niedziela, 21 lipca 2013

Wyścig ukończony...

Świst wiatru w uszach, niegdyś najpiękniejsza pieśń jaką dane mu było posłyszeć i całkowicie w niej zatracić umysł, pieśń nad pieśniami, stał się bardzo odległym wspomnieniem. Nieznany szum zagościł w jego głowie.
Przeciągłe westchnienie i uderzenie skrzydeł...
Rozkojarzonym wzrokiem prześlizgnął po krajobrazie pod sobą. Smugi, zieleń i czerń, czasem nawet szarość. Co to jest? Głowa przechyliła się lekko na bok. Pytanie, zastanowienie, odpowiedź. Smugi. Co to jest...
...uderzenie...
Nieznacznie uniósł głowę, zobojętniałym wzrokiem ponownie zbadał przemykający wokół niego świat, przypominający dywan z pasm i pojedynczych smug. Każde z nich przetykało się chaotycznie, a jednak w jakiś sposób uporządkowanie. Mawiają, że wszystkie elementy, od drobnych po monumentalne, od oczywistych po nieodkryte, krzyczą. Ale to dzieło milczało. Zmęczony... tak bardzo zmęczony...
...uderzenie...
Zniosło go. Lewe skrzydło słabło, biło, gdy chciało. Gdy mogło. Stęknął w zaciętym boju z własnym ciałem, wszystek siły poświęcając na wygięcie kręgosłupa w prawą stronę. Rozedrgany krzyk desperacji wyrwał się z zdartego gardła, powietrze było niczym mur, kiedy mężczyzna usiłował wrócić na właściwy kurs. W oddali dostrzegł rozdwojony kontur strzelistej budowli, bielszej od kości słoniwej i najrzadszych pereł.
Bogowie, ależ ona piękna...
...uderzenie...
Z trudem godnym prób dźwigania truchła tytana otworzył powieki. Ciemniejsze i jaśniejsze plamy ołowiu przesuwały się pod nim zadziwiająco leniwie. Chmury. W osłabieniu oczy umknęły ku górze, nieoczekiwanie dostrzegając resztkami widzenia mdły zarys blanek śnieżnego muru, a za nim tysiące pęknieć w kostce brukowej. Plac.
Bogowie, jeżeli istniejecie, dodajcie mi sił. - pomyślał w determinacji.
Tknięty przypływem pozostałości dawnych sił i kondycji, stęknął z wysiłku i szarpnął lewą stroną ciała. Wykonał jedynie ćwierć obrót, zgrabnie prześlizgując się między białymi zębami muru. Lecz na więcej już go nie było stać.
Z głuchym hukiem uderzył w ziemię. Łokieć skrzydła, którym zakrył poszarpany bok oraz głowę, eksplodował bólem, gdy przyjął impet zderzenia. Powietrze ukmnęło z płuc ze stłumionym stęknięciem. Lecz pęd, wygenerowany podczas spadania, pchał go wciąż na przód. Do kolejnego uderzenia, kolejnego i następnego... Białe jak świeży śnieg zęby ujrzały światło księżyca, wyszczerzone w grymasie bólu, gdy tarł rozdartą klatką piersiową o bruk. Podjąszy próbę wstania, jęknął przeciągle, pod powiekami eksplodowała feria kolorowych ogników. Nie spoczął, wyciągnął przed siebie drżącą rękę i wbił stalowe pazury między kostki brukowe. Podciągnął się mozolnie, raz za razem, niestrudzenie prąc naprzód. Pełzał niczym największy na świecie robak, za którym nie ze śluzu a z krwi ciągnął się szlak.
W swe szpony pochwyciła go niemoc straszliwa. Ułożył głowę na ziemi, beznamiętnie zapatrzony przed siebie. Krew zalewała złote oczy, kiedy spływała szkarłatną siateczką po przystojnej twarzy. Światła świata powoli przygasały, mgiełka ciemności obgryzała jego obręby, aż pozostał ognik białego muru. Nie było już szumu w uszach, tylko przerażająca cisza, jakby rzeczywistość porzuciła swoje dziecię na postwę nicości. Podróż straciła na znaczeniu. Poczuł się stary, zbyt zmęczony, aby ciągnąć ten dramat. Wypuścił ostatni dech...
Nieokreślone charknięcie pomknęło w noc, zaraz po nim przyśpieszone sapanie. Łuskowate wargi wygięły się w wyrazie ulgi, gdy leżącym w smoczej garści bezwładnym ciałem szarpnęły nowe siły. Odjęła pazur od twardej od mięśni klatki piersiowej anioła, aby drobne wyładowania elektryczne już nie szarpały sercem, jak wygłodniałe psy rozrywają kawał mięsa. Mężczyzna wbił w nią umęczone spojrzenie, skryte za gadzią osłoną, która z braku sił nie schowała się pod powieką.
- "Nie wypada umierać w samotności, panie nieustraszony." - Posłała mu nerwowy uśmieszek, nieudolną próbę rozładowania pochmurnych emocji.
