wtorek, 27 sierpnia 2013

Domysłów już dość

[Przedłużyło się jak cholera, ale wreszcie koniec mojego bycia-niebycia. Pewien fragment został dodany na życzenie exwspółautorki OCA, więc wszystko jest zgodne z polityką twórczości :) ]


  "Niektóre rzeczy są takie a nie inne z jakiegoś powodu. Na przykład... błędy. Potrafią dopiec jak mało co, prawie zawsze gorsze od kleszcza czy zaraźliwego chorubska. To prawda, tylko 'prawie'. Na ich podstawie się uczymy i, kto wie, czasami wynika z nich coś dobrego.  Jak to spotkanie. Gdyby nie błąd, nie było by śmierci. Gdyby nie było śmierci, nie byłoby życia. Nie byłoby pościgu. Znajomości z Byronem. Feralnego starcia w lesie. Utarczek z mieszkańcami zamku. Poznania całkowicie innego światopoglądu. No i pouczenia, że chamstwo bardzo nie popłaca... Zupełnie inaczej sprawy miały się z naturą gatunków. Na to wpływu nie ma: pies będzie żarł się z kotem, dobro ze złem, anioł z demonem, elfy z ludźmi czy krasnalami o lasy. Można spróbować żyć obok siebie, dostosować do drugiej strony konfliktu, jednak to 'ale' i tak będzie. Istna walka z wiatrakami... albo syzyfowa praca, jak kto woli..." - podrapał się za uchem w zadumie. Takie to myśli go nachodziły, gdy po turecku siedział na zimnej posadzce i zachodził w głowę, co zrobić, co powiedzieć, by jak najlepiej wypaść podczas sądu. Bo niewątpliwie wypaść dobrze musiał. Czuł  miętę przez rumianek, że rażąca większość Jeźdźców będzie chciała jego głowy - pewnikiem nadzianej na palu z dołączoną tabliczką z odpowiednio jadowitym napisem i wystawionej na widok publiczny. Może na najbliższym jarmarku?  Z głośnym stęknieciem począł wbijać ostre pazury w głowę, wściekły na samego siebie: "Ładnie to rozegrałeś, Faringer, nie ma co. Skarzą cię na śmierć. Nie myśl, że wrócisz do domu, będziesz tkwił w zwłokach do końca świata."
  - "Zaraz puszczę pawia..." - Głęboki ton ociekał sarkazmem. Byron przesunął łeb na łapach tak, by móc z obrzydzeniem patrzeć na Dinigona. Wciąż w kilku miejscach skuta zaklętymi łancuchami poczwara od kilku, jak nie kilkunastu, godzin tkwiła w najlepsze rozwalona na swojej części podłogi, do której dostępu zaciekle broniła podczas... wizytacji.
  - Czy ciebie naprawdę nie obchodzi, że możemy tu zginąć?! - Demon aż zadrżał. Tym razem nie z zimna, tylko ze złości.
  - "Jakoś... nie bardzo. W końcu mnie w to wrobiłeś."
  - Ja? Wrobiłem CIEBIE?!
  - "A kto pierwszy wyskoczył z umową, jak Du'Um z krzaków podczas rajdu?"
  - Ty zawszony...! EGRH! - Napiął się gniewnie, ale jedyne co zrobił, to machnął ręką i oparł brodę na pięści, zapatrzony w drugą stronę. - A żeby cię dżuma i inne tałatajstwa wzięły...
  - "I tu tkwi problem: ty nie wiesz, czego chcesz od życia."
  - Chce wrócić do domu.
  - "Jesteś pewny, że to jedyny powód?" - Zakpił, podnosząc się do siadu.
  - Filozof się znalazł... Jeszcze jakieś mądre rady?
  - "Ta, złap porządny wdech."
  Demon popatrzył na smoka z jawną złością, formułował ciętą ripostę. Ledwo otworzył usta już łykał własny język. Bezwiednie ciągnął kołnierz lnianej koszuli, za który ktoś energicznie szarpnął go do pionu. Domyślał się kto spośród poznanych osób ma wystarczająco dużą krzepę by ot tak sobie dźwignąć dorosłego mężczyznę, ale ani myślał potwierdzać swojej tezy. Równie dobrze mogła być to osoba jeszcze przez niego nie widziana. Nad tym też się nie rozwodził, zbyt pochłonięty łapaniem powietrza. Odkaszlnął kilka razy, nim pchnięto go brutalnie w stronę wyjścia, lecz przeszedł tylko kilka kroków. Zerknął przezornie na wymalowaną czerwoną farbą Pieczęć, do niedawna całą rozjarzoną i szczegółową, a teraz brzydko roztartą w jednym miejscu. Jedna ryska, a całe działanie zaklęcia poszło w diabły. Jaka szkoda...
  Na kilka sekund stulił uszy, uderzył buntowniczo ogonem po gołych kostkach i syknął pod nosem, rozdrażniony ponownym pchnięciem. Choć w gniewie zjerzył mu się nawet włos na rękach, uniósł dłonie na wysokość głowy. Chciał pokazać, że nic nie kombinuje, a przynajmniej nie tym razem. Uporczywie dźgany czymś ostrym między łopatki, posłusznie ruszył w stronę otwartych drzwi. Wzdrygnął się czując pod stopami znacznie zimniejszą posadzkę korytarza. Zanim pogoniono go w kierunku schodów, rzucił okiem do pomieszczenia, w którym parę chwil temu przebywał. Byrona prowadzono w ślad za nim. Kiwał się dość mocno w charakterystyczny dla siebie sposób, każdy jego krok dudnił, a mordercze kolce ogona raz po raz cięły powietrze. Czuł, że w tej bestii kipi zarówno gniew, jak i ciekawość. Uśmieszek niezdrowej wesołości prześlizgnął się po twarzy demona - gdyby Byron buntowniczo usiadł, nie ruszyłby go z miejsca nawet ten czarny smok od demonicy. A może zdołał by go przeciągnąć parę metrów? Tego nie dowie się nigdy...
  Pokonując kolejne stopnie marmurowych schodów, wpatrywał się w swoje bose stopy, z pewnością już nie grzeszące nieskazitelną czystością. Lewa, prawa, znowu lewa i znowu prawa. Dawno stracił w nich czucie...
  Jakieś światełko mignęło mu kątem oka. Jak długo szedł bezmyślnie, że nie zauważył okien? Z pewną i nieco podejrzaną przyjemnością zapatrzył się w bieluchną tarczę księżyca. Swego czasu posmakował różnorakich używek, ale żadna nie dała mu takiego efektu, jakiego doznał teraz ot tak: księżyc wydawał mu się najpiękniejszą rzeczą na świecie. Taki srebrzysty. Taki wielki i... taki okrągły.
  Otrząsnął się. Nagły powrót do rzeczywistości nie należał do przyjemnych. Irytujący okazał się też powód pobudki. I bynajmniej był znacznie bardziej denerwujący niż łażąca po nosie mucha, dodatkowo o poranku. Zastrzygł lekko uszami, wyczekując momentu, kiedy... Od razu przyśpieszył kroku i z cichym, bliżej nieokreślonym dźwiękiem instynktownie uciekł kręgosłupem do przodu, byle dalej od krótkiego i bolesnego ukłycia między łopatkami.
   - Jakiś ichniejszy fetysz, w mordę... - Burknął pod nosem.
  Mina mu zrzedła jeszcze bardziej, a uszy lekuchno opadły na boki, gdy idący pięć-sześć metrów za nim Byron gruchnął śmiechem, choć dźwięk bardziej przypominał prychanie zakatarzonego psa urozmajcone świstem wdychanego powietrza, tyle że jakby kto trochu to gardło ścisnął. Demon jednak też się uśmiechnął, w nosie mając energiczne dźganie, i postanowił nieco zabawić się w drodze na proces. Chyba mu niewinnych żarcików z  w ł a s n e g o  smoka nie zabronią, skoro za jakiś czas miał siedzieć bądź stać grzeczniutki i cichutki jak cnotliwa zakonnica na porannych modłach.
  - Byron, zamknij paszczękę, bo zaraz jaką  harpiską samicę przywołasz tym godowym jazgotem.
  - "Przynajmniej będę otoczony babami, nie to co tu..."
  - Nie wiesz, że patrzy się na JAKOŚĆ a nie na ILOŚĆ?
  - "Zabawić się dobra rzecz..."
  Demon nie wystrzymał i gwałtownie obejrzał się na smoka z wyrazem osłupienia na twarzy.
  - Nie wiem, czy chcę na to patrzeć. Tutaj mogą być dzieci... albo uczniowie, co też w pewnym sensie są dzieci.
  - "O zabijaniu mówię, idioto, a nie jakiś... perswazjach."
  - Perwersjach chyba.
  - "Jeden pies!" - Furia wykrzywił potężny pysk w brzydkim, pełnym okrucieństwa uśmieszku.
  - Konkurs na najpaskudniejszy uśmiech świata wygrałbyś z pazurem w nosie. A, jakby na to nie patrzeć, kichawę masz dużą...
  Stanowcze uderzenie, czy też delikatne upomnienie, wymierzone w głowę Dinigona ucięło całą wesołą rozmowę. Kiedy szedł wyznaczoną przez strażników drogą, demonowi przemknęło przez myśl, że Killinthorczycy - chociaż nie, nie Killinthorczycy. Tutejsi, znacznie lepiej. Przyszło mu na myśl, że tutejsi nie mają za grosz poczucia humoru...
 

