środa, 2 stycznia 2013

Świst strzały, potem skrzydeł.


   

    Wiatr szalał w koronach drzew, zrywając śniegowe zaspy z gałęzi, podrywając je do tańca. Był jak istota targana bezsilnym gniewem, rzucająca się jak w potrzasku. Niebo spowiły ołowiane chmury, które niczym wygłodniałe monstra pożarły większość światła dnia. Mimo to, opady śniegu wreszcie ustąpiły.
    Tętent kopyt oświadczył czyjeś przybycie. Koń brnął przez grubą warstwę białego puchu, prychając z zaciętością, przeklinając siarczysty mróz. Jeździec nagle wstrzymał go, poklepał dobrotliwie po szyi i rozejrzał się.
    Zielonooki zdjął kaptur, potarł zziębnięte ręce, którym rękawice z owczym podbiciem już przestały wystarczać. Sięgnął ku bukłakowi zawieszonemu przy pasie. Musiał użyć wielu drobnych zaklęć ocieplających, by go w ogóle otworzyć – mrozy ścinały najdrobniejszą kropelkę nieodpornych płynów, utrudniając najprostsze czynności. Napił się letniej wody, zaklętej tak, by nie wytracała ciepła. 
    Było nieprzyjemnie. Chociaż był ubrany od stóp do głów w ciepłe skóry i futra, twarz i palce obezwładniało zimno. Po chwili namysłu zawrócił konia. 
    Pochylił się mocno, by ochronić twarz przed bryzgającą spod kopyt śnieżną bryzą. Wsłuchiwał się w zgłuszony, miarowy tętent, który w dziwny sposób uspokajał zbłąkane myśli. 
    Nie miał czasu, by zareagować na przerażony kwik wierzchowca. Koń stanął dęba, zrzucił z grzbietu elfa i oślepiony strachem pognał w głąb boru. Nastała cisza.
    Jasnowłosy stęknął głucho, złapał się za rękę pulsującą tępym bólem. Powstał z trudem i rozejrzał się w poszukiwaniu napastnika. 
    Lecz nie było nikogo. 
- ‘Eldarze, przybądź. Mój koń się spłoszył.’
- ‘ „Spłoszył? Co się stało?” ‘ – po chwili mgliste słowa wpłynęły do jego umysłu.
- ‘… nie jestem pewien. Czekam przy północnym skraju Rubidajil.’
- ‘ „Wyruszam.” ‘
    Mężczyzna odwrócił się; ułamek sekundy starczył, by w porę obronił się przed ciosem. Adrenalina przytępiła ból w prawej ręce. 
    Styl walki napastnika był dziwny. Nieznany. Otaczała go silna aura magiczna, lecz nie używał zaklęć. Możliwe, że magia napędzała jego mięśnie. Był nadzwyczaj sprawny. Szybki. Precyzyjny. 
    Malgran tracił grunt pod nogami. Używał całej siły do odpierania ataków, a i tak parę razy oberwał. Chciał znaleźć okazję do przejścia do ofensywy, lecz wroga postać nie dawała mu na to cienia szansy. Słabnął. Posmakował krwi, która leniwie wypłynęła z rozciętej wargi.
    W jednej chwili zebrał się w sobie, odskoczył, przywołał słowo magii i uziemił atakującego ciernistymi pnączami, które przebiły się przez puch i uczepiły jego nóg. Miał chwilę, by się mu przypatrzeć.
    Odzienie w kolorach szarości i bieli zasłaniało całe ciało, zostawiając wąski pas na upiornie skrzące się oczy. Wokół sylwetki unosiła się dziwna mgła. Napastnik zlewał się z otoczeniem, jak źle wyczarowana iluzja. Był wyższy o głowę. 
    Zielonooki pospiesznie wyjął jedną ze strzał z sakwy płaszcza i nałożył na cięciwę. Napiął i  wycelował, skrzywił się lekko, gdy ręka zaprotestowała; poczęła drżeć. Wróg przestał szarpać się z pnączami i utkwił w Malgranie przeszywające spojrzenie; zamarł w bezruchu.
- Kim jesteś? – warknął elf. Nie otrzymał odpowiedzi – Zabieram Cię do Ordo. Tam rozstrzygnie się Twój los.
    Kolejna fala bólu otępiła go. Zdawałoby się, że na wieczność. Dopiero później usłyszał rozdzierający skrzek, tuż nad uchem. W rozpaczliwym zrywie cisnął z całej siły to, co siedziało mu na plecach, co przygniatało go do ziemi. Coś zapiszczało. Łuk roztrzaskał się na drzazgi. 
  Wszystko działo się za szybko. Za szybko! Nie mógł wstać. Strzały rozsypały się dookoła niego. Na śniegu wykwitła krwista plama. 
    Ryk jak grzmot wstrząsnął ziemią. Znajomy ryk. Cień smoka zakrył niebo. Eldar wyszczerzył się wściekle i zmiótł ciosem łapy dziwaczne stworzenie, wybawiciela białego wojownika. Żałosne zawodzenie nagle urwało się, gdy lodowe płomienie zmroziły ostatni dech w pokracznej kreaturze. 
    Gdy tylko neonowy wzrok zwrócił się na kolejnego wroga, ten zniknął w oparach nierealnej mgły.
- „Kto to był?! Żyjesz?! Odezwij się!”
   Elf stęknął i dźwignął się na klęczki z pomocą smoka. 
- Nie mam pojęcia kto to był. Cholera. Chyba złamałem rękę… Oby tylko…
- „Nie tylko, jesteś ranny! Na plecach!”
-  Eldarze, wiem… Czuję… Wracajmy wreszcie…
- „Dasz radę mnie dosiąść?”
-  Tak. Ale weź ciało – wskazał palcem na zwłoki powalonego zwierzęcia – Może uda nam się coś ustalić. Niech to… A dzień tak dobrze się zapowiadał…


http://shantalla.deviantart.com

Imię: Malgran Eluiven 
Nazwisko: Illufar
Wiek: Pojęcie względne. Ciało dożywa drugiego tysiąclecia… Duch zatrzymał się gdzieś na początku.
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Pradawny Elf Leśny z rodu Illufar, pochodzenie: puszcza Yist’an
Opis wyglądu: Ciała nie znaczy piętno czasu, pozostaje w subtelnej, gładkiej  i jasnej formie charakterystycznej dla rasy elfów; nosi niewiele drobnych, mało widocznych blizn. Malgran jest dość wysoki jak na Leśnego. Nie odznacza się nadzwyczajną siłą fizyczną, lecz nadrabia szybkością i zręcznością. Jasne włosy koloru słomy sięgają połowy pleców, nieznacznie zmieniają swój odcień w zależności od pory roku. Pod prawym nadgarstkiem, po wewnętrznej, na sieci żył szczerzy się błękitny wilk, uwieczniony w postaci tatuażu – w rodzinnych stronach elfa drapieżnik uznawany za strażnika łuczników. W oczach uwięziony jest szmaragdowy blask, gotów ulecieć ku wolności w chwilach odczuwania silnych emocji. Ubiera się w proste stroje ze skóry bądź lnu, z płaszczami rozstaje się tylko na czas lotów. Własnoręcznie modyfikuje odzież, by zwiększyć ich funkcjonalność; znakiem charakterystycznym są doszywane usztywniane sakwy na plecach, przy karku, zastępujące kołczan. 
Umiejętności: Pełne wyszkolenie bojowe i na smoczego jeźdźca. Obszerna wiedza na temat Magii Natury, której tajniki poznawał od podlotka. Jako były hodowca i zwiadowca na hipogryfie ma rękę do zwierząt, zwłaszcza do wierzchowców wszelkiej maści. Podróże w charakterze dyplomaty nauczyły go subtelnej sztuki perswazji. Wyszkolony w strzelaniu z łuku. 
Od pewnego elfa z Yist'an, tego samego, który uwiecznił na jego nadgarstku wilka, nauczył się robić tatuaże przy użyciu akacjowego kolca i barwnika pewnego gatunku jagody.
Broń: Do niedawna prosty, acz zgrabny łuk nieznanego pochodzenia, kupiony za marne grosze na targu w Ferto. W ostatniej dlań walce posłużył jako kij i roztrzaskał się na drzazgi. Obecnie dzierży łuk znacznie bardziej zdobny i należycie reprezentacyjny - wyjątkowe dzieło Atona, mistrza w sztuce rzemieślniczej, łączące funkcjonalność z nietuzinkową aparycją. Wzory na wygiętych ramionach łuku komponują się z tymi wyrzeźbionymi na lekko cofniętym majdanie.
Zdolności specjalne: Ma wrodzony dar wzmacniania mocy pokładów magii zebranych w ciałach swoich sojuszników. Nie potrafi jej kontrolować, moc uaktywnia się instynktownie, reagując na impulsy z zewnątrz. Mimo, iż charakter tej zdolności jest wielce nieobliczalny, jeszcze nie zdarzyła się sytuacja, w której siła ta dotknęłaby niewłaściwą osobę.
Charakter: Chwiejny. Zmienny jak pogoda. Zabawne określenie, gdyż w tym przypadku kryje się pod nim coś więcej niż tylko metafora. Malgran, dziecko Yist’an, został obdarzony przez dęby Elenael dziwną więzią z leśnymi duchami. Wielu Leśnych narodzonych w Yist’an wykazuje przejawy nadzwyczajnego przywiązania emocjonalnego do miejsc będących lub przypominających miejsce narodzin – Zielonooki nie jest wyjątkiem. I choć można by było całe wieki przesiedzieć, by przedyskutować rezultaty studiów elfa nad specyfiką tej więzi, najważniejszy problem płynący z niej można ująć w paru słowach – znacząco wpływa ona na jego stany emocjonalne. Jest pełen radości i energii, gdy lasy budzą się na wiosnę, a kiedy zima okrywa świat białym puchem, niemalże jedynymi akceptowanymi dlań aktywnościami są spanie i jedzenie. Sprawia to, że często jest niezdecydowany, pełen wątpliwości i wahania. Jednakże są aspekty, które pozostają niezmienne. Jest ufny i kontaktowy, z łatwością nawiązuje znajomości. Lojalny wobec sprzymierzeńców, dumny, pewny siebie i swoich umiejętności. Bywa przemądrzały, uparty i niereformowalny – zupełnie jak towarzyszący mu smok, co rodzi wiele małych i dużych sporów. Kiedy porzuca wizerunek mentora, staje się wspaniałym kompanem do rozmów, który gotów jest przedyskutować wszelkie kwestie, od złej pogody po sytuację polityczną ludów Północy. 
Hierarchia: Łucznik, dyplomata.
Historia:  Urodziłem się w puszczy Yist'an. Te dumne i potężne lasy stanowią jedną z największych ojczyzn leśnych elfów w Killinthorze. Jest ogromna, podzielona na obszary w zależności od tego, w jakiej znajdują się odległości od Serca. Najważniejszego punktu puszczy... Serce Yist'an widziałem tylko raz w życiu, tak jak większość elfów - w dniu moich narodzin. Tylko najwyżsi Kapłani i Strażnicy, którzy chronią serce, doświadczają jego widoku, mocy, obecności na co dzień. Jednak pamiętam, każdy pamięta, tego wspomnienia nie wytrze czas... Serce jest... tak jakby skupiskiem energii lasu. Jest tym, co daje nam siłę i ją odbiera... Zsyła śmierć, by dać życie... Jest czymś, co podtrzymuje i kieruje harmonijnym biegiem czasu, tworzy więź z każdą istotą. Tak przynajmniej od zawsze mówili kapłani. W to od zawsze wierzyliśmy.  Niebawem po urodzinach przeprowadzana jest ceremonia chrztu. Kapłan wraz z rodzicami i dzieckiem podąża ku Dębom Elenael. To najstarsze dęby lasu, napełnione pierwotną magią... Z szumu ich liści tworzą się słowa, z których kapłan odczytuje przeznaczenie dziecka. To od nich zależy, kim się stajemy... Nie uwierzysz, co mi przepowiedziały. "Malgran, jeździec." W wieku siedmiu lat pierwszy raz wsiadłem na hipogryfa. Wyszkolono mnie na zwiadowcę. Kto wie, może już wtedy dęby wiedziały, co szykuje mi los... Mieszkałem wraz z rodzicami z daleka od centrum. Im dalej, tym las był bardziej niebezpieczny, bardziej realny. Nie przypominał magicznych, szmaragdowych polan. Musieliśmy tam mieszkać, było to związane z obowiązkami całej rodziny. Całego mojego rodu, rodu Illufar... Byłem zwiadowcą północno-wschodnich granic. Matka, Elthenne, medykiem wspomagającym obrońców na wschodzie. Ojciec, Silvanus, łucznikiem stacjonującym na północy. Od niego nauczyłem się strzelać... Mimo, ze czasami było ciężko, byliśmy szczęśliwi. Co do walki... Wielu było łasych na nasz teren. Na kartach historii Yist'an widnieje wiele wojen, jednak ja nie przeżyłem żadnej z nich. Jeden z moich zwiadów źle się dla mnie skończył. Ten dzień już na zawsze zmienił moje życie. Ale to już materiał na inną historię... 

