadanie dla Gildii i od tamtej pory był regularnie wysyłany w coraz trudniejsze misję. W czasie jednej z nich uwolnił Kougar’a, który stał się jego nieodłącznym towarzyszem. Od urodzenia towarzyszy mu również widmowa kotka, Sacri, która nie raz uratowała mu życie. Jednak jej częste pouczenia doprowadzają Triv’a czasami do szału. Na terenach Ordo znalazł się z ciekawości rok temu, i wtedy zakiełkował mu w głowie pomysł, żeby powrócić na tereny Zakonu i schwytać smoka lub uprowadzić jajo z hodowli. Los chciał, że napotkał na swojej drodze Arsi, która chciała go pokonać w walce i zaprowadzić przez oblicza Starszyzny. Dzięki pomocy Sacri, Łowcy udało się zranić smoczycę i wziąć ją do niewoli. W czasie wędrówki, daleko za granicami Ordo, poprzez krew nastąpiło ich połączenie. Początkowo nie zdawali sobie z tego sprawy. Po kilku dniach Triv postanowił wypuścić Arsi, zdając sobie sprawę jak wiele rzeczy o smokach, które nauczono go w Gildii, jest kłamstwem. Wtedy jednak przybyła odsiecz z Zakonu i odbiła smoczycę. Łowca wraz z Kougar’em i Sacri wpadli w niewolę, niepewni jaki los ich czeka, spodziewając się jednak najgorszego. Za swoje zbrodnie wobec wszystkich smoków, jak i za uprowadzenie Arsi miała spotkać go odpowiednia kara. Zwołano sąd, na którym każdy z członków Ordo mógł wypowiedzieć się odnośnie dalszego losu Łowcy, wtedy również wszyscy dowiedzieli się o połączeniu dusz, jaka związała go z życiem Arsi. Ocalono jego życie, pozwalając zostać Smoczym Jeźdźcem, jednak póki Starszyzna nie zadecyduje inaczej, nie wolno mu opuszczać terenów należących do Zakonu.







[http://shar-vampire.deviantart.com]



Imię: Arsi
Wiek: 556 lat
Płeć: Samica
Rasa: Leśny Smok Górski 
Opis wyglądu: Połączenie z Triv’em oprócz zmian mentalnych, skutkowało również zmianą wyglądu. Łuski zmieniły barwę na ciemnozieloną, podobną do barwy ciemnych morskich glonów. Nie zostało nic z czerwonawych i pomarańczowych plam,które do tej pory gdzieniegdzie zdobiły jej ciało. Skóra nie zatraciła jednak swojej zdolności do zmiany ubarwienia, przez co smoczyca ciągle doskonale kamufluje się w otoczeniu. Błony skrzydeł wydłużyły się i postrzępiły wyraźnie, z tyłu głowy wyrosła sporej wielkości kreza, w której zginęły dwa rogi do tej pory ozdabiające głowę smoczycy. Ciało stało się potężniejsze, ogon grubszy i ozdobiony po sam koniec identyczną krezą co na głowie. Na końcach błon i krez, łuski przybrały kolor seledynowy, lekko fluorescencyjny. W tyłu łap wyrosły potężne kolce, mogące doskonale służyć w czasie walki. W czasie niektórych nocy, kiedy księżyc mocno emanuje swoją mocą, a jego magia jest domeną jej jeźdźca, na ciele smoczycy pojawiają się świetliste znaki za oczami,w miejscu gdzie Triv gładził ją chcąc pocieszyć po tym, jak jej ojciec opuścił szybko salę audiencyjną. Oprócz tego na jej ciele pojawiają się również świetliste punkty, rozmieszczone na końcach rogów podtrzymujących jej krezę,jak również na końcach skrzydeł i gdzieniegdzie na ciele. Co ciekawe punkty te nie poddają się zdolności kamuflażu i smoczyca ciągle stara się nad nimi zapanować, jak na razie z marnym skutkiem. 
Umiejętności:  Od najmłodszych lat poznawała tajniki wszelkich roślin,  grzybów i porostów. Ojciec nauczył ją trudnej sztuki kamuflażu oraz porozumiewania się z zwierzętami, z czasem odkryła w sobie również umiejętność rozmawiania z duchami lasu, bezbłędnie wyczuwając co chcą jej przekazać, jak i wysyłając im wyraźne komunikaty.
Zdolności specjalne: Wyćwiczyła do perfekcji zdolności kamuflowania wśród gęstych koron drzew, wśród których bezszelestnie się porusza. Chociaż w ostatnim czasie umiejętność ta została zachwiana przez świetliste znaki powstałe po połączeniu z Łowcą, to smoczyca już nad tym problemem pracuje. Dzięki umiejętnościami odziedziczonymi po matce, idealnie potrafi wykorzystywać prądy powietrzne i zdolna jest do wykonania wszelkich zmyślnych akrobacji.
Charakter: Pewna siebie i swoich umiejętności. Wytrwale dąży do zamierzonego celu i nieustannie poświęca czas na doskonalenie swoich umiejętności. Do tej pory trzymała się z dala od innych członków Zakonu, uważając że traktują ją jako gorszą, gdyż nie posiada jeźdźca. Dlatego nie czuje się dobrze w dużym towarzystwie, starając się raczej obserwować niż zabierać głos. Kiedy zdenerwowana, potrafi być wybuchowa i niemiła, w gniewie nie licząc się z krzywdą jaką wyrządza innym. Nie boi się bronić swoich racji i buntować przeciwko niesprawiedliwemu jej zdaniem traktowaniu. Kiedy coś jej nie odpowiada, nie ukrywa tego dobitnie dając innym do zrozumienia co jest nie tak. Czasami bywa arogancka i zbyt zadufana w sobie. Niestety cechy jej jeźdźca wskazują na to, że cechy te mają szanse się rozwinąć, co niestety nie przysporzy jej wielu nowych znajomości. Kiedy jednak ktoś przebije się przez surową otoczkę wizerunku jaki wokół siebie stwarza, dojrzy że w głębi skrywa wielkie serce, które bez wahania ani strachu stanie w obronie bliskich nie licząc się z stratami.  
Hierarchia: Pośredni, Mag Natury 
Historia: Jej podróż na tym świecie zaczęła się wiele lat temu w gryfim gnieździe na terenach Ordo Luce Tenebris, gdzie jej matka Luthien, urodziła trzy jaja. Jej i jej dwóch braci: Eldara i Lhuna. Niestety nie było jej dane spokojnie czekać na pojawienie się jeźdźca. Kiedy skrywała się jeszcze w bezpiecznej skorupie, nastały mroczne czasy Ciemności, która rodzieliła większość członków Zakonu, a niektórzy już nigdy więcej się nie zobaczyli. W tym czasie opiekował się nią ojciec, Jivreg wraz z swoją jeźdźczynią Aerlin. Wykluła się gdzieś głęboko w lesie, sama nie wie gdzie to było, kiedy musieli ciągle walczyć o przetrwanie, niejednokrotnie ścierać się  z wrogimi stworzeniami. Dlatego od najmłodszych lat była trenowana tak by radzić sobie w najtrudniejszych warunkach. Jivreg od początku starał się nauczyć córkę wszystkiego co wie i co mogłoby jej pomóc w przyszłości. Arsi od początku czuła, ze musi posiąść jak najwięcej wiedzy od ojca, dlatego ambitnie chłonęła każde jego słowo i starała się ciągle doskonalić swoje umiejętności, by spełnić pokładane w niej nadzieje. Kiedy już była dorosła, Jivreg wraz z Aerlin otrzymali tajemniczą, mentalną wiadomość, która donosiła o spotkaniu w jakim powinni wziąć udział, o możliwości ponownego założenia Zakonu i być może zjednoczenia wszystkich rozdzielonych smoków i ich towarzyszy. Udali się w wyznaczone miejsce, gdzie okazało się, że czekali już na nich Almariel z Mulkherem. Wkrótce dołączyły do nich Erita i Luthien, które opiekowały się braćmi Arsi. Rodzina ponownie była razem, a Zakon został utworzony. W miarę jak przybywało członków Ordo, smoczyca coraz bardziej czuła, że nie należy do tej społeczności. Ojciec wraz z Aerlin spędzali większość czasu wypełniając obowiązki związane z urządzaniem i dopilnowywaniem spraw Zakonu. A ona, jako ta nie posiadająca jeźdźca coraz bardziej się od nich oddalała, spędzając większość czasu samotnie na patrolach wokół granic Ordo, do siedziby zaglądając sporadycznie, zazwyczaj tylko w czasie srogich mrozów. Było tak dopóki nie dowiedziała się od drzew o odwiedzinach tajemniczego osobnika, postanowiła zaczekać na niego i następnej wiosny jej droga skrzyżowała się z drogą Łowcy Smoków… Jej połączenie skutkowało nieprzyjemnymi konsekwencjami. Ojciec ciągle nie może pogodzić się z jej wyborem, a Eldar również przejawia wobec niego wrogość. Całej sytuacji nie poprawia fakt, że Arsi pokłóciła się z bratem, oskarżając go o złamanie obietnicy, w wyniku czego Łowca został schwytany. Nic nie wskazuje na to by rodzina ponownie była razem, a wszystkie złości i żale mogły w najbliższym czasie zostać zapomniane.



by Aerlin 

Imię: Kougar
Wiek:105 lat
Płeć: Samiec
Rasa: Warengun górski. Bardzo mało znana rasa, występująca w miejscach oddalonych od wszelkich zamieszkałych terenów. Odmiana albinotyczna.
Umiejętności: Potrafi doskonale wykorzystywać swoje rogi w walce, dzięki mocnym zębom i szczękom nie zawaha się, w obronie właściciela, przegryźć gardło przeciwnikowi. 
Opis wygląd: Krępy i barczysty wierzchowiec, posiadający niezwykłą siłę.Albinos. Jednak nawet wśród albinosów egzemplarz nietypowy i unikalny, gdyż jego oczy zamiast czerwone, są zupełnie białe. Daje mu to wygląd przerażający,wręcz upiorny. Na pierwszy rzut oka nie sposób powiedzieć w którym kierunku zwierze patrzy. Po tak długim czasie Triv nauczył się już rozpoznawać gdzie Kougar kieruje swój wzrok. Gdzieniegdzie umaszczony czarnymi smugami, co jeszcze bardziej podkreśla jego nietypowy wygląd. Pokryty krótką, ale gęstą sierścią, bez grzywy, jednak z długim i pięknym czarnym ogonem. Posiada mocne szczęki i żeby uzbrojone w ostre kły, którymi bez problemu kruszy kości i rwie ścięgna. Na głowie posiada rogi, jednak krótsze i mocniejsze od poroża jeleni. 
Zdolności specjalne: Absolutnie odporny na wszelką magię i zaklęcia.Potrafi telepatycznie porozumiewać się z swoim jeźdźcem wyrażając prostymi zdaniami swoje obawy i uczucia.
Charakter: Oddany i zapatrzony w Triv’a, który uratował go z niewoli. Zazdrosny, kiedy Łowca poświęca uwagę innemu stworzeniu. Nieustraszony, gotowy w każdej chwili zasłonić swoim ciałem swojego jeźdźca.
Historia: Został uprowadzony z rodzinnych stron, przez myśliwych. Większość jego stada została wyrżnięta,niektórym osobnikom udało się uciec. Sam miał zostać sprzedany do kopalni,gdzie miał transportować wielkie ładunki węgla. Los zetknął go z Łowcą, który uratował go przed marnym życiem. Od tamtej pory podróżuje z Triv’em chcąc mu jak najlepiej służyć.