  Za oknem znowu błysnęła srebrna tarcza księżyca. Z braku lepszej rozrywki, przywołał do siebie myśli, które od jakiegoś czasu błąkały się po brzegach jego świadomości. Czy oni na pewno chcieli jego straszliwej krzywdy? Gdyby tak było, cała ta szopka odbywałaby się za dnia, pewnikiem w południe, kiedy to słońce prażyło najmocniej. A wtedy Dinigon, szczególnie wrażliwy na światło, spłonąłby szybciej niż oblana olejem słoma. Za popełnione czyny i tak oberwie - za zatopienie statku, którym przypłynął do Cer'thanmor czeka go spora grzywna; szkody w Yan'krel raczej nie naprawi, właściwie to mogliby mu nawet dziękować, bo mają jedną oszalałą bestię mniej; częściowe spalenie Mor'salah i jednego kowalskiego terminatora, może być trudne, jeżeli nie niewykonalne do zrekompensowania, ale ma na to prawie całą wieczność; morderstwo karczmarza w Ferto, za co zresztą potem odegrały się na nim miejscowe pchły z tej zawszonej gospody; wybryki w Hiskish i wielu innych miejscach mieszczą się w dopuszczalnych granicach; napady na kupców nie liczą się, bo żaden nie ucierpiał - przynajmniej fizycznie. Ale było też pewne bardzo szczególnie zabójstwo, o którym może lepiej na sądzie nie będzie wspominał, a które w jakiś wnerwiający sposób piekło go w resztki sumienia.
  Westchnął mimochodem, lekko spuszczając głowę w zamyśleniu. Nie chciał tego, to był wypadek. I pamiętał go, jakby zdarzył się wczoraj, chociaż miał miejsce dawno temu...
  
  Od dobrych kilku minut siedział na nagrzanym od letniego słońca kamieniu i  studiował mapę. Próbował coś odczytać albo wywnioskować, ale pozbawiona znaków szczególnych okolica nie ułatwiała mu odnalezienia własnego położenia. Warknął pod nosem szpetne przekleństwo, po czym złożył i schował skradzioną mapę. Podrapał twarz w bezradności. Co to za papiór, który nie pozwala określić gdzie się w tym zapchlonym kraju jest?!
  Postawił uszy, jednocześnie zaprzestając namiętnego drapania czoła, jakiemu oddawał się od jakiś dwóch minut.
  Szmery, ale inne niż wszystkie. Byron? Wyleciał ledwo godzinę temu, a poza tym nie jest na tyle subtelny, by się skradać. Ba! Nie wiadomo nawet, czy z jego gabarytami to wykonalne. Może zwierze? Ale które podeszłoby tak blisko, skoro siedział pod wiatr? Myśliwy albo bandyta wydawał się najprawdopodobniejszą opcją.
  Chwycił oparty o skałę łuk, umieścił srebrzystą strzałę w siodełku, cicho acz pewnie przedzierał się przez zarośla. Czerwonawa, z szarymi prześwitami zbroja wbrew wszelkim wyobrażeniom nie podzwaniała, metalowe buty spisywały się nie gorzej od tych z jeleniej skórki. Brnął w gęstwinie dobrych sto metrów, nim ponownie usłyszał podejrzane szmery. Nieznacznie przyśpieszył.
  Machając lekko ogonem w ekscytacji, przyczaił się na skraju maleńkiej polanki i uważnie lustrował ją wzrokiem. Dojrzał przycupniętą pod drzewem postać, odruchowo naciągnął łuk. Postawił uszy w oczekiwaniu na jakąkolwiek reakcję z jej strony, ale takiej się nie doczekał. Otworzył oko, które przymknął podczas celowania i dokładniej przyjrzał się przypuszczalnej ofierze. Klęczała do niego plecami, szukała czegoś w wysokiej trawie rosnącej gęstym kępami pod dębem. Nosiła zielone spodnie wpuszczone w wysokie buty i jakąś...brązową bluzkę z półprzezroczystymi rękawami z jakiegoś zwiewnego materiału, a długie kasztanowe włosy zahaczały się o wszystko. Kobieta, szacując po zgrabnym tyłku.
  Mimo korzyści wizualnych, jakie czerpał z obecnej pozycji nieznajomej, zmarczył brwi. Kobieta. W lesie. Czemu sama? Na schadzkę nie czeka, bo do wsi za daleko, co najmniej siedem-osiem albo i więcej dni szybkiego marszu, z tego co pamiętał. Zasadzki sama nie urządzi. Zbieg? Ale ona sie nie chowa, tylko buszuje w trawie! Łowczynią też nie była, nie miała łuku. No cóż, może przynajmniej powie mu gdzie jest...
  Nie zastanawiał się dłużej. Naciągnął w pełni cięciwę i ostrożnie wychynął spomiędzy krzaków. Uszedł kilka metrów, aż uznał odległość za odpowiednią, wtedy przystanął i odchrząknął znacząco. Dziewczyna gwałtownie odwróciła się w jego stronę, jednocześnie biorąc szybki i gwałtowny wdech. Przywarła plecami do suchego pnia dębu, jakby próbowała możliwie najbardziej zwiększyć dystans między nią a łucznikiem. Wpatrywała się w niego wielkimi, czarnymi oczami pełnymi strachu i swoistego oburzenia. Demon przestał mierzyć w nieznajomą, powoli opuścił wciąż naciągnięty łuk. Uznał, że nie ma sensu zgrywać potwora, skoro za takowiego dziewczyna i tak go uważa.
  - Przeszkadzam? Chciałem tylko...
  Urwał, ucho uciekło gdzieś na bok. Podniósł wzrok i przez ułamek sekundy spoglądał prosto w paszczę pełną zębów. Porzucając na miejscu łuk i strzałę, rzucił się szczupakiem w stronę doskakującego przeciwnika, zręcznie prześlizgując się tuż pod nim. Wywinął fikołka, wylądował w przysiadzie twarzą w twarz z wrogiem. Po drugiej stronie polanki bojowo krążył bez wątpienia smok. Demon przyjrzał mu się w lekkim zainteresowaniem. Był znacznie mniejszy od Byrona, dość topornej budowy, łuski barwy bursztynu odbijały miejscami promienie słońca. Miotający się gniewnie ogon kończyły dwa wąsy z listkami na końcach, a czoło i rogi  gada usiane były kolorowymi plamami.
  Wojowniczy warkot przywołał go do rzeczywistości. Rzucił prędkie spojrzenie na porzucony w trawie łuk i strzałę, oceniając czy zdoła do niego doskoczyć nim stwór z lubością poodgryza mu kończyny. Sprzęt leżał mniej więcej między Dinigonem a smokiem. Nie da rady. Z niezadowoleniem przygryzł wargę, wciąż obserwując jaszczurę. Miał jeszcze jedno wyjście: jak powszechnie wiadomo, szczury pierwsze uciekają z tonącego statku...
  - Uspokój go! Ja chcę tylko porozmawiać! - Wrzasnął do dziewczyny z największą, wyreżyserowaną desperacją na jaką było go w tej chwili stać.
  Usłyszał szelest, spojrzał na smoka. Pobladł bardziej niż zwykle, bo gadzina wystrzeliła w jego kierunku. Stulił uszy i zacisnął powieki w oczekiwaniu na ostateczny cios. Poczuł jedynie lekkie miźnięcie łuski na policzku. Podniósł wzrok i zobaczył potężny łeb Byrona, w który wgryzł się bursztynowy jaszczur. Furia umyślnie nadstawił kluczową, jednoczesnie najbardziej opancerzoną część ciała. Z wściekłym rykiem szarpnął cielskiem na bok, ciągnąc ze sobą uwieszonego jego rogu smoka. Drzewa łamały się jak wykałaczki, kiedy mostra runęły w ścianę lasu. Nawet uszy demona więdły od kakofoni wrzasków, pisków, prychania i Bóg jeden wie jakich odgłosów rzezi jeszcze...
 

