Salę wejściową siedziby Białego Kruka wypełnił dźwięk przypominający grę tysięcy maleńkich dzwoneczków. Ta subtelna symfonia łączyła się z miarowym dudnieniem kroków i towarzyszyła każdemu ruchowi stworzenia, o którym dzisiaj snuło się legendy. Nie pozostając niezauważonym, obcy smok przystanął na chwilę, wypuścił głośno powietrze przez nos i skręcił w jeden z korytarzy. Kilku śmielszych służących wychynęło zza schodów i pomknęło rozpuszczać plotki o zjawieniu się smoka, który samym istnieniem urzeczywistniał marzenia niejednego bogacza...
Głowa Gabriela kiwała się bezwiednie na boki przy każdym stąpnięciu gada. Mężczyzna stęknął z boleścią i powoli otworzył oczy. Półprzytomnie rozejrzał się dookoła, lecz w obszernym pomieszczeniu nie było nic wartego dłuższej uwagi. Chciał poruszyć ramieniem, jednak coś go zatrzymało. Potrząsnął głową, popatrzył na podłogę. Lewitował wewnątrz bariery o lekko czerwonawym odcieniu. Mądrzy ludzie, zdolni ludzie, chociaż nie wiedział, czym zapracował na takie uwięzienie?
- Nie za wygodnie ci?!
Wziął szybki wdech i podniósł wzrok na smocze oblicze zasnute niczym innym, jak złością. Smoczyła parsknęła mieniącą się parą, po czym uderzyła łapą w podłogę w sposób identyczny, kiedy człowiek pragnie rozgnieść karalucha. Nie więcej niż metr od bariery z posadzki wystrzelił wielobarwny kolec, który rósł z każdą chwilą. Magiczna ściana rozprysła się na kawałeczki pod naporem kryształu, ale szpikulec nie zatrzymał się. Uderzył Gabriela w pierś i pchnął go dalej, dopóki nie przygwoździł do ściany. Mężczyzna machinalnie chwycił twór, ze zduszonym jękiem próbując wyswobodzić się z pułapki uniemożliwiającej mu pełen oddech. Szarpał się, kopał, uderzał w kolec, który cofnął się nie pod wpływem wysiłku, a słów reprymendy, jakie usłyszała smoczyca od właścicieli zamku.
- Jeszcze pożałujesz, że go bronisz. - syknęła jadowicie nawet nie zaszczycając "wychowawcy" wzrokiem.
Zjechawszy po ścianie, Gabriel pacnął głucho na podłogę i zaniósł chrapliwym kaszlem. Machnął ręką w stronę smoczycy.
- Słodka jak zawsze. - skomentował dość kpiąco, po czym podniósł się z klęczek. Odchrząknął teatralnie. - Oto Belatica, przyjemna, niczym kiścień w tyłku.
- Zamknij się, Quentin! Już sama twoja osoba oznacza problemy, słów nam nie potrzeba! - bestia pochyliła łeb i zawarczała gardłowo. Gdyby wzrok mógł zabijać, Gabriel zmarłby BARDZO tragicznie.
(orenmiller.deviantart.com)
Imię: Quentin
Nazwisko: Lebron
Przydomek: Gabriel, tak ochrzciło go pospólstwo ze względu na dobre uczynki. Na cześć anioła stróża, o ironio...
Wiek: -
Płeć: Mężczyzna
Rasa: -
Wygląd: Wcale nie taka z niego kruszynka, chociaż olbrzym też żaden. Zajmuje się, czym zajmuje, więc muskulaturę ma nienaganną. Długie czarno-brązowe włosy zawsze związuje w koński ogon oraz kilka warkoczyków. Mało jest osób, które są w stanie znieść ciężkie spojrzenie jego oczu w kolorze magenta. Odznacza się dość specyficznym sposobem ubierania, ponieważ nie nosi koszul, a samą skórzaną, aż grubą od ilości kieszeni kamizelę z kołnierzem, rękawice bez palców oraz brązowe spodnie spięte na udach paskami. Nosi także sznurowane aż do kolan buty z grubą podeszwą, bardziej przystosowane do kopania po twarzy niż skradanek. Wisienką na torcie dziwności, a także elementem, przez który ludzie często gadają, iż Gabriel próbuje udawać kobietę, jest skórzana "płachta" przymocowana do spodni przy pomocy pasa, długa do połowy łydki. Mężczyzna posiada parę dużych, błoniastych skrzydeł. Jego prawe ramię w całości pokryte jest wytatuowanymi symbolami w niewielkim stopniu wkradającymi się na pierś. Ponadto rzadko widuje się Gabriela bez papierosa w zębach bądź zatkniętego za ucho przyozdobione kolczykiem w kształcie krzyżyka.
Charakter: Gabriel to osoba bardzo skomplikowana. Sprawia wrażenie obojętnego, niewiedzącego czego chce od życia; pędu ku władzy nie czuje, a na ciężar mieszka uwagi specjalnej też nie zwraca. Z drugiej strony jego zachowanie świadczy o dobrym sercu, a nawet skłonności do poświęceń... oraz brak zahamowań, bo bluźni, pali, rozbija się po gospodach, a towarzystwu "miłych pań" nie odmówi (to ostatnie tłumaczy "silną potrzebą przebywania z ludźmi"). Co ciekawe, nie lęka się mrocznego półświatka za to sama myśl o zanurzeniu się w głębokiej wodzie go paraliżuje. "Nie cierpię na syndrom kopniętego szczeniaka" - zwykł zrzędzić, gdy ktoś próbuje okazać mu nieco uprzejmości, co poczytuje sobie za litość. Jest to tym dziwniejsze, zważywszy na jego dziwaczną tendencję do opiekowania się pokonanymi wrogami. Pociąga go nauka, szczególnie alchemia. Jest BARDZO elastyczny moralnie.