Imię: Sacri (na zdjęciu zTrivl’aanem)
Wiek: Nikt nie wie ile lat posiada. Można przypuszczać, że urodziła się(czy też przeniosła się do naszego świata) w momencie narodzin Triv’a, ale jej zachowanie świadczy o czymś zupełnie przeciwnym. Jakby od wielu wieków błąkała się po ziemi, za sprawą tajemniczego zaklęcia przywiązana została do półelfa. Odmawia udzielania wszelkich informacji na ten temat dobitnie wyrażając swoje niezadowolenie, za każdym razem gdy ktoś pyta ją o tą kwestię. 
Płeć: Samica
Rasa: Duch Poświęcenia
Opis wyglądu: Zawsze przybiera postać srebrnej, widmowej zjawy. W zależności od sytuacji i nastroju jest to kotka lub potężna tygrysica. Zawsze jednak jest to przedstawicielka rasy kotów. 
Umiejętności: Bardzo silna magicznie, wspomaga Łowcę swoją mocą. Potrafi zadawać rany również walcząc.
Charakter: Opiekuńcza i niezawodna. Czuwa nad Triv’em od kiedy ten się narodził. Kilka razy uratowała mu życie. Chce dla niego jak najlepiej i często udziela mu wielu rad, od których Łowca z chęcią by uciekł. Tajemnicza i skryta nie udziela odpowiedzi na większość pytań, jakie jej do tej pory zadał Triv. Od kiedy Łowca związał się z smoczycą, ukazuje się o wiele rzadziej, znikając nie wiadomo gdzie. 

24 komentarze:

  1. *Jedno z uszu demona wykręciło się pod dziwnym kątem, gdy dobiegło go czyjeś skomlenie. Pociągnął nosem, ciekaw nowego zapachu. Mruknął w chorej wesołości. Kundel, i to najgorszej możliwej kombinacji. Może jednak będzie miał kilka nowych strzał? Albo nowy kołczan? Przyczajony na krześle, z kpiąco wyszczerzonymi kłami, spoglądał na rozgadanego pięknisia.* Patrzcie, Kundel. I to jaki rozszczekany. *Pacnął ogonem raz po raz, oczy błyszczały wesołością.* Panisko? Ależ oczywiście! W przeciwieństwie do takiego KUNDLA jak ty, elficzka w skrzydełka szarpanego, jestem czysto krwisty. A że strzelam gdzie i kiedy chcę... Kto mi zabroni? No na pewno nie taki wypindrzony cieć. Poza tym kłusowników tu nie brak. Po zwolnieniu, cięciwa mojego łuku huczy cholernie, więc trzeba być skończonym kretynem, by tego nie słyszeć. Tym bardziej, by włazić na linię strzału. Nie moja wina, że natura uczyniła cię idiotą... *Oderwał aroganckie spojrzenie od anioła i jego prychającej gadziny, która w zupełności go nie interesowała. Rzucił czujnym okiem na drugiego więźnia. Zakładał, że siedzą tu już kilka godzin. Smok powinien odrobinę opaść z sił albo się przynajmniej znudzić. Ale nie Byron; potwór zaczął na nowo rzucać każdą skutą częścią ciała, jakby Szał bojowy wciąż buzował w jego żyłach. Rozjarzone furią oczy momentalnie skupiły się na postaci demona, kiedy ten gwizdnął na niego przeraźliwie. Chciał jego, Furię Du'Um, uciszyć, bo brzękiem łańcuchów go zagłuszał? Bezczelny! Szybko zignorował Jeźdźca i jakiegoś skrzydlatego białasa. Z wyzwaniem popatrzył na dużo mniejszą od niego gadzinkę. Dostarczyła mu w lesie nieco rozrywki. Była upierdliwa jak mucha o poranku, usiłowała się w niego wgryźć. Prawdziwy talent kakofoniczny okazała, kiedy przydepnął jej skrzydło. Dzieciarnia... Byron przechylił się zmyślnie na lewo, potem gwałtownie zarzucił zadem na prawo. Masa kolców na ogonie połączona z miażdżącą siłą zdetronizowała metal. Zamknięta na ogonie tuż za kolcami klamra oraz obłożone zaklęciami łańcuchy nie puściły, ale wyrwane z podłogi gniazdo wypruło w powietrze jak przedziwny kiścień. Grzmotnęło o posadzkę, robiąc w nim odpowiednio dużą dziurę. Bydlak dysponował siłą, której nie wolno lekceważyć... Dinigon wybuchnął śmiechem. Obłąkanym. Chichrał się dłuższą chwilę. Cierpiącym jęknięciem oznajmił światu, ile go kosztuje ponowne spojrzenie na Kundla. Zaraz jednak znudzenie zastąpił niewiadomego pochodzenia entuzjazm. Demon był do prawdy przedziwny...* Atakowałem z zaskoczenia? Nie, ja ciebie widziałem. Nie odpowiadam za to, gdzie patrzysz. Gdybyś zerknął przed siebie, a nie na bok, zaskoczony byś nie był. Powiem tyle: biegliśmy prosto na siebie. I... że niby strzałą w plecy? Trafiłem chyba raczej z przodu, bo, jakbym mierzył w tył, zrobiłbym ci kolejną dziurę w zadzie. Tak na dobrą sprawę nie interesuje mnie gdzie dostałeś. Nie, wybaczcie. Żałuję, że nie trafiłem w twarz, przynajmniej byś już tak nie jojczył, oddechu szkoda. Czuj się wyróżniony... Chcesz się bić, jak barbarzyńca? Proszę bardzo, ale najpierw musisz mnie pokonać w grę karcianą. Zobaczymy czy jesteś równie bystry, co chętny do bitki. Zawsze zdążę urżnąć ci skrzydła i przekuć na sztućce albo co bardziej użytecznego. *Chytre, czasami skore do zabaw ze śmiertelnikami, demony niejednego pozbawiły dobytku, aż ostatniej pary spodni - stąd powszechnie znane powiedzenie: "Prędzej głowę pod topór dasz, niż demona ograsz"... Sam zainteresowany spróbował ułożyć ciało w trochę wygodniejszej pozycji. Było to trudne przez przywiązane do krzesła kończyny. Postawił uszy, ciekaw tego, co parka szemra między sobą. Rozbawiony pomruk potwierdził krnąbrny uśmieszek.* Niezrównoważony? Bynajmniej. Trzeba umieć się przystosować... Szczególnie, gdy dochodzi do głosu zakorzeniony i dziedziczny konflikt demona z aniołem - choćby ten drugi był Kundlem. Do smoka nic nie mam.

    OdpowiedzUsuń
  2. *Nie czuł się urażony, bo i dlaczego? W przeciwieństwie do kundla, dawno nic go tak nie ubawiło. Uśmiechał się przy tym jak do kuszonego ciastkiem dziecka; Triv nie tylko wziął ciastko, ale porwał cały ich woreczek i pakował wszystkie do ust. Gdzieś w połowie monologu wybuchnął śmiechem. Jeżeli wydadzą na niego wyrok śmierci, jego ostatnim życzeniem będzie ten skrzydlaty - nie pobrudzi nawet ostrza, wykończy go wesołość albo sam widok typka. Gdy już był bliski opanowania rozbawienia, zaatakowało na nowo. Trząsł się cały, pociągnął nosem i spojrzał w sufit szklanym wzrokiem. Popłakał się ze śmiechu. Westchnął głośno dla uspokojenia. Wariat, po prostu wariat.* Tak w Killinthorze traktujecie więźniów? Szydzicie z nich? Co za okrucieństwo... Te swoje docinki powinieneś spisać. Poprawność gramatyczna leży, a i tak coś byś zarobił. *Popatrzył na anioła, wciąż idiotycznie uśmiechnięty. Bo dlaczego nie? Kundelek biegał za rzuconą piłeczką, co z tego, że wleciał przy tym do rowu i złamał łapkę.* W przeciwieństwie do twoich skrzydeł, ogon jest przydatny w codzienności. Ruchome uszy pozwalają usłyszeć to, co tobie umyka, na przykład huk wystrzału. Oczywista oczywistość, a ty jesteś jak pień - równie głupi co głuchy. W przeciwieństwie do ciebie, ja nie uciekam przed "wielkim, złym potworem" i nie pakuję się na strzałę komuś, kto biegnie po drugiej stronie lasu. Smoki, masz rację, niedoświadczone. Który pozwoli nadepnąć sobie skrzydło... *Zerknął znacząco na Arsi* ...albo da wyrąbać sobą kilkanaście drzew. Macie edukację na wysokim poziomie, nie ma co. By pokonać Byrona, potrzebowaliście pomocy KOBIETY i smoka, który mógł Furii dorównać masą. No i dorwaliście go wszyscy RAZEM, więc nie szczekaj tu o swojej sile... Medyka? Więc jak się skaleczysz to od razu do niego pędzisz z płaczem? Brawo. Ja lekarza nie potrzebuję, jest na nic zupełnie jak twoja broń i strzępienie groźbami ozora. A temat twojego smoka wisi i mi powiewa, bo póki co tylko ty jazgoczesz. *Darował sobie dalsze uświadamianie kundla. Poświęcił uwagę skrzydlatej kobiecie i jej towarzyszowi, rozmowie z nią, awanturze o swoje rzeczy. Byron rozerwał klamrę na pysku, jednym ogłuszającym ryknięciem wprawił zamek w drżenie i dał słowny, wulgarny upust swojej irytacji... Demonowi szyki zepsuł najbardziej mężczyzna w czerni. Nie miał pojęcia, kiedy ten muskularny osobnik wszedł do pomieszczenia i obejrzał jego ekwipunek. Prawdopodobnie już był tu, gdy Dinigon jeszcze tkwił w omdleniu. Zauważył jednak, że jego pojawienie się, a tym bardziej zabranie głosu zaskoczyło wszystkich. Stulił uszy najbardziej jak mógł, uderzał ogonem o podłogę, wbijał pazury w podłokietniki i warczał wystarczająco głośno, by każdy słyszał. Puszczał mimo uszu obelgi, znosił denne monologi, ale dopiero ujawnienie planu wyprowadziło go z równowagi. Jak go przejrzał? Nie mógł, nie było bata. Miał już do czynienia z demonem? Możliwe. A może zgadywał? W takie szczęście i on wątpił. Zdobył się na krnąbrny uśmieszek.* Dokładnie. Zatańczył, jak zagrałem, a nawet więcej. Zaśpiewał o swojej przeszłości, o tym, kim jest on i ta smoczyca, na co go stać. Resztę widać po nim jak na dłoni. Ja napomykałem, ten skrzydlaty sam z siebie wyrzucał wszystko. *Warczał. Skupił się w pełni na mrukliwym osobniku, w nosie mając powszechną i zaraźliwą dezorientację. Niech oswoją się z faktem, że obcy wycyckał ich do cna.*

    OdpowiedzUsuń
  3. *Tak właściwie to znów trzy czwarte słów, które zostały wypowiedziane, wpadły mu jednym uchem, a wypadły drugim. Dopiero, gdy usłyszał swoje imię, zwrócił swoje nieznacznie tlące się spojrzenie na Srebrnowłosego, który buzował emocjami. Trudno mu się było dziwić. Gdyby i on się wdał w taką potyczkę słowną, zapewne również natraciłby sporo nerwów. Lekko zdziwiła go propozycja półelfa - w końcu ostatnim razem po wódce trochę narozrabiali, a Malgran nawet posprzeczał się z Arsi (choć pamiętał ów incydent jak przez mgłę), ale... co mu szkodziło.* Szkoda słów i uwagi. Ciężko mi sobie wyobrazić, gdyby ta dwójka miałaby działać pod sztandarem Ordo. Założę się, że więcej byłoby z nich szkody niż pożytku... Ale może się mylę... *Podrapał się po brodzie, zamyślił się na chwilę, po czym uśmiechnął nieznacznie.* Czemu nie. Pozwól jednak, że wpierw zobaczę, jak się czuje Eldar. Spotkajmy się niebawem w jadalni. *Unikał wzroku Arsi, w zasadzie traktował ją jak powietrze, tak asekuracyjnie. Niespiesznym krokiem podążył w stronę schodów.*