  Ucho, chyba obdażone większym rozumem niż jego właściciel, uciekło gdzieś na bok. Dinigon spojrzał w tę samą stronę i aż się wyprostował. Ściana z płaskorzeźbami. Figlarnie przekrzywił głowę, próbując rozszyfrować, kogo z przestawionych postaci zna; od razu rozpoznał demonicę od czarnego wielkoluda, znalazł się ten elf z temblakiem. "Ciekawe czy już jest na chodzie..." - pomyślał od tak, nie z troski czy jakieś sympatii do tego pozbawionego osłody życia będącej w rzeczywistości kłótliwością typka. Raczej z nudów. Otrząsnął się, mrauknął niepocieszony, że kilka osób pominął. Właściwie nie sądził by przegapionych spotkał, ale wypadało wiedzieć, jak wygladają. Tak dla własnego użytku. Skupił się na tych, którzy jeszcze zostali; spec od łamigłówek, oraz skrzydlaty krzykacz, na którego wspomnienie Dinigon nie potrafił się nie uśmiechnąć. Wesołość szybko znikła, gdy wypatrzył kogoś jeszcze, kto nie pasował mu do układanki.
  - Podczas mojej radosnej wegetacji w zamknięciu doszedł ktoś nowy? - Zagadnął, lekko wykręcając głowę do tyłu. Zamiast odpowiedzi, dostał w łeb, na co jęknął jak małe dziecko - Au! Już nie bij! Ciekawy byłem. Zapytać nie wolno...? - Prychnął po kolejnym uderzeniu. - Dobra, zrozumiałem przecież! Co za ludzie... - Westchnął zniecierpliwiony. Trzeciego uderzenia nie zdzierżył, stanął jak kobyła na środku drogi i, energicznie gestykulując, wydarł się, żeby go usłyszał nawet bóg. - Dłużej tego nie zniosę! Obrywam za pytanie, obrywam za wzdychanie, obrywam za nic! Tak nawet po Drugiej Stronie nie ma! Co to za kraj! Co to za świat! Gdzie ta sala sądowa, bo dłużej tego nie wytrzymam!
  Zacisnął pięści  i ruszył przed siebie wielkimi krokami, nie bardzo interesując się, czy zostanie po drodze zabity przez strażników, czy postrzelony w charakterze upomnienia.
  Byron cofnął łeb, zdezorientowany nagłym wybuchem swojego Jeźdźca. Pokiwał lekko pancernym łbem, wyjątkowo brzydko uśmiechnięty. Nie bardzo potrafił określić, czy demon jest wyjątkowo odważny czy niewyobrażalnie głupi, kiedy demonstruje takie zachowania. Nie był to co prawda pierwszy raz, z tego co wiedział, ale okoliczności były wtedy zupełnie inne.
  - "I to mnie ganił za nieprzejmowanie się obecną sytuacją..." - Zabuczał pod nosem i pośpieszył za uciekinierem, zachodząc przy tym w głowę, czy demony-mężczyźni miewają czasem odpowiedniki damskiej, comiesięcznej zgryźliwości.
 