Smoczym jeźdźcem stał się w Ordo Luce Tenebris, gdzie został przeniesiony przez Almariel i Mulkhera po ataku okolicznych potworów. Złączył się z Eldarem, synem Jivrega i Luthien, który jako ostatni ze swojej rodziny przebił się przez skorupę jaja. Wiedli szczęśliwy żywot w Zakonie Światła Mroku, przebyli pełne szkolenie. Po śmierci, a następnie wskrzeszeniu ich mentorów, przybyli do Ordo Corvus Albus, podążając za innymi ich członkami, którzy sprzeciwili się samej śmierci… Teraz stanowią jeden z filarów Białego Kruka.


http://tsaoshin.deviantart.com/


Imię: Eldar
Wiek: 400 lat
Płeć: Samiec
Rasa: Leśny Smok Górski
Opis wyglądu: Neonowe ślepia skrzą się niczym dwa niebieskie kryształy, bądź najjaśniejsze gwiazdy firmamentu. Łuski zmieniają kolor w zależności od pory roku – jest to niezwykła cecha odziedziczona po przodkach ojca Eldara, pradawnych leśnych smokach lasu Amell; zwykle przybierają barwy podobne do tych, które zdobią lasy. Okolice pyska otaczają żółte błoniaste krezy i różnej wielkości rogi. Zielone wargi skrywają rzędy szpilkowatych kłów. Stracił zielone futro, niegdyś ciągnące się od gardzieli do podbrzusza, na rzecz twardych, kościanych płyt, przypominających zbroję. Membrany skrzydeł mają niezwykłą barwę, w cieniu określaną jako brunatną, a w słońcu jako miodową; są upstrzone ciemnymi plamkami i sieciami cienkich żył. Linię grzbietową zdobi rząd brązowych kolców, przerzedzający się w połowie ogona, by na jego kocówce przeobrazić się w pierzasty wachlarz. Z ramion, łokci, ud i nasad skrzydeł wyrastają kępki miękkich piór. Postura smoka zapewnia mu równowagę między siłą a zręcznością. Eldar często prezentuje się w pokaźnym naszyjniku z obkutym w wisior szmaragdem, którego otrzymał od swojego jeźdźca na ich pierwszej misji. 
Umiejętności: Pełne wyszkolenie bojowe i na smoka jeździeckiego. Posługuje się Magią Natury w stopniu zaawansowanym oraz uniwersalnymi zaklęciami obronnymi i bojowymi manipulującymi energią. Brak szczególnych atrybutów ciała nadrabia potencjałem magicznym i maskującym ubarwieniem, często pozwalającym mu na atak z zaskoczenia. 
Zdolności specjalne: Potrafi lekkim podmuchem z nozdrzy dawać życie młodym listkom i roślinom, również je w ten sposób uleczać. Podobnie jak ojciec posiada umiejętność wytwarzania jasnożółtych ogników. Jednakże w odróżnieniu do Jivrega, nie potrafi ich kontrolować, pojawiają się samoistnie w momentach silnych emocji, tworząc za nim świetlisty płaszcz. Zieje lodowymi płomieniami, co odziedziczył po matce. 
Charakter: Trudny do jednoznacznego określenia. Kiedyś był niczym czysta dusza, w pełni wierząca w jasną stronę świata, tryskająca optymizmem, pełna nadziei, woli życia i chęci pomocy; niedotknięty skazą zła, nieznający cierpień ani smutku żył w ułudzie wiecznego szczęścia. Ten okres minął bezpowrotnie wraz z pierwszą krzywdą wyrządzoną jego rodzinie. Stał się poważny, drażliwy, małomówny i jeszcze bardziej uparty. Chłodny. Przywdział lodową skorupę, by ochronić się przed resztą świata. Coraz częściej wszczyna kłótnie i bywa agresywny. Ponadto dopisać jeszcze trzeba skłonność do dramatyzowania, która wraz z poprzednimi aspektami czyni z ów rozchwianego emocjonalnie osobnika istną mieszankę wybuchową. Jest nad wyrost dumny. Urażony nie potrafi przebaczyć, nie chce słuchać, w kółko obwinia innych i nie szuka źródła waśni w sobie. 
Ostatnimi czasy można przyłapać smoka na pedantycznym i przesadnym dbaniu o kosztowną błyskotkę, podarowaną przez jego jeźdźca. Gdy ktoś zdecyduje mu się przeszkodzić w codziennym rytuale czyszczenia naszyjnika, może spodziewać się poirytowanego prychnięcia i serii uszczypliwych słów. Malgran począł się zastanawiać: czy Eldar przywiązał się do tej rzeczy, bo dostał ją od niego, czy dlatego, że zachwyca swym kunsztem? A może dlatego, że jest kosztowna? W końcu historie o perwersyjnym wręcz zamiłowaniu smoków do bogactw są znane w całym Killinthorze...
Hierarchia: Mag, dyplomata.
Historia: Krótka, Eldar to jeszcze młodzik, przynajmniej duchem, mimo, że sam uparcie twierdzi inaczej. Jak opowiedzieli mu rodzice, urodzony w opuszczonym gryfim gnieździe, razem ze swym bratem Lhunem i siostrą Arsi. Syn Jivrega i Luthien, stał się połączeniem ich nadzwyczajnych cech, będąc zarówno lasem, jak i górą, a jak się później również okazało, migotem gwiazd. Przekazany dwukrotnie hodowli Zakonu Światła Mroku, raz przed nastaniem Ciemności, drugi zaraz po jej odejściu... Przeznaczenie połączyło go z Leśnym Elfem, wyczuł w jego sercu tego, który zasłużył. W Ordo Luce Tenebris razem przebyli pełne szkolenie. Po śmierci, a następnie wskrzeszeniu ich mentorów, przybyli do Ordo Corvus Albus, podążając za innymi ich członkami, którzy sprzeciwili się samej śmierci... Teraz stanowią jeden z filarów Białego Kruka. Obecnie rozgrywa się kolejny ważny rozdział w jego życiu, zapoczątkowany budzącym wiele kontrowersji, rodzącym szeregi konfliktów pojawieniem się jeźdźca jego siostry Arsi, niegdysiejszego smoczego łowcy... 