Umiejętności: Antytalent magiczny, chociaż potrafi zmaterializować sobie strzały; świetnie radzi sobie w walce wręcz bądź przy pomocy łuku; zna się na alchemii, ze szczególnym wskazaniem na trutki, odtrutki i materiały wybuchowe; może nie wygląda, ale lubi dobrze zjeść, a że w większości gospód podaje się bezkształtną górę żarcia, sam nauczył się całkiem nie najgorzej gotować; ma bardzo wytrzymałą skórę co może być efektem połączenia z pancernym smokiem.
Broń: Ea - broń chyba bardziej charakterystyczna, niż sam właściciel. Łuk ten jest dłuższy i cięższy niż normalni "pobratymcy", więc posiada proporcjonalnie większy zasięg. Górne ramię łuku ozdobione jest rzeźbą w kształcie smoczych skrzydeł, dolne owiniętym ogonem, a rozdziawiony pysk wypluwa pociski. Siła, jaką trzeba włożyć w napięcie łuku sprawia, że po zwolnieniu cięciwa huczy nieznośnie. Gabriel ma pewność, iż Ea jest w jakiś sposób zaklęty, ponieważ gryfy oraz koniuszki rzeźbień pulsują niebieskawym światłem, mimo że broń sama w sobie jest czarna; luminescencja ma miejsce za każdym razem, gdy łuk jest gotowy do wystrzału. Na domiar złego im dłużej Ea pozostaje napięty, tym częściej grot strzały lśni i pocisk nagrzewa się, a broń drży - po piątym rozbłysku, kiedy strzała dosłownie ocieka świetlistą substancją, Gabriel nie jest w stanie utrzymać cięciwy.
Poza Eą, Quentin używa drobnych noży do rzucania oraz całej gamy maleńkich buteleczek poukrywanych gdzie się da, z czego każda zawiera substancję o określonym działaniu: począwszy od trutek i wybuchów, a skończywszy na takich, które po rozbiciu naczynia wytwarzają dym.
Historia: -
Hierarchia: Skrytobójca
(blacktalons.deviantart.com)
Imię: Belatica
Wiek: 308 lat
Płeć: Samica
Rasa: Smok Kryształowy/Lustrochlast, w zależności od regionu.
Wygląd: Jest duża, lecz nie tytaniczna. Przez całą długość ciała ciągną się trzy krezy, choć jedynie środkowa sięga aż do ogona, pozostałe nikną tuż przy zadzie. Z bioder smoczycy wyrastają swego rodzaju "skórzaste" wachlarze. Jednakże srogo myli się ten, kto zakłada, że te nie do końca błoniaste twory są delikatne. Szorstkie są, elastyczności za grosz. Jedynie skrzydła jakoś gną się na wietrze. Cielsko w całości pokrywają odporne na ścieranie łuski odbijające światło niczym szmaragdy, chociaż dla bezpieczeństwa, by nie ściągać na siebie uwagi chciwych łowców i innych nieszczęść, pokryte są ciemnym nalotem. Ten twardy, mineralny pancerz czyni ze smoczycy gada o przystosowaniu bardziej obronnym. Powinna być biała, lecz nabrała zielonkawej barwy ze względu na środowisko, w którym żyje.
Charakter: Bywa impulsywna oraz nie lubi mówić o sobie. Przez swój niedostępny charakter ma bardzo niewielu przyjaciół, w zasadzie to żadnego. Z kolei przez pustelniczy tryb życia, jaki prowadzi jej rasa, nie została nauczona zachowań społecznych. Jej stosunek do Quentina jest dość zastanawiający - smoczyca odnosi się do mężczyzny z agresją należną zwierzęciu zagnanemu w ślepy zaułek, jakby odczuwała coś na kształt obawy. Do samego związku z Gabrielem się nie przyznaje, gdyż obojgu on bardzo doskwiera - jest to prawdopodobnie jedyna kwestia, w której się zgadzają. Poza tym ich relacje ograniczają się do niezbędnego minimum, a nawet podczas krótkich spotkań od parki wieje chłodem, innością i platonicznością.
Umiejętności: Walczy głównie wręcz; niekiedy stosuje zdolność specjalną; smoczyca może żyć zarówno w głębinach jak i na lądzie.
Zdolność specjalna: Sala Luster - w istocie są to dziesiątki mniejszych i większych kryształowych kłów wystrzeliwujących z danej powierzchni.
Historia: Nie ma do opowiedzenia żadnej pasjonującej historii. Większość swego życia spędziła z dala od ludzkich siedzib, śniąc na dnie jeziora lub rozpamiętując, że przyszłość jej rasy stoi pod znakiem zapytania. Niegdyś chętnie polowano na jej ziomków dla drogocennych łusek, kochanych przez damy i pożądanych przez zapalczywych mężów, którzy pragnęli urosnąć do rangi bogów w oczach dziewek. Dlatego dzisiaj prawdziwie kryształowych smoków już nie ma, dumnych, przepięknych kolosów o półprzezroczystych łuskach, mieniących się w świetle tysiącami barw. Ocalałe sztuki skryły się we wszelkich skrajnych środowiskach, od wulkanicznych pustkowi z piekła rodem po najgłębsze odmęty wód, tym samym upodabniając barwy łusek do innych miejscowych smoczych gatunków.
