niedziela, 21 lipca 2013

Wyścig ukończony...

Świst wiatru w uszach, niegdyś najpiękniejsza pieśń jaką dane mu było posłyszeć i całkowicie w niej zatracić umysł, pieśń nad pieśniami, stał się bardzo odległym wspomnieniem. Nieznany szum zagościł w jego głowie.
Przeciągłe westchnienie i uderzenie skrzydeł...
Rozkojarzonym wzrokiem prześlizgnął po krajobrazie pod sobą. Smugi, zieleń i czerń, czasem nawet szarość. Co to jest? Głowa przechyliła się lekko na bok. Pytanie, zastanowienie, odpowiedź. Smugi. Co to jest...
...uderzenie...
Nieznacznie uniósł głowę, zobojętniałym wzrokiem ponownie zbadał przemykający wokół niego świat, przypominający dywan z pasm i pojedynczych smug. Każde z nich przetykało się chaotycznie, a jednak w jakiś sposób uporządkowanie. Mawiają, że wszystkie elementy, od drobnych po monumentalne, od oczywistych po nieodkryte, krzyczą. Ale to dzieło milczało. Zmęczony... tak bardzo zmęczony...
...uderzenie...
Zniosło go. Lewe skrzydło słabło, biło, gdy chciało. Gdy mogło. Stęknął w zaciętym boju z własnym ciałem, wszystek siły poświęcając na wygięcie kręgosłupa w prawą stronę. Rozedrgany krzyk desperacji wyrwał się z zdartego gardła, powietrze było niczym mur, kiedy mężczyzna usiłował wrócić na właściwy kurs. W oddali dostrzegł rozdwojony kontur strzelistej budowli, bielszej od kości słoniwej i najrzadszych pereł.
Bogowie, ależ ona piękna...
...uderzenie...
Z trudem godnym prób dźwigania truchła tytana otworzył powieki. Ciemniejsze i jaśniejsze plamy ołowiu przesuwały się pod nim zadziwiająco leniwie. Chmury. W osłabieniu oczy umknęły ku górze, nieoczekiwanie dostrzegając resztkami widzenia mdły zarys blanek śnieżnego muru, a za nim tysiące pęknieć w kostce brukowej. Plac.
Bogowie, jeżeli istniejecie, dodajcie mi sił. - pomyślał w determinacji.
Tknięty przypływem pozostałości dawnych sił i kondycji, stęknął z wysiłku i szarpnął lewą stroną ciała. Wykonał jedynie ćwierć obrót, zgrabnie prześlizgując się między białymi zębami muru. Lecz na więcej już go nie było stać.
Z głuchym hukiem uderzył w ziemię. Łokieć skrzydła, którym zakrył poszarpany bok oraz głowę, eksplodował bólem, gdy przyjął impet zderzenia. Powietrze ukmnęło z płuc ze stłumionym stęknięciem. Lecz pęd, wygenerowany podczas spadania, pchał go wciąż na przód. Do kolejnego uderzenia, kolejnego i następnego... Białe jak świeży śnieg zęby ujrzały światło księżyca, wyszczerzone w grymasie bólu, gdy tarł rozdartą klatką piersiową o bruk. Podjąszy próbę wstania, jęknął przeciągle, pod powiekami eksplodowała feria kolorowych ogników. Nie spoczął, wyciągnął przed siebie drżącą rękę i wbił stalowe pazury między kostki brukowe. Podciągnął się mozolnie, raz za razem, niestrudzenie prąc naprzód. Pełzał niczym największy na świecie robak, za którym nie ze śluzu a z krwi ciągnął się szlak.
W swe szpony pochwyciła go niemoc straszliwa. Ułożył głowę na ziemi, beznamiętnie zapatrzony przed siebie. Krew zalewała złote oczy, kiedy spływała szkarłatną siateczką po przystojnej twarzy. Światła świata powoli przygasały, mgiełka ciemności obgryzała jego obręby, aż pozostał ognik białego muru. Nie było już szumu w uszach, tylko przerażająca cisza, jakby rzeczywistość porzuciła swoje dziecię na postwę nicości. Podróż straciła na znaczeniu. Poczuł się stary, zbyt zmęczony, aby ciągnąć ten dramat. Wypuścił ostatni dech...
Nieokreślone charknięcie pomknęło w noc, zaraz po nim przyśpieszone sapanie. Łuskowate wargi wygięły się w wyrazie ulgi, gdy leżącym w smoczej garści bezwładnym ciałem szarpnęły nowe siły. Odjęła pazur od twardej od mięśni klatki piersiowej anioła, aby drobne wyładowania elektryczne już nie szarpały sercem, jak wygłodniałe psy rozrywają kawał mięsa. Mężczyzna wbił w nią umęczone spojrzenie, skryte za gadzią osłoną, która z braku sił nie schowała się pod powieką.
- "Nie wypada umierać w samotności, panie nieustraszony." - Posłała mu nerwowy uśmieszek, nieudolną próbę rozładowania pochmurnych emocji.
A on tylko patrzył, nic nie rzekł. Zaniósł się krwawym kaszlem. Smoczyca troskliwie usadziła go na bruku, lecz wciąż opierał się plecami o jej łapę. Podniosła świetliste ślepia na śnieżnobiałą twierdzę, u stóp której jej ukochany chciał zamknąć oczy. Tak daleko dotarli, taki szmat świata, metry dzieliły od potężnych drzwi... Ale nie przebędą ich. Zbyt odległe, nieosiągalne. Sama nie zamierzała ich przekraczać, obiecała sobie, że już nigdy nie zostawi anioła w potrzebie. On nie był w stanie funkcjonować, jego życie upływało z każdą kroplą krwi, której szerokie strugi spływały między smoczymi szponami...
Panika zapuściła w sercu swe ociekające toksycznym sokiem żelazne korzenie, gdy umartwione spojrzenie nie odnalazło źródła obaw. Anioł zniknął. Miotała się na wszystkie strony świata, lecz dopiero wdepnięcie w coś morkego opanowało histerię i usadowiło racjonalność na tronie świadomości. Pochyliła łeb, nozdrza wypełniła ostra woń krwi. Lecz nie to było najważniejsze. Drobniuteńkie błyskawice, nieustannie przecinające się na całej długości smoczego cielska, chybotliwie oświetliły szkarłatny maz. A za nim następny, każdy o specyficznym kształcie.
- "Ty wariacie..." - Warknęła z mieszanką wściekłości i całej gamy obaw, w jednej chwili pojmując wszystko.
Kilkoma susami pokonała nieskończony dystans dzielący ją od wrót zamczyska. Jedno skrzydło drzwi było otwarte. Ostrożnie położyła szponiastą łapę na progu, kilkukrotnie i lekko dotykając go nim stanęła z należnym swoim gabarytom ciężarem. Obróciła zdobną w rzędy rogów głowę w bok, skupiając uwagę na wiszącym na klamce mężczyznie. Anioł wypuścił z palców żelazną kołatkę i zjechał po drzwiach do pozycji siedzącej. Oparł brodę na piersi, pozbawione sił ręce spoczęły rozrzucone na udach, a potężne skrzydła leżały bezwładnie na posadzce, zbierając z niej wszelki kurz. Poczuł na sobie ciepły powiew smoczego oddechu oraz delikatny zapach ozonu. Mrużąc jedno oko, wzrokiem ciągnął głowę ku górze, a gdy zetknęli się ze smoczycą wejrzeniami, spękane i wyblakłe usta wygiął w namiastce uśmiechu, także złote tęczówki błysnęły uglą na tle ciemnych sińców. Blada jak kreda twarz o ostrych rysach naznaczona była dziesiątkami drobnych, krwawiących ran, co czyniło z niej bardziej maskę, niż lico.
- Oto koniec naszej...
Nie ukończył zdania, zanosząc się krwawym kaszlem. Za każdym spazmatycznym szarpnięciem ciała, z głębokiej rany klatki piersiowej i boku wypływały kolejne kaskady posoki. Smoczyca bezradnie patrzyła na to, rozdarta między wątpliwościami i współczuciem, jednocześnie niezdolna do poruszenia się, sparaliżowana strachem. Nagłym zarzuceniem łba uwolniła swój żal, przelewając go w przeciągły, pełen szumów i wizgów ryk, który pomknął dzikim echem przez korytarze zamczyska. Pozostało jej jedynie skulić się obok anioła i modlić, by ktoś usłyszał jej wołania...