23 komentarze:

  1. Na zewnątrz na dobre rozszalała się wichura. Grube płatki śniegu przykrywały świat białym puchem, a niemiłosierny wiatr targał nimi we wszystkie strony co chwilę zmieniając kierunek. Większość istot siedziała w Zamku grzejąc się w cieple, wychodząc na zewnątrz jedynie z przymusu. One nie były wyjątkiem tego dnia. Sir'ca kucała na podłodze obok stery długich łodyg obsypanych kwiatami. Zabrała wrzosy z krainy dwóch księżyców, ale jeszcze nie miała planu co z nimi zrobić. Baldis nie pochwalała przenoszenia czegokolwiek z inny światów. Driada musiała wysłuchać długiego wykładu o kruchej równowadze w przyrodzie i musiała obiecać, ze nie pozwoli by w jakikolwiek sposób rośliny zaczęły rosnąc tutaj bez odpowiedniej opieki. Jakby sama o tym nie wiedziała. Driady były szczególnie wyczulone na takie rzeczy,a ona nie miała zamiaru ich tutaj hodować. Chciała je zbadać, poznać właściwości. W końcu nigdy nie wiadomo co może okazać się przydatne. Obróciła kolejną gałązkę by równomiernie wyschła. Wstała i podeszła do smoczycy, która korzystając z chwili spokoju drzemała na posłaniu, ukryta wśród bujnie kwitnących roślin i różnych pędów. Sir'ca zastanawiała się czy nie spróbować wyciągnać smoczycy do łaźni, nie sądziła jednak w powodzenie tego pomysłu.
    Wyjrzała przez okno. Śnieg sypał tak gęsto, że ledwo widziała najbliższe drzewa, które odznaczały się jedynie zarysem na tle mroźnej ściany. O mało nie krzyknęła, kiedy przed jej oczami, jakby znikąd pojawił się Eldar. Kiedy zawisł z oczekiwaniu, bez namysłu podeszła do okna i je otworzyła. Baldis podniosła głowę zdziwiona zachowaniem Sir'cy nie do końca wierząc, że driada ma zamiar wpuścić do środka mróz i śnieg. Smok wpadł do środka jak wichura, która go tutaj przywiodła. Zaczął szybko i nerwowo opowiadać co się wydarzyło, a Sir'ce o mało nie zatrzymało się serce, gdy zobaczyła nieprzytomnego elfa.
    -Ale Eldarze, ja nie umiem leczyć magią. Powinienieś udać się z tym do... Aerlin.- Mówiła już jednak po próżnicy. Smoka już nie było w komnacie. Podeszła szybko do Malgrana, podniosła go lekko, aby obejrzeć rany na plecach. nie było dobrze, rany szarpane bardzo krwawiły, a i w gojeniu sprawiały wiele kłopotu... Aerlin by pomogła o wiele lepiej... Westchnęła cicho, spojrzała na Baldis, która podeszła do niej i przyglądała się zaniepokojona elfowi.
    -Będziesz musiała mi pomóc, Konwalio. Trzeba będzie go obrócić i położyć na łóżku. Nie wygląda to dobrze, będzie gorączkował... Czym on się tak załatwił? Co go zaatakowało? Przynieś mi proszę tą moją torbę z maściami.
    -"Miejmy nadzieję, że jak Eldar wróci dowiemy się czegoś więcej. Gdzie masz tą torbę?"
    ***
    Minęło sporo czasu, zanim Sir'ca nie uporała się z ranami Malgrana. Wykorzystała maści tamujące krwawienie i uśmierzające ból, podała mu napar zapobiegający gorączce. Obłożyła wszystko rośliną przyśpieszającą gojenie. Ręka faktycznie była złamana. Driada ją nastawiła i obwiązała sztywnym pnączem. Malgran jęknął kiedy to robiła, nie oprzytomniał jednak. Na domiar złego chyba łapała go gorączka. Mimo jej starań, dojście do siebie zajmie elfowi ładnych parę tygodni. Chyba, że wcześniej zdecydują się jednak pójść do Aerlin.
    A Eldar jak na złość się nie pokazywał.

    OdpowiedzUsuń
  2. Siedziały obydwie w ciszy, pogrążone w myślach i pytaniach, które wirowały w ich głowie. Sir'ca piła powoli napar, który przynosił ukojenie zarówno mięśniom po wysiłku, jak również uspokajał umysł i koił nerwy. Driada spojrzała z niepokojem na elfa, kiedy ten zaczął majaczyć i rzucać się przez sen. Wiedziała, że moment ten nastąpi prędzej czy później... Przy takich ranach zawsze następował... Podeszła i zdjęła z czoła Malgrana ciepły już okład, zanurzyła materiał w zimnej wodzie wypełniającej naczynie na nocnym stoliku. Ciecz wzbogacona była również roślinami i roztaczała wokół delikatną woń, driada wiedziała, że ich działanie będzie znikome, jednak zawsze mogły chociaż troszeczkę pomóc rannemu. Położyła okład ponownie na rozpalonym czole Malgrana. Szarpnął się czując zimny materiał, jednak po chwili uspokoił się wyraźnie. Chłód dawał ukojenie. Sir'ca wróciła do swojego naparu i pociągnęła solidny łyk. Zaczynała denerwować się na Eldara, że nie pokazał się do tej pory i co takiego ważnego zajmuje teraz jego myśli. Będzie musiał im wiele wyjaśnić, a przede wszystkim opowiedzieć co tak urządziło elfa. I najważniejsze... czy pozostali członkowie Ordo mogą również być w niebezpieczeństwie...
    ***
    Na zewnątrz szalała wichura, wiatr przepędzał płatki śniegu w coraz to różnych kierunkach. W komnacie wypełnionej bogato wszelką roślinnością, na łóżku, pod plecioną kołdrą jasnowłosy elf trawiony przez gorączkę jęczał przez sen, zaciskał pięści, wstrząsany co chhwilę dreszczami i koszmarami... Sir'ca po raz kolejny zmieniała okład na jego głowie. I wtedy Malgran otworzył oczy, rozejrzał się nieprzytomnie po pokoju. Zdawało się, że nie do końca poznaje gdzie się znalazł. Driada nachyliła się lekko nad nim by bez trudu mógł zobaczyć jej twarz. Uśmiechnęła się lekko.
    - Spokojnie, to ja Sir'ca. Jesteś w Ordo. Bezpieczny. Zajęłam się tobą... A teraz pij.- Przytknęła mu kubek do ust, nie zwracając uwagi na skrzywioną minę jaka pojawiła się na jego twarzy, kiedy węch wyczuł niezbyt przyjemną woń naparu. No cóż, lekarstwa nie muszą być smaczne. A ta mieszanka powinna mu pomóc, przede wszystkim obniżając gorączkę, zapobiegając również wdaniu się zakażenia. Driada nawet nie zwróciła uwagi na ciemny kształt, który pojawił się za oknem. Dopiero jak jej ciało otulił mroźny powiew powietrza, spojrzała na Eldara, który został wpuszczony do środka przez Baldis. Baśniowa przyglądała się chwilę młodemu smokowi, po czym się odezwała.
    -"Zdaje się, że jesteś nam winien wyjaśnienia, Eldarze. Co się stało? Skąd Malgran ma te rany? Czy inni cżłonkowie Ordo są również zagrożeni? No mów wreszcie!"
    Sir'ca przyglądała się młodemu smokowi, tak bardzo się zmienił od kiedy go ostatni raz widziała. Przede wszystkim sprawiał wrażenie wychudłego i zmęczonego. Eldar wpatrywał się w elfa z widoczną troską. Driada wyciągnęła rękę w stronę Baldis dając znak by dała mu jeszcze chwilę spokoju, by mógł przekonać się, że Malgranowi już nic nie zagraża. W komnacie rozległ się jej melodyjny głos.
    -"Opatrzyłam ranę i nastawiłam ramię. Minie wiele dni zanim dojdzie do siebie, ale nic mu nie będzie. Trochę ćwiczeń, może trochę leczniczej magii i wszystko będzie w porządku. Teraz gorączkuje co jest normalne przy takich ranach. Majaczy i rzuca się we śnie, ale nic niepokojącego sie nie dzieje. Właśnie się obudził, możesz do niego podejść. Dałam mu naparu ziołowego, niedługo powinien ponownie zasnąć. Wtedy będziemy mieli czas, żeby porozmawiać."- Wstała z łóżka i odsunęła się robiąc miejsce Eldarowi. Sama podeszła do Baldis zgarniając po drodze kubek z swoim naparem. Pogładziła ją po szyi chcąc uspokoić. Pośpiech w takich sprawach był złym doradcą, a dla tej pary teraz najważniejsze było by mogli przekonać się że drugiemu nic złego się nie stanie.

    OdpowiedzUsuń
  3. *Ze względu na swoje gabaryty, Byron zajmował znaczną część pomieszczenia. Imponujący, dumny, waleczny do końca - to jedyne pozytywne cechy, jakimi można było go określić. Niestety, te negatywne znacznie przeważały. Przez cały czas przebywania w zamknięciu ani na chwilę nie spokorniał, wciąż szarpał cielskiem w każdą możliwą stronę. Niczym nie przypominał pobratymca, który tutaj urzędował. Tylko raz zareagował inaczej niż złością: gdy przywiązany do krzesła mężczyzna gwizdnął, bo przeszkadzał w rozmowie z jakimś aniołem. Smok jednak szybko stracił zainteresowanie sprawą, na nowo zajmując się wojną z łańcuchami. Przez zmyślny manewr ciałem, gniazdo łańcucha zabezpieczającego ogon poszybowało w powietrze razem z mniejszymi kawałkami podłogi. Furia kilkukrotnie uderzył nową bronią w posadzkę, po czym rozpoczął bój z resztą klamer.* Bardzo boli...? *To niewinne zdanko wypowiedział prowodyr całego zamieszania. Demon, pochylony do przodu, z klatką piersiową przyciśniętą do kolan i szpiczastymi uszami postawionymi na sztorc, ciekawie spoglądał na elfa błyszczącymi oczami. W drapieżnym, acz dość wesołym uśmieszku pokazał kły, kiedy w końcu uchwycił wytrącone z zamyślenia spojrzenie kolejnego gapia. Niesiony przez niego zapach lasu zdradził go na jeszcze przed wejściem do pomieszczenia, ale żeby go dojrzeć, Dinigon musiał mocno wyciągać szyję. Skrzydlaty krzykacz i kichająca smoczyca mu zasłaniali, a demon nie zamierzał siedzieć bezczynnie w oczekiwaniu na kiepską ripostę. Machnął ogonem na tyle, na ile pozwalały więzy.* Tak... Tak, ty. To ja cię tak urządziłem czy mam jeden grzeszek mniej? Jeżeli ja, ta skrzydlata cholera, bohater uciśnionych w mordę kopany, zabije mnie samym gadaniem... *Wyprostował się, z zainteresowaniem obserwując przyszłego rozmówcę. Entuzjazm mocno przygasł, kiedy dostrzegł zielone oczy i ostro zakończone uszy. "Elf", pomyślał z niesmakiem, "Czy inne rasy wyginęły, że zostały tylko Kundle i elfy? Na jakim świecie przyszło mi żyć!". Otrząsnął się, bacznie śledząc niepewne, ciężkie i pozbawione rytmu kroki elfa. Jeszcze raz dla pewności powęszył w powietrzu. Dobrze rozpoznał dławiące go i nęcące zarazem wonie; sosnowe szpilki i krew, mocno przytłumiona przez zioła lecznicze. Mężczyzna musiał oberwać, całkiem niedawno, raczej nie od niego. A może? Kto to wie, już stracił rachubę... Przez chwilę mierzył go wzrokiem. Gdyby miał krzyczeć, wydzierałby się na początku zamiast obserwować Furię.* Przyglądałeś się Byronowi. Wyglądasz na rozsądnego faceta, nie jak ten przygłupi skrzydlaty, co nie może znieść faktu, że ktoś go postrzelił i drze jadaczkę od dłuższego czasu - swoją drogą, tylko powietrze marnuje. Dam ci radę: jeżeli lubisz żyć, nie podchodź bliżej. To bydle może i jest zajęte szarpaniem łańcucha, ale jak poczuje krew... cóż... możemy mieć problem. Nie bez powodu ma Furia na drugie. *Demon machnął na boki ogonem i przekrzywił lekko głowę, jak gdyby rozbawiony miną elfa, mimo że nie zdefiniował jej w konkretny wyraz.* Nawet ja z tej odległości czuję zapach tych twoich okładów, opatrunków czy jak to zwiecie. Trochę krwi też. Jesteś... *Zaciął się na kilka sekund, usiłując sobie przypomnieć właściwie słowo. Ludzki, czy też Język Powszechny, mimo wieków praktyki, wciąż czasem sprawiał mu problemy, a szczególnie ten jeden wyraz. Ćmiący ból promieniujący z głębokiego rozcięcia na czole nie ułatwiał sprawy. Cholerny anioł, dopóki się nie zaczął wytrząsać było dobrze...* Ah! Już pamiętam! Jesteś przesadnie wyprostowany. Płaszcz powinien spływać prosto ku ziemi, ale niewielkie zagięcie mniej więcej na wysokości klatki piersiowej sugeruje problemy z ręką. *Uniósł do góry brew, jakby szukał jeszcze jakieś widocznej niezgodności w postawie elfa. Jeżeli znalazł, nie powiedział...*