A on tylko patrzył, nic nie rzekł. Zaniósł się krwawym kaszlem. Smoczyca troskliwie usadziła go na bruku, lecz wciąż opierał się plecami o jej łapę. Podniosła świetliste ślepia na śnieżnobiałą twierdzę, u stóp której jej ukochany chciał zamknąć oczy. Tak daleko dotarli, taki szmat świata, metry dzieliły od potężnych drzwi... Ale nie przebędą ich. Zbyt odległe, nieosiągalne. Sama nie zamierzała ich przekraczać, obiecała sobie, że już nigdy nie zostawi anioła w potrzebie. On nie był w stanie funkcjonować, jego życie upływało z każdą kroplą krwi, której szerokie strugi spływały między smoczymi szponami...
Panika zapuściła w sercu swe ociekające toksycznym sokiem żelazne korzenie, gdy umartwione spojrzenie nie odnalazło źródła obaw. Anioł zniknął. Miotała się na wszystkie strony świata, lecz dopiero wdepnięcie w coś morkego opanowało histerię i usadowiło racjonalność na tronie świadomości. Pochyliła łeb, nozdrza wypełniła ostra woń krwi. Lecz nie to było najważniejsze. Drobniuteńkie błyskawice, nieustannie przecinające się na całej długości smoczego cielska, chybotliwie oświetliły szkarłatny maz. A za nim następny, każdy o specyficznym kształcie.
- "Ty wariacie..." - Warknęła z mieszanką wściekłości i całej gamy obaw, w jednej chwili pojmując wszystko.
Kilkoma susami pokonała nieskończony dystans dzielący ją od wrót zamczyska. Jedno skrzydło drzwi było otwarte. Ostrożnie położyła szponiastą łapę na progu, kilkukrotnie i lekko dotykając go nim stanęła z należnym swoim gabarytom ciężarem. Obróciła zdobną w rzędy rogów głowę w bok, skupiając uwagę na wiszącym na klamce mężczyznie. Anioł wypuścił z palców żelazną kołatkę i zjechał po drzwiach do pozycji siedzącej. Oparł brodę na piersi, pozbawione sił ręce spoczęły rozrzucone na udach, a potężne skrzydła leżały bezwładnie na posadzce, zbierając z niej wszelki kurz. Poczuł na sobie ciepły powiew smoczego oddechu oraz delikatny zapach ozonu. Mrużąc jedno oko, wzrokiem ciągnął głowę ku górze, a gdy zetknęli się ze smoczycą wejrzeniami, spękane i wyblakłe usta wygiął w namiastce uśmiechu, także złote tęczówki błysnęły uglą na tle ciemnych sińców. Blada jak kreda twarz o ostrych rysach naznaczona była dziesiątkami drobnych, krwawiących ran, co czyniło z niej bardziej maskę, niż lico.
- Oto koniec naszej...
Nie ukończył zdania, zanosząc się krwawym kaszlem. Za każdym spazmatycznym szarpnięciem ciała, z głębokiej rany klatki piersiowej i boku wypływały kolejne kaskady posoki. Smoczyca bezradnie patrzyła na to, rozdarta między wątpliwościami i współczuciem, jednocześnie niezdolna do poruszenia się, sparaliżowana strachem. Nagłym zarzuceniem łba uwolniła swój żal, przelewając go w przeciągły, pełen szumów i wizgów ryk, który pomknął dzikim echem przez korytarze zamczyska. Pozostało jej jedynie skulić się obok anioła i modlić, by ktoś usłyszał jej wołania...




 
Autor: LeafOfSteel
Imię: Morgan
Nazwisko: eb Mara
Wiek: Około 84 lat
Rasa: Upadły Anioł
Płeć: Mężczyzna
Wygląd: Większość ludzi najpierw skupia uwagę na czarnych skrzydłach, których imponujące rozmiary i drzemiąca w nich siła wykształciły się przez ciągłe użytkowanie. Jak większość Aniołów jest wysoki i pozbawiony choćby śladowych ilości tłuszczu, a dość okazała muskulatura to owoc lat ciężkiej pracy. Niezdrowo bladą, jakby wyciosaną z alabastru twarz okalają włosy ciemniejsze od najgłębszej otchłani, spływające gładko do połowy pleców. Złocistym oczom o zielonkawych refleksach gadziego wyglądu bardziej niźli pionowa źrenica nadaje przezroczysta osłonka, która chroni je przed niszczącym działaniem czynników atmosferycznych podczas szybkich, akrobatycznych lotów. Ręce na całej długości pokrywają rozmieszczone w równych odstępach strupy. Morgan nosi się osobliwie: całe ciało szczelnie kryje swego rodzaju uniform z pasm dziwnego, czarnego materiału; dwa wzorzyste płaty spływają gładko od bioder aż do ziemi, talia przepasana jest długą czerwoną szarfą, tajemniczy metalowy element wtopiony w skórę w okolicy karku to w istocie osobliwy magiczny mechanizm, dzięki któremu może uczynić skrzydła niewidocznymi. Niestety, w wyniku tarcia o bruk podczas niefortunnego lądowania, uniform Anioła uległ zniszczeniu, szczególnie na klatce piersiowej, gdzie wisi niemalże w strzępach.