  Dinigona siłą ustawiono przed masywnym stołem. Demon łypnął piwnym okiem na dwa elegancko zdobione krzesła. Ciekawiło go, dlaczego każde jest rzeźbione w inne elementy, ale nie pytał w obawie o następne uderzenie w głowę.
  Nagle poczuł znienawidzone uczucie w okolicy pasa, stanął  sztywno jak posąg. Tylko nie teraz, nie teraz...
  - No bardzo śmieszne... Wyobraź sobie, że siedząc w "pokoju skruchy", schudłem. - Burknął w odpowiedzi na chichoty strażników.
  Po ostatnim incydencie skuli mu nadgarstki. Nie bardzo mógł więc podciągnąć cudem jeszcze wiszące na biodrach brunatne spodnie. Wyginając do niemożliwości nadgarstki, przypadkiem zahaczył ostrym paznokciem za szlufkę. Dlaczego wcześniej nie zwrócił uwagi na ten drobiazg? Uśmiechnął się szatańsko, po czym machnął lekko parę razy stosunkowo cienkim ogonem. W swojej celi był zmuszony do nieustannego siedzenia na posadzce, która nijak nie absorbowała ciepła niezależnie od tego, jaka była pora dnia czy pogoda, dlatego niektóre części ciała miał wciąż nieco zdrętwiałe pomimo spacerku na salę sądową. Kiedy poczuł, że ogon wrócił do dawnej kondycji, zręcznie przewlekł go przez większość szlufek. Już nie musiał martwić się, że spodnie nieoczekiwanie spadną mu z tyłka.
  Nagły podmuch szarpnął ubraniami większości strażników. To  Byron bezceremonialnie legł na posadzce. Smok przeciągnął pazurami oraz kolcami ogona po podłodze, czemu towarzyszył zgrzyt był nie do zniesienia. Kilka chwil wiercił się, usiłując znaleźć dogodną pozycję wśród ograniczających go klamr i łańcuchów. Spojrzał z rządzą mordu na tego, kto za pomocą magii stworzył metalowe gniazda, do których następnie skrupulatnie poprzyłączano jego więzy. Drobny pióropusz ognia strzelił w powietrze, gdy gad prychnął zeźlony, po czym ułożył łeb na nadgarstach. Polityka go nie interesowała, uznał drzemkę za rzecz znacznie bardziej ciekawą.
  Dinigon ukradkiem rozglądał się po sali. Była większa niż pomieszczenia, które dotychczas widział. Nie tylko te w zamku, ale także na dworach i w posiadłościach różnych rodów szlacheckich, do jakich był zapraszany przez pierwsze lata marnej, ziemskiej egzystencji. Nie miała szczególnych ozdobników, w zasadzie wyglądała dość normalnie, pospolicie wręcz, a jednak w jakiś sposób się różniła. Demon przestał podziwiać przestrzeń za plecami, skupił się na tym, co miał przed sobą. I wtedy je zobaczył. Malowidło. Cała złość i irytacja wyparowały z niego jak za dotknieciem czarodziejskiej różdżki, choć nie wiedział za bardzo czemu. Wpatrywał się w nie jak użeczony, jak dziecko, które po raz pierwszy widzi coś tak banalnego jak tęcza, jeżeli już czerpać przykłady. Rycerza w lśniącej zbroi, turniej rycerski, jarmark wiosenny, spadającą gwiazdę, rodzinę królewską w karecie, sokolnika czy wypchanego niedźwiedzia-trofeum w karczmie. Tak patrzył na ogół dzieła, dopiero po chwili zaczął odbierać jego poszczególne fragmenty. Wydął z lekka usta w napadzie chroniczno-rasowego niesmaku w stosunku do świetlistej postaci kobiety. Przypuszczał, że to anioł. I to po środku. Przygryzł usta, walcząc z ciałem o nieujawnienie uśmieszku rozbawienia tą sytuacyjną ironią wiejskiego porzekadła - przynajmniej dla demona. Nie mógł nie przyznać, dzieło było dosłownym arcydziełem powierzchniowego kunsztu, ale ten anioł... "Po środku to niespodzianka po kotku" - pomyślał, gryząc wargi aż do krwi, wszystko, byleby się nie uśmiechnąć.
   Z trudem zjechał wzrokiem bardziej na bok. Przekrzywił głowę, z zainteresowaniem i zaintrygowaniem podziwiając różnych ras smoki, często o ciałach tak dziwnych gabarytów, że wręcz niemożliwych. Czarne, czerwone, niebieskie, zielone, pręgowane, pstrokate, rogate, rzec by można, iż łyse, opierzone, skrzydlate i nie, wielkie jak góry, małe jak palec, ogniste, wodne, leśnie, zwalistwe, wężowe i co tam kto sobie jeszcze zażyczy. Były fascynujące, i choć Dinigon żył sobie latek jak żył, nigdy by nie pomyślał, że takie gady istnieją. A może i nie istnieją i to tylko wymysł artysty? Kto tam ludzi wiedział, ocenił chłodno i rzucił okiem na drugą stronę obrazu.
  Jakby oblany kubłem zimnej wody spoważniał i wyprostował się w miarę możliwości; Boże, jakie te kajdany krótkie! Z uwagą studiował twarze mężczyzn i kobiet, którzy wydawali się lawiną zalewać tę część malowidła. Widział istoty różne: w większości elfy, ale też ludzi, te przesadnie blade to pewnie wampiry, anioły z białymi i czarnymi skrzydłami, driady, nimfy, potencjalne mieszańce, magów, wiedźmy, rycerzy, myśliwych, ale też osoby ubrane całkiem prosto na modę plebsu. Nagle zesztywniał, dostrzegł kilka postaci różniących się diametralnie acz minimalnie od reszty: jeden czerwonoskóry, rogate, skrzydlate lub ogoniaste. Demony.
  Stał jak wryty, zapatrzony w bliżej nie znany nawet jemu punkt na podłodze. Demony też tu były wspomniane? A co, jeżeli to kolejna iluzja malarza? A co jeżeli nie? Demony ramię w ramię z resztą trzódki tego świata. To takie  dziwne i upijające w ego. Idiotyczne i upierdliwe wręcz. Ponowne rzucenie okiem na obraz tylko utwierdziło go w niezbitym fakcie, że demony też są tam przedstawione, wplecione między inne rasy. Chcąc nie chcąc wpadł w należną głównie babciom melancholię i użalanie się nad sobą.
  - To ja nie muszę być zły...? - Szepnął ledwo słyszalnie.
  Byron szerokim łukiem przeciągnął łbem po posadzce, jakby mu ktoś doczepił do brody szmatę do zmywania podłogi, i popatrzył odpychająco na Dinigona. Słuchać to go nie słuchał, ale wyczuł jako tako jego grobowy nastrój. Miał podobny, kiedy rozczulał się nad definicją błędu.
  - "Ooo booożeee..." - Jęknął w połączeniu z pokaźnym ziewnięciem, wywracając przy tym ślepiami istne serpentyny sceptycyzmu. Huknął głową o podłogę, wykręcając się do Dinigona możliwie jak najbardziej. Melodramaty psychologiczne nie były jego ulubionym gatunkiem życiowym, podobnie jak sądowa dyplomacja. Praktykował nieco inną jej odmianę, ale że to Dinigon wpędził ich w to cholerne gówno, to niech się teraz martwi.
  Z demona uszło powietrze, przygnieciony ciężarem skruchy spuścił głowę, zbyt skupiny na kontemplowaniu własnych bosych stóp, by sprawdzić, czy w sali jest ktoś jeszcze prócz niego i straży, czy choć jedno miejsce przy stole kilka metrów od niego jest zajęte. Zaczął mówić, nie wiadomo do kogo konkretnie, siebie bądź potencjalnego obecnego?
  - Jestem jaki jestem. Demonem. Pośrednim co prawda, ale demonem. Nastroili mnie do zła i zwady, jak instrument do ładnego brzmienia. No cóż, takie życie... No właśnie, życie. Nie powinno mnie tu być, ba!, ja nawet nie zamierzałem i nie chcę tu być. Chcę do domu, do nieco eterycznego świata z metropolią i skałami, do swojego ciasnego mieszkanka, upierdliwych sąsiadów, przepychanek o hierarchię, do słuchania rozkazów, bycia na każde skinienie. Robię co mogę, by przywrócić naturalny porządek mojej egzystencji, zrobię wszystko, nawet jeżeli w większości przypadków jest to chroniczne zło. Czy mnie obchodzą konsekwencje? Nie, bo i po co... Ale teraz wiem, że nie koniecznie musi tak być. Zła się nie wyzbędę, bo to niemożliwe i przychodzi samo z siebie, jednak nie jestem skazany na samotne przewalanie świata, którego nienawidzę. Nareszcie nie jestem sam. Lecz ta skomplikowana współpraca wymaga ode mnie ofiary. Nie mam pojęcia czy jest tego warta, to mimo wszystko nie niweluje faktu, że muszę się zmienić. Tak w granicach rozsądku oczywiście. Nie interesuje mnie wkupywanie się w łaski innych czy błagania o wybaczenie, nie. Byrona z resztą też, jego mało co w sumie obchodzi poza mordobiciem. Jak każdy mam swoją dumę. I jak każdy popełniam błędy. Błądzić rzeczą ludzką, nawet połowicznie... o ironio.
  Westchnął potężnie, dochodząc do błyskotliwego wniosku, że jego gadanie i tak nie ma większego znaczenia na dłuższą metę, bo nie do niego należy decyzja co ze sobą zrobi. Przynajmniej nie tym razem. O ironio...

12 komentarzy:

  1. Nimfa siedziała na jednym z dwóch krzeseł umieszczonych za stołem, wyrzeźbionym w piękne roślinne motywy. Przyglądała się przyprowadzonym więźniom. Ani jej, ani Jivreg'a nie było przy tym jak zostali schwytani i umieszczeni w jednej z komnat. Dlatego jej wzrok chciał wychwycić jak najwięcej szczegółów. O wszystkim opowiedziała jej Almariel, dlatego nie dziwił jej fakt, że obcy smok jest tak bardzo podobny do Mulkhera. Sytuacja była dość skomplikowana... Spojrzała na zebranych członków Ordo. Na baśniową smoczycę, która wyróżniała się spośród innych, w jej oczach widziała spokój. Baldis nigdy nie wypowiadała się w sposób nieprzemyślany a jej rady zawsze okazywały się niezwykle cenne. Stojąca obok niej driada co chwilę nerwowo zerkała na baśniową. Aerlin wiedziała, że Sir'ca nie lubiła brać udziału w sądach co ewidentnie było widoczne kiedy decydowali o losie Łowcy. To właśnie na niego skierowały spojrzenie jej sarnie oczy. Wydawał się zrelaksowany, a na jego twarzy gościł typowy pogardliwy półuśmiech nie zdradzający niczego. Arsi siedziała obok niego dumnie wyprostowana, jak zawsze zbyt poważna jak na swój wiek. To właśnie oni jako pierwsi napotkali się na przybyszów i rozpoczęli z nimi walkę, po której już nie było na ich ciele żadnych śladów. Pomógł im Eldar... W jego oczach nie zauważyła cienia emocji.
    Niestety w ostatnim czasie tylko w takim stanie go widywała. Nimfę bardzo to martwiło. Zerknęła na Chrysanthe. Wiedziała jak smoczyca zaciekle broniła demona, zastanawiała się czy i dzisiaj takie będzie jej stanowisko. Czuła za sobą ciepło bijące od Jivreg'a, czuła jego zdenerwowanie. Po przybyciu Triv'a ,łatwo wpadał w złość, a świadomość, że ktoś zaatakował jego rodzinę doprowadzała go do szału. Jej rozmyślania przerwał sam więzień, który bez pytania, wygłosił swój monolog. Zamrugała oczami zaskoczona, a jej skrzydła poruszyły się niespokojnie. Spojrzała na siedzącą obok niej Almariel. Przyjaciółka skinęła do niej głową. Aerlin odetchnęła głęboko i wstała kierując spojrzenie na demona. W sali rozbrzmiał jej melodyjny śpiew.
    -Dinigonie,Byronie. Nazywam się Aerlin, za mną siedzi Jivreg. Jesteśmy jedną z par Starszyzny, która opiekuje się tym miejscem. Almariel i Mulkhera mieliście okazję poznać w mało przyjemnych okolicznościach. Umyślnie, bądź nie, wtargnęliście na nasze tereny, zaatakowaliście kupca, a następnie naszych współtowarzyszy. Takiego zachowania nie tolerujemy, dlatego znaleźliście się tutaj. Chcesz wrócić do domu, chcesz żebyśmy wypuścili was wolno, byście dalej mogli zabijać i czynić zło, którego nawet nie staracie się ukryć. Zakrywasz się swoją naturą, tym jaki się urodziłeś. Spójrz na ten fresk na ścianie, na nas... Czy widzisz tutaj same świetlane istoty urodzone do czynienia dobra? Biały Kruk, który roztacza nad nami swoje opiekuńcze skrzydła, nie uważa podziałów według gatunku czy przeszłości. Błędy jak sam powiedziałeś popełnia każdy i jest to prawda niepodważalna. Ale prawdziwą siłą jest to, że widząc zło jakie się uczyniło, można od niego się odwrócić. Przestać zabijać, kraść...- kątem oka zauważyła jak Triv przestąpił z nogi na nogę. Tylko on i Arsi w pełni wiedzieli jak wielkie brzemię Łowca nosi na swoim sercu.
    -Każda istota posiada własną dumę i nikt z nas nie pragnie zmniejszać twojej, ani twojego smoka.- Po tych słowach usiadła i popatrzyła na siedzącą obok niej demonicę. Poczuła jak Jivreg dotyka pyskiem jej szyi. Rozluźniła się momentalnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta, miło mi poznać. *Wypalił w nie do końca kontrolowany sposób, kiedy Aerlin przedstawiła się, ale też wielce dumny z samego siebie, że zdołał na chwilę posłać w diabły swoją drobną opieszałość i ciągoty do prostackiego chamstwa w wymowie. W końcu miał przed sobą nimfę, a te, z tego co wiedział, urzędowały głównie w lasach. Mimo wszystko bardziej lubił tę pół-ludzką postać, nie zamierzał zamieniać jako takich wygód na formę bliżej nieokreślonego, nawiedzonego, demonicznego grzyba, w którego by pewnie go Aerlin zmieniła, gdyby odezwał się tak, jak do krzykacza. Oj, nie chciał...* Wyznajecie tu jakiś odłam ornitoizmu? Biały Kruk? Byłem kiedyś w kraju, gdzie czcili koguta, że niby słońce budzi... *Ogryzł się w język poniewczasie, wyrażające głębokie zażenowanie słowa, mina, a nawet pozycja uszu, bo jedno sterczało całkiem poziomo, były, są i pewnie będą obecne na jego twarzy do końca procesu. Z tego dziwacznego letargu wyrwał go Byron, szczęk łańcuchów, toporne szorowanie łusek i tępy huk, kiedy smok przewrócił się na drugi bok, aby lepiej widzieć gadających. Przeciągłe "Mooliteek", nadesłane pocztą umysłową, samo za siebie mówiło o zainteresowaniu Furii całym wydarzeniem. Dinigon potrząsnął lekko głową, usiłując pogonić precz serię bezsensownych docinków, pomysłów, śmiesznych obrazków i innych "cudów". Skupił uwagę na postaci Aerlin, nieświadomie uśmiechnął się dość cwaniacko, całkowicie ignorując górującego za nią Jivrega.* A jeżeli ja lubię robić to, co robię? Zabijać, kraść, oszukiwać, kłamać i tak dalej? Wyśmiewać i wytykać palcami też? Zmienię się w granicach dopuszczalności, powiedzcie tylko słowo, a przestanę katować ludzi tylko za to, że ktoś nazwał mnie elfem lub ubrudził jajkiem. Tak, przyznaję się do tego wszystkiego, ale zastrzegam, że nie robię tego z nudów czy bezpodstawnie. Ja jestem winny i moje ofiary. Pilny z was urząd, podajcie mi dokumenty związane z każdym moim mordem, a wskażę, który katował rodzinę, który zmuszał do nierządu, który kradł, a który kogo i po co otruł. *Odczekał stosowną chwilę, szybko przeczesując pamięć w poszukiwaniu kolejnej linii obrony. Kiedy ją znalazł, pokusił się o względną gestykulację skutymi rękoma.* Nie ma co ukrywać, znaleźliśmy się na waszym terytorium czystym przypadkiem, a reszta potoczyła się jak potoczyła. Mówisz, że wasz Kruk nie uznaje podziałów rasowych. Widać. Ale, z całym szacunkiem, co mnie to obchodzi? Z grubsza to działa tylko w tym zamku, ja działam poza jego granicami i z chęcią tam bym się znalazł. Kiedy ostatnio wyszłaś do większego miasta czy wsi, Aerlin? Już pomińmy ogólny brud i malarię... Wszystko otaczają podziały rasowe, mniejsze albo większe, zależy gdzie pójdziesz. Istnieją i mają się świetnie, tak między nami mówiąc. Ja sobie jestem i oni sobie są, lubię to. Liczę się z tym, że tutaj patrzycie i chyba będziecie patrzeć mi na ręce. Z resztą róbta co chceta, do wszystkiego się przyznaję, nawet do pęknięcia tamy na rzece i ulewy. *Demon patrzył na Aerlin przez cały czas, podejrzanie szczerze, przyjmując pokrętną oraz zadziwiającą linię obrony. Byron, który kątem uwagi przysłuchiwał się debacie, pogryzał metalową klamrę kajdan na nadgarstku i przechodził załamanie nerwowe, że akurat Dinigon musi być jego jeźdźcem.*

      Usuń
    2. W oczach nimfy zatańczyły iskierki gniewu, co było taką rzadkością, że tylko nieliczni kiedykolwiek mieli okazję to zobaczyć. Pochyliła się lekko do przodu. Przez moment zastanawiała się, czy wstać, czy bezczelny demon zasługuje na okazywanie szacunku. Jednak szybko powrócił głos rozsądku. Była członkiem Starszyzny, a to zobowiązywało. Wstała więc szybko. "Dinigonie, prosiłeś o należne traktowanie zarówno dla siebie jak i swojego towarzysza. Nie obrażaj więc nas okazując brak szacunku dla zasad które wyznajemy i w które wierzymy. Wiem jak wygląda świat, to że jestem nimfą nie oznacza, że nigdy nie zapuściłam się w rejony zamieszkałe. I właśnie dlatego Zakon jest dla nas tak niezwykle cenny. Nie zmienimy zasad tylko dlatego, że pozostali według nich żyją. My wyznajemy inne wartości." Przerwała na chwilę i powiodła wzrokiem po zebranych. "Zasłaniasz się przewinieniami czy zbrodniami, jakie popełniły twoje ofiary. Jednak przekonana jestem, że nie były one powodem, dlaczego odebrałeś im życie. Wszak inni cię nie obchodzą... Patrzysz tylko na swoje korzyści. Zaskakuje mnie również beztroska z jaką podchodzisz do naszej decyzji... Poznasz zdanie moje i JIvreg'a kiedy wszyscy wypowiedzą swoją opinię." Usiadła na krześle, a w jej sarnich oczach ponownie zagościł spokój i opanowanie.