    OdpowiedzUsuń
  4. *Nie widział potrzeby przeciągania tematu postrzału. Nie on atakował, krzykacz może wypchać się tym argumentem, jeżeli zamierzał go użyć. Z trudem ignorował fakt, że rozmawia z elfem. Nie wierzył w to, tolerowanie tego gatunku. Ale nie grymasił, był zbyt leniwy... Mruknął pod nosem, przekrzywiając głowę do tego stopnia, by mógł podrapać swędzący go policzek o ramię. Przypominał przy tym kota, podobnie jak wieloma odruchami. Wciąż z niejakim zainteresowaniem słuchał elfa. Żywo popatrzył na rozmówcę, kiedy poruszył zagadnienie poturbowania jakiegoś Eldara.* Edgara? Trochę huczy mi we łbie... Eldara mówisz? To twój smok? Byron coś warknął, że rozjazgotany szkrabik skoczył mu na plecy i gryzł po skrzydłach. Pamiętam tylko jakiegoś smoka, co wyrąbał sobą kilka drzew i zarył w ziemi pod moimi nogami. Na kolor nie zwracałem uwagi, może to nie twój pupil... Czy walka była wyrównana? Jednego Byrona zaatakowało kilka osób, z tego co widzę. Wy Killinthorczycy dziwnie pojmujecie "równość", ale właściwie to nie obchodzi mnie to. *Bez większego celu zaczął stukać pazurami podłokietniki. Po raz niezliczony białe, ostre uzębienie pokazało się światu, kiedy odrzucając głowę do tyłu, wybuchnął zaraźliwym śmiechem. Elf go bawił, jawnie i szczerze. Wciąż chichocząc, z oczami lekko szklanymi od łez wesołości, skupił się na rozmówcy.* Czy Byron "daje mi się ujeżdżać"? Dlaczego miałby nie dawać, co? Kompletnie dziki jest, prawda, miewa humory cały czas, a perspektywa robienia czegoś, co mu nie przypada do gustu, doprowadza go do szału - widać to z resztą. Zmyślne bydle z iskrą, kłótliwe w cholerę... jak rozkapryszona starsza baba. Odpowiedz mi szczerze: zdobywałeś kiedyś górę na pieszo? Jazda na Byronie to to samo, wydaje się i jest prawie niewykonalne, ale jakoś da radę... A uprzykrzanie życia i spostrzegawczość mam we krwi. *Kiedy to mówił, zaszła w nim jakaś zmiana. Przygarbiony lekko, czaił się niby kocur. Uśmieszek nabrał szaleńczego charakteru, piwne oczy wyrazu obłąkania. Ogon uderzał energicznie na boki, raz po raz waląc w nogi krzesła. Nie wesołek, a wariat spoglądał na elfa. Demon wrócił do normalności równie szybko, co zdziczał. Otrząsnął się lekko. Mało brakowało, a na rzecz formy cienia, straciłby to nieliczne ubranie, co miał na sobie... Byron nie zwracał na Dinigona i elfa krzty uwagi. Groteskowo przycupnięty, jakby myślał, że jest kruszynką, niestrudzenie przechylał się do tyłu. Ciągnął łańcuchy krępujące przednie łapy. Metal skrzypiał niemiłosiernie, gdy duże ucho gniazda powoli traciło kształt. Tylko chwile dzieliły je od rozerwania.*

    OdpowiedzUsuń
  5. Sir'ca uśmiechnęła się lekko kiedy Eldar wysuszył kałużę, która powstała w wyniku jego wejścia. Driada nie spodziewała się, że w takiej sytuacji smok będzie przejmował się czymś tak banalnym jak trochę wody na posadzce. Wtedy dotarło do niej, jak bardzo się zmienił od kiedy ostatnio ze sobą rozmawiali, że tak naprawdę w ogóle nie wie jaki teraz jest...
    Kiedy Malgran usnął, gestem uspokoiła go dając znak, że reakcja elfa jest jak najbardziej prawidłowa po podanych ziołach. Później skupiła swoja uwagę na słowach smoka, chcąc nie przegapić najdrobniejszego szczegółu.
    Kiedy Eldar skończył, w komnacie zapadła cisza. Wydawało się, że powietrze jest tak gęste, że ciężko było oddychać. Pierwsza odezwała się Baldis.
    -"Powinniśmy powiadomić Starszyznę... Nie wiemy czym może skutkować taki atak, a co jeśli ten obcy przybędzie z odsieczą? Jeśli zabiłeś to zwierze, to może powinniśmy obejrzeć truchło. Może ktoś to rozpozna i naprowadzi nas to na trop."- Sir'ce zdawało się, że Eldar poruszył się niespokojnie słysząc słowa smoczycy. Spojrzała na śpiącego Malgrana. Nie dowiedzą się co dokładnie tam przeżył, co najmniej przez najbliższą dobę.
    Podeszła do Eldara i delikatnie położyła mu dłoń na szyi. Nie była do końca pewna, czy smok pozwoli jej na ten rodzaj kontaktu, czy się od niej nie odsunie, ale instynktownie czuła, że może w tej chwili czegoś takiego
    potrzebować.
    - Myślę, że powinniśmy zaczekać, Bal. Nie wiemy dokładnie co tam się
    wydarzyło. Możliwe, że jutro Malgran odzyska przytomność i dowiemy się
    czegoś więcej. Uważam, że Starszyzna powinna się dowiedzieć przede wszystkim od nich co się stało. Myślę, że Malgran zgodzi się z nami, a na razie nie ma co niepotrzebnie martwić naszych przywódców.- Smoczyca westchnęła głośno i pokręciła głową.
    -No dobrze, tylko niech później nie patrzcie na mnie, jak Mulkher się wścieknie.
    Sir'ca zaśmiała się cicho i puściła do smoczycy oczko. Chciała rozładować trochę napięcie, dodać im pewności siebie, chociaż sama miała wrażenie, że to właśnie potrzebuje jej najwięcej. Spojrzała na Eldara.
    -Rany raczej nie wyglądają na zakażone, chociaż najwcześniej będę mogła coś powiedzieć dopiero rano. Gorączka i majaczenie jest czymś normalnym po takim urazie. Dzisiejszą noc powinien raczej zostać tutaj, będzie potrzebował sporo naparów i nieustannego czuwania. Magia Aerlin pomogła by mu o wiele bardziej, zioła działają wolniej. Szanuje jednak twoją decyzję i nie chcę się wtrącać. Myślę, że jutro będziesz mógł go zabrać już do siebie, a teraz sam idź odpocznij. Na pewno jesteś zmęczony po tylu wrażeniach. Ja się nim zajmę, nie musisz się martwić.

    OdpowiedzUsuń
  6. *Bez przerw obserwował elfa, chyba nawet nie mrugał, łowił każde słowo i gest. Na ziewnięcie zareagował pacnięciem ogona. Badali się wzajemnie, co było miłą odmianą, spotkać kogoś równie ciekawskiego co on sam. Szkoda, że nie tak bystrego... Oczy Dinigona błysnęły czystym cwaniactwem i satysfakcją.* Uprzejmości było w tym tyle, co z mojej strony. Czyli nic. Za szybko odwracasz się od przeciwnika i go pouczasz - nie powiesz mi, iż tego przed chwilą nie zrobiłeś... *Cokolwiek zamierzał dodać, odpuścił sobie, zainteresowany postaciami skrzydlatej kobiety i jej towarzysza. Przez chwilę obchodzili go tylko oni. Dinigon odważnie, bądź głupio zależy jak na to patrzeć, wszczął awanturę domagając się swoich rzeczy, a przynajmniej chciał odzyskać zbroję, do czego nagle i nie wiadomo dlaczego było mu śpieszno. Oliwy do ognia dolał Byron; stwór po raz kolejny wykazał potężną siłę, kiedy rozerwał na kawałeczki magiczną klamrę na pysku, a pojedynczym ryknięciem wprawił solidną, wiekową budowlę w drżenie. Agresja kipiała z każdej cząsteczki ciała smoka. Słowa ociekały furią, poniekąd uzasadnioną - żadne dzikie stworzenie, nagle zamknięte w klatce, nie będzie grzecznie siedzieć... Ale najwięcej zła wyrządził klocowaty mężczyzna w czerni. Demon nie rozumiał jakim cudem ten typ umknął jego uwadze, przecież drobiażdżkiem nie był, tym bardziej na tle szczupłych sylwetek pozostałych gapiów. Może przez zachowywaną przez siebie ciszę? Stulił uszy do oporu, energicznie uderzał ogonem o podłogę, warczał wystarczająco głośno, by każdy zebrany słyszał. Puścił w niepamięć to, że dotykał jego rzeczy. Rozjuszyło go ujawnienie planu. Wściekle wbijał paznokcie w podłokietniki. Mężczyzna musiał przejrzeć jego plan, w co wątpił. W takim razie MUSIAŁ kiedyś mieć do czynienia z demonem, inaczej nic by nie wypatrzył... Albo był cholernie dobrym obserwatorem. Pomimo targającej nim złości, zdobył się na krnąbrny uśmieszek.* Tak, przegrał. Nie ze mną, tylko ze sobą, ze swoją naiwnością. Ja na tym tylko korzystałem. *Warknął. Zawistnie wpatrzony w mruka, zignorował zdezorientowane spojrzenia. Jeżeli potrzebowali chwili, aby pogodzić się z wystrychnięciem na dudka, to ich problem.*