Hierarchia: Wojownik
*Aksamitną i nieprzemierzoną połać snu czasem przerywały obrazy. Zdaje się, że cienie wspomnień, zatartych przez towarzyszącą wówczas adrenalinę, strach - i wysiłek. Mimo to dziwne, kłopoczące uczucie znajomości twarzy Gabriela nie znalazło swego wytłumaczenia. Skąd...? Echo słów wypowiedzianych przez mężczyznę kotłowało się po jej głowie ze zwielokrotnionym echem.* Pamiętacie, co on dokładnie powiedział? 'Byłem tam, posłuchałem...' Hmm... 'Pociągnęła mnie za sobą...' *Zarówno Mulkher, jak i Aerlin drgnęli w reakcji na cichy głos demonicy, który bez ostrzeżenia zarysował się w przestrzeni. Odwrócili ku niej głowy. Skrzydlata wsparła się na łokciach, nadal leżąc pod kołdrą i zmarszczyła brwi w zamyśleniu. Nimfa podeszła doń szybkim krokiem i uniosła lekko dłoń w protekcyjnym, opiekuńczym geście.* 'Nie powinnaś jeszcze wstawać. Jesteś osłabiona. Zemdlałaś, pamiętasz?' *Zaśpiewała dźwięcznie, choć w jej tonie wyraźnie brzmiała nuta troski. Almariel dźwignęła się do siadu i uśmiechnęła lekko do przyjaciółki; a w uśmiechu tym była szczerość i ulga.* Nic mi nie jest, Aerlin. Wręcz przeciwnie. Wreszcie... nie boli mnie głowa... *Odparła i rozciągnęła się z lubością. Sarniooka wyraźnie wahała się. Doskonale znała dość surowe podejście demonicy do własnego zdrowia, także zanim jej uwierzyła, obserwowała ją chwilę. Choć powody były nie do końca dla niej jasne, faktycznie, poprawę było widać jak na dłoni.* 'No dobrze... Ale proszę, wypij to, na pewno Ci nie zaszkodzi...' *Almariel choć z krzywą miną, przyjęła kubek z lekarstwem o miętowym zapachu. Mulkher postąpił parę kroków w kierunku kobiet, po czym mruknął basowo.* "Ludzie zapomnieli... Nienawidzę tego miejsca, to nie moje miejsce..." *Wypowiadał kolejne słowa Gabriela, które zapadły mu w pamięć.* 'Ten mężczyzna Cię poznał. Znasz go?' *Zapytała nimfa niepewnie, a jej motyle skrzydła zafalowały na wstędze przeciągu. Błękitnooka zamyśliła się, rozłożyła ręce - nie potrafiła odpowiedzieć.* Czuję, jakby nie był do końca mi obcy, jednocześnie... nie pamiętam... *Wypiła duszkiem lekarstwo, skrzywiła się, otrząsnęła, po czym wstała i położyła dłoń na potężnej łapie smoka.* Muszę... chcę z nim porozmawiać.
OdpowiedzUsuń*Pogrążeni w cichej rozmowie, przeznaczonej tylko dla nich, zamkniętej w okowach dwóch umysłów, podążali w kierunku uwięzionego w kręgu Gabriela. Smok postanowił zamknąć go w pieczęci zaraz po tym, jak Almariel straciła przytomność. Podczas pokonywania licznych stopni schodów zdążyli przedyskutować wiele możliwych scenariuszów. Jasnym było, że współodczuwanie zmęczenia czy też bólu oznaczało jakiś rodzaj połączenia nieznajomego z demonicą. Klątwa? Urok? Gabriel nie mógł być zbłąkanym, czy też uwięzionym duchem, szczerze również wątpili w to, że jest nieumyślnie wskrzeszonym nieumarłym nieszczęśnikiem... Sprawa ów rzekomego "bohatera ludu" potoczyła się w sposób znacznie odbiegający od oczekiwań. Stawiała wiele pytań. I choć było możliwym, że informacje zebrane przez Triva podczas jego misji rozjaśnią sytuację, demonica koniecznie chciała porozmawiać wpierw z samym Gabrielem. Kierował nią głównie instynkt, przeczucie; senne wizje przykryte magiczną mgłą.*
*Gdy czarnołuski gad pchnął odrzwia prowadzące do tymczasowej - przymusowej kwatery Gabriela, ujrzeli, iż nie jest on sam. W pomieszczeniu znajdowała się również potężna smoczyca o łuskach i krezach koloru morza, bądź emanujących miętowym światłem górskich kryształów. Nim zdążyli się przyjrzeć bliżej, gadzina bez żadnego ostrzeżenia zaatakowała uwięzionego, przygwożdżając go przywołanym kryształowym zębem do ściany.* "Dość!" *Zagrzmiał czarny gad, szybkim, dudniącym krokiem zbliżając się do centrum potyczki. Spojrzał twardo na atakującą, z jego nozdrzy wystrzeliły salwy dymu, roznosząc wokół charakterystyczny fetor siarki. Usłuchała się, choć odwarknęła.* "Pozwolisz, że sam to ocenię. To Zakon Białego Kruka, a nie kohirski festyn! Nie pozwolę na atakowanie nieuzbrojonego więźnia. Chyba wyraziłem się jasno." *Rzekł głośno i chwilę jeszcze obserwował Belaticę. Almariel wychynęła zza swojego towarzysza i zaśmiała się cicho w reakcji na słowa Gabriela.* Będziecie się mogli pozabijać, jak wyjaśnimy parę spraw. Zgoda? Jestem Almariel, a to Mulkher. Jesteśmy jednym z dwóch filarów Starszyzny sprawujących pieczę nad tym zamkiem. *Demonica przedstawiła ich rzetelnie, jednocześnie nie spuszczając dociekliwego wzroku z Gabriela. Smoczyca zniszczyła krąg, ale nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Nadal czuła odzyskane siły, choć wciąż nie mogła sobie... przypomnieć...* Mam do Ciebie mnóstwo pytań. Wpierw musisz zjeść porządną strawę, by mieć siłę na nie odpowiadać. *Mruknęła, nie wiadomo, czy w żartach, czy na poważnie, z lekkim uśmiechem, wpatrując się w niego przenikliwym, przewiercającym na wskroś wzrokiem, jakby chciała z niego wyczytać wszystko, co tylko możliwe, jak z najciekawszej księgi...*