      Usuń
  2. *Kobieta zawierciła się w prostym, cienistym krześle i pogłaskała głowę lwa na podłokietniku. Przemówienie demona wyjaśniło wiele pytań dotyczących jego egzystencji, ale też postawiło wiele nowych. Wsłuchana w słowa nimfy, rzuciła okiem na dokumenty, które leżały przed nią na stole. Mulkher, siedzący za Almariel, tak jak Jivreg za Aerlin, łypnął okiem na wchodzącego do sali Malgrana. Elf, już ozdrowiały, najciszej jak można, zajął miejsce gdzieś z boku, przy Eldarze i wytężył wzrok, sprawdzając, czy aby na pewno wszystko dobrze widzi. Nie chciał, by umknął mu chociażby jeden szczegół. Brunatnoskrzydły nie wykazywał takiego zainteresowania, lecz fakt, że się stawił, mówił sam za siebie - wydarzenie nie było mu obojętne. Gdy Czarny napotkał laguny ślepi Baldis, puścił do niej perskie oczko. Był pewny siebie i spokojny; lekko szorował grotem wieńczącym ogon na boki, co zdradzało jego zainteresowanie.* Podczas waszego zamknięcia, dostałam wiele informacji o waszych czynach. *Demonica powstała i przemówiła, gdy Aerlin zakończyła swoją mowę. Na dowód wypowiedzianych słów podniosła stertę pergaminów.* Mor'salah, Ferto, Cer'thanmor... *Zamilkła na chwilę na wspomnienie o jej rodzinnych stronach, o jej piekle na ziemi.* Aż w końcu Hiskish. Ciąży na was wiele win... Muszę zadać Ci pytanie, Dinigonie Faringerze. Zapewniasz nas, że się zmienisz, a czy nie dążysz do kolejnego morderstwa, swym pragnieniem powrotu do domu? Czy, będąc połączonym z Byronem, opuszczając nasz świat nie skażesz tym samym smoka na śmierć? *Przeszła się parę kroków, Mulkher powiódł za nią srebrzystym wzrokiem, ożywiony jej słowami.* Bo jeśli nie jesteście połączeni więzią, Twój problem z uwięzieniem może zostać rozwiązany szybciej, niż myślisz... Po zadośćuczynieniu za grzechy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Odwrócił wzrok od Aerlin i Jivrega, do których mówił kilka chwil wcześniej. Demonicę rozpoznawał bez trudu. Od razu też powróciło pytanie, gryzące go jak głodny pies. Na oficjalnym okazaniu skrzydlaty krzykacz, którego imienia nawet nie pamiętał, nazwał go osobnikiem nie lepszym od zwykłej kobyły, bo tak uszami strzyże. Ale Almariel, obdarzona bardziej rysimi niż elfimi, też swobodnie nimi poruszała i Dinigon był szczerze ciekawy, czy, poniekąd, jej określenie "kobyły" nie uraziło choć trochę. Przymrużył oczy, chcąc lepiej widzieć pokazywaną wszystkim stertę dokumentów z jego wybrykami w roli głównej. Długo musiał tu siedzieć, skoro zdążyli spisać szczegółowo poczynione szkody i dostarczyć to do Zakonu. W dodatku, trochę tego było, choć myślał, że będzie więcej. Staczał się... Mimo woli trochę spokorniał.* W gruncie rzeczy wszystko sprowadza się do śmierci, prawda? Powiedziałem już, że do wszystkiego się przyznaję. Nie będę też ukrywał, idę najprostszą i najszybszą drogą. Może jest inna, może nie, jakoś nie spotkałem nekromanty, który chciałby mnie poinstruować. Poza tym, nie mam pojęcia, czy jestem połączony z Byronem, a tym bardziej, czy stosowane przeze mnie środki na pewno mi pomogą wrócić, to wiem tylko oględnie. Może zapytamy głównego zainteresowanego...? *Odchylił nieco głowę do tyłu, nie chcąc nieuprzejmie odwracać się od Starszyzny, po czym trzy razy musiał zawołać Byrona po imieniu, nim zajęta gryzieniem kajdan poczwara łaskawie warknęła w odpowiedzi, że słyszy.* Byron, myślisz, że jesteśmy jakoś tam połączeni? "Mhmm..." Chcesz, żebym sobie poszedł? "Mhmm..." A boisz się śmierci z tym związanej? "E-ee..." *Furia napiął potężne mięśnie szyi i aż cały zadrżał z wysiłku, ale metalowa klamra w końcu dała za wygraną. Wystrzeliła w powietrze, zatoczyła duży łuk, po czym opadła z hukiem przy drzwiach. Smok poruszył energicznie odrobinę zdrętwiałą łapą. Nie kryjąc się z niczym, splunął na bok drobnymi kawałkami stali i opiłkami, jakie ugrzęzły mu między zębami. Podniósł dumnie głowę, spoglądając na Almariel złowrogo i pewnie.* "Jestem Du'Um na wygnaniu, śmierci się nie boję." *Powrócił do gryzienia drugiej klamry, a Dinigon dodał na koniec swoje trzy grosze.* Przyznajemy się do wszystkiego i deklarujemy pełną współpracę...

      Usuń
  3. "Znowu zaczynają o opiekuńczych skrzydłach Kruka..." *W tonie smoczycy grało dziwnie mnóstwo emocji związanych z krytyką, zamiast wsparciem tejże koncepcji. Wybrali dla siebie miejsca odpowiednio blisko, by wiedzieć co się dzieje, ale i daleko, aby nie rzucać się w oczy. Nie tyle pożądała tego Chrysanthe, co Aton, który ostatnimi czasy był jakiś nieswój, i nie dlatego, że musiał albo powinien stawić się na rozprawie. Nocna zerknęła ukradkiem na wszystkich z zebranych; Starszyzna postępowała jak zawsze, ciskała oskarżenia i usiłowała przemówić więźniowi do rozsądku, taka już ich rola. Zawiodła się jednak na reszcie zebranych, każdy milczał. Ogarnęło ją oburzenie. Na rozprawie Triva, który ponosił winy większe niż Dinigon, bo godziły bezpośrednio w członka rdzennej rodziny Ordo, Jeźdźcy i smoki przekrzykiwali jeden drugiego, a teraz wszyscy podkulili ogony. Podniosła się energicznie.* "Nie wytrzymam tego dłużej". Tylko nie zrób nic głupiego... *Szepnął za przepychającą się do przodu smoczycą, jednocześnie wędrując palcami, między którymi tkwił papieros, do ust. Gdzieś tam w duszy cichcem cieszył się z takiego nastawienia towarzyszki, bo któż lepiej doleje oliwy do ognia, jak nie to niepozorne, zadziorne stworzenie...*
    "'Zadośćuczynienie za grzechy', 'Biały Kruk roztacza nad nami opiekuńcze skrzydła'... Mówicie, jakby Dinigon był religijny." *Usiadła niemal na środku, między więźniami, a Starszyzną, uprzednio przecisnąwszy się wreszcie przez zaporę, jaką nieświadomie stworzyli Eldar i Baldis z racji większych ciał i mas. Chrysanthe popatrzyła na Aerlin oraz Almariel bez cienia strachu, tak jak uczyniła to podczas innego osądu.* "Nie zbawimy całego świata i każdego, nie da się. Niektórych nawet nie warto, jak Dinigona i Byrona. Zabijają, co z tego? To skrytobójcy pracujący na własny rachunek. Ordo też posiada zabójców do swojej dyspozycji, zbytniej różnicy nie widzę: jest wybrany cel, ma być wyrok, jest słuszny powód, za to jego "szlachetność" czy "w imię dobrej sprawy" to pojęcia bardzo względne. Nie ma wśród nas kogoś, kto by nie zabił. Malowidło, a skąd wiemy, czy przedstawione na nim postacie musiały odejść od własnych celów i sposobów ich osiągania. Nie zawsze jest inne wyjście z sytuacji. Ktoś powie 'Zakon Białego Kruka to nie kraina bezkarności'. Prawda, ale nawet Kruk ma ostre szpony i dziób, które wyglądają tak, jakimi stworzyła je natura, nie lakierujemy ich, by zakryć wady dla estetyki... Jakby się dobrze przyjrzeć, to Dinigon nie różni się bardzo od obecnego tu Triva: obaj skłonni są do kłótni, obaj dumni, obaj zabijali z słusznego według nich powodu, obaj nawet ranili członka Ordo. Tak jak on, poniosą karę adekwatną do występków. Zamiast zabijać, niech po prostu odpracują długi za szkody, Ordo nie musi wykładać z własnej kieszeni za uszczerbki, bo NASI więźniowie gdzieś tam grasowali. Jak wspomniał nie raz sam Dinigon, on ma mnóstwo czasu, wieczność podobno. Starszyzna może mu zlecać misje bardziej banalne lub wychowawcze, co za problem. Temperament i zapędy do zła Dinigona się utemperuje, szkody będą naprawione, do skarbca będzie napływać złoto. Układ idealny, czyż nie? Oczywiście sprawy mogą wyglądać inaczej, jeżeli Starszyzna zechce mieć go na oku całą dobę. Tylko czy reszta zniesie jego dość nieokrzesane zachowanie i gwałtowność Byrona to już zupełnie inna sprawa, tym bardziej, że Furia nie przypomina psychicznie Mulkhera. Ale decyzja należy do Starszyzny..." *Nocna podniosła się powoli i obejrzała na resztę członków Zakonu. Jej hipnotyzujące niebieskie oczy były równie ostre, co sztylety.* "W takich chwilach jak ta wstyd mi, że tutaj z wami mieszkam. Nie zawsze robi się to, co chce. Za osądu Triva jedni przekrzykiwali drugich w swoich osądach, mówili, że Biały Kruk nie baczy na przeszłość, że daje drugą szansę. Teraz...Wszyscy milczycie." *Pluła jadem, popatrując na każdego z osobna jeszcze przez chwilę, po czym zeszła ze sceny z dumnie uniesioną głową, bo nie miała strachu w sercu, tylko pewność, że dobrze robi.*