 
Autor: LeafOfSteel
Imię: Morgan
Nazwisko: eb Mara
Wiek: Około 84 lat
Rasa: Upadły Anioł
Płeć: Mężczyzna
Wygląd: Większość ludzi najpierw skupia uwagę na czarnych skrzydłach, których imponujące rozmiary i drzemiąca w nich siła wykształciły się przez ciągłe użytkowanie. Jak większość Aniołów jest wysoki i pozbawiony choćby śladowych ilości tłuszczu, a dość okazała muskulatura to owoc lat ciężkiej pracy. Niezdrowo bladą, jakby wyciosaną z alabastru twarz okalają włosy ciemniejsze od najgłębszej otchłani, spływające gładko do połowy pleców. Złocistym oczom o zielonkawych refleksach gadziego wyglądu bardziej niźli pionowa źrenica nadaje przezroczysta osłonka, która chroni je przed niszczącym działaniem czynników atmosferycznych podczas szybkich, akrobatycznych lotów. Ręce na całej długości pokrywają rozmieszczone w równych odstępach strupy. Morgan nosi się osobliwie: całe ciało szczelnie kryje swego rodzaju uniform z pasm dziwnego, czarnego materiału; dwa wzorzyste płaty spływają gładko od bioder aż do ziemi, talia przepasana jest długą czerwoną szarfą, tajemniczy metalowy element wtopiony w skórę w okolicy karku to w istocie osobliwy magiczny mechanizm, dzięki któremu może uczynić skrzydła niewidocznymi. Niestety, w wyniku tarcia o bruk podczas niefortunnego lądowania, uniform Anioła uległ zniszczeniu, szczególnie na klatce piersiowej, gdzie wisi niemalże w strzępach.
Charakter: Natura uczyniła go istotą gniewną i mściwą. Ukojenie dla palącej duszy odnalazł w szkoleniu, stając się odrobinę spokojniejszym, roztropniejszym. Nie wypleniło to jednak silnej żyłki ryzykanta; nieograniczona miłość do podniebnych rewelacji jest zbyt silna, aby ot tak zrezygnować z rozkoszy wyzwań. Jeżeli wyznaczy sobie cel, zdolny jest do absurdalnie wielkich poświęceń. Szanuje każdego, nawet wroga, lecz w szczególności kobiety.
Umiejętności: Perfekcyjnie radzi sobie w powietrzu; biegłe wyszkolenie w walce wręcz; zaawansowana umiejętność posługiwania się nożami; możliwość podnoszenia znacznych ciężarów; znajomość sztuk katowskich, a także języka eptyjskiego oraz killinthorskiego na poziomie względnie komunikatywnym. Całkowita izolacja jego ojczyzny względem reszty świata sprawiła, iż jest podatny na choroby.
Broń: Noże do rzucania oraz "Stalowe Rękawice" - dziwny wytwór ciała, który zaistniał po Połączeniu ze smokiem.
Hierarchia: Skrytobójca, Zwiadowca
Historia: Pochodzi z Epty - tajemniczego skrawka lądu daleko na południu, będącego na każdej mapie pustką, gdyż eptyjska Flota zaciekle strzeże jego granic. Wychowywany przez surowego ojca, tak jak on został skrytobójcą. Życie upływało na bezustannym szlifowaniu umiejętności, niekiedy urozmaicane drobnym zleceniem, choć nie wszystkie tyczyły się likwidacji calów. Podczas jednej z takich misji napotkał smoczycę, z którą został związany w sposób dziwny, rzec by można sztuczny. Po dziś dzień Anioł i smoczyca obwiniają siebie nawzajem za ten wypadek, za przymusową banicję. Żadne nigdy nie opuszczało Epty, gdzie czuli się panami, a teraz zostali wrzuceni w paszczę świata, który ich mocno dezorientuje i niechce. Do domu jednak wrócić nie będą mogli nigdy, nad czym serca obojga lamentują jednym głosem.






Autor: Adalfyre
Imię: Illuminara
Przydomek: Burzowa
Wiek: Tego nie wie nikt
Płeć: Samica
Rasa: Smok Burzy
Wygląd: Cała pokryta łuskami barwy ołowiu. Na brzuchu i szyi zdają się być popękane, wypełnione pulsującym różowo-fioletowym światłem, którego przebłyski widać za licznymi rogami na łbie. Gardło oraz grzbiet chronią długe acz cienkie kolce. Rozjarzone różem ślepia smoczycy pozbawione są źrenicy, ale nie trudno poznać, gdzie w danej chwili patrzy. Silne skrzydła o błonie nieprzepuszczającej światła umożliwiają lot w trudnych warunkach pogodowych.
Charakter: Obdarzona niebagatelnym temperamentem oraz dumą należną dzikiemu smokowi, swą wredotę okazuje gdy tylko to możliwe. Pomimo wieku zachowała niezdrowe zamiłowanie do strojenia sobie żartów z kogo popadnie, a nawet pokątnego polowania na sojuszników bez zwracania uwagi, czy sytuacja jest po temu adekwatna. Ofiarą tychże zabaw najczęściej pada sam Jeździec, którego obarcza winą za Połączenie i wygnanie z ojczyzny. Smoczyca nierzadko reaguje tylko na argumenty siłowe, a zdobycie jej serca przypomina samotny szturm na twierdzę z lodu i egoizmu. Lecz pomimo tylu wad, miewa przebłyski współczucia.
Umiejętności: Doskonale radzi sobie w powietrzu; w walce korzysta ze zdolności rasowych, do których należy przywoływanie błyskawic oraz burz; niewielkie ładunki elektryczne nieustannie przemykają po ciele smoczycy, co utrudnia dosiadanie jej; zna język eptyjski, a z killinthorskim wciąż miewa problemy.
Zdolność specjalna: Przybieranie formy błyskawicy dla szybszego poruszania się bądź miejscami pokrytej łuskami, rogatej kobiety.
Hierarchia: Wojownik.
Historia: Podobnie jak Morgan, przyszła na świat na Epcie, jednak nie wie o niej tak wiele, jak Jeździec. Na rodzinnej jaskini zaczynał i kończył się jej świat. Nigdy nie zamierzała pogodzić się z ogólnie przyjętymi przez eptyjskie smoki zasadami, chciała czegoś więcej. Nie sądziła, iż napotkanie pierwszego w życiu skrytobójcy odciśnie na niej tak wielkie piętno. Ucieczka z Epty kosztowała ją wszystko co miała i znała, w zamian otrzymując znienawidzonego po dziś dzień mężczyznę, który ogranicza ją na każdej płaszczyźnie życia... Połączyła ich dezorientacja nowymi światami, a rozdzielił sztorm. Rzuceni samotności na pożarcie, osobno pędzili na północ, w bliżej nie zrozumiałym pościgu za snami.


23 komentarze:

  1. *Wieczór zwabił ich na zewnątrz. Wreszcie noc przepędziła słońce, palące bezlitośnie oblicze gór. Nawet wiatr nie dawał ukojenia, wypełniony żarem i duchotą... Kobieta o lodowym wejrzeniu odetchnęła głęboko, niespokojna. Smoliste pióra jej skrzydeł były szalenie naelektryzowane, co było niespotykanym zjawiskiem, nawet przed burzą. Lekko poirytowana rozłożyła je z impetem, by pozbyć się ładunków; te trzaskały jedno za drugim, by w końcu na powrót ustąpić delikatnym szeptom oraz czarnym pajączkom, będącym tchnieniami duchów. Wiało. Almariel przeczesywała wzrokiem horyzont. Raz jej się zdawało, że ujrzała fioletową łunę, coś jakoby oblicze błyskawicy. Ale skąd? Chmur było niewiele, księżyc świecił swą pełnią... Czarna bestia, siedząca za demonicą, osłaniająca ją od wizgu żywiołu, sapnęła głucho, w odpowiedzi na myśli kołatające się w umyśle błękitnookiej. Też coś wyczuwał, coś nieuchwytnego, niesprecyzowanego, wiszącego w przestrzeni. Wsłuchał się w żałobne wycie membran swych skrzydeł. Po chwili jego wyczulony gadzi słuch zlokalizował coś jeszcze. Kolejny skrzydli szum, potrzaskiwanie, podobne do tego, które przed chwilą tańczyło na piórach demonicy. Trwali w bezruchu, zaalarmowani, wyczuleni na każdy nowy dźwięk. Tąpnięcie...? Nierównomierne kroki... Pomruk grzmotu? Ryk, brzmiący jak połączenie wycia wichury i smoczego głosu; nie zdążył przebrzmieć, gdy Almariel doskoczyła do karku swego towarzysza, a ten skoczył, nurkując w ciemność.*
    *Widok był niebezpieczny. Mulkher nie czekając mentalnie zawiadomił trudniących się lecznictwem. Potrzebny był każdy, nie było czasu, nieznajomy skrzydlaty tracił krew z każdą sekundą, z każdym spazmatycznym kaszlnięciem. Almariel nie czekając dopadła do konającego, położyła mu rękę na sercu, nie zważając na lejącą się z klatki posokę. Mogła zrobić jedno, przelać wszystek swoich sił, by utrzymać jego ducha przy ciele, by całą swoją siłą naprzeć na wrota zaświatów. Czuła, jak przestrzeń rezonuje, jak lada chwila bariera między światami może rozszczelnić się i pojmać ducha Upadłego. Walczyła. Mulkher wyszczerzył się boleśnie, oddając większość swojej magicznej mocy jeźdźczyni, by ją wspomóc, niebezpiecznie balansując na granicy. Błagali w duchu, by Aerlin i Sir'ca przybyły jak najszybciej. Tonące w srebrzystej połaci ślepia Mulkhera spotkały się ze spojrzeniem burzowej smoczycy, zamarłym w trudnej do zdefiniowania emocji...*