Usuń" "Bezbronnego"?! To dziadostwo nie jest nieszkodliwe nawet w kąpieli! Dopóki ma na sobie jakąkolwiek część garderoby to bardziej przypomina łażącą składnicę materiałów wybuchowych niż "ofiarę"! " *Szczerzyła zęby, lecz i tak mineralne konstrukty, których szmaragdowe czubeczki wystawały spod warstwy ciemnego nalotu, skrzyły się niczym magiczny pył ciśnięty garścią w strumień promieni słońca. Czyniło to ze smoczycy daleko bardziej widowisko, aniżeli rozeźloną bestię. Drażniło ją nie tyle nazbyt ufne podejście tych ludzi, co sytuacja, w jakiej się znalazła i z jakiej chciała się wyrwać. Pragnęła tego z całego swego skamieniałego serca... Gabriel natomiast nie przerywał Belatice przy wylewaniu żalów. Korzystając z okazji, iż nikt przez te parę sekund nie zwraca nań uwagi, zajmował się sobą. Uchylił klapkę jednej z wielu zewnętrznych kieszonek nie szerszych od dłoni i wydobył dwie z pozoru mające się nijak do siebie rzeczy: zwyczajne, drewniane pudełeczko z wieczkiem po węższej stronie oraz fiolkę ze korkiem na sznurku wypełnioną jakąś ciemną substancją, zabarwioną na pomarańczowo przy powierzchni. Wprawnym ruchem wydobył elegancko zwinięty, biały rulonik, z którego wystawało kilka zaschłych fragmentów podejrzanych strączków, po czym kciukiem odchylił zamknięcie probówki. U wylotu naczynka natychmiast buchnął czerwonawy płomyczek. Gabriel bez większych oporów zapalił papierosa i zaciągnął się, jednocześnie chowając wszelkie przybory z powrotem do wybranej kieszeni. Zamknął zwitek między palcem wskazującym a środkowym i wyjął go raptem na moment, żeby powiedzieć coś bez zahamowań, jakby pojęcie "takt" było mu obce.* Zabrzmiało to tak, jakbyś chciała, bym biegał nago... "Jeżeli tylko złapiesz od tego podłe choróbsko i wyciągniesz kopyta - możesz zaczynać od razu!" ...ale gdyby się tak zastanowić logicznie to ty cały czas biegasz naga. *Dokończył przerwaną myśl. Ponownie wsunął papierosa do ust i zapatrzył w ścianę bez większego zainteresowania dalszym użeraniem się ze smoczycą. W żyłach Kryształowej aż krew zawrzała, widocznie zaczęła drżeć na całym ciele, przestrzeń wypełniło delikatnie podzwanianie ścierających się ze sobą kryształowych łusek. Powolutku obróciła się do mężczyzny, łeb nisko opuściła, z lekko rozwartych szczęk począł wydobywać się wibrujący warkot. Wydawać by się mogło, iż Belatici nie powstrzyma nawet obecność większego od niej Mulkhera. Po raz kolejny prychnęła mgiełką, która rozbłysła tysiącem barw pod wpływem wątłego światła... Gabriel zachowywał się tak samo enigmatycznie, jak w gabinecie Brandalina, kiedy pertraktował z Trivem. Nie odkazywał oznak stresu ani też zainteresowania niedawnymi wydarzeniami, których echo grzmiało w umysłach pozostałych. Zupełnie jakby nic nie pamiętam. Lecz zagadnięty bezpośrednio, popatrzył Almariel w oczy. To nie był przyjemny wzrok; zbyt intensywny, niemalże natarczywy, w pewien sposób onieśmielał. Mimo to nie zawierał nieprzyjaznych emocji, lśniła tam jedynie wynaturzona siła. Tak nie spogląda człowiek... W odpowiedzi na pozdrowienie uderzył pięścią w pierś i lekko skinął głową.* Quentin, chociaż pozostańmy przy Gabrielu. *Siwym pióropuszem wypuścił dym z płuc, jednocześnie uderzeniem palca strzepując popiół papierosowy na dłoń. Delikatnie oblizał usta i rozbawionym pomrukiem skwitował propozycję posiłku oraz zapowiedź całkowitej spowiedzi.* Oj, domyślam się, że masz. Jak wszyscy zapewne... Za pozwoleniem, obiadu czy kolacji nie chcę. Jadam dwa-trzy razy w tygodniu i więcej nie potrzebuję. Ale możliwością posadzenia gdzieś tyłka nie pogardzę. *W dość wymowny sposób, z uśmieszkiem na ustach, kciukiem wskazał plecy, z których sterczała para skrzydeł o ciemnobrunatnych błonach.* Tamta smoczyca postojów chyba nie lubi, jeżeli wiesz co mam na myśli.