    OdpowiedzUsuń
  4. *Myśli rozbawione widokiem wystraszonego mężczyzny o zadziwiająco bladej karnacji pełgały mdłym światełkiem w mrokach umysłu Burzowej. Dziwni byli tu ludzie: niemal nagi jegomość; piórowłosa niewiasta; kobieta z delikatnymi skrzydełkami, o budowie jakiej smoczyca jeszcze nigdy nie widziała; pani, która zdawała się przesiąknąć odorem czegoś stęchłego i złego do szpiku kości; oraz ktoś jeszcze, lecz nie potrafiła sprecyzować tej osoby. Głębokie westchnienie wymalowało się w przestrzeni siwą mgiełką podobną kolorem do młodej, burzowej chmury. Nozdrza smoczycy rozchylały się chaotycznie, gdy czuły węch pochwycił niesioną wiatrem nieznaną woń. Migający drobnymi wylądowaniami w kącikach ślepi wzrok Burzowej podążył za niewidzialnym tropem i spoczął na osobniku dosiadającym dziwnego stwora. Cofnęła podejrzliwie łeb, po każdym rogu prześlizgnęła się bransoleta błyskawicami pleciona. Jak przy skrzydlatej kobiecie ze smokiem, czarną i masywną twierdzą będącym, tak i srebrny mężczyzna pobudził jej instynktowną niechęć. Anioł, ale z bieli i blasku stali stworzony, a wiatr niósł lekkusią woń kpiny. Smocze boki wibrowały głuchym, szumiącym buczeniem, powietrze zgęstniało od ozonu. Burzowa uderzyła mimowolnie ogonem o ziemię, strzelając we wszystkie strony siecią błyskawic. Nie było w tym geście wrogości ni zaproszenia, a cicha manifestacja o złożonym znaczeniu. Uparcie śledziła każdy najdrobniejszy ruch mężczyzny, gdy skrycie wycofywał się z pola widzenia zbiegowiska. Taki sam, jak jej pan, jednak diametralnie różny... Wiatr przyniósł kolejną delikatną falę zapachów, w których to jeden różnił się, jaśniejąc innym światłem niż inne. Oderwała wejrzenie od mężczyzny z dziwnym wierzchowcem i skierowała je tam, skąd przybyli. Nieudolnie usiłowała przebić zielono-brązową ścianę lasu. Nie dostrzegała nic, choć cieniutka smużka zapachu, zdawać by się mogło na trwałe zapisanego na ściankach śluzówki, pochodziła właśnie stamtąd. Straciwszy zainteresowanie, powróciła do zatroskania o Upadłego.*

    OdpowiedzUsuń
  5. Favillae oparła się założonymi na siebie rękoma o kamienną balustradę zdobiącą taras. Skuliła ramiona przy gwałtowniejszym podmuchu wiatru niosącym ze sobą jesienny chłód. Przeszył ją dreszcz. Była wprawdzie półelfem, lecz wydawało jej się, iż niewiele w jej żyłach płynie elfickiej krwi. Zimno znosiła równie nieznośnie jak każdy ze zwyczajnych śmiertelników – ludzi. Zacisnęła mocniej poły narzuconego luźno, grubego, lecz dosyć krótkiego, szarego materiałowego płaszcza podszytego miękką wełną. Nie zapięła guzików. Wtuliła się w futro zdobiące brzeg spoczywającego na jej plecach kaptura. Spojrzała na Sarosha, który nie robiąc sobie nic z nastania zimniejszej pory roku obwąchiwał z zaciekawieniem mleczne kafle i słupki, na których leżała poręcz. Pamiętała jeszcze dni, kiedy był niewiele wyższy od nich i mógł opierając się o nie łapami wyglądać obok niej na plac dziedzińca. Teraz było to niemożliwe. Był za duży. Samym swoim ciężarem mógłby teraz uszkodzić balustradę.
    - „To były dobre czasy” – powiedział, odczytując bieg jej myśli i przysiadając koło niej, aby móc podziwiać znajome widoki.
    Dziewczyna uśmiechnęła się do niego przez ramię, po czym zapatrzyła w przestrzeń przed nimi.
    - Te też będą, jeśli wystarczająco o nie zadbamy – rzekła, a jej ciepły oddech odznaczył się obłokiem pary w chłodnym powietrzu.
    Choć było stosunkowo wcześnie słońce powoli chyliło się ku ziemi wyraźnie zaznaczając zmianę pory roku. Za kilka godzin miało zacząć zmierzchać, lecz już teraz dało się dostrzec ciepłe, świetliste błyski przebijające się przez korony drzew, zdradzające nadchodzący zachód. Lśniącooka zapatrzyła się w nie z przyjemnością. Lubiła taką pogodę, choć nie wzgardziłaby, gdyby było trochę cieplej.
    - Myślisz, że zechce z nami porozmawiać? – zapytała, przechylając się nieco przez poręcz i cofając za chwilę.
    - „Aerlin? W swoim czasie na pewno” – westchnął, kładąc pysk obok jej ramienia i dając się pogłaskać po grzywie.
    Próbowali jakoby przez przypadek natrafić na nimfę już od paru dni, lecz niestety nie mieli tyle szczęścia. Światło sugerował, iż mógłby ją wywęszyć, bo o ile mogła ukryć przed nimi swą aurę, z specyficznym kwiatowo-roślinnym zapachem byłoby jej trudno. Lawenda póki co powstrzymała jego tropicielskie zapędy. Nie chciała się narzucać. Nie do końca wiedziała, dlaczego kobieta zareagowała tak agresywnie. Wolała dać jej chwilę na ochłonięcie.
    – „Chciałbym ją przeprosić za swoją reakcję. Niby wiem, że nie zrobiłaby Ci nic złego, jednak… Stare nawyki pozostają, a przecież zakon to nie jakaś wyklęta ze świata i cywilizacji dzicz” – rzekł, podnosząc gwałtownie głowę nastawiając czujnie długich uszu. Chwilę później znad koron drzew rozpościerającego się przed nimi lasu zerwały się gromady spłoszonych, dzikich ptaków, a spomiędzy gąszczu z głuchym tętentem kopyt wystrzeliła para znajomych postaci.
    Półanioł zdawał się właśnie wracać z całodniowej przejażdżki ze swym niezwykłym wierzchowcem. Ci dwaj byli chyba nie rozłączni, zupełnie tak jak ona i Sarosh. Ich przywiązanie wiele mówiło o predyspozycjach mężczyzny do zostania smoczym jeźdźcem. Nie bez powodu Arsi go wybrała. Gdzieś na granicy umysłu majaczyły jej słowa, które wypowiadała na jego sądzie.
    - Sądzę, że nawet tego nie zauważyła, zbyt była pochłonięta tym, co działo się w jej głowie – odparła sięgając do sakiewek uwieszonych u pasa. Tak, miała przy sobie to, co było jej niezbędne.
    CDN

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. CD
      - Pójdę przywitać się z Kaugarem, idziesz? – spojrzała na niego pytająco, prostując się.
      - „Może za chwilę” - zamruczał, zarzucając rogatym łbem i układając się wygodnie na nagrzanej słońcem posadzce tarasu.
      Zamierzał udawać, że śpi, półprzymkniętymi ślepiami wpatrując się w krajobraz. Chciał nacieszyć się tym tu i teraz. Nareszcie nigdzie im się nie śpieszyło. Zresztą, stąd będzie miał na nią równie dobry widok…
      Dziewczyna skinęła głową, doskonale rozumiejąc pobudki bestii i skierowała swe kroki ku wnętrzu zamku. Wciąż było w nim zimno. Zeszła szybko po schodach, aby się trochę rozgrzać i wychodząc na zewnątrz skierowała swe kroki ku stajniom, przed którymi mogła dostrzec wypatrzoną wcześniej dwójkę. Pomachała do nich dłonią.
      - Salve Trivl’aanie, stęskniłeś się? Przyszłam przywitać się z Kougarem, tak jak obiecałam – zawołała, zbliżając się do nich i przystając. Spojrzała na mężczyznę i wierzchowca zaciekawionym wzrokiem, posyłając im łagodny, oszczędny uśmiech. – Witaj i Ty Kougarze, dawno się nie widzieliśmy obżartuchu. Ostatnim razem byłeś dwa, jak nie trzy razy wyższy ode mnie, czyż nie? Mam coś specjalnie dla Ciebie. Tylko mi nie mów, że suszone nie są tak dobre jak świeże! – zastrzegła, patrząc nań z nutą nagany i sięgając ku jednej ze skórzanych sakiewek. Wysypała zeń garść suszonych kwiatów bzów, które niegdyś okazały się być przysmakiem bestii. Wyciągnęła ostrożnie dłoń z kwieciem ku Kougarowi, aby mógł poczuć unoszącą się z nich subtelną woń. Favill używała ich jako swoistego rodzaju perfum. Jej ubrania były nimi przesiąknięte. Lubiła ich zapach.
      – O tej porze roku innych nie dostaniesz, no chyba, że ktoś Ci je wyczaruje. Ja tam takich sztuczek nie potrafię. Co najwyżej mogę trochę porzucać jakieś mniej bądź bardziej destrukcyjne zaklęcia bez ładu i składu. Jak nie chcesz możesz zgłosić się do tych, którzy to umieją – rzekła do albinosa, po czym odwróciła się nieco w stronę jego jeźdźca, chcąc wręczyć mu sakiewkę. Spojrzała nań pytająco spod krzywej, atramentowej grzywki. Jednak wolałaby, aby stworzenie nie pozbawiło jej ręki, a z tego co mogła dostrzec, kły miało równie ostre i zadziorne co Sarosh.

      Usuń
  6. Dziewczyna uśmiechnęła się przekornie unosząc przy tym jedynie jeden kącik ust i spoglądając na niego z ukosa.
    - Tylko. Nie wyobrażaj sobie rzeczy, których nie ma – odparła kąśliwie, lecz jej świetlisty, lawendowy wzrok podążający za rozpostartymi w geście zaproszenia silnymi ramionami mężczyzny zdawał się przeczyć suchym słowom. Czyżby wciąż myślała o smoczym zakładzie, który niechybnie przyjdzie jej przez niego przegrać, czy tym razem kierowały nią zupełnie inne pobudki?
    Nim zdołała się w nie zagłębić jej uwagę odciągną niezwykły wierzchowiec Trivl’aana. Zatrzymała się w pół ruchu, kiedy parsknął gwałtownie, lecz po chwili zachęcona gestem zbliżyła się do wspaniałej bestii podając jej przysmak. Jej twarz złagodniała na chwilę, jakby pozbywając się srogiej maski, pełnej dystansu, gdy zwierze pochwyciło suszone płatki, muskając delikatnie wnętrze jej dłoni. Było to niezwykle miłe. Odczuła potrzebę pogłaskania Kougara, lecz powstrzymała się. Mimo tego, iż dał się nakarmić, nie znaczyło to, że pozwoli jej na więcej. Był mądrym stworzeniem i niekoniecznie mógł dać się tak po prostu przekupić jedzeniem. Nawet pomimo jej najszczerszych chęci. Cofnęła dłoń. Ulotna chwila, podczas której zdawała się opuścić bariery swego jestestwa przeminęła równie gwałtownie, jak nastała, pozostawiając jedynie złudzenie swego istnienia. Równie dobrze mogło to być bowiem tylko przewidzenie, widok którego pragnął obserwator, a nie prawdziwa sytuacja.
    - Zazdrosny? Jeżeli uważasz, że powinieneś… Mogę sprawić, byś faktycznie miał o co. Chcesz sprawdzić? – droczyła się, przekrzywiając nieco głowę i przerzucając przez ramię długie, ciemne włosy. Wiatr pochwycił je jednak, zgarniając na powrót we wcześniejsze miejsce. - Jednak jeśli chodzi o cukierki, czy moja obecność nie jest dla Ciebie wystarczającą nagrodą? Jak nie, to proszę, Tobie też mogę trochę dać, nie wiedziałam, że lubisz… - odparła, robiąc krok w jego kierunku i jakby nigdy nic podtykając mu pod nos nową garść kwiatów i wpatrując się weń lśniącymi, lawendowymi oczyma, zastygła w niemym oczekiwaniu z lekko rozchylonymi pytającymi ustami. O dziwo w zachowaniu tym nie do końca dało się odczytać wcześniejsze oznaki drobnych złośliwości. Była po prostu… Ciekawa. Ciekawa i prowokująca.
    Mimo tego, iż w obydwojgu płynęła elfia krew był od niej wyższy, nie o tyle by musiała zadzierać głowę by patrzeć na niego z bliska, lecz wystarczająco, aby móc spoglądać na nią nieco z góry. Niewiele bowiem było w niej ze smukłego, strzelistego elfa, więcej zaś pełnego, ludzkiego, kobiecego piękna.
    CDN