    OdpowiedzUsuń
  2. Popołudniowe słońce przyjemnie grzało gołą skórę, nie paliło już z zażartością jak w ciągu poprzednich godzin. Nimfa nie przebywała w zamku, szkoda by jej było marnować tak piękny dzień wśród mlecznych murów. Towarzyszył jej Jivreg również z lubością oddając się ciepłu, jakie dawały promienie muskając jego łuski. Leżał spokojnie na jednej z licznych polan, otoczony stadem saren, które przybyły towarzyszyć Aerlin. Przyzwyczaiły się już do jego obecności, a on lubił łunę jaka otaczała nimfę, kiedy zwierzęta były w pobliżu. W pewnym momencie usłyszeli w oddali tępy huk, zaraz po tym coś jakby smoczy zew. Sarny podniosły głowy i nadstawiły uszy zaalarmowane nowym dźwiękiem. Wydarzyło się coś niepokojącego. Aerlin podniosła się i szybko podeszła do smoka, dosłownie po chwili doszedł do niej mentalne wezwanie Almariel. Było źle... Nim serce ponownie zabiło, znajdowała się już na grzbiecie Jivreg'a, który już miał rozłożone w gotowości skrzydła. Sarny rozpierzchły się na boki, kiedy błoniaste skrzydła machnęły mocno łapiąc powietrze. *
    Z daleka już dostrzegli zamieszanie na dziedzińcu, liczne ślady krwi widoczne były wyraźnie na tle białego marmuru. Dostrzegli Almariel skuloną przy nieznanym przybyszu, a w następnej chwili nimfa zobaczyła jak spomiędzy palców demonicy wycieka krew. Prawie w locie zeskoczyła z grzbietu Jivreg'a i podbiegła do rannego, jej sukienka zafurkotała w powietrzu. Zielony smok wylądował tuz obok. Wystarczył moment by ocenić kto bardziej potrzebował pomocy, smoczyca była silna, musiała poczekać na driadę, ale z mężczyzny wyraźnie uciekało życie. Aerlin położyła dłoń na ramieniu przyjaciółki i odepchnęła lekko dając jej znak, że ma jej ustąpić miejsca. Szybko przycisnęła ranę, którą próbowała zatamować Almariel, nic by to nie dało... Przybyła w ostatniej chwili. Wyszeptała szybko zaklęcie tamujące krwawienie, pod jej dłonią zajaśniała szmaragdowa poświata.
    -"Tylko mi nie umieraj, nie po tym jak dotarliście aż tutaj. Pomogę ci jak tylko będę umiała."- Jej śpiew był łagodny i delikatny. Przeniosła spojrzenie na Jivreg'a.-"Musisz lecieć do naszej komnaty, przynieś mi fioletową fiolkę, wiesz skąd. Potrzebuję eliksiru magicznego, wywary Sir'cy będą za słabe, pośpiesz się proszę."- Odwróciła się ponownie do anioła, nie patrząc jak zielony smok zrywa się do lotu, skupiła się ponownie na ranie, zamknęła oczy, wysłała impulsy diagnozujące. Rana była głęboka, naczynia krwionośne poszarpane. Odetchnęła głęboko i zaczęła łączyć żyły, mięśnie, ścięgna. Przerwała tylko na chwilę, kiedy wrócił Jivreg z fiolką. Szybko przysunęła naczynie do ust mężczyzny.
    -"Pij... to cię wzmocni, a potrzebujesz dużo sił. Pij."- Kiedy już upewniła się, że przełknął płyn, ponownie wróciła do leczenia najgroźniejszej rany. Czuła jak Jivreg do niej podchodzi i dzieli się swoją mocą. Była mu wdzięczna. Jeśli nieznajomy miał przeżyć potrzebowała jej wiele.

    OdpowiedzUsuń
  3. *Nieobecne ślepia czarnego smoka, trzymającego się tej ostatniej niezbędnej krzty energii, jaką dla siebie zostawił, patrzyły na ten burzowy spektakl, na prezentację potęgi będącej we władaniu przybyłej smoczycy. Przez siłę grzmotów i wyładowań przebijał się strach Burzowej, który wprawiał serce Czarnego w drżenie. Wiedział, co ona przeżywa, wiedział, jak to jest, gdy jeździec odchodzi w nicość... Szybko porzucił te myśli, nie mógł ciągnąć w dół Almariel, poświęcającej wszystek siebie na scalenie światów, na utrzymanie ducha Upadłego... Na ciemne czoło kobiety wstąpiły krople potu, źrenice rozszerzyły się, wręcz wyparły niebieskie obręcze tęczówek. Gdy skrzydlaty otworzył oczy, dojrzała w ich bursztynowej głębi grzmiącą wolę walki; uspokoiła się nieco, przez co magia przepływała przez nią swobodniej. Nie od razu zareagowała na odciągnięcie przyjaciółki, jednak w końcu dotarła do niej wiadomość z zewnątrz, pospiesznie odsunęła się, mimo to nadal szepcząc swoją mantrę. Z każdą chwilą mogła wkładać mniej wysiłku, gdyż szpony samej Śmierci zmniejszały nacisk, traciły na sile i pewności, dzięki Aerlin... Coraz więcej dochodziło do niej zmysłów, wizg dobywający się z gardzieli smoczycy, nieprzyjemne ciepło krwi brudzącej jej ręce, zmęczona świadomość Mulkhera balansująca na granicy...*

    OdpowiedzUsuń
  4. Wśród zamieszania jaki panował na dziedzińcu, prawie nikt nie zauważył jak na jego skraju zafalowało i zmarszczyło się powietrze. Praktycznie znikąd pojawiła się piękna smoczyca, ubrana od głowy do końca ogona w pawie pióra mieniące się złotym pyłem. Na jej grzbiecie, wyprostowana siedziała driada, trzymająca w dłoni łuk z wetkniętą strzałą o turkusowych lotkach. Widząc co się dzieje opuściła broń, kiedy dostały wezwanie, były daleko i nie do końca rozumiały przesłanie Almariel. Teraz widziały, że nie chodziło o zagrożenie. Smoczyca zdecydowała się je obie przenieść, gdyż lecąc mogły dotrzeć na miejsce zbyt późno.
    -"Bal... Potrzebna mi jest moja torba, bez niej nic nie wskóram, szybko."- Nie zdążyła dokończyć zdania, a już obie były w powietrzu. Złoty pył ze skrzydeł smoczycy opadł na posadzkę, z makabryczny sposób łącząc się gdzieniegdzie z krwią przybysza. W komnacie Sir'ca w biegu zrzuciła kołczan i złapała plecioną torbę, z której wydobywał się silny, zielny zapach. Po chwili były już na dole. Driada podeszła do Aerlin i anioła, uklęknęła po przeciwnej stronie od nimfy, widziała jak na jej twarzy maluje się skupienie i wysiłek. Bez słowa zaczęła wyciągać przeróżne medykamenty z torby, pędy roślin, słoiki z przeróżnymi maściami, fiolki z płynami, ale również białe, bawełniane paski bandaży. Widziała łunę pod dłonią Aerlin, która pojawiała się zawsze kiedy leczyła. Zajęła się najgroźniejszą raną, teraz przyszedł czas na te mniej głębokie, z których ciągle sączyła się krew. Trzeba było jak najszybciej je opatrzyć. Sięgnęła po słoiczek wypełniony zieloną maścią, kiedy go odkręciła w powietrzu uniósł się ziołowy zapach, drażniący niejedno nozdrze, ona sama już była przyzwyczajona do ostrego zapachu. Grunt, że maść działała... Szybko nałożyła porcję na ranę na ramieniu mężczyzny i zawinęła bandażem, zaraz zabrała się za kolejną na skrzydle. Zioła działały wolniej niż magia, jednak nie wymagały tak wielkich pokładów mocy. Wiedziała, że Aerlin nie będzie miała siły zajmować się drobniejszymi skaleczeniami.

    OdpowiedzUsuń
  5. *Koniec opancerzonego pyska z nieskrywaną troską spoczął na czole demonicy, wątły obłok siwego dymu wydobył się z nozdrzy i złączył z siwymi pasmami znaczącymi grafit jej włosów. Błękitnooka pobłądziła dłonią w przestrzeni, by napotkać łuskowatą skórę, wciąż nagrzaną dziennym upałem. Chwila zawieszenia, chwila ciszy, zagłębienia się w połaciach scalonych umysłów; Almariel posłała spojrzenie ku Aerlin, Sir'ce i Upadłemu, zdawało się, że w kąciku jej ust błądził uśmiech pełen nadziei oraz wiary. Odwróciła się i podążyła ku odrzwiom zamku, by działać dalej, by pomóc medyczce i zielarce, odciążyć je... By przygotować miejsce odpoczynku i powrotu do zdrowia dla tego, który jeszcze przed chwilą chwytał się życia, a jego płomyk tlący się weń nadal pozostawał chybotliwy; oraz jego towarzyszce serca, rozdartej wspólnie odczuwanym bólem... Po chwili zniknęła w ciemnościach, przemieniając się ze strażnika gotowego zginąć za to, czego strzegł, w istnienie cienia, które zechciało zmaterializować się w ów skrzydlatą, wychudłą postać; zupełnie nieświadoma myśli ani wrażeń, jakie wywołała w istocie burzowej smoczycy...
    Mulkher odprowadził ją wzrokiem. Ślepia tliły mu się lekko, jak dogasający w ognisku żar. Pod skorupą olbrzyma biło wielkie serce, obarczone współczuciem dla nowoprzybyłych. Myślał, czy może zrobić coś jeszcze, by ulżyć cierpieniom, zamieść ciernie z tej ścieżki bólu... Jego wejrzenie przez chwilę spotkało się z lagunami ślepi Baldis, Baśniowej, jego wybranki. Ujawniła mu swoje zamiary. Dlatego też po usłyszeniu słów burzowej, brzmiących rezonansem osobliwego, nietutejszego akcentu, odrzekł na tyle cicho, na ile pozwalał mu basowy tembr głosu, nie chcąc wzbudzać w niej kolejnych dzikich impulsów, ulatujących w postaci pajączków wyładowań i innych zjawisk.* "Zachowaj słowa podzięki. To nasz obowiązek. Dostatecznie będzie zrobione, gdy Ty i Twój jeździec staniecie na nogi w pełni sił. Podążę teraz, by wraz z mą jeźdźczynią przygotować dla was komnatę... Zaopiekują się wami nasi uzdrowiciele." *Uchylił nieco łba, po czym podążył w stronę siedziby, by pomóc Almariel w przygotowaniach.*

    OdpowiedzUsuń
  6. Ręce Sir'cy sprawnie uwijały się przy kolejnych opatrunkach. Driada co chwilę zerkała na Aerlin, jednak ta nie poruszyła się ani razu skupiona na leczeniu. Wydawała się zaklętym posągiem i tylko szmaragdowa poświata i kropelki potu jakie pojawiły się na jej czole zdradzały, że jest inaczej. Zadziwił ją widok kilkucentymetrowego szpikulca, który znalazła w jednej z ran na boku nieznajomego. Co tak naprawdę się wydarzyło? Mężczyzna był niezwykle silny, jeśli dotarł aż tutaj z takimi obrażeniami, z tak licznym krwawieniem... Szybko zajęła się i tą raną. Potrafiła już ocenić, które z nich będą wymagały magicznej interwencji. Ta z pewnością się do nich zaliczała. Możliwe, że dzisiaj nimfa już nie da rady, ale najpóźniej jutro będzie musiała poświęcić jej swą uwagę. Sir'ca poruszyła się niespokojnie gdy fioletowa smoczyca postąpiła w ich stronę kilka kroków. Nie wiedziała, czy zdaje ona sobie sprawę co tak naprawdę robią z Aerlin. Na szczęście ostry zapach maści skutecznie ostudził zamiary Burzowej. Spojrzała jak Mulkher wstaje i mówi do nieznajomej, później przeniosła swój wzrok na Baldis, która również wstała i postąpiła kilka kroków w stronę smoczycy.*
    Stąpając lekko, z gracją, Baśniowa podeszła do Burzowej uśmiechając się lekko. Przemówiła łagodnym głosem chcąc uspokoić nowoprzybyłą.
    -"Nie obawiaj się. Znaleźliście się w bezpiecznym miejscu, gdzie Biały Kruk rozłoży nad wami swoje opiekuńcze skrzydła. Ta nimfa to Aerlin, uzdrowicielka, jak sama widzisz dzięki niej twój jeździec swobodniej już oddycha, a driada to Sir'ca, zielarka, moja połowa duszy. Zrobią wszystko, żeby mu pomóc. Wiem jaki strach i ból gości teraz w twoim sercu, ale tutaj nikt nie wyrządzi wam krzywdy, możesz odetchnąć spokojnie."