Usuń*Niski, ostrzegawczy pomruk wydobył się z gardzieli czarnej bestii, gdy smocze ślepia, z każdą chwilą tracące swą srebrzystą barwę na rzecz intensywnej żółci, mierzyły wzrokiem raz agresywną smoczycę, raz osławionego wybawcę ludu. Lat przybywało, zaś pokłady cierpliwości, niegdyś zdawałoby się, że bezbrzeżne, kurczyły się wraz z każdą kłótnią, którą Czarny musiał rozstrzygać. Wpierw Malgran i Eldar, teraz oni. Zdaje się, że poczuł w sercu mętne uczucie tęsknoty do czasów, kiedy Zakon pracował jak dobrze naoliwiona maszyna - zgodnie i bez zgrzytów. Poirytowanie zelżało w nim, gdy demonica położyła mu dłoń na łapie i pogładziła uspokajająco. Kobieta drugą ręką przysłaniała oczy, bowiem niezwykłe mineralne konstrukty Belatici skrzyły się równie mocno, co tafla jeziora w pełnym słońcu. Być może i ów niedogodność sprawiła, że nie dojrzała w twardym spojrzeniu mężczyzny nic nadnaturalnego; charyzmę, siłę, owszem, lecz... Jednakże nie był to szczegół konieczny, by stwierdzić, że Gabriel nie jest zwykłym... śmiertelnikiem. Pominąwszy wcześniejsze wydarzenia, wyznanie samego zainteresowanego, że wystarczą mu 2-3 posiłki w tygodniu budziło podejrzenia. Posiadanie przez niego skórzastych, niczym u smoka skrzydeł sugerowało krew demona, choć niekoniecznie była to jedyna możliwa opcja.* Spokojnie, Belatico, wierzę w zdolność oceny sytuacji Gabriela. Wątpię, by jakiekolwiek wybuchy były mu teraz na rękę. *Rzekła nadzwyczaj wesoło, dość wymownie spoglądając w stronę czarnołuskiej gadziny, której usiany licznymi bliznami korpus sugerował doświadczenie w wielu bojach. Wyglądała przy tym tak, jakby chciała dać do zrozumienia, że "ma smoka i nie zawaha się go użyć." Na kolejne przekomarzanki Gabriela i Belatici - jakkolwiek niewinnie brzmiało to określenie na istną burzę szalejącą między tą dwójką - demonica zareagowała pobłażliwym chichotem. Na przekór poirytowanemu Mulkherowi, ona miała wyśmienity humor i to pewnie dlatego, że wreszcie nadszedł dla niej dzień bez migreny. Zaskakujące, jak męczące schorzenia pomagają docenić dni, w których ustępują.* "Chodź zatem, Gabrielu. Jeżeli, Belatico, nie zechcesz zaszczycić nas swoją obecnością, musisz liczyć się z tym, że wszelkich formalności dopełni za Ciebie Twój towarzysz, przykładowo wybierze dla was komnatę mieszkalną." Jak nie będziesz chciała mieszkać w zamku, na pewno zadomowisz się na naszych ziemiach. *Dokończyła Almariel, ręką wskazawszy ku jednemu z okien, a konkretniej ku zachwycającemu widokowi popielatych zbocz gór Yiale, rozpościerającemu się za szybą. Po chwili skierowała swoje kroki ku wyjściu z pomieszczenia, wymachując ręką w powietrzu, by przegonić siwy dym o ostrym zapachu, który Gabriel co i rusz, z zamiłowaniem, wypuszczał z płuc. Mulkher, niczym olbrzymi cień podążył za nią, wymachując na boki ogonem, na którego końcu błyskała złotem tajemnicza klamra...*
Usuń*Mimo, iż Gabriel odmówił posiłku, skierowali swoje kroki w stronę jadalni. Po drodze napotkali parę ciekawskich spojrzeń co odważniejszych służących, głodnych nowych plotek czy też kolejnych niezwykłych wydarzeń. Kiedy zasiedli do stołu, jedna z popielatowłosych dziewcząt czym prędzej pobiegła do kuchni i przyniosła dzbanek pełen parującego napitku, roztaczającego wokół woń owoców leśnych. Po chwili ktoś doniósł kubki. Almariel gestem dłoni przyzwała do siebie służkę i szepnęła jej na ucho, by poszła po Triva.* "Zatem siadaj, Gabrielu. Nalej sobie." *Zagrzmiał smok, wlepiwszy w niego intensywne spojrzenie.* "Żeby Ci gardło nie wyschło." *Almariel sprzedała smokowi kuksańca, bardziej zdzieliła mu z łokcia, ale na gadzinie tak czy siak nie zrobiło to wielkiego wrażenia.* 'Ale jesteś złośliwy dzisiaj!' *Demonica skarciła smoka w okowach ich własnych umysłów, a jedyną reakcją, jakiej doczekała się od towarzysza, były dwie smużki dymu, jakie wypuścił z nozdrzy. Błękitnooka odchrząknęła i wykonała dłonią prosty gest. Powietrze na krótko zadrżało, po czym uwolniło ze swych niewidzialnych trzewi zwój. Almariel złapała go i podała Gabrielowi.* Tu jest rycina komnat w zamku. Wybierz tę, która wam najbardziej odpowiada. *Odetchnęła głęboko i nalała sobie kusząco pachnącego napoju.* Jeśli chodzi o moje pytania... Będę szczera, Gabrielu. Twoja ostatnia... działalność... nie jest dla mnie pierwszorzędną kwestią. Nie przeszkadza mi to, co robiłeś, powiem więcej - pochwalam ideę, choć na Twoim miejscu działałabym ostrożniej. Konflikt z władzą na dłuższą metę jest... niewygodny... "O ile faktycznie robiłeś to, co robiłeś, ze szlachetnych pobudek, jak zakłada moja jeźdźczyni." *Wtrącił grobowym tonem smok, nie spuszczając z Quentina przenikliwego wzroku pary rtęciowych ślepi. Demonica uśmiechnęła się lekko, jakoby do siebie, po czym pochyliła się ku Gabrielowi, jakby właśnie miała zamiar zdradzić mu jakąś tajemnicę.* Interesuje mnie coś innego... Kim jesteś? ...czym... jesteś? Dlaczego mam wrażenie, że skądś Cię znam? Dlaczego powiedziałeś to, co powiedziałeś, wtedy, na schodach?