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. CD
      Odwracając na chwilę jej uwagę Kougarem, którego poklepał po muskularnej szyi, zdołał niespodziewanie blisko pochwycić jej wzrok, odgarniając pasmo atramentowych włosów przesłaniających tatuaż. Miała dzięki temu okazję przyjrzeć się jego oczom i kryjącym się w srebrzystych tęczówkach zagadkach. Sam jej ją stworzył. Nie należała do wstydliwych dziewcząt, przynajmniej już nie teraz, jeżeli w ogóle kiedykolwiek, więc jego śmiały ruch nie spłoszył jej, lecz przykuł do niego jej uwagę. Przez chwilę poczuła się niczym dzikie zwierze oswajane przez zaklinacza znającego ich tajemną mowę. Czyżby tak wyglądały jego początki z Kougarem? Czy tak postępował ze schwytanymi smokami? Spodobało jej się to.
      Zaskoczyły ją jego słowa i to, jak gwałtownie się cofnął. Zdawał się zachować względem niej zupełnie tak, jak przed chwilą ona wobec jego białego wierzchowca. Mimo tego, iż jej nie dotknął była w stanie wyobrazić sobie dotyk jego palców na skórze. Czy rzeczywiście obawiał się jej reakcji, choć przecież niby nie gryzła, na pewno nie tak jak albinos, czy też może jedynie badał jej zachowanie. To drugie będąc bardziej prawdopodobnym zdawało się wykluczać jednocześnie, gdy mężczyzna odwrócił się od niej i począł majstrować coś przy siodle swej bestii, nie patrząc na nią. A może tylko jej się tak zdawało.
      Zgrywał niedostępnego? Jak to mawiała Nirin? Dać ciastko, zabrać ciastko… Nie zamierzała mu niczego ułatwiać, lecz też nie broniła próbować. Czym bowiem jest życie bez ryzyka? Życie na krawędzi? Proszę bardzo! Czy jej się zdawało, czy półanioł wspominał coś o tym, że mu się nudzi? Będą mieli okazję umilić sobie czas, jakkolwiek niestosownie by to zabrzmiało. Nie wiadomo, czy to o to dokładnie jej chodziło, czy może raczej o fakt, iż dosyć już czasu spędzili z Saroshem z dala od bliskich w pewien sposób sobie ludzi, by znów kryć się gdzieś w przepastnych czeluściach białego zamku czekając aż może ktoś ich znajdzie. Czytała kiedyś bajki o księżniczkach uwięzionych w wielkich wieżach. Były słabe.
      Uśmiechnęła się sama do siebie, niezauważalnie dotykając policzka w ulotnym geście. Ładny… Ciekawe, co powiedziałby odkrywając linie innych zdobiących jej ciało tatuaży… Co zaś poznając ich znaczenie. Zacisnęła troczki sakiewki z resztą suszonego bzu, przywiązując ją do pasa, kiedy z jego ust padła propozycja.
      - Mogłabym, o ile kiedyś zaproponujecie mi przejażdżkę Panowie – odparła, zwracając się jednocześnie do obu i stawiając im swoje veto. Od najmłodszych lat była uczona jazdy konnej, więc tak niezwykłe zwierze jak on, Kougar… Choć chciałoby się rzec, że obaj, jak te zwierze na łowach… Od razu przyciągało jej uwagę. Sarosh raczej nie pochwalał jej fascynacji innymi parzystokopytnymi, czy czterołapymi. Ogółem Favillae miała wiele zainteresowań, które nie do końca pojmował, mimo tego, jak blisko byli ze sobą. – Nie obrazicie się, jeżeli zapytam jakiej właściwie rasy jest Kougar? – zagadnęła, nie czekając na odpowiedź na swoje wcześniejsze pytanie. Przeszła kilka kroków, znajdując się przed nimi. Po głowie chodziły jej fragmenty nazw: wougar, nougurd, wergarun… Żadna nie wydawała się być właściwą. Dawno minęły czasy, gdy siedziała wśród ksiąg zagłębiając się, czy to w historie członków zakonu, czy też zupełnie inne równie fantastyczne opowieści.

      Usuń
  7. - Konika mówisz? – spojrzała na niego nieco powątpiewająco, jakby sobie z niej żartował. - Wątpię, czy którykolwiek dotrzymałby kroku Kougarowi, ale możemy kiedyś spróbować, czemu by nie – mruknęła, jak gdyby tracąc na chwilę zainteresowanie. Schyliła się podnosząc z ziemi wyjątkowo urokliwy, rudy dębowy liść. Chwyciła go za ogonek i zaczęła obracać w palcach patrząc jak mieni się odcieniami w padających nań promieniach słońca.
    Kiedy powiedział, że trudno go obrazić skwitowała to uśmiechem i cichym westchnięciem niedowierzania, połączonym z pokręceniem głową.
    - Naprawdę? To dobrze, bo ja zdaje się, że ostatnio przejawiam wybitne zdolności do wyprowadzania ludzi z równowagi. Widziałeś zresztą sam. Niby nic, a tak to się zaczęło… - powiedziała, wzruszając ramionami i wymachując gwałtownie dłonią z liściem. Zastanawiało ją to wszystko i nie potrafiła odnaleźć odpowiedzi na to co tutaj się działo. Nie była bynajmniej z tego zadowolona.
    CDN

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. CD
      - Warengun górski – powtórzyła za nim, aby lepiej zapamiętać. – To dosyć trudna i niespotykana nazwa. Czarne jak smoła… Według mnie Kougar jest piękny dokładnie taki, jaki jest. Te tygrrrysie pasy dodają mu wiele uroku – rzekła, udając koci pomruk, przy nazwie dzikiego kota. Poruszyła ręką złożoną na kształt kocich pazurów drapiących drzewo. Uśmiechnęła się przy tym, marszcząc nos i pokazując ząbki niczym rasowy kocur.
      – Szkoda, że nie dowiedziałeś się więcej. Biblioteka taka straszna? W sumie to Ci się nie dziwie… Książka nie w te miejsce, zagięty róg, nie daj panie ślad palca na stronie i kaput, już się nie wygrzebiesz… A spróbuj się za głośno odezwać! – pokiwała potwierdzająco głową, uśmiechając się doń na poły pobłażliwie, na poły z żartem. A to ci dopiero ciekawa wizja miejsca się wykreowała.
      – Jeśli kiedyś, ale to zastrzegam kiedyś! – pokiwała mu palcem dla podkreślenia słów. - Naszłaby Cię taka ochota mogłabym Cię tam przemycić. Wiesz taka tajna akcja – uniosła znacząco brew. – Różne rzeczy dzieją się w bibliotekach. Niegdyś bywałam tam dosyć częstym gościem, więc moja obecność nie powinna być aż taka zaskakująca. Jakby tam Ciebie nagle po takim czasie zobaczyli to od razu wiadomo by było, że coś się święci… Spiski, knowania, nie wiadomo co jeszcze! – zażartowała, przykładając niby to niewinnie skraj liścia do czubka nosa, a tym samym kryjąc za dłonią rozbawiony uśmiech.
      - Odpowiedzi są dwie, albo po prostu jestem równie nieznośnie ciekawska jak mój smok, tylko staram się trochę bardziej z tym kryć, albo też korzystam z jedynej w życiu szansy, aby poznać takie niezwykłe stworzenie. W końcu jak sam mówiłeś, nie wiadomo, czy gdzieś jeszcze można potkać warenguny, a już na pewno nie białe. Chociaż jest jeszcze może i trzecia opcja… - udała zamyśloną, aby nie kończyć swej odpowiedzi i zachichotała, kiedy Kougar uszczypnął Triv’a.
      - Dla zwyczajnych ludzi konie są niczym dla nas smoki, równie ważne, lecz sentyment do nich pozostaje jedynie w tych, którzy zasmakowali jazdy jeszcze przed poznaniem swych bestii. Po prawdziwie wspólnym locie już nic innego nie może się z nim równać. Wtedy wszystko inne wydaje się mdłe i niewyraźne - stwierdziła, rozgarniając stopami opadłe liście.
      - Mnie osobiście jazdy konnej uczył kiedyś ojciec. Do dziś w sumie częściej zdarza nam się z Saroshem biegać niż latać, choć sama już nie wiem, czy to ze względu na ostrożność, przyzwyczajenie, czy przyjemność. Miło jest móc być aktywną podczas przemierzania głuszy, a nie tylko wlepioną w grzbiet, co by głowy przy mocniejszym wietrze nie stracić. Owszem, zjednoczenie i odczuwanie lotu wraz ze smokiem jest niesamowite, jednak… Można się w tym zatracić. Wolę sama czuć. Tak naprawdę chyba nie ma znaczenia, czy się lata, biegnie, czy pływa, byle robić to z ważną dla siebie osobą. Ważne jest połączenie. Zakładam, że dzięki niemu właśnie tak dobrze Wam ze sobą. W końcu Kougar to o wiele więcej niż zakonny konik… Jak to tak naprawdę między Wami działa? – zapytała, szturchając większą stertę liści w kierunku półanioła.
      – Uratował Ci życie mówisz? Ciekawa jestem jak wyglądały Wasze przygody nim trafiliście do zakonu. Nie jest Wam tutaj ciężko po tylu latach ciągłych podróży i zwiedzania świata?

      Usuń
  8. - To może faktycznie zaryzykuję i zbratam się z jakimś konikiem – rozważyła, chowając liść do kieszeni. Miała nadzieję, że się nie zgniecie i będzie go potem mogła użyć jako zakładki do książki. Nigdy nie była w zakonnej stajni, aż dziw, że tam nie trafiła z czystej ciekawości. Nie wiedziała nawet jakie konie miał zakon. Kiedyś jednak czasy były inne. Sarosh był wtedy najważniejszy, nic innego się nie liczyło. – Obawiam się, że będziesz mi musiał jednak wtedy pomóc jakiegoś wybrać. Tylko nie takiego, który będzie chciał mnie zrzucić przy każdym większym wertepie. Nie to żebym się dała – zastrzegła. Kiedy nawiązał do wydarzeń z dnia przybycia jej i Sarosha, dziewczyna pokiwała tylko głową w zamyśleniu. Widać było, że sama również nie ma ochoty drążyć tego tematu, jakby tak naprawdę wyrwał jej się zupełnie niechcący, wbrew woli ujawniając skrywane myśli o Aerlin i Jivregu.