    OdpowiedzUsuń
  7. *Na mozaikach wszelkich kolorów, jakie bodaj tylko istniały na tym świecie, tańczyły wesoło lazurowe falki, rzucane przez zmąconą wodę basenu. Kolejne metry przepływał w jej toniach jasnowłosy elf, już chyba drugą godzinę i ani myślał przerywać, rad z ochłodzenia, jakie otrzymywał w tej części podziemnych term. Nie odczuwał zmęczenia, wręcz przeciwnie, ów aktywność napędzała go energią jak za sprawą magicznej formuły. Zanurkował, po raz kolejny otworzył oczy zieleńsze od szmaragdu, chcąc wyłapać jak najwięcej szczegółów ze zdobień dna basenu, przedstawiających stworzenia morskich toni. Z równowagi wyprowadził go huk, który tutaj, pod powierzchnią wody, odbił się głuchym, zamortyzowanym rezonansem. Wypłynął pospiesznie, złapał haust powietrza, nadstawił uszu. Czyżby na zewnątrz rozszalała się burza? Owszem, od rana panowała duchota, jednakże na niebie nie było widać choćby i strzępka chmurki. Może by i zignorował tę anomalię, zganiając na możliwy wypadek w kuchni bądź jadalni, gdzie to nieostrożny mieszkaniec mógł upuścić półmisek; jednak nawet tu, w podziemiach, po chwili poczęły rozbrzmiewać dziwne odgłosy, jakby to w zamku zamieszkał grzmot, dudniąc bez przerwy w korytarzach. Niewiele myśląc, pokonany przez ciekawość, wyskoczył z wody, capnął ubrania i ubierając się w te co luźniejsze po drodze, rozpoczął wędrówkę na górę.*
    *Stojąc w samych gatkach, ociekając wodą, dzierżąc w dłoni satynowy płaszcz i lnianą koszulę, wyjrzał przez okno, to najbliższe głównych drzwi. Widok, którego doświadczył zatrzymał go w połowie kroku, zmusił do poświęcenia większej uwagi. Co tam się u licha działo? Zbiegowisko było niezgorsze, Starszyzna, Baldis... Sir'ca... Nieznajoma smoczyca... To ona zdawała się co i rusz zmieniać w burzę, to ona była źródłem tych wszystkich dźwięków. Epicentrum całego zamieszania przez dłuższą chwilę nie mógł dojrzeć, bo było zasłonięte sylwetkami jeźdźczyń i smoków, lecz kiedy wreszcie dane mu było go obaczyć, skrzywił się w zaskoczeniu i zdenerwowaniu. Czuł, jak na widok kałuży, ba, morza krwi bebechy skręcają mu się na podobieństwo splątanych węży. Odetchnął głęboko. Nie wiedział co robić. Umiał uleczyć skaleczenie palca i na tym jego umiejętności w tej dziedzinie się kończyły. Może mógłby pomóc w czymś innym? Chwilowy zapał został zgaszony dojrzeniem własnego odbicia w szybie, wyglądał nieprzyzwoicie, mógłby narobić tylko zamieszania, wybiegając tak o, mokry w samych gaciach. Rozłożył ręce bezradnie. I gdzie do cholery podziewał się teraz Eldar?! Mógłby chociaż raz się przydać i pomóc mu w decyzji...*

    OdpowiedzUsuń
  8. *Pochylony mocno nad stołem w zbrojowni, z nosem niemal przyciśniętym do szkła powiększającego, zapamiętale dopracowywał detale kolejnej broni. Ostrożnie drążył małym dłutem kolejne płytkie wyżłobienie, które w niedalekiej przyszłości miało być częścią złożonej, fantazyjnej ozdoby. Zdmuchnął metalowe opiłki z jelca, dla poprawienia oczyścił miękkim pędzelkiem żłobienia. Zakasał rękaw i wzrokiem szukał kolejnego miejsca, w którym warto by dodać jakiś zawijas. Odrobinę wytrącony z równowagi podniósł wzrok na Chrysanthe. Smoczyca wpadła z hukiem do pomieszczenia, z źrenicami wielkimi z podniecenia.* "Zostaw to i chodź, nowi są!" O czym Ty gadasz... *Burknął odkładając na bok ukochane narzędzia i podnosząc się ze stołka.* "Może powinieneś częściej wyłazić z tej tłumionej dziury. No chodźże, w końcu przydasz się na coś! Chyba, że chcesz aby Aerlin i Sir'ca same dźwigały tamtego faceta, a to mało eleganckie, kiedy w zamku mamy istną męską sól tej ziemi..." *Skwitowała kąśliwie z drapieżnym błyskiem w oku, po czym wyskoczyła na korytarz. Nie czekała, aż Aton zamieni roboczą, miejscami przepaloną koszulę na zwykłą, do tej pory wiszącą spokojnie na wieszaku. Najemnik przebrał się czym prędzej i podążył szybkim krokiem za Nocną. Lecz raptownie stanął na środku korytarza, zamurowany widokiem Malgrana w samej tylko odzieży zakrywającej... najbardziej znaczące części ciała.* Tylko nie zwymiotuj... I ubierzże się. *Wyminął elfa. Przyśpieszył do truchtu, chcąc znaleźć się na miejscu w miarę szybko, ale nie zwracając na siebie uwagi... Stanął nieopodal Chrysanthe, jak urzeczona wpatrzonej w przybyłą smoczycę, tak widowiskowo okrywającą się błyskawicami. Aton, zgodnie ze swoim zwyczajem, milczał. Widział, jak ciężko pracuje Aerlin oraz Sir'ca, a on sam na leczeniu nie znał się ani krztyny. Ciekawił go anioł, bez najmniejszych protestów współpracujący podczas bez wątpienia bolesnych zabiegów. Dopiero później do Atona dotarło, iż jest on pozbawiony przytomności. Popatrzył na prawdziwe jezioro krwi, w której przybysz się wręcz taplał. Jakim cudem jeszcze żył? Bo musiał żyć, skoro nimfa i driada nie przerywały leczenia. Nie wiedząc czemu, najemnika ogarnęło dziwne poczucie szacunku do tegoż zagadkowego osobnika. Porwany strój był zdecydowanie nietutejszy, ani z żadnego sąsiadującego z Killinthorem kraju. A więc przybywał z jeszcze dalszych krain. Cud, że dotarł w taki stanie... Oderwał chabrowy wzrok od anioła i rzucił okiem w kierunku oddalającego się Mulkhera, co nieco usłyszał z wymiany zdań, jaka nastąpiła między Burzową a Czarnym. Zainteresował go akcent smoczycy, lecz jego rozważania poszły precz, a pojawił się pewien pomysł. Cichcem zatarł dłonie.* Chrysanthe, powiedz mi, kiedy będą gotowi przenieść przybysza do kwater. Zaniesiemy go tam. *Nocna spojrzała się dość krytycznie na swego Jeźdźca.* "Ale jeżeli myślisz, że Malgran pomoże... Cóż, mam nadzieje, że masz dość sił, by dźwigać i anioła i elfa, jak skończy haftować. Albo przynajmniej masz wiadro, żeby miał do czego..."

    OdpowiedzUsuń
  9. Masywne kopyta rytmicznie uderzały o poszycie leśne, na białej, aksamitnej sierści co rusz pląsały świetlne refleksy. Do taktu pobrzękiwały metaliczne odgłosy jakie wydawała z siebie lekka zbroja i sztylety powieszone przy pasie. Jeździec wyłonił się spomiędzy drzew i uważnym wzrokiem zaczął obserwować scenę, jaka odgrywała się na dziedzińcu. Panowało tam niemałe zamieszanie. Przybył tutaj głównie z ciekawości, ryków smoczycy trudno było nie usłyszeć, Triv domyślał się, że zanim on się pojawi hałas zaalarmuje większość jeźdźców. Jak widać się nie mylił. Zsiadł z wierzchowca i złapał go za uzdę. Kougar wciągnął powietrze w płuca i warknął wyczuwając woń krwi. Tak... czego jak czego ale karminowej posoki tutaj nie brakowało. "No mój drogi, kogo my tutaj mamy, widok smoczycy iście duszę cieszy. Ile to ja bym za taką dostał..."Przemówił cicho do wierzchowca. Mimo, że nie wykonywał już swojego zawodu, ciężko mu było czasem wyzbyć się starych nawyków. Łowca zerknął na pacjenta, którym opiekowały się kobiety. Skrzywił się mimowolnie. Anioł... Co prawda upadły, co bardzo poprawiało sytuację, ale jednak... Pociągnął wierzchowca w kierunku stajni. "Chodź... nic tutaj po nas. Poradzą sobie..." Starając się nie zwracać niczyjej uwagi podążył w kierunku gospodarczych budynków. Nie miał świadomości, że zaledwie kilka metrów wyżej, wśród koron drzew ukryta była Arsi, korzystając w pełni ze swojej umiejętności kamuflażu. Obserwowała całe zamieszanie, ciekawa jakie wydarzenia ześle los.