Usuń*Ruszył za Almariel w sposób dość nonszalancki; lekko odchyliwszy do tyłu płachtę, którą nosił wokół pasa, wetknął ręce do kieszeni. Nawet na chwilę nie przestawał popalać papierosa, więc ciągnął się za nim śmierdzący welon. Belatica natomiast odprowadziła Mulkhera wielce nieprzychylnym spojrzeniem. Była święcie przekonana o swojej racji, bo Gabriel to zła...istota. Parsknęła ostentacyjnie, jakby dopiero teraz dotarł do niej sens słów Almariel. Ależ oczywiście, że nie zamierzała mieszkać w zamku! Nie było jej w smak znosić towarzystwo Quentina dłużej, niż to potrzebne. Czuć było od niej podejrzliwością, gdy podążała za resztą. Musiała mieć pewność, iż poruszona zostanie kwestia, która była priorytetowym powodem przybycia do Ordo Corvus Albus. Masywny, kryształowy szpikulec, uprzednio przygważdżający Gabriela do ściany, choć znacznie już cofnięty, wciąż wyrastał ze środka sali, niczym ponure i zarazem upajające w swym zabójczym pięknie świadectwo obecności kryształowego smoka.
UsuńMężczyzna nieustannie rozglądał się dookoła. Czy te kąty były mu znajome? W jakiś pokrętny sposób na pewno, lecz nie potrafił sprecyzować dlaczego. Tak samo nie był w stanie wyjaśnić, czemu to miejsce mu się nie podoba. Nie zmieniłyby tego barwne obrazy, witraże, czy korytarze wykładane złotem...
Usiadł naprzeciw Almariel i oparł głowę na dłoni. Zmarszczył gniewnie brwi, gdyż zaintrygowało go zachowanie Belatici. Smoczyca, wychowująca się w odosobnieniu i unikająca wszelkich kontaktów ze światem "ponad wodą", zachowywała się co najmniej osobliwie. Nawykła do diety rybnej, zaciekawiła się feerią nowych zapachów, sączących się leniwie przez niewielkie drzwiczki przeznaczone dla istot ludzkiego wzrostu. Przycupnęła przed nimi, poczęła zaglądać do kuchni na podobieństwo kota, czającego się za futryną. Naraz poderwała się na widok pędzącej w tę i z powrotem służby, zdezorientowana mrowiem nagle wykonywanych czynności. Cofnęła się wysoko unosząc łapy, jakby w obawie, że nadepnie niewinną służkę, i nim się obejrzała, roztrąciła nieco sąsiednie ławy i stoły. Uznawszy za świetny pomysł pozostanie w miejscu, siadła na zadzie. Bynajmniej na środku pomieszczenia...*
*Obserwacje przytłoczonej sytuacją Kryształowej wybiły Gabriela z toku rozmowy, dlatego też docinek Mulkhera zignorował. Rzec można, powrócił dopiero, gdy Almariel rzuciła zaklęcie przywołujące. Jego przeszywające spojrzenie błyskawicznie zwróciło się ku usianemu wytatuowanymi symbolami ramieniu, gdzie przez ulotny moment, niby uderzenie pioruna, nic nie mówiące Gabrielowi znaki zalśniły bielą. Trwało to tak krótko, iż wątpił, by ktokolwiek dostrzegł ten błysk. Zmarszczka na jego czole pogłębiła się, kiedy wlepił nieprzyjemne spojrzenie w Almariel. Chciał wiedzieć, dlaczego dziwaczne tatuaże zareagowały na magię demonicy. Lecz zamiast odpowiedzi, dała mu przyzwany papier. Podsunął go sobie pod nos i krytycznie, z boleścią aż niemożliwą do wyrażenia, uniósł brew. Serie "X" oraz "V" niewiele mu mówiły. Zeszło z niego powietrze, lekko kiwając głową uderzył palcem na chybił-trafił, w komnatę oznaczoną jako "XXIV".* Ta może niech będzie? Chyba, że już ktoś tam mieszka..."Ty to w lochu powinieneś gnić!" Może to zabrzmi abstrakcyjnie, ale Belatica wyjątkowo ma rację. Najlepsze byłoby nieco wilgotne miejsce z mocnymi ścianami, biorąc pod uwagę, iż pracuję z materiałami łatwopalnymi i o właściwościach wybuchowych. Chyba, że nie macie nic przeciwko, abym zaanektował sobie jedną z cel...? *Zdawał sobie sprawę z dziwności swojej propozycji, dlatego też nie domagał się natychmiastowej odpowiedzi. Miast tego w pełni skupił się na dalszej części rozmowy. Wniosek, jakoby działał tylko i wyłącznie w dobrej wierze, skwitował drapieżnym uśmieszkiem znad złączonych palców.