    - Samotność i ciekawe towarzystwo… - mruknęła, patrząc na niego badawczo kątem oka spod atramentowej grzywki. – Wiesz, jak zapragnie Ci się samotności, to mnie poinformuj, czym prędzej zmienię swoją drogę. Pójdę sobie powzdychać z najwyższej wieży, ciastka palić, czy okna myć, cokolwiek – zażartowała. Temat samotności ocierał się niebezpiecznie blisko o wszystkich tych, których zdawała się nie widzieć od wieków. Sama również ceniła chwile spędzone sam na sam ze sobą, Saroshem, bądź dobrą książką, lecz po tylu latach dosyć miała pustych ścian. Tęskniła do czegoś więcej.
    - Za to wzmianki ewentualnym nieciekawym towarzystwie możesz sobie darować jakby co. Chyba, że chciałbyś mnie kiedyś od takiego uwolnić, to poproszę – dodała, ukazując w chytrym uśmiechu ciut białych ząbków.
    - Uuu… - zamruczała, chcąc nadać właściwy wydźwięk reszcie wypowiedzi - Mroczna biblioteka, tajemnicze spotkanie, najlepiej tuż po północy, ten dreszczyk emocji, ciekawa randka… Z książką czy z czym? – zapytała, zatrzymując się gwałtownie i spoglądając wprost na niego ni to prowokacyjnie, ni podjudzająco. W jego srebrzystych oczach dostrzegła drgające iskierki wesołości. Widać było, iż się z nią droczy. Postanowiła odpowiedzieć mu pięknym za nadobne.
    – Trivl’annie, czy Ty w ogóle pamiętasz jeszcze jak wygląda taka randka? Znaczy, nie w sensie, że złe miejsce, czy coś, no ale… Nie podejrzewałabym Cię o takie… - wzruszyła ramionami, nie potrafiąc odnaleźć właściwego słowa – maniery? – dodała, jakby pytając samej siebie, czy właściwie określiła to, co miała na myśli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. CD
      - Sarosh też dużo czasu poświęca na treningi i samodoskonalenie się, chociaż… Dla niego nawet te całkiem poważne, czy niebezpieczne wciąż wydają się być zabawą i sprawiać równie wiele radości, co figle z młodości. Jego poważna, skupiona mina może mówić co innego, a w duszy i tak szaleństwo. Jest strasznie zapalczywy – odpowiedziała, chcąc na swój sposób odwdzięczyć się za to, co opowiadał jej o sobie i Arsi.
      – Jeśli zaś o mnie chodzi… Bywa to różnie – stwierdziła z przekąsem, w zakłopotaniu odgarniając długie pasmo włosów za ucho. – Jedne umiejętności lubię szlifować w nieskończoność, na przykład te, które tak jak Saroshowi przypominają mi dzieciństwo, choćby jeździectwo – dodała po chwili namysłu, choć tak naprawdę nie było to pierwsze na jej liście. Jednakże, tak jak wspomniał półanioł, tak i ona nie zamierzała od razu odkrywać wszystkich kart. Niechajże się domyśli, jak to mają w zwyczaju mawiać kobiety. Tak zawsze kwitowała Nirin swoje irracjonalne zachowanie, gdy obrażała się za coś, bądź wymagała czegoś niestworzonego.
      - Inne przychodzą bardziej z badań i obserwacji. Najpierw muszę zrozumieć, jak konkretnie coś działa, choćby zaklęcie, a potem gdy już do tego dojdę nie stanowi ono dla mnie większego wyzwania. Bezsensowne powtarzanie formułek na zasadzie, że w końcu Ci się uda, albo z czasem stosowania będzie coraz silniejsze, nijak się u mnie nie sprawdza… Mogę tak bełkotać w nieskończoność, a magia nie przypłynie, zupełnie jak rzeka która nie ma koryta i nie potrafi go sama wyżłobić. Płynie dopiero, gdy jest dla niej gotowa ścieżka. Ode mnie zależy, czy będzie wąska, czy szeroka. Dlatego sporą część używanych czarów stworzyliśmy sami, z Saroshem. Zresztą, jakie mieliśmy wyjście. Przerwaliśmy szkolenie niemal w połowie. Choć to ja się nimi posługuje, on oddanie pomaga mi w ich tworzeniu. Doskonale widzi przepływ energii świata – opowiedziała, zerkając w kierunku zamku. Fioletowego smoka nie było już widać z tej odległości. Prawdopodobnie skrył się we wnętrzu siedziby i grzał przy jednym z wielkich kominków. Chłodny podmuch zarzucił jej włosy na twarz. Odgarnęła je, zaciskając poły szarego płaszcza i wtulając się mocniej w futrzany kaptur.
      - Dlatego te ćwiczę dosyć rzadko, bardziej sprawdzając własną pamięć i szybkość reakcji, niż siłę ataków. Jednak mimo tego, iż rzadko, to systematycznie. Chyba , że wpadnie nam do głowy coś nowego, wtedy robimy wyjątki– odparła, zacierając ręce. Zmarzły jej koniuszki palców, pochuchała na nie. Jej ciepły oddech uniósł się obłoczkami pary w powietrzu. Zaczynało się robić późno. Z zaciekawieniem wysłuchała, jak opowiadał o więzi łączącej go z Kougarem.
      – Myślę, że masz jeszcze sporo sekretów w zanadrzu. Zobaczymy jak długo uda Ci się utrzymać nimi moje zainteresowanie. Czyżby to była obietnica wspólnych wieczorów? Już, teraz, zaraz? A ja naiwnie sądziłam, że wieczorami samotnie powygrzewam się leniwie w salonach przy kominku – powiedziała rozmarzona. - Nie mów, że chciałbyś dołączyć, oczywiście nie bronię, mogłoby być ciekawie. Tamto miejsce wygląda, jakby już od dawna nikt z niego nie korzystał. Zamierzam to zmienić. Chociaż nie powiem, moja obecność na pewno niebywale je wzbogaci – pokiwała głową, udając powagę, lecz zdradziły ją zadziorne, rozbawione błyski tańczące w fioletowych tęczówkach.
      CDN

      Usuń
    2. CD
      Jej kolejne pytanie okazało się nie być łatwe dla półanioła i zupełnie się temu nie dziwiła. Jego poważne słowa wyjątkowo przykuły jej uwagę. Możliwe, że bardziej niż jakiekolwiek wypowiadane wcześniej. Prawie nieprzytomnie zapatrzyła się w żar, który zapłoną gwałtownie w jego krystalicznym spojrzeniu.
      - Rozumiem… - powiedziała cicho, niemal szeptem. Rozumiała go doskonale. Tak niewiele czasu minęło od ich powrotu, a ona nie raz odczuwała dziwne uczucie przytłoczenia, zamknięcia, które kazało jej iść, szukać, podążać w nieznanym kierunku, tak jak robili to niezmiennie od ponad dziesięciu lat, aż do teraz. Niespokojny duch podróży wciąż był w nich żywy, co i rusz wymuszając na nich gwałtowne zrywy. Zaczęli już nawet zastanawiać się nad podjęciem się swej pierwszej misji, aby znów móc wyruszyć…
      - Jeżeli… - chciała coś zaproponować, lecz w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Nie była pewna, czy powinna. Może później przyjdzie na to czas. Pokiwała potwierdzająco głową, gdy zaproponował powrót do zamku. – Jeżeli tylko będzie to coś ciepłego to owszem, z chęcią – odparła pewnie, zamiast tego, przystając na jego propozycję. Poprawiła kaptur, rozcierając ponownie dłonie. Zapadał zmierzch.

      Usuń
  9. - Młoda? – powtórzyła niczym echo, spoglądając na niego znad brzegu futrzastego kaptura wzrokiem pełnym lekceważenia i niedowierzania, jakby określenie to było najbardziej absurdalnym, jakie mogła od niego usłyszeć. Jej spojrzenie załamało się jednak w pewnym momencie, niepewne. Skryła twarz. – …czym jest dla Ciebie młodość w takim razie… - mruknęła cicho, niewyraźnie, bardziej do samej siebie niż do niego, chuchając w dłonie, aby zamaskować swoje zachowanie. Sama nie wiedziała, nie była pewna, czym było to dla niej.
    - Teraz naprawdę zaczynasz mówić jak stetryczały starzec, Trivl’aanie – powiedziała już głośniej, wyraźnie akcentując jego imię, rozcierając ręce i przekrzywiając głowę, aby móc popatrzeć mu w oczy. - Chyba będę wręcz zmuszona polecić Ci jakiś opasły tomik do czytania na dobranoc! – dodała, grożąc mu żartobliwie zaróżowionym od chłodu i pocierania palcem.
    Była młoda, to prawda, starała się taką być, po prostu beztrosko pleść swój los, lecz przeżyła już zbyt wiele cudzych żyć, aby być taką naprawdę. Z drugiej zaś strony czy nie była przez to jeszcze bardziej zagubiona? Jednak nie musiał tego wiedzieć, nie teraz.
    Zmiana tematu niewiele jej pomogła, lecz zdawać by się mogło pogrążyła ją jeszcze bardziej. Niedokończone szkolenie… Rzuciła mężczyźnie groźne, gniewne spojrzenie. Co on sobie myślał? Po czym równie nagle spuściła wzrok, jakoby speszona. Na jej policzkach dało się zauważyć lekkie zaróżowienie, nie wiedzieć, czy spowodowane mroźnym powietrzem, czy zawstydzeniem. Przez chwilę szli w ciszy.
    - Z nie chęcią, ale muszę przyznać Ci rację… - wydukała, niczym psotna uczennica przyłapana na gorącym uczynku. Westchnęła ciężko, przenosząc wzrok z opadłych liści na horyzont znaczony szpiczastymi wierzchołkami świerków. – Nie możemy im jednak zawracać głowy… Almariel i Mulkher, zdaje się mają o wiele większe i poważniejsze problemy niż dopieszczanie nieudolnych uczniów, którzy czas szkolenia dawno powinni mieć już za sobą – rzekła w końcu zrezygnowanym tonem. – Sami powinniśmy o wiele bardziej się do tego przyłożyć, lecz… Heh… - parsknęła – na co tu komu próżne wymówki, hm? – zapytała retorycznie, posyłając mu krzywy uśmiech połączony z wzruszeniem ramion.
    Jego propozycja, która rzucił mimochodem sprawiła, że ożywiła się mimowolnie, patrząc na niego czujnie. Na chwilę zrobiło się jej jakby cieplej. W jej oczach zapłonęły iskierki ekscytacji, które nieudolnie próbowała ukryć pod maską podejrzliwości. W końcu różnie to jednak z nim mogło być, postanowiła być ostrożna.
    - Żartujesz, czy mówisz na poważnie? Naprawdę miałbyś ochotę uchylić rąbka swoich magicznych zdolności? – zapytała przyglądając mu się uważnie. Nie chciała zdradzić się z emocjami, jakie wywołała w niej ta zdawać by się mogło błaha oferta. Kiedy półanioł raptownie wskoczył na grzbiet Kougar’a proponując powrót uśmiechnęła się przełamując chłód wcześniejszego pytania i skinęła tylko głową. Odbiła się od ziemi i podawszy mu wcześniej dłoń podciągnęła lekko, wprawnie wsiadając tuż za nim. Pod nimi drgały silne mięśnie werenguna. Tuż przed nią znajdowały się skrzydła Trivl’aana. Przez chwilę miała wrażenia, jakby dosiadała jednego z magicznych stworzeń, o których kiedyś czytała w jednej z ksiąg… Uskrzydlone konie, pegazy, chyba tak się nazywały. Objęła go śmiało w pasie, przysuwając się jeszcze bliżej. Czyżby wreszcie nadarzyła się okazja, aby sprawdzić, czy faktycznie są równie miękkie i gładkie, jak te Sarosha?
    - Nie boisz się, że pogniotę Ci te Twoje piórka? – zapytała pół szeptem, opierając się czołem o jego kark i spoglądając kątem oka na mieniące się srebrzyście lotki. Jej ciepły oddech musnął jego skórę.