    OdpowiedzUsuń
  10. *Zamek był cichy. Zupełnie nieświadomy walki o życie toczącej się na dziedzińcu. Bystry wzrok demonicy wyłapywał tu i ówdzie owale ciekawskich oczu, łypiących przez szyby w oknach, pozostających jednak w cieniu. Gdzieś na górze ktoś rozmawiał, ledwo słyszalnie, zbyt zajęty swoimi sprawami. Tymczasową komnatę dla przybyłych przygotowała wraz z Czarnym tam, gdzie będzie im najbliżej jak tylko to możliwe, a zarazem najwygodniej i najciszej. Nie mogła ulokować ich w uczniowskich pokojach, nieprzystosowanych do przeprowadzenia leczenia. Najlepszym wydawał się pokój gościnny; jeden z nich został przewietrzony, napełniony aurą uspokajającego zaklęcia, usłany świeżą pościelą. Tuż obok łóżka stało wiadro z zimną wodą, a na stołku zwoje czystego materiału, potrzebnych do tworzenia okładów. Na biurku, postawionym dalej od łóżka, stała taca z wodą pitną, leczniczym naparem ziołowym, którym Aerlin raczyła Almariel podczas jej rekonwalescencji oraz z paroma prostymi strawami, do spożycia na zimno, większość przypominająca kleik, przeznaczonymi dla powracających do zdrowia. Trochę większa, mięsna potrawa dla smoczycy stała o wiele dalej, również przygotowana na zimno. Mulkher przymknął okna, gdy wpadło do pomieszczenia wystarczająco dużo świeżego powietrza. Kiwnął rogatym łbem ku Almariel, a ta wysłała nimfie delikatny sygnał oznajmiający, że komnata jest gotowa.*

    OdpowiedzUsuń
  11. *Jakim sposobem organizm mógł funkcjonować, po straceniu takiej ilości krwi? Nadwrażliwa wyobraźnia mężczyzny pracowała jak szalona, odnajdując w bordowej połaci przede wszystkim sceny horroru wojny, jak żywo malując portrety uciętych głów i utkwionych w ciałach oręży. Jak przez mgłę dotarła do niego uwaga Atona, który pojawił się nagle nie wiadomo skąd, Chrysanthe zaś zupełnie nie zauważył, skupiony na sadystycznym obserwowaniu rannego, nie mogąc oderwać wzroku, mimo, iż kiszki rozpoczęły żwawszy niż przedtem taniec.
    Był na tyle zapatrzony w ten obraz, który wzbudzał w nim tak drastyczne i sprzeczne zarazem emocje, że w pierwszej chwili nie zauważył zbliżającej się sylwetki burzowej smoczycy, która pochwyciła blask jego spojrzenia i postanowiła sprawdzić jego źródło. Dopiero mleczna mgiełka oddechu Burzowej, która ostała się na szybie, niemalże przyprawiła go o zawał. Cholera, to już drugi raz dał się tak podejść z zaskoczenia, tylko tym razem nie przez napastnika... Tak przynajmniej myślał... Po chwili jednak uciekł zwinnym susem z zasięgu jej wzroku, daleko od szyby, by nie oglądała go w takim... "stroju". Na dęby Elenael, co to za chora sytuacja... Gdy obca sobie poszła, może znudzona ucieczką obiektu zainteresowania, bardzo ostrożnie wychylił się na tyle, by oczy zdobyły wizję tego, co się działo na zewnątrz i pozwolił sobie odwdzięczyć się tak samo, obserwacją. Badał jej ziejące różem ślepia, bezdenne, upiorne, acz zarazem pełne emocji. Łowił blaski tworzące się od pękania wyładowań na jej ciele. Zaprawdę fascynujące było to stworzenie. Nawet na chwilę udało mu się zapomnieć o jeziorze krwi. Tylko na chwilę.
    Rozmyślania przerwał brunatnoskrzydły smok, którego przybycie zwiastowały ciężkie kroki, dochodzące z korytarza. Trzymał w pysku jakąś odzież.* "Dobrze się czujesz?" *W umyśle Malgrana rozbrzmiał głos; mimo, iż na pierwsze wrażenie zdawał się być chłodny, bądź obojętny, skrywał w sobie wiele troski. Neonowe ślepia zabłysły pulsacyjnie, jak odległa gwiazda.* "Długo nie wracałeś, wysyłasz dziwne sygnały, postanowiłem sprawdzić..." *Smok usprawiedliwił się szybko, cofnąwszy o krok, jakby nie był pewien, czy nie rozzłości tym czynem swojego kompana. Był jakoby zawstydzony brakiem zrozumienia impulsów, jakie wysyłał elf... Czy też złączeni nie powinni odczytywać ich bezbłędnie? Ze skruszeniem, wyciągnął nieco szyję i kiwnął głową, by elf przyjął znalezisko - a była nim para spodni.* "Leżały niedaleko, nie zauważyłeś?" ...dzięki. *Odchrząknął Malgran, blady jak ściana, zażenowany faktem, że zgubił podczas powrotu z łaźni spodnie... Pospiesznie wciągnął je, założył koszulę i opatulił satynowym płaszczem.* Pójdę tam. Może coś zdziałam... *Wyjaśnił elf, wskazując kciukiem zewnątrz, z wyraźnym wahaniem. Eldar przytaknął z aprobatą, a sam oddalił się, niknąc w pomarańczowym świetle ognia pochodni. Nie widział powodu, dla którego miał uczestniczyć w tym zamieszaniu.*
    *Malgran w chwili znalazł się na zewnątrz. Momentalnie płachtą płaszcza szarpnął wiatr, długie kosmyki włosów koloru słomy plątały się jeszcze bardziej, ślizgając się jak węże po skórze, wypuszczając ze swych objęć krople wody. Elf oczy miał mętne, jakby dopiero co wstał, a wzrok utkwiony w jednym punkcie, konkretniej znajdującym się między kostkami bruku. Stanął przy Atonie, kiwnął do niego głową, dając niemy znak, że jest gotowy pomóc w taki bądź inny sposób... I że się nie zrzyga. Nie zamierzał kontemplować, czy powinien się wstydzić za paradowanie po zakonie w gaciach, w końcu nie zawsze zaskakujące wydarzenia nawiedzają wtedy, kiedy by się chciało... Nie uprzedzą, kiedy się nie kąpać bądź nie korzystać z klozetu, bo za sekund pięć wybuchną kakofonią dźwięków i eksplozji. Czasami spoglądał na Sir'cę, która mimo, że okraszona tu i ówdzie krwią, była ukojeniem dla oczu i grających marsza kiszek.*

    OdpowiedzUsuń
  12. Jeszcze trochę .... Jeszcze trochę wysiłku, jeszcze trochę uzdrawiającej magii, która ocali nieznajomemu życie. Zostało kilka naczyń, krwawienie praktycznie ustało zarówno to zewnętrzne, jak i wewnętrzne. Eliksir działał... A ona była już słaba... Ale musiała doprowadzić proces do końca, inaczej wszystko by poszło na marne. Magicznie połączone żyły, ścięgna i mięśnie trzymały, ale ciągle były delikatne i kruche. Dopiero kiedy upewniła się, że zrobiła wszystko co powinna, sprawdziła jeszcze raz stan naczynek, dopiero wtedy wytłumiła w sobie magię, której już i tak niewiele zostało mimo pomocy Jivreg'a, który cięgle dzielił się swoją. Otworzyła oczy, najpierw spojrzała na mężczyznę. Spał... to dobrze. Usłyszała w głowie głos Almariel, która mówiła jej o przygotowanej komnacie. Idealne wyczucie czasu. Później jej wzrok napotkał zatroskane spojrzenie Sir'cy. Aerlin uśmiechnęła się do niej lekko widząc jak wiele ran zdążyła opatrzyć. Próbowała wstać, jednak zachwiała się niebezpiecznie, na szczęście driada była tuż obok i złapała ją mocno w ramionach.
    -"Zabierzcie go do komnaty. Do pierwszej przeznaczonej dla gości. Tylko ostrożnie. Nie wolno pozwolić by jakiekolwiek magiczne wiązanie puściło."- Usiadła powoli na bruku, jej sukienka i tak umazana była cała we krwi...

    OdpowiedzUsuń
  13. Baśniowa patrzyła uważnie na burzową smoczycę. Nie dziwiła jej się, wiedziała że nie zazna spokoju, dopóki jej towarzysz nie odzyska sił. Chciała tylko zapoznać smoczycę z sytuacją, z miejscem gdzie trafili i upewnić, że nic im się nie stanie. "Masz rację. Nie wiem jakie skierowały was tutaj okoliczności ani dlaczego. Być może zdecydujecie się na wyjawienie tej tajemnicy, a być może nigdy nie poznamy jej treści. Biały Kruk nie skupia się na przeszłości, chce patrzeć w przyszłość i czyny, które ciągle przed nami. A być może odejdziecie jak tylko twój jeździec odzyska siły. Do was będzie należała decyzja." Nie powiedziała już nic. Nie chciała denerwować już i tak wystarczająco wzburzonej i zdenerwowanej smoczycy. Jej uwagę przykuł ruch, jaki pojawił się wokół rannego. Najpierw przybyli Aton z Malgranem, teraz ocknęła się Aerlin. Baldis widziała jak nimfa próbuje wstać, jak prawie upada i tylko dzięki Sir'ce do tego nie dochodzi. Czuła słabość nimfy, wiedziała ile mocy pochłaniały zaklęcia leczące. Spojrzała na burzową, po czym skierowała kroki w stronę kobiet.*
    Driada patrzyła na Aerlin wzrokiem pełnym troski, nie potrafiła jej jednak pomóc. Nie opanowała magicznych umiejętności do tego stopnia by być w stanie wzmacniać inne istoty. Zobaczyła Baldis, która kierowała się w jej stronę. No właśnie... dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała. Wiedziała, że jej towarzyszka już realizowała jej pomysł. Smoczyca podeszła do nimfy, wokół niej można było zobaczyć lekką złotą aurę, schyliła głowę i lekko dmuchnęła Aerlin w twarzy. W powietrzu zatańczyły drobne iskierki. Nimfa uśmiechnęła się ciepło, poczuła jak część energii smoczycy wypełnia jej ciało, jak ramiona i głowa stają się mniej ciężkie. "Dziękuję"