* 'Szlachetne pobudki'? Nie. Robiłem jedynie to, co uważałem, że zrobione zostać musi. Nic mniej i nic więcej. Pomagać można na wiele sposobów - czasem będzie to seks z hrabianką, której mąż prawdziwie poślubił politykę, a czasem pierdoła, jak pozbieranie ziół dla medyczki. Bywa, iż trzeba zabić. Wtedy to już tylko dogłębne zbadanie sprawy i kalkulacja, której stronie prawdziwie ulży. Ja pożytku z tego i tak nie mam, ludzie dadzą mi coś z własnej woli albo nie dadzą. Jest mi to obojętne. Niczego też nie żałuję, dopóki większość jest szczęśliwa. *Mit "bohatera" chylił się ku upadkowi po wygłoszeniu przez Gabriela prawdziwej motywacji. "Obrońca uciśnionych" nie był tak kryształowy, jak powszechnie o nim mówiono i chciano mówić. Przed członkami Starszyzny siedział człek, który stylizował się na neutralnego gracza, myślący o sobie, niczym o narzędziu. Jednocześnie był pozbawiony konkretnego celu... Wilczy uśmiech zniknął z twarzy Gabriela, kiedy oberwał serią najcięższych pytań. W nieco nerwowym geście założył nogę na nogę. Działając w pełni instynktownie, wyciągnął w stronę Almariel pięść w dość osobliwym geście. Nie poganiał jej, jedynie wgapiał się nieprzyjemnie w oczekiwaniu na reakcję. Kiedy zrozumiała, iż trzeba uczynić to samo, Quentin nawet nie drgnął, a miejsce miał kolejny dziw. W powietrzu poczęły rozchodzić się dźwięki, ale również... echa emocji. Głosy, jazgoty, nadzieje, starania, ból, cierpienie, prośby, ryki. Wszystko to było aż zbyt realne, tony przerażająco znajome, jednak próby zrozumienia choćby jednego słowa przypominały słuchanie szeptów podczas wichury. Gabriel pierwszy cofnął rękę, a wraz z tym gestem zniknęła cała "magia" słyszana jedynie przez niego i Almariel, nie wiedzieć czemu pozostawała niedostępna nawet dla Mulkhera, który sercu demonicy był najbliższy. Mężczyzna westchnął i w smutnym uśmiechu pokazał podwójne kły.* Obawiam się, że to zagadka równie wielka dla Ciebie, co dla mnie...
Usuń*Mulkher zmrużył ślepia i zmienił obiekt swoich obserwacji, podążając za wzrokiem Gabriela. Przekrzywił nieco pancerny łeb, szczerze zaciekawiony zachowaniem charakternej gadziny. Widniał przed nim dowód na słuszność jedynej informacji, jaką Czarny posiadał na temat Kryształowych - że smoki te przez całe życie stroniły od towarzystwa, wychowując się w najdzikszych, najbardziej nieprzyjaznych i niedostępnych częściach świata. Nieporadne raporty dostarczone przez Tenliego oraz zielonkawy, morski nalot obecny na łuskach i kryształowych wypustach Belatici sugerowały, że jej domeną były odmęty wód. Nic dziwnego, że nie mogła odnaleźć się w obecnej sytuacji. Chyba obawiała się wejść do kuchni, sądząc, że się nie zmieści. Nie nawykła do detekcji specjalnych zaklęć, jakie nałożono na zamek, by przecząc wszelkim prawom konwencjonalnej fizyki pomieszczenia dostosowywały się do największego mieszkańca twierdzy. Wtem do Mulkhera dotarło, jakiego zaniedbania się dopuścił, a raczej oboje z Almariel, gdy Belatica badała uważnie zapachy, jakie dochodziły z kuchni - demonica zaproponowała posiłek tylko Gabrielowi. Być może uprzednia agresja gadziny sprawiła, że zbyt pochopnie założyli z góry, iż będzie ona zbyt dumna, by przyjąć od nich propozycję strawy. Kto wie, może faktycznie tak by było? Mimo to, nie zaszkodziło spróbować.* "Tenli!" *Zawołał donośnie smok. Zza framugi kuchni błyskawicznie wychynął zakonny kuchcik. Chciał coś odpowiedzieć, ale kiedy zobaczył Belaticę, a zaraz potem Gabriela, rozdziawił gębę; zaraz potem niegdyś śnieżnobiała, teraz umorusana czapeczka zjechała mu bezwiednie z głowy i pacnęła głucho o posadzkę.* "Tenli, zamknij buzię. I ugotuj coś Belatice. Nie bój się, spytaj jej, na co ma ochotę. Ale nie zwlekaj zbyt długo, smoki gryzą najdotkliwiej wtedy, gdy są głodne." *Po wypowiedzeniu tychże słów kuchcik pobladł wyraźnie i cofnął się o pół kroku. Przypadł do framugi, jakby ta była jego jedynym ratunkiem przed spadnięciem w przepaść.* D-d-d...dobrze, panie! P-pani smoczyco... Mam wieprzka, sarny... ee... suma... parę kur... ale też i warzywa, owoce, w-wszystko... Co sobie p-pani zażyczy? *Gdy Tenli skończył się jąkać, Almariel ponownie zdzieliła smoka, tym razem z otwartej dłoni, tak, że aż plasnęło.* Nie strasz go. Stara się. "Jak prędko nie wyzbędzie się strachu do smoków, padnie nam tu na serce." *Skwitował grobowo smok, ale kiwnął łbem na znak, że da już spokój. Demonica spojrzała ukradkiem na Gabriela. Była ciekawa jego reakcji. Jeśli wierzyć młodemu kuchcikowi, tenże spotkał ich podczas swojej małej misji. Gdy Quentin wybrał na chybił trafił komnatę, błękitnooka pochyliła się i spojrzała na pergamin. Czyżby nie umiał czytać?* Dwudziesta czwarta jest pusta, możecie spokojnie ją zająć. Jest na trzecim piętrze, przy salonach. *Kiedy poruszył kwestię zamieszkania w lochach, Almariel spojrzała mu prosto w oczy. Wtedy też zobaczyła.*