    OdpowiedzUsuń
  4. Baśniowa skrzywiła się kiedy Chrysanthe zaczęła przeciskać się do przodu ewidentnie z chęcią wygłoszenia mowy. Nawet nie poczekała, aż Starszyzna i demon skończą rozmowę... Smoczyca spojrzała na driadę i przewróciła oczami. Wysłuchała jadowitych słów, które płynęły z granatowego pyska. I mimo, że bardzo się starała, zaczął opanowywać ją gniew. Tym razem Chrysanthe przesadziła...Kiedy nastała cisza, Baldis podniosła się z podłogi i postąpiła krok naprzód dając znak, że teraz ona chce zabrać głos. Skinęła głową przed Sarszyzną na chwilę spoglądając w oczy Mulkhera. "Z czasem może nauczysz się, że kiedy nie ma się nic mądrego do powiedzenia, lepiej milczeć. Nie odpowiadają ci poglądy jakie wyznajemy? Biały Kruk okazuje się niegodny? Cóż jakoś nie przeszkadza ci to w pełni korzystać z jego dóbr i ochrony jego skrzydeł, Chrysanthe. " Dostrzegła jak w oczach Triv'a pojawiły się ogniste ogniki, kiedy smoczyca porównała go go Dinigona. "Jak możesz porównywać członków Ordo, nas... do bezmyślnych zabójców czerpiących dziką przyjemność z przelewania krwi. Nie widzisz różnicy? Widać nie w pełni rozumiesz co tworzymy i jakim celom służymy." Zrobiła krótką przerwę i spojrzała na zebranych. "Doskonale pamiętamy sąd nad Triv'em i doskonale wiemy, że gdyby nie związał się z Arsi, jego przyszłość byłaby no cóż... mniej świetlana... Zarzucasz innym wstrzemięźliwość w mowie dzisiejszego wieczoru, mimo że nie dałaś nikomu czasu na wypowiedź. Nic nie daje ci prawa do pouczania i krytykowania innych. I wierz mi, że wstyd jest nie tylko po Twojej stronie. Mnie również on ogarnął, kiedy usłyszałam twoje słowa." Podniosła głowę i skierowała spojrzenie na więźnia, a następnie na Starszyznę. "Wiemy, że zarówno Dinigon, jak i Byron są niebezpieczni i nieprzewidywalni. Czy gdyby tutaj zostali, moglibyśmy spać spokojnie? Nie musielibyśmy obawiać się o naszych bliskich? Kto utemperuje zapędy jednego jak i drugiego? Kto zagwarantuje, że nie uciekną i nie zaczną zabijać znowu? Ja takiego ryzyka nie podejmę, choć oczywiście decyzja nie należy do mnie. Mogłabym ich odesłać w inny świat, skąd nigdy by się nie wyrwali i nigdy więcej nikogo nie skrzywdzili. Nasz osąd..." Spojrzała znacząco na Sir'cę. "brzmi następująco. Przybysze nie mogą zostać między nami, gdyż stanowią zbyt duże zagrożenie dla naszego Ordo. Jeśli Starszyzna zadecyduje inaczej, powinien im przysługiwać nieustanny nadzór, dopóki nie upewnimy się co do wątpliwej zmiany w zachowaniu obojgu. Zaiste współczuje jednak temu, który otrzyma to zadanie." Ponownie skinęła łbem i wycofała się na swoje miejsce. Driada wtuliła się w pióra znajdujące się na jej szyi nie spuszczając jednak wzroku z więźnia, chcąc zobaczyć jak zareaguje na słowa Baśniowej.

    OdpowiedzUsuń
  5. [W dwóch częściach, bo się nie zmieściło :<]

    *Elf kontemplował we wnętrzu swojego umysłu tak zażarcie, że zmarszczone brwi niemal przyćmiły blask zielonych tęczówek. Jakoś nie chciało mu się wierzyć w deklarację rzekomej chęci zmiany demona, bowiem każde kolejne zdanie przez niego wypowiadane zdawało się przeczyć poprzedniemu i na odwrót. Przynajmniej tak to odczytał. Chyba nie był do końca oswojony ze sposobem myślenia istot z innych światów... Z rozważań wyrwał go dźwięk drapania pazurami o posadzkę, odwrócił się w stronę jego źródła, ale to nie niebieskie ślepia Chrysanthe przykuły jego uwagę, a rozżarzony, czerwonawy punkcik błyskający w cieniu. Jakże go krew zalała, niemalże szlag jasny trafił, gdy uświadomił sobie, że to papieros, że Aton PALI w sali audiencyjnej. Aż dech zaparło mu na sekund parę, a może i minut, nie wiedział, tak go czysta wściekłość pochłonęła. Nawet rzekomo ostre jak sztylety słowa młodej smoczycy docierały do jego uszu w postaci posklejanej i niezrozumiałej... Trafiony niczym grom, pomaszerował w kierunku mężczyzny i zmroził go wzrokiem chyba tak samo zawistnym, jak wtedy, gdy ten pozbawił go cennego Yist'ańskiego płaszcza.* Zgaś to, dh'oine. Nie będę stał obojętnie, gdy Ty plujesz na zasady tego miejsca. Odrobinę szacunku do Starszyzny i do nas. *Cedził słowa przez zęby, możliwie najspokojniej, lecz nie pofatygował się na miły ton. Stał chwilę w milczeniu, po czym odwrócił się na pięcie, a odświętny, jasnozielony płaszcz haftowany złotą nicią zafurkotał melodyjnie w przestrzeni. Eldar, trochę zdezorientowany, przekrzywił łeb w niemym pytaniu, kiedy jeździec ponownie stanął u jego boku.* Jeszcze więcej takich jak on i niech mi duchy Yist'an świadkiem, znajdziemy sobie jakąś przytulną grotę w górach... Będzie lepiej oglądać zamek z zewnątrz, bo w środku istny cyrk... *Szepnął, gniotąc bez litości strzelające palce. Zdawało się, że po wychudzonym pysku smoka mignął cień uśmiechu.* "Chcesz mieć harpie za sąsiadki?" *Malgran chwilę jeszcze się boczył, ale po cichu był wdzięczny gadowi, bo trochę rozładował sytuację. Mimo to nerwy nie miały zbyt wiele wytchnienia, bowiem smok zwięźle zrelacjonował wypowiedź Chrysanthe. Właśnie pierwsze słowo Baldis rozbrzmiało w przestrzeni. Eldar pokiwał spokojnie głową, kiedy Baśniowa zakończyła.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Gdzie się podziała ta mądrość, z którą przemawiałaś jeszcze niedawno?" *Zwrócił się ku Nocnej, będąc bardziej smutnym, niźli złym.* "Chcesz tylko iść pod prąd, nie zgadzać się... Po prostu robić na złość... Nie widzę innego wytłumaczenia Twoich dzisiejszych słów." *Malgran spojrzał na towarzysza dogłębnie skołowany. Zwykle to on próbuje radzić, kiedy Eldar się wścieka, a tymczasem dzisiaj stało się odwrotnie. Równowaga musi być...? Chyba zostało mu przeznaczone, by już po kres nie być w stanie zrozumieć tego smoka...* Ta dwójka jest ścigana w paru regionach. Muszą dać coś w zamian, by Starszyzna dała im azyl. Czy odpracowanie strat, pieniądze... wystarczą? *Elf przejął głos, postąpiwszy krok naprzód, stanąwszy w świetle. W jego źrenicach nadal widniał gniew, mimo to zdołał opanować drżenie ciała.* Uważam, że nie. Podobnie jak Baldis, sądzę, że Dinigon i Byron stanowią zagrożenie i nie powinni być tutaj, za żadne obietnice. Po prostu im nie wierzę. Ale może Ordo Servi Proditor by ich przyjęło? Tam przywództwo zdaje się mieć rękę do takich jak oni... *Nieco rozgoryczone, czy też rozżalone spojrzenie posłał Aerlin, jednak szybko odwrócił wzrok... Po chwili odezwał się Eldar, niezbyt głośno.* "Lecz czy koniecznie musimy ich trzymać tutaj, w naszym świecie? Skoro Dinigon jest uwięziony i chce za wszelką cenę wrócić do domu, niech tak będzie, po odbyciu odpowiedniej kary, by dobrze zapamiętał ten etap życia. Na pewno albo Baldis albo Almariel coś w tej kwestii zdołają zaradzić." *Kiwnął łbem najpierw ku członkini Starszyzny, później ku smoczycy.* "Jak widać Byron widzi świat przez wodospad krwi, może śmierć ukoi wreszcie jego bezkresną żądzę?" *Gadzie ślepia, migające jak odległa konstelacja, powiodły po oderwanej klamrze, która z metalowym hukiem uderzyła o posadzkę.*