    OdpowiedzUsuń
  14. *Stał w spokoju, z rękami splecionymi na piersi. Nieproszony, nie rwał się do działania. Uderzał rytmicznie palcami w ramię, wybijając kolejna już niemą melodyjkę, której właściwe brzmienia toczyły się w jego pamięci. Tknięty przeczuciem, uniósł głowę i uchwycił spojrzenie burzowej smoczycy. Podobnie jak u Mulkhera, jej oczy również nie miały dna, lecz ten czarny kolos popatrywał ze spokojem - Burzowa z całą furią należnego jej żywiołu. Owe kłębowiska odruchów, instynktu i emocji wydawały się walczyć zażarcie w tym różowawym wzroku. Aton nagle nabrał chłodnego przekonania, iż nie chciałby kiedykolwiek znaleźć się, choćby nawet przypadkiem, między tymi mentalnymi tytanami. Lecz nie ulegało wątpliwościom, że ma przed sobą piękne stworzenie. Dzikie smoki posiadały coś, czego nigdy nie osiągną ich pobratymcy urodzeni w niewoli bądź miejscach takich, jak Zakon. Charakter, nieskażony nigdy ograniczeniami i zasadami, które człowiek stawia równie gęsto, co przydomowe płoty, zachowuje swoje pierwotne uroki i odruchy. Smok urodzony na wolności nie analizuje sytuacji w najdrobniejszych szczegółach, po prostu działa zgodnie z instynktem, co czyni go nader nieprzewidywalnym. Znikomy uśmiech rozjaśnił nieco bezbarwne oblicze mężczyzny, poniekąd rozbawionego faktem, że do wysnutych teraz wniosków pasuje nawet żywioł smoczycy. Zaraz potem powiódł zamyślonym wzrokiem dookoła. Który z zakonnych gigantów mógł czuć jeszcze zew dziczy? Bez dwóch zdań zamknięty w celi Byron, wiecznie wściekły i kipiący diabelną siłą. Arsi, wciąż na wpół dzika i nieuchwytna. Jivreg i Mulkher? Gdzieś w głębi być może, lecz oni bardzo już długo egzystowali wśród ludzi. Później spojrzenie Atona padło na Chrysanthe, mocno urażoną lekceważącą postawą Burzowej. Ona i Eldar wykluli się tutaj, od zawsze otoczeni opieką innych. Coś im zabrano, lecz nie zwracali na to uwagi... Mężczyzna otrząsnął się, słysząc słowa Aerlin i skinął lekko głową. Rzucił okiem na Malgrana, pieczołowicie opatulonego płaszczem. Właściwie to nie był mu tak bardzo potrzebny.* Szybciej wyschniesz bez tego... *To mówiąc, zręcznie odpiął klamrę satynowego płaszcza i, ściągnąwszy go z elfa, przerzucił przez ramię. Wiele razy widział w życiu krew, dlatego jej nieco zaschnięte morze, rozlewające się obficie na podłodze, nie robiło na nim aż takiego wrażenia. Pewnie podszedł do Aerlin, Sir'cy i przybysza, po czym rozłożył skradziony płaszcz na podłodze. Nimfa zastrzegła, by obchodzić się z aniołem ostrożnie, więc zwykłe zarzucenie ręki na kark i zawleczenie go do komnaty nie wchodziło w grę, potrzebne były chociaż prowizoryczne "nosze". Z lekko uniesioną brwią, podrapał się po policzku, starając się znaleźć pozycję, w której najbezpieczniej będzie złapać i przeciągnąć Upadłego przez ten metr lub dwa na rozłożony poza kałużą krwi płaszcz. Sposób był tylko jeden. Wzruszył obojętnie ramionami, nie miał wyjścia, Almariel się pobrudziła, Aerlin i Sir'ca, więc jemu też nie zaszkodzi. Stawiając ciężko kroki, aby zapobiec poślizgowi na posoce, i dość niezgrabnie podejmując próby przesunięcia masywnego, acz bezwładnego skrzydła, dotarł do anioła. Przechyliwszy go odrobinę w swoją stronę, chwycił go mocno pod ramiona, po czym przeciągnął na płaszcz, zostawiając przy tym rozległe i przetykane śladami butów krwawe mazy na czystej części podłogi. Położył nieprzytomnego na "noszach", dużo łatwiejsze okazało się ułożenie na nich nóg, lżejszych od korpusu, znacznie obciążonego przez rozłożyste skrzydła. Atona wyprostował się, popatrywał beznamiętnie na uklejone krwią palce, na ubrudzony przód koszuli, spodnie i buty, którymi pozostawi zapewne liczne ślady w drodze do wyznaczonego pokoju. Machnięciem dwóch palców dał Chrysanthe znak, by biegła przodem. Przeszedł do głowy anioła i spojrzał nagląco na Malgrana.* Nie stój tam, tylko łap za drugi koniec...

    OdpowiedzUsuń
  15. Co do... *Warknął, oszołomiony, co też ten człowiek wyprawia. W jednej chwili złapał kraniec płaszcza, w nieoczekiwanym porywie złości gotów szarpać się z Atonem, który bez żadnego wyjaśnienia chciał zabrać jego własność. I to nie byle jaką. Niestety nie miał szans z barczystym mężczyzną, który chyba nawet nie poczuł jego oporu. Jasnowłosy napiął się jak struna; ten mały występek, na pewno uczyniony z jakiegoś ważnego powodu, którego nie chciał dojrzeć, wręcz go rozsierdził. Oczy wybuchły mu snopem zielonych iskier, nienaturalnie rozświetlając niezdrowo pobladłą twarz. Fuknął coś po elficku; gotów był wystosowywać obraźliwe wiązki pod adresem Atona, które plątały mu się już na końcu języka, kiedy dojrzał jego zamiar w czynnościach przygotowujących do przeniesienia upadłego. Prychnął, próbując wyzbyć się złości, by nie powiedzieć o jedno słowo za dużo. Na próżno. Chociaż wiedział, że dzięki temu pomoże cierpiącemu, myśl, że wzięto jego płaszcz, tak bez pozwolenia, ani bez podania przyczyny była o stokroć silniejsza. Pomrukiwał z niezadowolenia, przeżuwał przekleństwa i porównania, wiedząc, że zaraz szmaragdowa satyna zostanie zbezczeszczona burgundem krwi, której widoku miał aż nadto. Była pozytywna strona tej sytuacji, przestawał już na jej widok tak gwałtownie reagować, przyzwyczajał się.* Nie można było powiedzieć, że potrzebna jest szmata na nosze? Jest ich cała sterta w zamku. Musiałeś zniszczyć mi ubranie? Nie mogłeś użyć swojego? *Syknął, łapiąc za szlachetny materiał, zdegradowany do poziomu ściery, nie będąc przy tym nadto delikatnym, bowiem już stracił nadzieje, że płaszcz da się uratować. Zdaje się, że ciało elfa przesiąknęło materialistyczną częścią duszy Eldara...*

    OdpowiedzUsuń
  16. *Uniósł brwi, splatając przy tym muskularne ramiona i przerzucając ciężar ciała na jedną nogę. Choć z jego ust nie padło jeszcze ani jedno słowo, sama postawa mężczyzny wyrażała swoiste zażenowanie. Spoglądał na Malgrana ciurkiem, aż zrobiło się to nieznośne, a barwa jego oczu zmieniała się jak szalona bez potrzeby wykonana ruchu głową. Uniósł palec i uderzał nim w powietrze identycznie, jak w przypadku pukania szczenięcia w nosek dla czystej zabawy.* Wierz mi, razem z Tobą opłakuję niepowetowaną stratę tego płaszcza, o ile można go jeszcze tak nazwać. Ale rozejrzałeś się chociaż? Almariel ubrudziła się krwią, kiedy jako pierwsza próbowała pomóc nieznajomemu, Aerlin ma całą sukienkę we krwi, Sir'ca również jest odrobinę zakrwawiona, ja ufajdałem się cały. Tylko Ty pozostajesz krystalicznym czyściochem. A ta... szmata, jak sam nazwałeś swoje ubranie, jest dowodem, że też pomogłeś. *Oczy mężczyzny błysnęły nagle, za błękitną zasłoną buchały iskry złości i nagany.* Dodam, iż skarżysz się tylko Ty, nie robią tego nawet nasze dzielne uzdrowicielki, kobiety, więc może weź się w garść. *Fuknął. Kilka przeciągających się w wieczność sekund obserwował żującego przekleństwa elfa. Widząc, że póki co nie ma nic do dodania, schylił się i chwycił przednie rogi prowizorycznych noszy. Po umówionym półgębkiem odliczeniu, równocześnie z Malgranem dźwignął nieprzytomnego. Aton ledwo widocznie poruszył barkami, dochodząc do wniosku, iż anioł, choć skrzydlaty, do jegomości wagi piórkowej raczej nie należy. Ostrożnie ruszył przed siebie, kierujący się wysyłanymi przez Chrysanthe impulsami. Aton milczał zapamiętale, starając się lekceważyć nadąsane mruki towarzysza z tyłu. Gdzieś w połowie drogi nie wytrzymał i westchnął ciężko, po czym burknął pojednawczo.* Na boga, od razu widać, że jesteście z Eldarem związani... Jeżeli ten płaszczyk jest dla Ciebie taki ważny, po wszystkim go wypiorę i oddam. A jak się nie dopierze, to kupisz sobie nowy, ten i tak był na końcach wypłowiały.