    OdpowiedzUsuń
  7. Aeden... *Szepnęła, bardziej do siebie, niż do swego parzystokopytnego przyjaciela. Wiedziała, że posiadał nieprzeciętną inteligencję, jaką zazwyczaj charakteryzowały się magiczne zwierzęta, zaś prosta magiczna formułka nie zrobi na nim większego wrażenia. O dziwo na jej głos zareagował. Parsknął cicho, jedno ucho czujnie zbierało informacje ze świata dookoła, drugie zaś nastawił z zainteresowaniem ku niej. Uśmiechnęła się do siebie. Poklepała ryżego ogiera po szyi.* No to w drogę.
    * Końskie kopyta niekiedy z trudem przedzierały się w gąszczu, brnąc przez błotnistą ziemię, z charakterystycznym cmoknięciem. Dźwięk ów ginął jednak, zagłuszane przez szum kropel bijących w liściaste baldachimy drzew. Niebo pękało, pioruny niestrudzenie rozcinało je swymi jasnymi, ostrzejszymi niźli brzytwy gałęziami, a błysk rozświetlał otaczający świat przerażającym, martwym światłem. Niekiedy odbijał się złowieszczo w okrągłych ślepiach niezydentyfikowanych stworzeń, uchwyconych kątem oka, by po chwili zniknąć w ciemnościach. Im dalej zachodzili, tym coraz mocniej zaczynała odczuwać wewnętrzną niepewność i czyjąś obecność. Oblepiała ze wszystkich stron, sprawiała, że serce przyspieszało, a mięśnie się napinały, gotowe do szybkiej reakcji. Dopiero telepatyczna wiadomość od Malgrana wyrwała ją ze świata czujnej obserwacji. Skierowała na niego spojrzenie i uśmiechnęła się w ten dziwny, zwierzęcy sposób.* ‘Gotowa.’ *Pojedyncze słowo powędrowało na myślowej macce, która subtelnie musnęła umysł Malgrana. Odetchnęła głęboko i końcem języka oblizała usta, smakując deszczu. *

    OdpowiedzUsuń
  8. *Dość mocno przygarbiony, gdyż był mężczyzną wysokim, a stołu w kuźni nie przystosowano dla osoby jego gabarytów, skrupulatnie odrysowywał na metalowej blaszce fantazyjny wzór. Miało to być zwieńczenie najnowszego wynalazku, którego pomysł zrodził odrobinę szaleńczy umysł Atona. Pozazdrościć mogły nawet gobliny. Mężczyzna niemrawo wodził ręką po stole, po omacku szukając okrągłego pilnika. Znalazłszy go na krańcu blatu, chwycił i pewnie począł piłować oporny kawałek stali, całkowicie tracąc przy tym poczucie czasu... Wystarczyło otworzyć drzwi, by na korytarz buchnął upał. Próżno szukać w kuźni świeżego powiewu. Płomienie w nigdy nie wygaszanym piecu bez przerwy nagrzewały powietrze, które z braku bądź kiepskiej wentylacji, wydawało się stać w miejscu. Wśród intensywnego zapachu dymu i metalu, można było wyczuć delikatną, przytłumioną przez wszystko woń potu - rzecz oczywistą, wybaczalną i naturalną, kiedy ktoś pracuje w kuźni przez większość dnia w takiej wysokiej temperaturze. Sylwetka Atona wyraźnie odcinała się na tle szalejącego w piecu ognia. Stał przy stole i przy pomocy dość długiego pręta powoli wkręcał coś w kawałek drewna. Dopiero po dłuższym przyjrzeniu się można było stwierdzić, iż owa belka to rdzeń podejrzanie masywnej kuszy, a mocowane elementy są w istocie pięknie rzeźbionymi okuciami. Oczy Atona, oderwane od pracy po raz pierwszy od wielu godzin i skupione na elfie, zajarzyły się bladym błękitem, kiedy Malgran się odezwał. Mężczyzna nie sprawił wreżenia osoby skorej do rozmowy, nie mówiąc już o udzielaniu pomocy. To jednak miało się szybko zmienić; machnął ręką w kierunku końca stołu, przy którym pracował. Na blacie, prócz leżących wszędzie narzędzi i szkiców, stały dwa kubki i zakorkowana butelka - alkohol zapewne.* Nie rozgadywanie się raczej nie jest w Twoim stylu, Malgranie, jeżeli wiesz, co mam na myśli... *Odparł z typowym dla siebie mrukiem, nie mając w głosie ani sarkazmu ani krytyki, raczej coś na kształt rozbawienia.* Nie wiem, jak to się ma w elfiej kulturze, ale gdziekolwiek bym nie był, nigdzie nie ubijano targów o suchych ustach. Znajdź stołek, usiądź i nalej sobie czegoś mocniejszego niż te ziołowe herbatki, którymi ostatnio się raczyłeś. Dopiero wtedy powiesz mi, czego chcesz. *Odwrócił się znowu w kierunku pieca i kilkukrotnie nacisnął nogą miech, by podsycić płomienie. Jeszcze tylko kilka metalowych elementów dzieliło go od ukończenia pracy i przyjęcia kolejnego zlecenia, tym razem od członka Ordo.*

    OdpowiedzUsuń
  9. Szła korytarzem pogrążona w myślach, analizując treść ostatnio przeczytanej baśni. Jej krokom towarzyszył jedynie cichy szept jej pawich piór. I gdyby Malgran do niej nie podbiegł, pewnie w ogóle by go nie zauważyła. Wyszedł z biblioteki... Domyślała się czego szukał i dlaczego przesiadywał tam godzinami. Kwestia zagadkowego ataku, którego był adresatem ciągle pozostawała tajemnicą. Smoczyca milczała na ten temat, chociaż wiele razy chciała opowiedzieć wszystko Mulkherowi. Jej zdaniem tego rodzaju sytuacje nie powinny być kamuflowane przed Przywódcami. Obiecała jednak, że się nie wygada.
    Elf tymczasem sprawiał wrażenie zadowolonego z ich spotkania i zagadnął ją wesoło. Pewnie nie zdawał sobie sprawy z faktu jak bardzo namieszał w życiu Sir'cy.
    -"Ashe Malgranie. Pogoda istotnie nam dopisuje. Jakieś postępy w poszukiwaniach?"- Uśmiechnęła kiedy zapytał o driadę.-"Myślę, że sam powinieneś jej zapytać. Dawno jej nie odwiedzałeś."

    OdpowiedzUsuń
  10. *Uśmiechnął się dość sztucznie, rzec by można brzydko. Trudno powiedzieć czy była to wina braku wprawy, czy też zabieg celowy. Jeden jedyny raz rzucił okiem na elfa przez ramię, w milczeniu obserwując jego pogoń za stołkami. Nie wiedząc czemu przypominał mu trochę rozentuzjazmowane dziecko, które czym prędzej chce wykonać zlecone zadanie, by otrzymać nagrodę. Dzieci. Instynktownie spojrzał z sentymentem na leżący na innym stole czarno-srebrny kostur, ozdobiony metalowymi, fantazyjnie wygiętymi nićmi, groźnym szpikulcem na końcu i ptasimi szponami, zazdrośnie ściskającymi kryształową kulę. Posępne myśli na chwilę zaćmiły mu umysł, lecz zaraz otrząsnął się i z cichym prychnięciem mocniej nacisnął miech.* Szacunek. Różne kultury interpretują go inaczej. W Killinthorze... *Zrobił pauzę, nie mogąc znaleźć właściwego określenia. Gorączkowo przeszukiwał pamięć, lecz żadne słowo nie oddawało w pełni tego, co chciał powiedzieć, o co chodziło. A przynajmniej żadne, którego mógłby swobodnie użyć, bez posądzania o brak kultury osobistej. W końcu poddał się, machnął ręką. Z urodzenia był wieśniakiem, prostakiem, i z tym się nie krył.* W Killinthorze więcej szacunku mają dla siebie świnie w chlewie, niż społeczeństwo. *Rzekł z zadziwiającym przekonaniem. Co bardziej wyczulona osoba mogła w jego mruku dostrzec ślad urazy do świata, lecz o co konkretnie, to pozostawało zagadką... Specjalnie wyprofilowanym prętem pogrzebał energicznie w piecu, aż iskry pomknęły wysoko w górę, jakby usiłowały chwycić sufit w nadziei, że nie rozpłyną się w nicość. Aton chwilę spoglądał w płomienie namiętnie liżące wetknięte między węgle metalowe kawałki, po czym przysiadł się do stołu. Lecz zamiast sięgać po kubek, złapał inny fragment okucia, cieniutkie ostrze oraz drobny pędzel. Tym właśnie niepozornym "dłutkiem" począł posuwistymi, pewnymi ruchami szlifować dopiero co wyciągnięty z koryta z wodą stalowy element. Pod palcami Atona powoli wyłaniały się liście harmonijnie splecione z delikatnymi zawijasami. Zwieńczeniem tego była drobna, niezbyt odstająca od powierzchni róża. Mężczyzna nie skończył jej, na siłę odpychając ją jak najdalej, by go nie kusiła. Oparł mocno zbudowane ramiona o blat i skupił się na Malgranie. Wśród najemników funkcjonowało żartobliwe powiedzonko, że miarą wojownika nie są czyny, bo ktoś może być niezauważany przez resztę, ale stopień zniszczenia rąk, dlatego też nieświadomie i machinalnie porównał swoje dłonie do elfich. Mógł się spodziewać, iż będą w znacznie lepszym stanie; łucznicy nie wystawiali skóry na tak niszczące działanie, jak choćby mag czy wojownik, o kowalu nie wspominając. Szczególnie nie było tego widać po elfach. Gdzież tam powyłamywane, pokrzywione, pełne pęknięć, strupów i sińców ręce Atona do elfich? Ta różnica czasami go nawet bawiła...* Powiem, jeżeli posmakuje. W innym wypadku lepiej nie wiedzieć... *Wziął kubek w trzy palce i zamieszał lekko jego zawartością, spoglądając przy tym na nią jak na najzwyklejszą rzecz na świecie. Bez większych ekscesów wychylił alkohol jednym łykiem, po czym cmoknął cicho. Napój niemiłosiernie palił dziąsła, język i żołądek, pozbawiał tchu, gdyż każdy haust posyłał do płuc swoistą mgiełkę gryzącego oparu, wyciskał łzy z oczu, czasami ciekło z nosa i powodował nerwowe drgawki mięśni. Trwało to dłuższą chwilę, później pozostawał w ustach przyjemny słodkawy posmak... W każdym bądź razie tak Aton odczuwał wcześniejsze stykanie się z tym alkoholem, dłuższe spożywanie uczyniło go napitkiem nie wiele lepszym od zwykłej wody... Wydobył z srebrnego pudełeczka papierosa, po czym zapalił go i zaciągnął się mocno. Położył papierośnicę na stole. Wypuszczając pióropusze dymu przez nos, bacznie obserwował Malgrana, ciekaw jego reakcji.*