    OdpowiedzUsuń
  10. *Osoba Gabriela sprawiła, iż utarty wizerunek Ordo Corvus Albus jako ostoi spokoju zaczynał pękać w szwach. Co najmniej raz na tydzień bądź dwa miejsce miał jakiś incydent: służący sprzątający pokoje drapał się niczym zapchlony kundel, bo przyszło mu porządkować komnatę Gabriela i przez to dostał zielonej wysypki, służki opowiadały zasłyszane sprośne żarty i zaczęły snuć często nader wybujałe fantazje, kucharce zdarzało się ciskać przez jadalnię plackiem lub pasztetem, który miał być na kolację, a Tenli budził się w piwnicy na stercie węgla, zarzygany, bo przegrał kilka partii gier karcianych pokrzepianych kilkoma głębszymi. Horror, jakiego nie jest w stanie wprowadzić nawet gromada smocząt. Ale karda usługująca niepojętym sposobem polubiła Gabriela, całkowicie puszczając w niepamięć jego wcześniejsze czyny, i dość skutecznie maskowała wszelkie przewinienia. Może to dlatego, że potrafił zniżyć się do ich poziomu i zrozumieć rozterki? Podobno dostał od dziewki sprzątającej bibliotekę szalik, co samo w sobie było już skandalem! Jednak Jeździec pewnikiem nie znalazłby zbyt wielu tematów do rozmowy z Quentinem, o ile sprawa nie dotyczyłaby Almariel, wysadzenia kogoś w powietrze bądź otrucia. Jakoś nikt nie kwapił się do zbadania, co też tego ekscentryka intryguje...
    Sprawa Belatici przedstawiała się zgoła inaczej. Nie robiła wokół siebie celowego lub przypadkowego zamieszania. Nie podobną była do innych smoków nie tylko ze względu na swe predyspozycje bojowe oraz rasę. Przeważnie nowy członek Ordo próbuje dopasować się do panujących reguł, zawiązać znajomości i mieszka w zamku. Kryształowa nawet nie próbowała tego czynić. Zaszyła się w pobliskim jeziorze i oddawała dokładnie tym samym rytuałom, co w "latach wolności", zachowując nieskażoną cywilizacją naturalność. Karygodnym zaniedbaniem byłoby dla jakiegokolwiek szanującego się myśliwego nie poobserwować smoczycy chociażby ze względu na fakt, że kryształowych olbrzymów raczej się nie widuje w formie trofeów, a tym bardziej w naturalnym środowisku... Belatica nie należała do smoków tak aktywnych, jak Arsi czy skrajny pod tym względem Sarosh. Jej tryb życia był dość jednostajny: większość dnia spędzała w odmętach jeziora, nie wyściubiając nosa albo drzemała na brzegu, stając się jednością z pokrywającą wodę taflą lodu. Ewentualnie odrywała duże kry i lizała ich lekko słodkawą powierzchnię, jak koń lizawkę. Kontrowersje budziły jej nawyki żywieniowe, ujawniające w Belatice pokłady wrodzonego okrucieństwa. Wyraźnie lubiła surowe mięso. Gdy polowała na ryby, ciszę nad jeziorem nagle rozrywał trzask lodu i gwałtowny chlupot burzonej wody. Z całego tumultu bryzgających w powietrze odłamków oraz piany wynurzał się jesiotr, sum lub inna wystarczająco duża ryba, bezpardonowo wyrzucana na brzeg. Wtedy to już nie było po prostu polowanie, a egzekucje, na których podstawie dość łatwo można było kreślić humor smoczycy: wściekła, chwytała rybi ogon i tłukła ofiarą o co tylko popadnie, spokojna - zagryzała od ręki, wesoła - przysiadała między rybą i wodą, po czym obserwowała, aż zwierze zadusi się w męczarniach. Leśnych lub łąkowych mieszkańców, którzy przychodzili się napić, wciągała pod wodę. Później to, co z nich zostało, futra, zakopywała na brzegu. Co gorsza, zdradzała tendencję do uprzykrzania życia okolicznym rybakom, stosując technikę charakterystyczną dla wodnych smoków: kiedy chłop rozkuwał lód aby uwolnić sieci, Belatica wypruwała pionowo z wody, chwytając w szczęki cały połów wraz ze sprzętem i opadała na bok, jak sławne, ogromne, morskie ssaki. I na tym kończyła się aktywność zdziczałej do szpiku gadziny.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Wyuczyć się tego rytmu było bardzo łatwo, szczególnie, że smoczyca nie przejawiała oznak zdawania sobie sprawy, iż jest obserwowana przez Łowcę z nawyków czysto zawodowych. A wbity w pokryty śniegiem brzeg kryształowy szpikulec zielenił się ślicznie, kusił, ooj kusił. Tylko czekał, by go wyszarpnąć i sprzedać za grube pieniądze albo zostawić na pamiątkę, mini-trofeum po wymierającej powoli smoczej rasie. Tak czy siak same korzyści. Belatica i tak nie wynurzy się dzisiaj do zachodu słońca... Mroźne objęcia zamarzniętego piachu oraz lodu wcale nie chciały tak łatwo wypuścić odłamka wielkości przedramienia. Fragment był dość wyślizgany, więc pewnikiem pochodził z grzbietu lub ogona. Nagle kryształ drgnął w palcach Triva. Pokryta śniegiem plaża eksplodowała za plecami Łowcy milionami drobin śniegu, piasku i kamyczków. Belatica zastawiła na podglądacza dość prymitywną pułapkę, trudno powiedzieć czy z nudów, ze złości czy innego bliżej nieokreślonego powodu. Musiała zakopać się w nocy, by padający śnieg zdążył ukryć ślady drążenia w ziemi. Podzwaniając dźwięcznie, przycupnęła na granicy brzegu i jeziora, poniekąd odcinając wygonionemu na lód Jeźdźcowi drogę pieszego odwrotu. Ważne, że nie atakowała. Po prostu siedziała i machała leniwie ogonem.* "Powiadają, żeś łasy na kobiety. Tę czczą paplaninę trzeba uzupełnić o skłonność do podglądania i parę innych przywar."

      Usuń
  11. - …że koniecznie oni, tego bym nie powiedziała, ale tylko Almariel i Mulkher wystarczająco dobrze nas znają… - urwała. - Poza tym pozostają jeszcze tylko Aerlin i Jivreg, ale Ci z kolei zdają się mieć jeszcze większe problemy i to sami ze sobą… - mruknęła, a na jej czole pojawiła się zmarszczka zmartwienia. – Jeśli miałabym być szczera to obawiam się, że więcej mogłoby wyniknąć z tego kłopotu i nieporozumień, aniżeli korzyści, chociaż… - zastanowiła się – kto wie, niezbadane ścieżki losu – parsknęła śmiechem. – Tak… Oczywiście… Hm, ale może takie szkolenie pozwoliłoby nam uzyskać umiejętności, a im zajęłoby nieco myśli odciągając od codziennej rutyny? Co o tym myślisz? – zagadnęła go, spoglądając nań całkiem poważnie. Widać postanowiła naprawdę rozważyć tę opcję.
    – Trzymam Cię za słowo. Jeśli zaś idzie o popisywanie się moimi zdolnościami, to wszystko zależy od tego j-a-k-i-e zdolności masz na myśli – mrugnęła do niego porozumiewawczo, spoglądając nań kątem oka. – Do zaprezentowania co poniektórych przydałaby mi się pomoc. Tylko kto by tu mógł się nadać? Potrzebuję kogoś odważnego, mężnego… - zaczęła żartobliwe rozważania, przesuwając lekko i zwodząco dłonie po jego torsie. Objęła go mocniej, gdy Kougar ruszył. Kiedy dotarli do zamku, a Trivl’aan pomógł jej zsiąść przyciągając ją do siebie, odwzajemniła jego śmiałe spojrzenie. Powoli wyciągnęła ku niemu rękę, opuszkami o włos nie dotykając jego twarzy, po czym ominęła ją i musnęła dłonią delikatne, miękkie, srebrzyste pióra okrywające ramię jego skrzydła. Gest ów będący łagodną pieszczotą urwał się gwałtownie, kiedy jej wzrok powędrował śladem palców. Przekrzywiła lekko głowę, pozwalając grzywce spłynąć na jedną stronę i odsłonić w pełni lśniące, lawendowe oczy. Uśmiechnęła się doń przekornie.
    - Zaczekam, ale obawiam się, iż nie będę sama… - odparła mu równie cicho Favillae, kładąc dłoń na karku mężczyzny. Niedostrzegalnym wręcz gestem, lekkim skinięciem brody, który dostrzec mógł jedynie on, wskazała na wrota siedziby za nim. W tym momencie z zalegających pomiędzy kolumnami dziedzińca ciemności wyłoniły się wpierw świetliste ślepia fioletowej bestii, później zaś fragment jej ciała zlewający się do tej pory w nierozłączną jedność z mrocznymi cieniami. Sarosh. Czekał, pilnował, chronił, troszczył się, któż wie, co chodziło w tym momencie po smoczej głowie. Cokolwiek w niej siedziało, jego pełna rezerwy mina wyczekującego ‘starszego brata’ zdawała się mówić nawet więcej niźli było potrzeba.

    OdpowiedzUsuń
  12. *Miała troszkę upiorne spojrzenie. Przez cały czas, gdy Łowca mówił, nie mrugnęła ani razu i ktoś postronny mógłby przysiąc, że traktuje rozmówcę tak samo, jak kawał świniaka powoli i apetycznie obracanego na rożnie. Albo już taka po prostu była, że całkowicie skupiała się na jednej czynności i nie chciała przegapić żadnego szczegółu. Krytycznie uniosła brew, co samo w sobie mogło uchodzić za komentarz odnośnie swoistego wykręcania się od powszechnie znanych faktów o rozwiązłości 'co poniektórych'. Ba! Faktów popartych dowodami!* "Nie żebym miała ochotę czy jakąkolwiek sposobność dowiedzieć się od rozgadanych praczek o wszelakich nowinkach na temat Jeźdźców 'kto-z kim-gdzie'. Raczej nie przyłażą nad jezioro, by trzeć na tarkach pantalony..." *Jakby na potwierdzenie co myśli o takim użytkowaniu jej zbiornika wodnego, jej domu skichała się trzykrotnie, raz po raz strzelając w powietrze kolorową parą. Kiedy otrząsała się, łuskowate cielsko jakby podzieliło się na pierścienie i każdy "huśtał się" w zupełnie inną stronę niż sąsiad. Smoczyca niespodziewanie odchyliła zad na bok, po czym łupnęła ciężko na ziemię, za nic mając sobie ewentualne i dawno zażegnane zagrożenie ze strony Łowcy. Nie grzeszyła żadną z cech Arsi albo Baldis. Budowę miała zwalistą, a nie wdzięczną. Stąpała nie z gracją, ale człapała niemal jak samiec. Charakter też miała średnio... dziewczęcy, bo mało ją obchodziło, że kryształowe kolce tu lub tam się przybrudzą, że zaczepiają się o siebie i trzeba coś z tym w końcu zrobić. Nie utyskiwała na takie, w jej mniemaniu, pierdoły jak Baśniowa na swój złoty pyłek. Kolokwialnie mówiąc czyniło to z niej wieśniaka na salonach i tak też się zachowywała... Popatrzyła na Triva kątem oka, gdy powiedział o swoim koledze po fachu. Imię było jej obce. Pomimo leżącej pozycji wzruszyła szerokimi ramionami.* "Samiec wcale nie musiał być specjalny, wystarczy, że się nie pokazał. Oni są więksi ode mnie i tak pancerni, że nie wiadomo gdzie łeb a gdzie ogon, za przeproszeniem. A ten cały... Irn? Irno? ... to taki Łowca, jak z psiej rzyci piszczałka. Jeżeli 'magicznym sposobem' nagle nie wyhodował sobie skrzeli albo nie stał się odporny na wysokie temperatury, to ja nawet nie wiem czego on za tym samcem biegał. Skoroście dalej się nie nauczyli, że moi pobratymcy uciekli przed waszą chciwością na największe możliwe zadupia i prędzej znajdziecie jakieś truchło po smoku, który padł ze starości, niż zapolujecie na żyjącego to gratuluję. Z móżdżkiem mniejszym od wróblego to nic dziwnego, że Irn nie pojął swojej porażki już na początku. Cud, iż w ogóle miał jakiś numer w tym waszym chorym rankingu, bo ja bym nie przyznała mu nawet pięćdziesiątego miejsca za pomysł nagonki na kryształowego smoka. Bęcwał." *Uniosła dumnie głowę i prychnęła artystycznie, dobitnie dając tym do zrozumienia co myśli na temat Irna oraz profesji Łowcy. Może trochę naiwnie wierzyła, że potężny, mineralny pancerz uchroni ją od każdego ostrza, że zaklęcia zatrzymają się na krystalicznej powierzchni, ponieważ kryształ jako taki nie przewodzi energii, nie pęka od zimna i jedyne co, to nieznacznie się nagrzewa. Jeśli inne smoki nie mają takiej ochrony to już nie jej problem... Pacnęła ogonem o ziemię, zielonkawym grzebieniem rozrzucając piach niczym łopatą. Spojrzała się w kierunku zwartej ściany drzew, która oddzielała puszczę od terenów łąkowych i nieużytków wokół jeziora.* "Aerlin to ta czarna? Śmierdzi śmiercią więc chyba nic jej nie obchodzą te sarenki, króliczki i reszta puchatego tałatajstwa... Nie? To nie ta? Mówisz o tym ludzkim motylku? Jej też nic do moich nawyków żywieniowych. Skoro tak kocha naturę to zrozumie, że obecnie jestem na szczycie tutejszego łańcucha pokarmowego i nie robię nic wbrew prawom przyrody. Musi się pogodzić z tą hierarchią i basta, w końcu nie wszystkie smoki lubią żreć owoce z półmisków!" *Zachrobotała zielonkawym, półprzezroczystym jęzorem o górną wargę. Jej masywny pysk wykrzywiał pewny siebie uśmieszek.*