    OdpowiedzUsuń
  17. Daruj sobie te uszczypliwości, osiłku. *Warknął zaraz, gdy tylko nadarzyła się okazja. Zbyt gwałtownymi ruchami podciągał rękawy koszuli, nawet nie zauważywszy, że urwał guzik bądź dwa. Zawahał się chwilę, twarz stężała mu, gdy usłyszał uwagi dotyczące Almariel, Aerlin i Sir'ci; bo chociaż nie sęk tkwił w upapraniu krwią, to kąsnęło go poczucie wstydu, że wznieca konflikt na polu walki o życie. Wytrzymał to zmienne spojrzenie człowieka, tego dh'oine, takiego dumnego i przeświadczonego o słuszności swych czynów.* Nie mam problemu z czystością, a z pozbawieniem mnie mojej własności. *Wycedził przez zęby, stawiając akcent na "mojej", wskazawszy oskarżycielsko palcem ubabrany płaszcz. Póki co darował sobie wygłaszanie kolejnych uwag, których tysiące cisnęło mu się na język, nadal trapiony przez tę nutę wstydu, jakie wznieciły w nim słowa Atona. Próbował nie dać tego po sobie poznać, a bardzo pomogło mu w tym skupienie na przeniesieniu rannego. Wciąż mełł pod nosem przekleństwa, lecz współpracował, wkładając niemało wysiłku w dźwiganie anioła, który faktycznie do najlżejszych nie należał... Wkrótce między przeżuwanymi słowami pojawiło się również tłumione posapywanie. Mimo to nie odpuszczał, korzystał z sił nabytych na treningu w basenie, pocieszając się, że w ten sposób odzyska formę sprzed ataku. Może i by dotarł do stanu pozornego, chwiejnego spokoju, lecz Aton przerwał milczenie i na nowo targnął się na nerwy elfa, których dawno ktoś tak dotkliwie nie nadszarpnął.* Wypłowiały? *Powtórzył, jakoby z niedowierzaniem, gromiąc Atona wściekłą miną. Doprawdy nie wiedział, czy ten chce się pojednać, czy wręcz przeciwnie.* Mówisz o Yist'ańskiej satynie! To jest - był - szczególny płaszcz! Takiego już sobie nie odkupię! *Syczał przez zęby, już bardziej z żalem, niż ze złością. Bezsilnie szukał kolejnych słów, próbując zobrazować rozmówcy wielkość jego straty, ale ostatecznie tylko zgarbił się, kiwając na boki głową.* Spróbuj Eldarowi zabrać jaką błyskotkę, raz dwa się oduczysz robienia podobnych rzeczy. Kończmy z tym, gdzie ta komnata u licha? *Stęknął, krzywiąc się z niezadowolenia, dotknięty, zły, spocony i na dodatek zmarznięty, nie wiedząc, czy to przez kąpiel, czy dreszcz emocji.*

    OdpowiedzUsuń
  18. *Zmarszczył brwi, z namaszczeniem wpatrując się w przestrzeń korytarza. Sam również ścigał myślami odpowiedź na to pytanie: jak długo jeszcze? Czuł coraz wyraźniej wysyłane przez Chrysanthe impulsy energii. Ścisnął mocniej rogi płaszcza i przyśpieszył nieco. Między jednym a następnym krokiem przekrzywił konspiracyjnie głowę, uchem łowiąc ciche posapywanie Malgrana. Kilka krnąbrnych myśli przemknęło przez umysł Atona, co zaowocowało niemrawym uśmieszkiem, który zaraz zniknął. Chłodna kalkulacja wzięła górę. Jak mógł pokpiwać z braku kondycji elfa, kiedy ten dopiero zaczynał odzyskiwać siły po ataku? Nie było go jeszcze w zamku, gdy Malgran leżał cały w bandażach. Jednego tylko nie rozumiał i nie potrafił w żadnej mierze pojąć. Ubrania się zużywają, drą, brudzą, przecierają, płowieją, rozłażą w szwach lub materiał zostaje czymś przeżarty. Sam Aton miał w zwyczaju nosić ubrania tak wypłowiałe, że nawet tego po nich nie było widać. Najwyraźniej Malgran był typem mężczyzny bardziej dbającego o swój wizerunek. To było do przewidzenia, pełnił funkcję bardziej reprezentatywną niż rzemieślnik. Ale co do tego miała taka... troska o stan płaszcza? Elfia mentalność chyba na zawsze pozostanie dla Atona zagadką, do czego przyznał się z cichym westchnieniem. Lecz z trudem osiągnięta pokojowość wyparowała. Gwałtownie obracając głowę, wbił spojrzenie w szmaragdowe tęczówki elfa. Oczy mężczyzny dosłownie płonęły bladoniebieskim ogniem, lecz twarz nie wyrażała gniewu, wręcz przeciwnie: była przerażająco obojętna.* NIGDY nie posądzaj mnie złodziejstwo. W przeciwieństwie do Ciebie, dla mnie liczą się inne rzeczy niż płaszcz, jakaś ozdoba czy inne tego typu bzdury. *Cedził cicho, po czym uspokoił się, w pełni skupiając na drodze. Nie odezwał się więcej... Chrysanthe niecierpliwie wydeptywała elipsy na posadzce, kiedy usłyszała kroki. Podniosła łeb, rozpoznając swojego Jeźdźca idącego przodem. Nie czekając na jego słowa, otworzyła drzwi przygotowanej komnaty i usunęła się na bok, mimo wszystko zerkając ciekawie do środka. Aton milczał, jak zaklęty i złośliwy, zmuszając Malgrana do pełnej mobilizacji intuicji. Nie powiedział, kiedy kładzie "nosze", tak samo elf musiał wyczuć, w którym momencie pomóc przy przenoszeniu ciała nieznajomego na przygotowane łóżko. Mężczyzna nie spojrzał nawet na jasnowłosego, po prostu zgarnął z podłogi pokrwawiony płaszcz i opuścił komnatę. Chrysanthe popatrzyła z bezrozumnie uniesionym łbem w ślad za Jeźdźcem, nie wiedząc, co pchnęło go do takiego zachowania. Rzuciła Malgranowi pytające spojrzenie, po czym pobiegła w ślad za Atonem.*

    OdpowiedzUsuń
  19. *Jako, że twarz miał ściągniętą w grymasie niezadowolenia, a oczy traciły na blasku przez zmęczenie, te parę zmarszczek, jakich mu przybyło po kolejnych słowach mężczyzny nawet trudno było zauważyć. Gdyby nie miał zajętych rąk, z pewnością złapałby się teraz za głowę, przejęty przeświadczeniem, że tylko bez sensu nastrzępił języka. Zamiast tego zgarbił się nieco, jakby powietrze nagle zaczęło ważyć tonę.* ...na przykład takie rzeczy jak wojna i władza? *Rzucił mu oskarżycielskie spojrzenie, nie nadążając za czytaniem intencji z twarzy Atona, a zwłaszcza tych tkwiących w jego zmiennym spojrzeniu.* Ty nic nie rozumiesz! Jeśli nie widzisz różnicy między złodziejstwem, a chamstwem, to już nie mój problem. Wystarczyło poprosić, na dęby Elenael, nie pisnąłbym ani pół słówka! *W chwili, jak elf zdążył dojść do wniosku, że sytuacja bardziej beznadziejną być nie może, ten człowiek dowiódł, że się mylił. Przez jego złośliwość Malgran wyciskał z siebie siódme poty, by nadążyć za jego tokiem myślenia. Nie raz, nie dwa musiał gwałtownie podciągać róg płaszcza, by uchronić rannego przed spotkaniem z posadzką. W pewnym momencie aż zacisnął oczy, z rozpaczliwą nadzieją łudząc się, że zaraz się obudzi, a całe wydarzenie okaże się być akcją jakiegoś tragikomicznego snu. Gdy wreszcie cel został osiągnięty, otarł pot z czoła i grobowym spojrzeniem odprowadził Atona dzierżącego to, co pozostało z yist'ańskiego płaszcza. Podobną dozę uwagi poświęcił Chrysanthe, która zaraz zniknęła w ciemności korytarza, świecąc tymi swoimi ładnymi luminescencjami.* Czy w czymś jeszcze mogę pomóc? *Mruknął cicho w kierunku Almariel, która świadkowała sytuacji, lecz była zupełnie poza nią; właśnie zamoczyła biały materiał w zimnej wodzie i poczęła omywać twarz anioła z krwi. Odpowiedziała mu przeczącym kiwnięciem głowy; to mu wystarczyło. Wręcz wybiegł z pomieszczenia, szukając na krańcach swojej świadomości obecności Eldara, który jak zwykle nie raczył zaszczycić go swoim towarzystwem... No, przynajmniej przyniósł mu portki...*