    OdpowiedzUsuń
  11. [Nie mam pojęcia jak Aerlin dostrzegła jajo w zamkniętym pudle... dlatego uznaję, że go nie widziała.]
    Gdy Mer była mniej więcej w połowie liczenia, wyraźnie wyczuła czyjąś obecność. Uniosła głowę, a jej oczom ukazała się smukła kobieta sylwetka. Po chwili zauważyła także skrzydła. Czyżby nimfa? Meredith wstała; odruchowo już zasłoniła pakunek z jajem swoimi nogami, chcąc się wytłumaczyć, zapytać... ale nieznajoma odezwała się pierwsza. Kiedy skończyła mówić, dziewczyna zabrała głos. - Na imię mi Meredith. Ja... faktycznie, szukam schronienia. Ale nie chcę, żeby było głośno o moim przybyciu. - Niezbyt pewna, co powinna teraz rzec, zerknęła na swój ładunek. Wtedy też usłyszała dziwny dźwięk, poczuła podmuch powietrza. W oczach Dith przez moment przemykały świetliste refleksy, które towarzyszyły największemu stworzeniu, jakie dotychczas widziała. Smok. Pierwszy raz miała do czynienia z przedstawicielem tych gadów. Dith czuła jego wzrok na sobie. Zaczął iść w jej kierunku, pysk jego przybrał dziwny grymas. A potem, nie mogła uwierzyć, jaszczur przemówił! Naprawdę mówił! Nie... niemożliwe. Jaszczurki nie gadają... Meredith stała jak wryta, gapiąc się na smoczysko; nie powstrzymała nawet dość niegrzecznego grymasu - jako, że miała otwarte usta ze zdumienia. Stała tak, bez słowa.

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie wiedziała, co rzec. Nie do końca pojęła słowa Aerlin. Na dodatek gad namieszał jej w głowie, nigdy nie widziała tak ogromnego stworzenia na własne oczy! Gdy tylko smok zniknął jej z oczu, odezwała się cicho. - A więc to prawda, że smoki potrafią mówić? Bo zdawało mi się, że ten mi się przedstawił. - Dodała szybko, coby uargumentować swoje pytanie. Miała dziwne wrażenie, że wyjdzie na idiotkę. Przyjrzała się uważnie temu, co pozostawił smok. Czyżby jakiś owoc? Ujęła go w dłonie i obejrzała dokładnie. Uniosła nieznaną rzec wyżej, patrząc pytająco na towarzyszkę.

    OdpowiedzUsuń
  13. *Pod pretekstem złapania papierosa w dwa palce, ukrył śmiech, lecz nie na długo, bo Atona zdradziły drżące ramiona. Opanowanie wesołości było wręcz niemożliwością, kiedy patrzyło się na Malgrana, osobnika dość ugrzecznionego i zawsze trzymającego fason, a który teraz charczał bądź zapowietrzał się. Na chwilę Atonem zawładnęła perfidna myśl, że odkrył nowy gatunek elfów, Elfa Szumiącego, ale szybko odgonił od siebie ten pomysł. Tak jak wszyscy, Malgra mógł być bardziej odporny na takie, a mniej na inne rzeczy - na przykład mocniejsze trunki. Choć najemnik wszelkimi sposobami usiłował usprawiedliwić zachowanie elfa oraz swoje, nie potrafił opanować uśmieszku na widok smarków kompana.* Masz całkowitą rację, ta butelka mi się nie udała. Ale szkoda, żeby się zmarnowało... *Bąknął niewinnie i sięgnął po alkohol. Uniósł nieco butelkę w niemym zapytaniu, czy Malgran życzy sobie dolewkę, lecz widząc potępieńcze spojrzenie, wzruszył tylko ramionami. Trudno, napije się sam. Po raz kolejny wychylił kubek wżerającego się w gardło płynu bez najmniejszych oporów czy skutków ubocznych, po czym powrócił do zaciągania się papierosowym dymem. W międzyczasie ruchem ręki odmówił poczęstowania się morelami. Nie przepadał za owocami odkąd sięgał pamięcią.* Gdybym przerzucił się na gruszkówkę, z kolei Ty i inni nie mielibyście co pić. Poza tym, to sikacz. Raz czy dwa tego próbowałem i poczułem, że moje życie stało się puste. Na trzy sekundy popadłem w depresję. *To mówiąc, w sposób zaprawdę teatralny, otworzył szeroko oczy, jakby w przerażeniu nicością smakowo-życiową owej gruszkówki zakonnej. Po chwili twarz ponownie okryła się maską spokoju, palce powędrowały ku narzędziom do rzeźbienia i niektórych z nich pieszczotliwie dotknęły.* Właściwie, jakkolwiek dziwnie to zabrzmi i mimo wielu odwiedzonych przeze mnie miejsc na świecie, rzeźbienia w metalu nie nauczyłem się nigdzie. Kiedyś terminowałem u kowala, ale to było... *Zamilkł na moment, próbując oszacować czas, który upłynął odkąd opuścił rodzinną wieś. W zamyśleniu podrapał usiany trzydniowym zarostem policzek. Nawet nie pamiętał ile lat temu był w domu.* ...cóż, dość dawno. Za to narzędzia niezbędne do pracy wygrałem od chochlika w karty. *Przekręcił się na stołku, spoglądając na wskazany przez Malgrana kostur. Po raz niezliczony naszły go dziwne myśli, pozostałości wyrzutów sumienia zmieszane z rozczarowaniem. Z powrotem odwrócił się do stołu, oparł od niego i przygarbił. Wyjął niedopałek z ust i wrzucił go w ognie pieca. Mruknął, a jego głos był bardziej grobowy niż zazwyczaj.* Kostur jest dla mojego syna.

    OdpowiedzUsuń
  14. Widziała jak Malgran wyraźnie się zdenerwował kiedy zapytała go o poszukiwania. Nie mogła nic poradzić na to, że sprawa ją niepokoiła. Że drażniła ją cisza, jaka zapadła po całym wydarzeniu. Atak oczywiście mógł być przypadkowy, jednak mógł zapowiadać również zupełnie coś innego. Tym bardziej, że na terenie Ordo nic takiego raczej się nie działo. Z drugiej strony, minęło już trochę czasu i nawet powiadomienie Przywódców teraz o całym wydarzeniu nic by już nie zmieniło. Jakiekolwiek ślady już dawno zniknęły , a nic nie zapowiadało żeby sytuacja miała się powtórzyć. "Nie ukrywam, że sprawa mnie niepokoi. Z pewnością wiesz od Eldara, że chciałam o wszystkim powiedzieć Starszyźnie. Jednak on był innego zdania. Czas pokaże, kto miał słuszność. Miejmy nadzieję, że taka sytuacja nie będzie miała ponownie miejsca. Ordo i jego członkowie powinni pozostać bezpieczni zwłaszcza tutaj." Przerwała dopiero, kiedy w ręku elfa pojawiły się gałązki usiane kwiatami. Uśmiechnęła się lekko widząc jak Malgran wyciąga w jej stronę dłoń z jedną z nich. Delikatnie ujęła podarunek. "Dziękuję. Sir'ca często zapuszcza się ostatnio wgłąb lasu. Możesz sprawdzić, czy nie ćwiczy umiejętności strzelania z łuku. No cóż... Jesteś pewien, że to nie wy sami staracie się, by wasze drogi się nie zeszły? Ale zdaje się, że nie jest to moja sprawa." Zaśmiała się pod nosem. Zaczęła iść dalej korytarzem. "Szukaj w lesie, jeśli będzie chciała to ją odnajdziesz." To były ostatnie słowa jakie dotarły do uszu jasnowłosego.