    OdpowiedzUsuń
  13. *W skrytym w gęstych ciemnościach korytarzu na próżno było szukać jakiegokolwiek źródła światła. Żadna z pochodni zatkniętych na prawej ścianie podziemnego tunelu nie była zapalona. Mimo to, ktoś się tu zapuścił. Almariel wypowiedziała szeptem formułę zaklęcia, które pozwoliło jej na przeniknięcie ciemności wzrokiem, ale tylko na trzy kroki wprzód. Demonica zastrzygła rysimi uszami, wyczulona na każdy, choćby najcichszy szmer. Kapnięcie wody z wilgotnego sklepienia. Odległe piszczenie samotnego szczura. Obrzydliwy dźwięk chrupania... kości. Sięgnęła po miecz, który z metalicznym szczęknięciem wysunął się z pochwy. Szła dalej. To miejsce przyprawiało ją o zagadkowy dreszcz. W powietrzu panował nieprzyjemny zaduch, smród wręcz, wszędzie panowała wilgoć, a z głębokich czeluści niezbadanych podziemnych korytarzy w każdej chwili mogło coś wyjść. Musiała to zbadać, musiała się dowiedzieć, dlaczego z podziemi alabastrowego zamku poczęło wyłazić plugastwo. Podejrzewała portal, szczelinę w zaklęciach ochronnych, lecz coś jej mówiło, że to nie to. Coś było nie tak. Niestety, zbadanie tegoż terenu do najłatwiejszych nie należało. Im dalej się zapuszczała, tym napotykała więcej potworów i jeszcze nigdy wcześniej nie udawało jej się dotrzeć do serca problemu. Mimo to nie przestała próbować. Urwała w pół myśli, gdy wpierw usłyszała coś w rodzaju pochrząkiwania. Potem zobaczyła parę czerwonych ślepi... I akcja potoczyła się szybko.*
    *W łaźni panował błogi spokój, wonne olejki koiły zmysły, gorąca para relaksowała napięte po treningu mięśnie. Triv nie zdążył się porządnie wygrzać, gdy do jego uszu dotarły niepokojące odgłosy. Wpierw na tyle ciche, że można je było zbyć machnięciem ręki, z każdą chwilą wzbierały na sile. Nieprzyjemny zgrzyt pazurów o posadzkę. Głuche echo ciężkich butów. Urwane skrzeki i porykiwania. Krzyk. Krzyk Almariel? Zerwał się na nogi i pobiegł sprawdzić, co się dzieje. Minął basen i zwinnie pokonał schody w paru susach, a gdy pchnął odrzwia prowadzące do korytarza, ujrzał scenę walki. Demonica wściekle wywijała krótkim mieczem, siekąc małe, paskudne stworzenia, które z wrzaskiem rzucały się na nią z łapami uzbrojonymi w zakrzywione, nienaturalnie wielkie pazurzyska. Umazana była w czarnej jak noc krwi. Posłała szybkie spojrzenie Łowcy, po czym odskoczyła od stada stworzeń, by zyskać chwilę i zawołała.* Przydałaby się pomoc! *Krzyknęła, po czym cięła następnego niedbale, na odlew, wyraźnie zmęczona. Choć posadzka była już czarna od trupów, z podziemi wylewały się kolejne pokraczne stworki, ich korowód zdawał się nie mieć końca...* Tylko broń! Są odporne na magię!

    OdpowiedzUsuń
  14. Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem i nie oglądając się, skierowała swe kroki w kierunku zamku i czekającego u jego wrót fioletowego smoka. Sarosh odprowadził wzrokiem oddalającego się Trivl’aana i Kougara. Parsknął odwracając łeb, a znad jego nozdrzy uniosły się obłoki pary.

    - Dałeś się wyczuć Bystrzacho! Co by na to odparła Arsi? Nie wstyd ci?– rzuciła do niego Favillae, przechodząc obok i klapiąc bestię chłodną dłonią po barku. Miała zaczerwienioną skórę.
    - „Whymrrr…” – odparł warknięciem, ignorując całkowicie jej zaczepkę i kładąc swój ciepły pysk na jej ramieniu. Nie miał zamiaru się ukrywać. Miękkim futrem otarł się o jej lico. – „Zimne, zmarzłaś…”
    - Naprawdę? – zapytała przekornie, kładąc dłonie na jego nosie. Ogrzał je jego ciepły oddech.
    - „Żarty się ciebie trzymają” – mruknął, zabierając pysk, prostując się i spoglądając na nią z góry świetlistymi oczyma. Drewniane kły spoczywające na jego piersi zakołysały się lekko, uderzając o siebie i wydając charakterystyczny, cichy dźwięk. Dziewczyna zatrzymała się zaskoczona jego postawą.
    - Sarosh…
    - „Och przestań! Czy ty zupełnie… Dlaczego wy… Co o… Wrach! Nieważne!” – urwał, zarzucając gniewnie łbem. Światło padające z pochodni w sali głównej zamigotało w pasmach jego grafitowej grzywy.

    Nie potrafił zdecydować się na pytanie. Nie umiał, czy też nie chciał bezpośrednio wyrazić nurtujących go myśli. Nie pozwolił umysłowi Favill zbliżyć się do siebie, by mogła odczytać mieszaninę buzujących w nim niejasnych uczuć. To było dziwne. Fioletowowłosa przyglądała mu się w milczeniu, nijak nie reagując na jego dotychczasowe słowa. Czekała na to co najwyraźniej miał jej do powiedzenia. Nie dane jej było tego usłyszeć. Z dużą dozą prawdopodobieństwa mogła jednak dopowiedzieć sobie resztę sama.

    – „Chodź na górę, ogrzejesz się. Poprosiłem, aby rozpalili w kominku w salonie. Mam wrażenie, że trochę dziwnie się na mnie patrzyli…” – smok zaczął swój wywód łagodnym, niskim tonem, jak gdyby nigdy nic, kierując swe kroki ku schodom na wyższe piętro.
    - „Wydaje mi się, że ludzie wciąż sądzą, że wszystkie smoki bez wyjątku potrafią zionąć ogniem i tylko z grzeczności nie robimy tego na co dzień, żeby nie spalić zamku do cna” – westchnął ciężko, opuszczając pysk na wysokość barków. Długi, wilczy ogon zakołysał się nisko muskając końcami włosia posadzkę.

    W tej samej chwili dziewczyna zbliżyła się do niego, delikatnie dotykając dłonią jego smukłej szyi tuż przy żuchwie i przesuwając nią łagodnie w dół, w kierunku potarganej grzywy, w którą wplotła palce. Sarosh zatrzymał się w pół kroku przed wstąpieniem na pierwszy stopień schodów i odwrócił ku niej pysk, patrząc nań nieco przygaszonym, zmęczonym wzrokiem.
    CDN

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. CD
      - „Favill…” - jej imię w jego ustach rozbrzmiało urwanym szeptem, kiedy ta nie zważając na jego wcześniejsze zachowanie przylgnęła doń całym ciałem, wtulając się w jego miękkie futro. Coś w wielkiej bestii drgnęło.
      – „Moja Favill…” – zamruczał miękko, otulając ją skrzydłem i wtulając głowę między jej ramiona. Pogłaskała go po niej czule, składając pocałunek na jego czole. Ze smoczych trzewi dało się słyszeć cichy pomruk ukontentowania do złudzenia przypominający mruczenie przerośniętego ponad wszelką miarę kociska. Naparł na nią pyskiem domagając się więcej czułości. Puchata łapa otoczyła ją w pasie, nie pozwalając się wyzwolić. Ciepły oddech rozgarnął jej włosy, wprawiając je w wirujący taniec. Dziewczyna zaśmiała się, kiedy połaskotał jej szyję. Masywne szczęki pełne ostrych kłów kłapnęły groźnie tuż obok jej twarzy. Dziewczyna ani drgnęła. Ufała mu. Otarł się o nią. Westchnęła, gdy ze smoczych trzewi wyrwał się niski warkot, który poczuła całym ciałem. Wstrząsnął nią dreszcz.
      - „Ech, niegrzeczna z ciebie dziewczynka, wiesz?” – szepnął gardłowo Sarosh, patrząc na nią spod przymrużonych powiek. Odepchnęła go lekko od siebie, chcąc uniknąć jego przeszywającego wzroku.
      - Z tego co wiem, ty też nie należysz do najgrzeczniejszych, Sar. Okres buntu ci się zaczyna po tylu latach, czy co?
      - „Może, kto wie? Z tego co wiem ja wynika, że lubisz zbuntowane smoczydła…” – odparł nieco drwiącym tonem, przekrzywiając łeb i próbując znów się do niej zbliżyć. Coś jednak nie spodobało się jej w jego głosie, gdyż odtrąciła smoka, wyrywając się z jego objęć. Niezadowolony zazgrzytał pazurami o posadzkę.
      - To jak się dowiesz, to mi łaskawie powiedź. Nie mam zamiaru domyślać się, o co ci chodzi – rzuciła kąśliwie, zakładając ramię na ramię i wrogo mierząc go wzrokiem, by po chwili odwrócić się doń plecami i ruszyć na górę. Czar chwili prysł. Sarosh parsknął, otrzepując się niczym zmokły pies.
      - „Jesteś moją udręką”- westchnął, kręcąc z niedowierzaniem głową na jej słowa. Spojrzała na niego przez ramię, jakby był niespełna rozumu, po czym pokryła się rumieńcem, gdy pomimo ostrych słów przytulił się do niej łagodnie stojąc za jej plecami. Na szczęście nie mógł tego zobaczyć, choć na pewno mógł usłyszeć szalone bicie jej serca.
      - Chodź mój ty Sarkazmie w czystej postaci… - odrzekła cicho, ruszając ku jeździeckim salonom, tam gdzie czekał na nią ciepły ogień z kominka, miękki koc i za niedługą chwilę gorący napitek, który zobowiązała się przygotować.
      CDN

      Usuń
    2. CD
      ***
      Zgodnie z zapowiedzią Fioletowego w ozdobnym palenisku buzowały płomienie, oświetlając migotliwymi błyskami całe pomieszczenie. Oprócz niego jedynym źródłem światła w opuszczonym salonie był trzyramienny lichtarz stojący na stoliku przy jednym z foteli znajdujących się w głębi pomieszczenia. Najwidoczniej pozostawiony poprzez osobę, która rozpalała w kominku. Na oparciu sofy leżał rzucony niedbale płaszcz, którego futrzasty kaptur wydawał się poruszać poprzez grę światła i cieni, przywodząc na myśl skulonego królika.