      Usuń
    2. *Aton nie bardzo wiedział, jak ma się zachować w stosunku do Malgrana. Nie do końca rozumiał, co konkretnie wprawiło elfa w takie obruszenie, tym bardziej, że skarżył się jedynie on. Z podświadomym celem palił na uboczu, z dala od wszystkich, aby nikomu nie wadzić. Ale Malgran musiał najwidoczniej nie tyle wyczuć, co dojrzeć rozjarzony zwitek. Mężczyzna stał dłuższą chwilę całkiem nieruchomo, z papierosem wciąż w ustach. Nagle westchnął głęboko, strzelając w powietrze potężną salwą siwego, gęstego i gryzącego dymu, jednocześnie opuszczając rękę z papierosem.* Malgranie, czy ja Ci czegokolwiek zabraniam? Nie przypominam sobie. Ale nie szukam zwady. Dobrze, zgaszę papierosa, bo tego chcesz, jednak palić może mi zabronić tylko Almariel bądź Aerlin... *Mruknął, ze stoickim spokojem w ruchach gniotąc niedopałek na dłoni, gdzie następnie spłonął. Splótł ramiona, spoglądając, czy elf jest usatysfakcjonowany, po czym dalej przysłuchiwał się debacie.*
      *Siedząca dość blisko Atona i za większością zgromadzonych Chrysanthe otworzyła oczy, by spojrzeć na Eldara. W jej wejrzeniu nie było grama zawiści, czy gniewu, bo dlaczego miałyby być, skoro smok nie obdarzał jej tym samym. Tlił się jednak ognik swoistego zawodu, nie dlatego, że nie poparto jej słów, ale że nie chciano zrozumieć dlaczego padły takie a nie inne. Odezwała się bez charyzmy, z czymś na kształt rezygnacji.* "Czy to zbrodnia uważać inaczej niż reszta, Eldarze? Czy to zbrodnia chcieć zrozumieć kogoś innego, bez patrzenia przez pryzmaty jego czynów? Nie osądzałam tak Triva, nie będę robić wyjątku dla Dinigona. Nie jest święty, jest chamski, wredny i niepoprawny... Ale jak mamy wywołać w nim zmieszanie lub coś na kształt szacunku do nas, skoro żremy się między sobą, gderamy, żeby zamilczeć bo coś nam się nie podoba, osądzamy go na podstawie chwili, w jakiej go widzieliśmy. Nikt nie pofatygował się do gruntownego przesłuchania, rozmowy na spokojnie, kiedy wojenne kurze opadły. Żałuję tego, żałuję, że wcześniej o tym nie pomyślałam. Spójrz na niego, Eldarze. Traktujemy go tak, jak się zachowuje: jak psa. Ale to dumny pies, w potrzasku. Rzeczą naturalną, że będzie gryzł..." *Mówiła cicho, jakby tylko do Brunatnoskrzydłego, uciekając wzrokiem gdzieś na bok. Nie miała już nic do powiedzenia w tej debacie...*

      Usuń
    3. *Jasnowłosy prychnął w odpowiedzi, spojrzawszy na Atona przez ramię. Chwilę potem wysłał potępieńcze spojrzenie w kierunku Starszyzny, doprawdy dziwiąc się, że to on był pierwszym, który zareagował na tę rażącą oznakę lekceważenia sprawy dla Ordo ważnej. Równie dobrze siłacz mógłby sobie teraz zacząć pluć albo chlać bimber i wszystko byłoby w porządku... Ech, co za czasy... Eldar przysłuchiwał się słowom Chrysanthe, grzebiąc pazurem w piórach kity na końcu ogona, coraz mizerniejszej; przerzedzonej i poblakłej. Westchnął cicho, gdy kolejne piórko bez większych oporów odeszło od skóry.* "Nie. To nie zbrodnia. Lecz można prezentować swoje zdanie w sposób godny debaty i otwartej dyskusji, bez przekrzykiwań, ataków i ubliżeń... Kłócimy się, bo odczuwamy zachowanie innych, Twoje również, jako atak wobec nas i tego, co kochamy... Zmiany trzeba zacząć od siebie... Czyż nie?" *Malgran zacisnął usta, kontemplując słowa smoka, nie wiedząc do końca, czy jest nimi zaniepokojony, czy rozdrażniony.* "Przesłuchanie i rozmowa dopiero się zaczęła. Niech inni też się wypowiedzą."

      Usuń
  6. *Wrzawa krzyków i gromkich uszczypliwości pochłaniała nie tylko dźwięki, pochłonęła każdy cal tego niewielkiego świata zamkniętego w okazałej, lecz skromnej w zdobienia sali. Zamek szczękął cichutko, mosiężna klamka ugięła się pod ciężarem smoczego szponu, by wścibsko wetknięty nos mógł zakosztować duszącej mieszaniny woni. Obdukcja ta była jednak zbyt słaba, dlatego do badania dołączyły oczy i uszy. Jedno i drugie w jednej sekundzie zaczęło krzyczeć rozpaczliwie do mózgu, uderzone mnogością barw, tonacją warkotów, ryków oraz głosów. Smoczycę pochłonęła głęboka dezorientacja, gdy półprzytomnie wodziła różowawym wzrokiem po zebranych personach. Kolory, ubiory, gesty... większość z obecnych była jej powierzchownie znana po takich właśnie detalach: kobieta z motylimi skrzydełkami, stojąca za stołem i spojrzeniem roztaczająca spokój; niebieskooki mężczyzna z papierosem; jasnowłosny osobnik wyraźnie okazywał swą pogardę wobec zmiennokiego. Nie brakowało również osób, na wspomnienie których ciałem Burzowej wstrząsały dreszcze wyładowań oraz dyskomfortu: piórowłosa kojarząca się wyłącznie z przerażająco wonną maścią ziołową; mroczna para za stołem, okolona nieprzyjemnym, gęstym zapachem czegoś... nienależącego do tego świata, obrzydliwego. Lecz nie będący sokolim wzrok Illuminary wyłowił kilku debatujących zupełnie nieznanych pamięci, zielonkawego smoka, siedzącego nieopodal mężczyzny, którego przy pierwszym spotkaniu widziała jedynie w bieliźnie, oraz zakutą w stalowe bransolety parę o wyglądzie zbrodniarzy i morderców. Obcesowe zachowanie mówiło o nich samo przez się. Uderzenie, jakiego smoczyca doznała po dłuższej obserwacji, wepchnęło ją w gigantyczny wir niedomówień i zapytań. Pewne podobieństwo Mulkhera oraz kolosa, który demonstrował brak zainteresowania czymkolwiek, wymalowało na burzowym pysku niezrozumienie i zagubienie. Brata sądził...? Niewidzącym spojrzeniem ślizgała po zebranych, ścigających się w poglądach na wszelkich możliwych płaszczyznach.* "Sąd powszechny czy wybranych? Dziwny z nich naród..." *Szumiący szept wyślizgnął się spomiędzy niemal zaciśniętych szczęk. Postąpiła kilka niepewnych kroków, sunąc wzdłuż ściany w kierunku niebieskookiego mężczyzny. Kilkanaście nocy temu pomógł jej razem z jasnowłosym, nie obawiała się więc, iż ją przegonią, skoro bardziej niż rozsądek pędziła ją ciekawość.*

    OdpowiedzUsuń