    OdpowiedzUsuń
  15. Świst... naciągnięcie cięciwy, wycelowanie, świst... i tak bez końca... Dopóki starczy strzał w kołczanie. Byle tylko nie myśleć... Sięgnęła ręką po kolejną strzałę, jej palce nie natrafiły na tak bardzo znajome lotki. Wystrzeliła kolejną serię, odetchnęła głęboko, opuściła ręce dając odpocząć zmęczonym mięśniom. Najeżona słomiana kukła wyciągała niemo słomiane ramiona w stronę słońca, jakby chciała poskarżyć się na swój marny los. Sir'ca czasem jej zazdrościła. Wykonując machinalnie wyuczone ruchy czasami właśnie tak się czuła. Nie myślała wtedy i to było dla niej wybawieniem. Wszystko ostatnio się skomplikowało, wszystko było nie tak jak powinno... Spędziła z jasnowłosym elfem noc, szukając ukojenia, ucieczki przez Ermonem... Ale ukojenie i spokój nie przyszło, zamiast tego pojawiły się nowe problemy, nowe wątpliwości i uczucia. Demon, z którym tak bardzo była związana zdawał się jej teraz jedynie odległym wspomnieniem, chciała znaleźć kogoś, kto by go zastąpił w jej sercu, jednak nie była pewna czy Ermon nie zasiał w niej ciernia, którego nie będzie w stanie wyrwać. Nie wiedziała co czuje do Malgrana, ani co on czuje do niej. Dlatego unikała go jak mogła, od czasu, gdy pomogła mu po tamtym ataku, w ogóle się nie widzieli. Nie chciała przyznać przez sobą, jak bardzo brakuje jej towarzystwa jasnowłosego...
    Usłyszała nad głową znajomy świergot, po czym mały zielony ptaszek usiadł jej na ramieniu i wydał z siebie serię gwizdów i trelów. Serce zabiło jej mocniej, więc Malgran jej szukał...Czy była gotowa na to spotkanie? Czy będzie w stanie spojrzeć mu w oczy? Podeszła do słomianej kukły i zaczęła wyciągać z niej swoje strzały, ciągle biła się z myślami, nie wiedziała co ma działa co robić. Kiedy skończyła, ucałowała delikatnie ptaszka w czubek głowy, który odleciał wesoło sobie poćwierkując. Zniknęła pomiędzy drzewami.*
    Zauważyła go jak siedział na niewielkim pniaku. Obserwowała go chwilę spomiędzy drzew, a na jej twarzy tańczyły słoneczne refleksy. Odetchnęła głęboko. W końcu będzie musiała z nim porozmawiać. Dzisiejszy dzień jej to właśnie przyniósł, spotkanie z nim... Trzeba przyjąć los takim jaki jest. Wyszła spomiędzy drzew, stąpała cicho, delikatnie, mięśnie na jej udach odznaczały się pod skórą. Ukucnęła przy nim, położyła łuk obok na trawie.
    -"Szukałeś mnie... Jak się czujesz? Rany jeszcze ci doskwierają?"- Unikała jego wzroku patrząc gdzieś na bok, w bliżej nieokreślonym kierunku.

    OdpowiedzUsuń
  16. *Nie ukrywał, lubił mocne trunki czy pospolity alkohol, jaki dostać można w każdej gospodzie, nawet tej podrzędnej. Lecz istnieją też napitki, których po jednorazowym spożyciu nie bierze się więcej do ust. Tak dla zasady. Nerwowo potarł mokre od potu czoło, następnie przycisnął palce do oczu.* Sfermentowany sok z lipy... Parę lat temu przepłukałem nim gardło. I nie skończyło się to dobrze... *Wygiął usta w niezgrabną podkówkę, usiłując za wszelką cenę opanować wstydliwy uśmieszek, jaki zawzięcie walczył o ujrzenie światła dziennego. Aton przez palce dostrzegł nieśmiałe kiwanie kubkiem. Pewniej chwycił szyjkę butelki i nalał kolejkę alkoholu, który doprowadzał do wrzenia krew i wszelkie płyny żołądkowe. Mężczyzna wiedział, że zapędził się z odpowiedzą, że już nie ucieknie przed kipiącym zainteresowaniem wzrokiem elfa. Stęknął kilka razy w udręce, ale zmusił się do opowiedzenia tej komiczno-bolesnej historyjki.* Jak wspomniałem, piłem już raz ten sok lipowy. Służyłem wtedy w kompani Szkarłatne Psy, o ile dobrze pamiętam. Miałem dwadzieścia-parę lat. Byliśmy rządni walki, a podirytowani bezczynnością, hałaśliwi i zaskakująco kreatywni. Potrafiliśmy władować krowę na dach obory i na niej jeździć... *Zaciął się, zmarszczka przecięła mu czoło. W namyśle potarł podbródek.* Nie, przepraszam. Ujeżdżanie krowy było w Żelaznych Niedźwiedziach. Ale to nie ma znaczenia... Jak możesz sobie wyobrazić, dwa tuziny wojowników rządnych krwi trudno jest utrzymać w ryzach. Zatrzymaliśmy się na noc w jakimś gospodarstwie, bo obozowanie nieopodal traktu groziło przypadkowym napadem na podróżnych. Paru chłopców pomyszkowało po spiżarce gospodarza i przytaszczyło ze sześć lub pięć beczek sfermentowanego soku lipowego. Nie trudno się domyślić, co zrobiliśmy... W pijackim szale jedni przygrywali na prowizorycznych instrumentach, inni tańcowali ze sobą, co rusz potykając się o własne nogi. Jeszcze inni rzygali przez płot dalej niż widzą lub zaślinieni spali na kamratach. A ja? *Aton uśmiechnął się z dużą dozą wesołości i zażenowania. Przed oczami przepływały mu obrazy dzikich popisów towarzyszy, skaczących pokracznie wokół kilku ognisk. W uszach zabrzmiały dźwięki z tamtej chwili.* Ja zawodziłem jakąś wymyśloną, niekiedy sprośną pioseneczkę o nieszczęśliwej miłości... do naszego dowódcy, który przez alkoholowe zamroczenie wydawał mi się piękną dziewczyną. Do dziś nie zapomnę co zrobił. *Pociągnął łyk z kubka i cmoknął z uśmiechem.* Facet złapał mnie za klapy i warcząc, że zaraz mi da słodkie te-ta-tet, zaciągnął do ogniska, po czym bez zahamowań wsadził mój tyłek w rozżarzone węgle. Wytrzeźwiałem w niecałe dwie minuty i nie pamiętam, bym kiedykolwiek pędził tak szybko do koryta z wodą dla koni, drąc się na całe gardło. *Wypił do reszty pociesznego, lecz jego rozbawiony mruk został przypadkowo wzmocniony przez kubek. Odstawił naczynie na stół i, zapatrzywszy się w ścianę przed sobą, począł stukać palcami o blat. "Opowiedz o nim" zaczęło go prześladować...*
    [Ciąg dalszy poniżej. Nie chciałem "wycinać", a całość się nie zmieściła :C ]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Aton w jednej chwili spochmurniał, spuścił wzrok. Uderzeniem palca przesunął okrągły pilnik z kościaną rączką. W jego pamięci zamajaczył obraz małego, pięcioletniego chłopca z oczami jak szafiry i włosami jak czekolada. Sentymentalny uśmiech wpełzł na usta mężczyzny.* Aravir... Takie płochliwe chucherko. Trochę niezdarny. Zawsze umorusany, podrapany. Ale nigdy nie płakał, tylko się patrzył tymi wielkimi, niebieskimi oczami i wskazywał gdzie go boli. Nie było dnia żeby Nayani nie cerowała mu rozdartych portek, bo szczawik nie potrafił usiedzieć w domu. Jako mieszaniec nie był lubiany we wsi, a że był pacyfistą, nie bronił się kiedy inne dzieci go biły czy wyszydzały. Wtedy znikąd pojawiała się Nayani i rozganiała łobuzerię. Pracowałem jak pracowałem, dlatego mało bywałem w domu. A jednak Aravir zawsze czekał, godzinami wpatrując się w drogę, jak mi mówili sąsiedzi - "Ten pański syn to na posterunku wierniejszy od psa". Któregoś dnia znowu wyruszyłem w poszukiwaniu pracy, żegnając przytulonego Aravira obiecałem, że wrócę za góra dwa-trzy miesiące... No i widać, jak wróciłem. *Burknął, nalewając sobie kolejkę. Wypił ją szybko, po czym oparł czoło o chłodny kubek. Nie wiedział czemu o tym opowiada, zapewne był to efekt alkoholu. Nie oczekiwał też, że Malgran go zrozumie. W końcu, prócz Atona, chyba żaden Jeździec nie posiadał dzieci. A smoki to zupełnie inna bajka.*

      Usuń
  17. *Wędrowała po ciasnym kole rozmówców, bezwiednie odbijając się od jednego w kierunku następnego punktu. Uszy smoczycy zalewał miód słów ukojenia oraz współczucia, lecz ani kropelka nie spłynęła zawiłymi plątaninami żył do jej serca. Wciąż biło niespokojnie, szamotało się jak schwytane w linową pułapkę zwierze. Pragnienie spojrzenia jeszcze raz na pozbawione władz ciało anioła, do reszty skąpane we krwi, biegło zupełnie innym torem niż umysł, który przestrzegał ją, że jeżeli rzuci okiem w tamtą stronę, dzika wola smoczycy może rozpaść się, jak to czynią targnięte podmuchem wiatrów zamki z suchego piasku. Opuściła łeb, wyginając kolczastą szyję w zgrabne i pełne "C". Pojedyncze odnogi pajęczych błyskawic zachłannie lizały ziemię, gdy oddawała się nerwowemu tarciu licznych rogów o wewnętrzną stronę łapy. Płytka nieustannie narastała, wywołując niekiedy uporczywe swędzenie, więc smoczyca ścierała ją, gdy tylko mogła z uporem niezmordowanego pielgrzyma na szlaku do świątyni. Teraz również oddawała się temu kosmetycznemu zabiegowi. Być może żeby zająć czymś myśli lub stoczyć wojnę z bezczynnością, bo miała świadomość, iż życie Upadłego jest teraz w rękach obcych kobiet, a ona by tylko przeszkadzała. Uniosła dumnie głowę, jednocześnie otrzepując ją z ołowianych drobinek płytki kostnej. Wtedy uchwyciła czyjeś spojrzenie, odcinające się drastycznie, jak krew na bladej skórze. Nie wiedząc czemu wzbudził jej ciekawość. Kroki smoczycy zasnute były niewiadomego pochodzenia mgiełką, w której to pobłyskiwały drobne wyładowania. Na lekko ugiętych łapach dotarła aż do okna, zerkała podejrzliwie na mężczyznę, oddzielona od niego jedynie szybą. Świszczący oddech wprawiał w wibracje powietrze nie tylko na zewnątrz zamku, ale i wewnątrz. Burzowa sprawiała wrażenie na coś czekającej, lecz tak naprawdę badała wzrokiem postać mężczyzny. Wiedziała jak wyglądają człowiekowaci, wielokrotnie widywała swego pana w ubiorze mniej złożonym niż zazwyczaj, dlatego widok nagiego torsu bez skazy nie wzbudził w niej kontrowersji. Intrygowała ją jego jasna aparycja. Eptyjczycy byli smagli, o wyraźnie zarysowanych od pracy w upale mięśniach ramion i łydek. Jedynie aniołowie lśnili zawartą w genach bladością. Mimo to wszyscy byli jednako kruczy. Stojący za szybą osobnik w niczym nie przypominał ludzi, których smoczyca w przeszłości widywała. Ciężkie sapnięcie o wesołym wydźwięku wymalowało na szkle mleczną plamę pary. Mężczyzna był śmieszny, stojący ze strąkami włosów przylepionych do ciała, w kałuży ściekającej wody, prawie bez ubrań. Najzabawniejsza pozostawała z niewiadomych przyczyn bledsza od korpusu twarz oraz emocjonalne rozchwianie w dziko zielonych oczach. Prychnąwszy po raz ostatni, smoczyca powróciła ciężkim krokiem na swój posterunek, gdzie siadła nerwowo drapiąc pazurami ziemię.*