    OdpowiedzUsuń
  20. *Wraz z pojawieniem się mężczyzn dzierżących rannego, Mulkher po ujrzeniu zgody w lodowcu spojrzenia Almariel, na tyle cicho, na ile pozwalało mu opancerzenie i gabaryty, opuścił komnatę, by podążyć ku baśniowej smoczycy, tej, której pióra znaczył złoty pył - jego wybrance, by stanąć u jej boku, wymienić spostrzeżenia. Demonica, trwająca gdzieś obok, ledwo zauważalnie drżącą dłonią poczęła omywać twarz nieszczęśnika, nie mogąc wyzbyć się przejmującego współczucia, które ogarnęło jej serce. Widziała zbyt wiele skrzywdzonych, zwłaszcza ich duchów, które nawiedzały ją niemal nieustannie w podróżach sennych... Ten fakt sam w sobie powinien zmienić jej serce w kamień, jednak tak się nie stało. Cóż przydarzyło się temu mężczyźnie, jakie wiatry bólu go przygnały? Mimo zmęczenia musiała być uważna. To, co uczyniła, by pomóc utrzymać duszę Upadłego przy ciele, było cierniem w ciele porządku świata. Każdy sprzeciw śmierci musiała odkupić swoją siłą... Musiała bronić granicy, by rozwścieczone zaświaty nie zechciały zemsty... Od czasu do czasu w przestrzeni można było usłyszeć głuchy szept inkantacji. Nieprzytomnym wzrokiem omiotła wpierw łuskowatą, acz ludzką rękę, próbującą zabrać okład, a następnie twarz rogatej kobiety. Gdzieś w toniach tęczówek mignęło niezrozumienie, jakoby myśli, że coś jej umknęło dotknęły umysłu. Kolejna nieznajoma? Dopiero po chwili skojarzyła prawdziwe fakty, ujrzawszy podobieństwo umaszczenia łusek, rogów oraz tonu głosu... Uniosła kącik ust w bladym uśmiechu. Odległe wspomnienie zamajaczyło na skraju pamięci, ukazawszy dawne ogniwa Starszyzny Ordo, Eritę i Luthien, w chwili połączenia w jedno ciało. Świat, w którym żyli, był pełen cudów. Doświadczyła kolejnego z nich... Kiwnęła głową, nawet nie zdążyła zareagować, gdy wygoniono ją z komnaty i zatrzaśnięto za nią drzwi. W jednej chwili pochłonął ją mrok korytarza i zamazał kontury postaci...*
    *Nastał kolejny wieczór. Atmosfera w zamku była napięta. Gdzieniegdzie ciemnowłosa słyszała głosy ekscytacji bądź trwogi w słowach traktujących o niedawnym wydarzeniu. Stawiała kroki wolno i niespiesznie, bawiąc się kolorowymi kośćmi, które w zależności od wyniku układały mniej lub bardziej składne wróżby. Była to niezbyt mądra rozrywka, niewarta poważnego traktowania, mimo to pomagała zająć czymś zbłąkane myśli, krążące wokół stanu mężczyzny i jego towarzyszki. I tak dotarła do jadalni, wpierw nie zauważywszy Upadłego, w końcu jego widoku spodziewała się najmniej. Było za wcześnie... Nalała zimnego orzechowego naparu i podążyła ku jednemu ze stołów. Gdy poczuła na sobie jego złote spojrzenie, zamarła ze ściśniętymi w dłoni kośćmi. Jego wzrok wnet przywiódł jej na myśl spojrzenie towarzysza jej serca, Mulkhera, który patrzył podobnie na swych wrogów na polu bitwy, ogarnięty gniewem. Powoli usiadła naprzeciw skrzydlatego, pełna niepewności. Była koścista, znacznie od niego mniejsza, a jej lewe skrzydło było lekko, acz widocznie odchylone, ozdrowiałe po złamaniu, mimo to już nie tak sprawne jak kiedyś. Ubrana w prosty, skromny strój, podobny kolorem do granatu jej skóry, zdawała się być nieszkodliwa. Lecz emanowała silną, obcą aurą, jakby jej wpływ sięgał gdzieś dalej...* Ashan' thera, dah'. *Powitała go w swoim ojczystym, językiem Wysokich z Cer'thanmor. Jej ton brzmiał cicho i głucho, jakby był tylko brzmiącym gdzieś w korytarzu echem. Odłożyła kostki-wróżki i splotła dłonie, opatulone cienkimi skórzanymi rękawiczkami.* Me imię brzmi Almariel. Próbowałam pomóc medyczkom, gdy przybyliście... Czy nie powinieneś odpoczywać? Czy czegoś Ci trzeba?

    OdpowiedzUsuń
  21. *Położyła po sobie rysie uszy, w reakcji na okropny, trawiący trzewia rozmówcy kaszel, w przestrzeni zadźwięczały blado srebrne kolczyki. Westchnęła w bezsilności, uczuciu szczerze znienawidzonym, kuląc ramiona, jakoby ugodzona niewidocznym ciosem. Nie mogąc zrobić nic więcej, co by mogło choć trochę złagodzić cierpienia Upadłego, wyciągnęła zza pazuchy czarną, aksamitną chustkę i podała mu, by mógł otrzeć łzy, drążące jego zmęczoną, ogorzałą od sińców twarz. Oderwała od niego zatroskane spojrzenie tylko na chwilę, by móc podziękować skinieniem głową gospodyni. Nie tylko ona martwiła się o Skrzydlatego... Woń zupy zdawała się wypełnić każdy zakątek jadalni. Demonica również podzielała opinię kucharki, że taka strawa przydałaby się osłabionemu organizmowi.* Spróbuj zjeść, choć trochę. *Zachęciła go, próbując powstrzymać burczenie własnego żołądka, który pobudził się w reakcji na smakowity zapach. Kiedy ostatnio jadła?* Szybciej odzyskasz siły... Szybciej pożegnasz się z czterema ścianami. *Nie chciała patrzeć na jego rany, zaś w pełne blasku złote oczy, które wzbudzały w niej nadzieję, że jeździec ozdrowieje. Jednakże, gdy podawał jej dokumenty, nie mogła nie zauważyć grubej warstwy strupów, tworzącej makabryczną mozaikę na jego skórze. Nie przeraziło jej to jednak, ani nie wprawiło w obrzydzenie. Zachowała się tak, jakby na to czekała - zdjęła delikatne rękawiczki, a światło dzienne ujrzała sieć zbielałych blizn na jej dłoniach, brzydko odcinających się na tle granatowej skóry.* Nie ma pośpiechu... Morganie. *Uśmiechnęła się lekko, wyczytawszy jego imię z dokumentu.* Jak tylko poczujesz się lepiej, będziecie mogli przenieść się do komnat jeźdźców i smoków. Jeśli oczywiście zechcecie z nami zostać. *Mrugnęła z zainteresowaniem na jego pytanie, a uśmiech zagrał w lodowym, choć przyjaznym spojrzeniu.* To kostki-wróżki. Dość naiwny i niemądry sposób odpędzania zmartwień i złych myśli... Ale to zawsze jakiś sposób. W zależności od tego, jakie kolory wypadną, wychodzą mniej lub bardziej składne wróżby. Rzuć. Zobaczymy co Ci przepowiedzą. *Wzięła resztę kostek i podała mu.*

    OdpowiedzUsuń
  22. [Zachęcam do udziału w Sądzie nad Dinigonem i Byronem, post "Domysłów już dość." Almariel]

    OdpowiedzUsuń
  23. *Zgarbiła się nieco, jakby przygniótł ją jakiś niewidzialny ciężar. Wątły smutek ukuł ją gdzieś w środku, gdy uświadomiła sobie, że ostatni raz, kiedy dbała o czyjeś zdrowie, wypadałby wieki, wieki temu, w chłodny dzień wczesnej wiosny, gdy matka powierzyła jej opiekę nad zranionym Mulkherem... Nie wiedziała, co robić, nie wiedziała, jak odjąć cierpień chorym i zadbać o ich wygodę... To była domena medyków i uzdrowicieli, nie... nekromantów. Gdyby tylko była tu Aerlin... Z drętwego zamyślenia wyrwała ją smoczyca w swej niezwykłej pół-ludzkiej postaci. Kobieta rzuciła okiem na pergamin. Illuminara. Ciężko jej było wypowiedzieć to imię w myślach. Demonica znała Killinthorski Wspólny dobrze, mimo to posiadała charakterystyczny, szeleszczący akcent właściwy dla mieszkańców Cer'thanmor i innych nadmorskich regionów - a to utrudniało wypowiadanie niektórych słów. Uśmiechnęła się lekko na widok zmagań towarzyszki Upadłego z łyżką; machnęła ręką pojednawczo, dając znak, że przy niej nie musi przesadzać z etykietą.* Może wolałbyś coś innego? I Ty, Illuminaro? *Troszkę przesadnie wycedziła jej imię, próbując nie popełnić błędu przy wymowie.* Zapewniam, w spiżarni kryjemy istne bogactwo... *Silne, złote spojrzenie anioła dźgnęło ją w źrenice. Mimo to nie było władcze, czy natrętne. Kryło się w nim coś… wiecznego, co sprawiało, że kruszała lodowa powłoka jej tęczówek… Zakłopotana dłuższym kontaktem wzrokowym, ścisnęła zabliźnione, kościste dłonie. Silna w cieniu i samotni, wśród innych stawała się tylko małym, niepozornym duchem…. Gdy tylko ponownie padł temat kostek, poświęciła im wszystek uwagi.* Wstecz? *Łypnęła na niego z podejrzliwą ciekawością. Zdawało się, że po jednym z jej skrzydeł mignął cienisty pajączek jakiejś dziwnej energii. Twarz jej ściągnęła się w powadze godnej próbom tłumaczenia starożytnego pisma.* Czerwony oznacza cierpienie, czarny - noc, niebieski – nadzieję, złoty – bogactwo. *Spojrzała nań raz jeszcze, trochę nieobecnie, kontemplując we wnętrzu umysłu.* Noc pełna cierpień już za Tobą. Teraz pozostała Ci tylko nadzieja na dostatnie życie w Ordo! *Rozchmurzyła się w jednej chwili, zadowolona z wyciągniętych wniosków. Po chwili zgarnęła kości i położyła je bliżej smoczycy, kiwnąwszy zachęcająco, by i ona spróbowała.* Zatem oficjalnie ashan’, thera dah’, w Ordo Corvus Albus, Morganie i Illuminaro. *Powitała ich w swoim ojczystym, uchyliwszy nieco czoła. Wyjęła zza pazuchy nieco zmięty zwój i podsunęła rozmówcom.* Możecie wybrać komnatę, w której będziecie chcieli zamieszkać. Oczywiście, jeśli nie macie do tego głowy, mogę was później o to zapytać… *Dodała niepewnie, nagle przejęta obawą, że być może zamęcza strudzonych…*

    [Zapraszam do zakładki Komnaty. I przepraszam za opóźnienie...]

    OdpowiedzUsuń