Charakter: Natura uczyniła go istotą gniewną i mściwą. Ukojenie dla palącej duszy odnalazł w szkoleniu, stając się odrobinę spokojniejszym, roztropniejszym. Nie wypleniło to jednak silnej żyłki ryzykanta; nieograniczona miłość do podniebnych rewelacji jest zbyt silna, aby ot tak zrezygnować z rozkoszy wyzwań. Jeżeli wyznaczy sobie cel, zdolny jest do absurdalnie wielkich poświęceń. Szanuje każdego, nawet wroga, lecz w szczególności kobiety.
Umiejętności: Perfekcyjnie radzi sobie w powietrzu; biegłe wyszkolenie w walce wręcz; zaawansowana umiejętność posługiwania się nożami; możliwość podnoszenia znacznych ciężarów; znajomość sztuk katowskich, a także języka eptyjskiego oraz killinthorskiego na poziomie względnie komunikatywnym. Całkowita izolacja jego ojczyzny względem reszty świata sprawiła, iż jest podatny na choroby.
Broń: Noże do rzucania oraz "Stalowe Rękawice" - dziwny wytwór ciała, który zaistniał po Połączeniu ze smokiem.
Hierarchia: Skrytobójca, Zwiadowca
Historia: Pochodzi z Epty - tajemniczego skrawka lądu daleko na południu, będącego na każdej mapie pustką, gdyż eptyjska Flota zaciekle strzeże jego granic. Wychowywany przez surowego ojca, tak jak on został skrytobójcą. Życie upływało na bezustannym szlifowaniu umiejętności, niekiedy urozmaicane drobnym zleceniem, choć nie wszystkie tyczyły się likwidacji calów. Podczas jednej z takich misji napotkał smoczycę, z którą został związany w sposób dziwny, rzec by można sztuczny. Po dziś dzień Anioł i smoczyca obwiniają siebie nawzajem za ten wypadek, za przymusową banicję. Żadne nigdy nie opuszczało Epty, gdzie czuli się panami, a teraz zostali wrzuceni w paszczę świata, który ich mocno dezorientuje i niechce. Do domu jednak wrócić nie będą mogli nigdy, nad czym serca obojga lamentują jednym głosem.






Autor: Adalfyre
Imię: Illuminara
Przydomek: Burzowa
Wiek: Tego nie wie nikt
Płeć: Samica
Rasa: Smok Burzy
Wygląd: Cała pokryta łuskami barwy ołowiu. Na brzuchu i szyi zdają się być popękane, wypełnione pulsującym różowo-fioletowym światłem, którego przebłyski widać za licznymi rogami na łbie. Gardło oraz grzbiet chronią długe acz cienkie kolce. Rozjarzone różem ślepia smoczycy pozbawione są źrenicy, ale nie trudno poznać, gdzie w danej chwili patrzy. Silne skrzydła o błonie nieprzepuszczającej światła umożliwiają lot w trudnych warunkach pogodowych.
Charakter: Obdarzona niebagatelnym temperamentem oraz dumą należną dzikiemu smokowi, swą wredotę okazuje gdy tylko to możliwe. Pomimo wieku zachowała niezdrowe zamiłowanie do strojenia sobie żartów z kogo popadnie, a nawet pokątnego polowania na sojuszników bez zwracania uwagi, czy sytuacja jest po temu adekwatna. Ofiarą tychże zabaw najczęściej pada sam Jeździec, którego obarcza winą za Połączenie i wygnanie z ojczyzny. Smoczyca nierzadko reaguje tylko na argumenty siłowe, a zdobycie jej serca przypomina samotny szturm na twierdzę z lodu i egoizmu. Lecz pomimo tylu wad, miewa przebłyski współczucia.
Umiejętności: Doskonale radzi sobie w powietrzu; w walce korzysta ze zdolności rasowych, do których należy przywoływanie błyskawic oraz burz; niewielkie ładunki elektryczne nieustannie przemykają po ciele smoczycy, co utrudnia dosiadanie jej; zna język eptyjski, a z killinthorskim wciąż miewa problemy.
Zdolność specjalna: Przybieranie formy błyskawicy dla szybszego poruszania się bądź miejscami pokrytej łuskami, rogatej kobiety.
Hierarchia: Wojownik.
Historia: Podobnie jak Morgan, przyszła na świat na Epcie, jednak nie wie o niej tak wiele, jak Jeździec. Na rodzinnej jaskini zaczynał i kończył się jej świat. Nigdy nie zamierzała pogodzić się z ogólnie przyjętymi przez eptyjskie smoki zasadami, chciała czegoś więcej. Nie sądziła, iż napotkanie pierwszego w życiu skrytobójcy odciśnie na niej tak wielkie piętno. Ucieczka z Epty kosztowała ją wszystko co miała i znała, w zamian otrzymując znienawidzonego po dziś dzień mężczyznę, który ogranicza ją na każdej płaszczyźnie życia... Połączyła ich dezorientacja nowymi światami, a rozdzielił sztorm. Rzuceni samotności na pożarcie, osobno pędzili na północ, w bliżej nie zrozumiałym pościgu za snami.