    OdpowiedzUsuń
  18. Nie, klepanie hipogryfów po zadach nie wypada tak źle... Gorzej, gdy bierzesz KOBIETĘ za hipogryfa i próbujesz ją/go ujeżdżać, co bardzo namiętnie usiłował prowadzić w czyn pewien towarzysz z kompanii. Robak wcale nie był drobiażdżkiem, był skubaniec tęższy w barach ode mnie. Na swojego "rumaka" wybrał jedną z robotnic gospodarza, u którego zostaliśmy na noc. Była przeciętnej urody, wzrostu i walorów, ale temperament to miała doprawdy niewąski. W życiu widziałem tylko jedną kobietę waleczniejszą od niej, prawdziwe mustangi wydają się przy niej dziecięcymi kucykami. *Konspiracyjnie przeczesał brudnymi od sadzy i pyłów palcami nieco zaniedbane, kruczoczarne włosy i popatrzył się dziwnie, choć znacząco, na blat stołu rzemieślniczego.* Z tego, co mi wiadomo, po tym zdarzeniu Robak więcej dzieci nie miał, na dwunastym zakończył zakładanie nowego państwa, tak go dziewka potraktowała chodakami, kawałami drewna opałowego i desek z rozwalonych beczek po soku lipowym. Robak był rosły, daleko "do celu" nie miała. *Choć ta opowieść była równie zabawna jak poprzednia, zabrakło jej czegoś szczególnego - wesołego brzmienia zapewnianego przez rozbawiony głos. Aton nie potrafił wysilić się na odpowiednio dużo radości, nie kiedy głowę zaprzątały mu ponure wspomnienia z przeszłości. Błąd za błędem i błędem poganiał. Przez ostatnie pięć albo dziesięć lat nie zrobił w sumie nic dobrego na tyle, by wymazało to resztę grzechów. Dwa-trzy chwalebne uczynki nie zniwelują całego życia zmarnowanego na alkoholu, tytoniu, podróżach w lepszych lub gorszych interesach i pogoni za czymś, czego sam nie znał. Popadł w nienależną sobie melancholię, gdy uświadomił sobie prosty fakt, że jego świat to tak naprawdę błędne koło, po środku którego ziała ogromna, czarna dziura amnezji, skrywająca bogowie-raczą-wiedzieć jakie fakty życiowe. Może to jeszcze więcej błędów? A może kiedyś znalazł swój cel egzystencjalny? Dlaczego więc tego nie pamięta? Z obu powodów? Długo milczał, nieruchomy i z brodą opartą o kurczowo zaciśniętą pięść przypominał słynną rzeźbę "Myśliciela", stojącą w sali wejściowej jednej z kohirskich uczelni. Otrząsnął się gwałtownie, miotnął paskudne przekleństwo w kierunku prawie pustej butelki, zły, że radosny wpływ alkoholu wpędza go w zamroczoną zadumę. Wtedy też dotarło do niego pytanie Malgrana. Wyprostował się nagle, popatrując na elfa z mieszaniną trudnych do określenia odczuć wobec persony jasnowłosego.* Pytasz o to, gdzie się urodziłem, wychowałem, czy gdzie jest Aravir? Odpowiem na każde. Gdzie przyszedłem na świat? Nie pamiętam, w wiosce gdzieś nad morzem. Gdzie się wychowałem? Wszędzie i nigdzie, w sensie bardzo dosłownym. Gdzie Aravir? Nie mam pojęcia, dziura w pamięci pochłonęła ten i kilka innych faktów.

    OdpowiedzUsuń
  19. Poruszyła się niespokojnie. "Nie musisz dziękować...To nic...Każdy by tak postąpił...Ja po prostu się na tym znam..." Wzruszyła ramionami jakby mówiła mu najbardziej oczywistą rzecz na świecie. Drgnęła kiedy wyciągnął w jej stronę rękę z gałązką. Zawahała się przez moment, po chwili dopiero podniosła dłoń i ujęła podarunek. Przyglądała się pięknym, fioletowym kwiatuszkom, tak idealnie i symetrycznie rozmieszczonych na cienkiej witce. Poczuła mrowienie w skórze w miejscu, gdzie jej palce stykały się z bzem. A więc był magicznie stworzony, wyczarowany specjalnie dla niej...To była dla niej nowość... Nigdy nie otrzymała od mężczyzny takiego podarunku. Kątem oka dostrzegła jak Malgran wpatruje się w nią badawczo, jak próbuje zajrzeć jej w oczy. Wszystko się skomplikowało... Co powinna zrobić...zostać...odejść? Czy oczekiwał od niej czegoś jeszcze? Jeśli chciał jej tylko podziękować, dlaczego ciągle siedzi obok niej? Podświadomie jednak czuła, że podziękowania były jedynie pretekstem. Nie wiedziała, czy powinna wspominać o Ermonie, o tym co dzieje się w jej sercu i duszy. Westchnęła cicho ciągle unikając jego wzroku, czuła bijące od niego ciepło i wiedziała, że chciałaby się teraz znaleźć w jego ramionach. Chciałaby wreszcie zaznać spokoju czując dotyk jego skóry. Ale teraz nic nie było takie proste. "Dziękuję, jest piękny." Powiedziała cicho ciągle przypatrując się kwiatu. "I cieszę się, że nic już ci nie jest. Tylko po to mnie szukałeś?"

    OdpowiedzUsuń
  20. *Jeździł palcem po kancie kubka, zatopiony w myślach tak melancholijnych, iż nie przystały one człowiekowi pod wpływem alkoholu, w międzyczasie spoglądając na siebie samego odbitego w wilgotnym denku. Wyciągnął rękę i chwycił już niemal opróżnioną butelkę za szczupłą szyjkę, po czym nalał sobie niemal pełny kubek. Z lekka machając, szacował ile jeszcze napitku zostało. Uznawszy, iż nie za dużo, przezornie postawił go na drugim końcu stołu rzemieślniczego, byle dalej od pijanego już elfa. Pił spokojnie, nieśpiesznie, bez jakichkolwiek oznak zapicia, choć alkohol odrobinę rozwiązał mu język. O ile spojrzenie miał potulne i granatowe, natychmiast stało się prawie białe, rozjarzone złością lub bezkompromisowym nakazem opanowania rozhulanych myśli.* Miarkuj się, Malgran. *Mruknął cicho, ostrzegawczo, ze swoistym namaszczeniem odstawiając nieśpiesznie kubek na blat. Nie miał jakiś problemów czy zatargów z innymi rasami tego padołu, ani pociągów do wzniecania awantur, raczej dość spokojne usposobienie, lecz nie lubił, gdy ktoś poruszał temat, jakim cudem ludzie w większości opanowali znany świat. Oparł ramiona na stole w jednoznacznym geście, przypatrując się przenikliwie Malgranowi, zbyt zajętemu zabawą z pierścieniami, by zauważył cokolwiek innego. W rozweselonej popijawą wypowiedzi o wykonaniu łuku, Aton nagle dostrzegł szansę na coś, czego chciał i w tej chwili potrzebował. Na ustach wykwitł mu cień uśmieszku.* Dobrze, Malgranie, zrobię dla Ciebie łuk. Nawet porządnie obniżę cenę. Mam tylko jeden warunek: załatwisz mi pisemną zgodę od Almariel, że mogę swobodnie wybierać się poza mury Zakonu. Jesteś dyplomatą, to nie powinno sprawić Ci kłopotu. Skądś muszę wziąć materiały do robót, prawda...? A szczegóły zamówienia omówimy jutro, na trzeźwo. *Bez zapowiedzi podniósł się i zniknął za drzwiami w głębi kuźni, prawdopodobnie swego rodzaju magazynu na surowce i broń...*
    "Malgranie, po Ci się stało...? W końcu wyglądasz jak mężczyzna!" *Chrysanthe parsknęła głośno, nie mogąc opanować wybuchu wesołości. Przywykła już, że jej Jeździec więcej czasu spędza w kuźni niż gdziekolwiek indziej, a na śniadania schodzi od święta, więc poczuwała się do obowiązku, by dostarczać Atonowi posiłki do pracowni. Skromne zasoby służby również, dlatego smoczyca nie odbierała tacy z daniem i kubkiem gorącego napoju, a przygotowane specjalnie dla niej składniki na kanapki oraz kawę zapakowane w czystą serwetę w kratkę. Dziś też zeszła do jadalni po odbiór "przesyłki", lecz cel wizyty zamazał się wraz z obrazem zmordowanego życiem elfa, który cierpiał chyba na największego kaca, jakiego smoczyca kiedykolwiek widziała.* "Podobno mleko trochę pomaga..." *Wymamrotała ledwo, nim wesołość znowu wzięła górę nad rozumem.*

    OdpowiedzUsuń
  21. 50 year-old Quality Control Specialist Standford Siaskowski, hailing from Quesnel enjoys watching movies like The End of the Tour and Creative writing. Took a trip to Three Parallel Rivers of Yunnan Protected Areas and drives a Ferrari 275 GTB Alloy. Polecane do przeczytania

    OdpowiedzUsuń
  22. 57 year-old Nuclear Power Engineer Allene Tomeo, hailing from Le Gardeur enjoys watching movies like Euphoria (Eyforiya) and Shopping. Took a trip to Gusuku Sites and Related Properties of the Kingdom of Ryukyu and drives a Econoline E150. moja firma

    OdpowiedzUsuń