      Favillae zdjęła średniej wielkości miedziany kociołek znad ognia. Unosił się znad niego przyjemny zapach pełnego głębokiego aromatu grzanego wina. Mimo tak niecnego wykorzystania był to jeden z lepszych roczników. Ustawiła go na drewnianej podkładce po środku niskiego, prostokątnego stolika, po czym sięgnęła po jedną z lnianych saszetek leżących obok. Wyciągnęła zeń maleńki plasterek trudnej do rozpoznania rośliny, powąchała go, a następnie, ukontentowana, roztarła go w dłoniach na drobny proszek i wrzuciła do naczynia z grzańcem. W woni pojawiła się zupełnie nowa, orzeźwiająca nuta. Sarosh leżący nieco z boku, na wielkim dywanie za fotelami po lewej stronie salonu, uniósł leniwie pysk, strzygąc uszami i ciesząc się kuszącym zapachem, by za chwilę ponowie zapaść w drzemkę.

      - Gotowe – mruknęła sama do siebie Favill, zamieszawszy uprzednio gorący napój niewielką chochelką. Rozlała go do dwóch przezroczystych kufli. Przez szkło widać było pływające w środku plasterki cytrusów i przyprawy o ciekawych kształtach. Zadowolona usadowiła się wygodnie na ozdobnej sofie, zdejmując buty i przykrywając gołe stopy kocem, pamiątką od jej matki. Zadowolona, przymknęła oczy, napawając się chwilą i wyczuwając z daleka zbliżającą się znajomą aurę.

      Usuń
  15. Ciemnofioletowa, masywna sylwetka młodego smoka zamajaczyła niewyraźnie gdzieś na tle wzgórz otaczających zamczysko błoni. Gwałtowny wicher zarzucił jego grafitową grzywą, szarpiąc nią niczym chorągwią i próbując wkraść się pod przyszpilone gładko do ciała olbrzymie, pierzaste skrzydła. Kawałki kory zawieszone u jego szyi kołysały się lekko, dźwięcząc niczym wietrzne dzwonki. W oddali drzewa wyginały się niebezpiecznie, a ich gałęzie z nabrzmiałymi, soczyście zielonymi pąkami i pierwszymi z młodych liści uderzały o siebie wydając charakterystyczne dźwięki.

    Sarosh pochylił pysk ku ziemi węsząc. Maleńkie, równie fioletowe, jak niegdyś jego szczenięce futro, płatki fiołka wonnego uniosły się lekko ku górze, aby za chwilę opaść wraz jego wydechem. W powietrzu czuł było zapach nadchodzących zmian, rześkość wiosennej aury.

    Pogoda nie należała jednak do najkorzystniejszych. Kilka wielkich kropel rzadkiego deszczu spadło na smoczą głowę. Kilka z nich było chyba nawet gradem. Spojrzał w górę na błękitne, błogie niebo zdobne białoszarymi obłokami chmur gonionymi szalonym, niebezpiecznym wiatrem. Z dołu wyglądało na pełne łagodności i spokojnego majestatu, lecz w istocie czyhało jedynie na nieostrożnie rozpostarte skrzydła, na chwilę nieuwagi, aby okazać śmiałkom pełnię swej niszczycielskiej mocy. Byli też jednak i tacy, którym niestraszne były nawet największe zawieje. Wzrok Sarosha powędrował w kierunku alabastrowych wież zamku. Przez chwilę wydawało mu się, że gdzieś ponad nimi znów dostrzega niczym żywe odległe wspomnienie smukłej, śnieżnobiałej smoczycy, która z gracją igrała z dzikim żywiołem na szali stawiając swe życie. Uśmiechnął się smutno i nieco melancholijnie do przeszłości.

    Dzisiejszego dnia niebo było puste.
    ***

    Wicher nie ustawał dąć nawet po zmierzchu. Światło zagłębił się w leśną gęstwinę. Ziemia była mokra od deszczu. Spomiędzy chmur wyglądał leniwie księżyc w pełni oświetlając swym blaskiem poszycie nie skryte pod osłoną gęstego listowia. Było jeszcze za wcześnie. Tu i ówdzie jedynie sosny i świerki dawały nieco cienia i osłony gubiąc przy tym liczne gałązki zrywane przez co gwałtowniejsze podmuchy. Świerzy zapach igliwia przywołał kolejne wspomnienia o pewnej zmiennołuskiej bestii. O tej porze roku ciało Eldara przybierałoby powoli barwę jasnej, gruszkowej zieleni… Sarosh warknął mimowolnie, sam dziwiąc się sobie i swej zdawać by się mogło bezpodstawnej wrogości. Zażenowany potrząsnął łbem, odganiając niechciane myśli i krocząc dalej. Drewniane kły zawieszone na jego szyi zadźwięczały miękko, obijając się o siebie.

    Gdzieś z odległych gór nadeszło wilcze wycie odwracając jego uwagę. Zastygł w bezruchu wsłuchując się w jego rzewną, melodyjną nutę. Znał właścicielkę tego głosu, znał dobrze… Odchylił pysk do tyłu, by przesłać jej swe pozdrowienie. Głęboki, ciężki pomruk smoczego ryku rozniósł się w powietrzu, przechodząc gładko w długie, miękkie wycie pełne tęsknoty i obietnic. Odpowiedziało mu znacznie więcej głosów, w które wsłuchiwał się przez chwilę.

    Wtem jedno z jego długich uszu drgnęło niespokojnie, a sierść na karku zjeżyła się pod wpływem niezapomnianego impulsu.

    - „Wiem, że tam jesteś… Nie musisz się kryć. Przynajmniej nie przede mną” – odparł cicho, lecz na tyle wyraźnie, aby zdołała go usłyszeć. W jego tonie dało się wyczuć rozbawioną naganę. Nie widział jej, ani nie był w stanie wyczuć jej aury, którą tak dobrze kryła, jednak coś w nim instynktownie wyczuwało jej obecność. Bezbłędnie obrócił pysk w kierunku smoczycy, aby dostrzec wpierw kilka unoszących się w niebycie fluorescencyjnych punktów, dopiero później zaś odnajdując ich rozmieszczenie na ciemnozielonym ciele zgrabnej smoczycy. – „Salve Arsi! Nawet taka pogoda nie jest w stanie zagnać Cię do zamku?” – zapytał przekornie, błyskając ku niej świetlistymi ślepiami i witając się radosnym uśmiechem.

    OdpowiedzUsuń
  16. *Pomoc Trivl'aana była nieoceniona. Gdy zapuszczała się tam, w podziemia, nie mogła przewidzieć, z czym przyjdzie jej się mierzyć. Za każdym razem podejmowała ryzyko - takie było jej zadanie. Musiała chronić ich dom, jej dom, a zagrożenie było tuż za drzwiami. Tym razem miała pecha - stwory okazały się zupełnie niewrażliwe na magię, na jej najpotężniejszego sojusznika. Szermierka nie była jej mocną stroną, gdyby nie pół-anioł, sprawy mogły potoczyć się różnie... Odetchnęła głęboko i postąpiła parę kroków do tyłu, tąpnęła głucho plecami o ścianę. Oparła głowę o zimny alabastrowy mur i przymknęła oczy. Milczała chwilę, po czym schowała miecz do pochwy. Przetarła wierzchem dłoni zalane potem powieki, skierowała swój mieniący się w półmroku wzrok na Łowcę. Uśmiechnęła się.* Odnośnie Twojego pierwszego pytania - nie wiem, ale mam zamiar się dowiedzieć. Zaś do drugiego... Mam swoją teorię.* Postąpiła parę kroków w kierunku usieczonego stwora i butem przekrzywiła mu głowę na bok. Konus nie mierzył więcej niż metr z hakiem, z aparycji przypominał gnoma albo chochlika, zaś łapska miał uzbrojone w nienaturalnie wielkie, hakowate szpony. Z truchła nadal sączyła się czarna jak noc krew.* Z podziemi zaczęło wyłazić plugastwo najróżniejszej maści. Walczyłam już z wieloma... gatunkami, lecz żadne z nich w ostatecznym rozrachunku nie przypomina tych, które zamieszkują Killinthor. Co jest źródłem? Mogę się tylko domyślać. Podejrzewam portal... Siłę z zewnątrz... Lukę w zaklęciach ochronnych... Wolę nie dopuszczać myśli, że potwory zagnieździły się tam, na dole naturalnie, przez nasze zaniedbanie. *Odparła, po czym sięgnęła ku kaletce zawieszonej u pasa. Wyciągnęła zeń małą, przezroczystą fiolkę, w której znajdowała się niebieska ciecz. Odkorkowała ją i jednym haustem wypiła zawartość. Zamarła, skurczyła się, ugięły się pod nią nogi. Uklękła i schowała twarz w dłoniach. Wkrótce było po wszystkim. Potrząsnęła głową i podniosła wzrok na Łowcę. Był to inny wzrok, niż dotychczas, źrenice miała rozszerzone do tego stopnia, że zdołały przytłumić lodowe tęczówki. Z wdzięcznością przyjęła wyciągniętą ku niej dłoń i dźwignęła się na nogi.* Nic mi nie jest, wypiłam eliksir na odkażenie, nie wiadomo, czy to ścierwo nie przenosi chorób. Wyliżę się. W takich sytuacjach trochę Ci zazdroszczę wrodzonej odporności. *Uśmiechnęła się i zaśmiała, dźwięcznie i wesoło, jak gdyby nigdy nic. Spojrzała po sobie i wzdrygnęła się z obrzydzeniem. Zastrzygła rysim uchem, gdy w korytarzu za drzwiami usłyszała odgłos czyiś kroków.* Hej, sługo! *Zawołała; na odzew nie musiała długo czekać, zza winkla wychynął młody mężczyzna ubrany w bure ubranie, z kapturem nałożonym na głowę. Był zgarbiony w pełnej szacunku pozie, nie śmiąc podnieść na Almariel oczu.* - Tak, pani? -Ertwin, zwołaj paru towarzyszy i wysprzątajcie ten bałagan. Ubierzcie się w rękawice, dla własnego dobra, a gdy skończycie, zgłoście się do Aerlin na badania. Nie chcemy w zamku epidemii. Jedno ścierwo do mojego gabinetu, na stół do badań. -Tak jest, co tylko rozkażesz, pani. *Poczciwy chłop zniknął w korytarzu, echo jego pospiesznych kroków wkrótce ucichło.* Jestem sama, Triv, bo to mój obowiązek, by zapewnić wam wszystkim bezpieczeństwo. Mulkher nie może działać w podziemiu, jedno potężniejsze zaklęcie, jeden nieopatrzny ruch i zamek może lec w gruzach, złożyć się jak domek z kart. To... zjawisko... to moja osobista zniewaga. Nie pozwolę, by coś stamtąd wypełzło i zabiło kogoś... we śnie... w jego własnym łóżku. *Zacisnęła rękę w pięść, a jej oblicze stężało; ale tylko na chwilę. Na propozycję pomocy w wybijaniu potworów Almariel uśmiechnęła się ładnie.* Dziękuję. Z chęcią skorzystam, jeśli lubisz tego typu... rozrywki... Ale najpierw muszę się umyć. Jak masz ochotę uczestniczyć w sekcji stwora, którą zaplanowałam na popołudnie, zapraszam. *Skierowała swoje kroki w kierunku łaźni, powoli i niespiesznie, po drodze zdejmując z siebie kolejne elementy rynsztunku. Wkrótce w zapaskudzonym korytarzu pojawili się słudzy i wzięli się niezwłocznie do roboty...*

    OdpowiedzUsuń