Usuń*Poczuła coś... nieokreślonego, a zarazem... nie do końca obcego. Już kiedyś patrzyła w takie oczy. Gdy milczenie między nimi zagęściło się, odwróciła wzrok i odchrząknęła. Dopiero wtedy odpowiedziała, cicho, jakby niepewnie. Mało kto zapuszczał się do lochów i mało kto wiedział, co znajdywało się w nieprzemierzonych korytarzach.* Jestem gotowa częściowo przychylić się do Twojej prośby, ale wcześniej muszę Cię ostrzec o zagrożeniu płynącym z takiego rozwiązania. Wiedz, że lochy tego zamku... ciągną się głęboko ku ziemi. To dość niezwykłe miejsce mocy, które przyciągnęło ku sobie wiele gatunków groźnych stworzeń. *Jakby mimowolnie położyła dłoń na lewym przedramieniu, w miejscu, gdzie pod ciemnym materiałem goiła się rana.* Mimo wysiłków, stworów nie ubywa, choć regularnie wychodzę na polowania. *Zrobiła krótką pauzę. Tak... mało kto wiedział... Ściszyła głos niemalże do szeptu, pochylając się w stronę Gabriela.* W lochach jest pracownia alchemiczna, z której sama korzystam w razie potrzeby. Mógłbyś tam prowadzić swoje badania. Nie mogę jednak zapewnić Ci bezpieczeństwa. Eksperymenta mogą przyciągnąć uwagę niechcianych lokatorów... Dodatkowo wolałabym, byś jednak mieszkał w komnacie, nie w celi. Jeśli spytasz, dlaczego, powiem Ci - ale przy innej okazji. To długa historia. *Ostatnie dwa zdania wypowiedziała już głośniej, po czym dopiła resztkę letniego już napitku. Mulkher, usłyszawszy niejaką deklarację Gabriela, odetchnął głucho, dźwięk jaki wydobył się z jego trzewi przywodził na myśl pracę potężnego miecha.* "Interesująca... motywacja. Powiedziałbym, że bardzo wątpliwa moralnie." *Mruknął basowo, głośno wyraziwszy swój stosunek do tegoż dziwnego osobnika. Od początku w nim coś się nie podobało, być może nieświadomie wyczuwał coś, czego nie potrafił nazwać.* A cóż jest w świecie, Mulkherze? Jak sam mawiasz, świat nie jest czarno-biały. *W reakcji na stwierdzenie wygłoszone przez jeźdźczynię smok zamilkł. Miała rację... Doświadczenie osobliwego zjawiska, obecne tylko dla ich dwojga, wymalowało się wyraźnym skupieniem na jej twarzy. Wzrok utkwiła w jednym punkcie, otworzyła się w pełni na majaczące na skraju świadomości dźwięki. Próbowała coś zrozumieć z nieartykułowanych jazgotów, usłyszeć choć jedno słowo spośród wypowiadanych jakby z oddali. Prośba? W serce zakuło ją cierpienie, nie tylko to wywołane upływającą z ran krwią, ale też to odczuwane w głębi duszy... Strach? O drugą osobę? Gdy cofnął dłoń, zjawisko boleśnie ustało, a ona zamrugała pospiesznie powiekami. Mulkher zniżył łeb i począł wpatrywać się w nią, wręcz natarczywie i nachalnie, zdezorientowany tym, co się właśnie stało. Wyciągnęli do siebie dłonie, wpadli w trans? A on nic nie odczuł? Jeźdźczyni czarnego smoka rozmasowała odrętwiały nagle kark.* W takim razie czeka nas wiele pracy. I dużo nieprzespanych nocy nad książkami... *Mruknęła niewyraźnie, myśli uporczywie wracały do tego, co się przed chwilą stało. Umysł począł pracować na wysokich obrotach, próbując wyłowić z chaosu poszlaki, wskazówki, cokolwiek... Nawet nie usłyszała zbliżających się kroków, które przebiły się przez harmider dobiegający z kuchni.*
UsuńSłużka, którą Almariel wysłała po Łowcę, zastała go jak zwykle przy Kougar'ze. Dopiero co wrócił z codziennej przejażdżki po lesie i miał jeszcze w planach oporządzić wierzchowca. Nie miał w zwyczaju wysługiwać się kimkolwiek innym przy tej czynności. Kiedy kobieta niepewnie podeszła do niego i przekazała polecenie od Almariel, westchnął cicho. Zapewnił służkę, że zaraz uda się do zamku i niedbałym gestem ją odesłał.
OdpowiedzUsuń-Musisz mi wybaczyć stary. Obowiązki wzywają, dzisiaj kolej na stajennego. Tylko bez numerów.- Pogroził w powietrzu palcem wskazującym i poklepał zwierze po szyi. Kougar nie zareagował, jakby słowa Łowcy w ogóle do niego nie dotarły. Triv jednak wiedział, że koń go doskonale słyszy i rozumie o co mu chodzi. Bez słowa poprowadził wierzchowca do stajni i podał wodze młodemu chłopakowi, który sprawował piecze nad zwierzętami. Zamyślony odwrócił się i pomaszerował w kierunku zamku. Domyślał się po co demonica go wzywa. Chodziło o nowego przybysza i jego tajemniczą smoczycę. Ale nie pojmował w czym mógłby pomóc. Nie zapałał do mężczyzny szczególną sympatią, ale przynajmniej przyjrzy się bliżej jego gadziej towarzyszce. Nawyki Łowcy, zawodowa ciekawość nigdy go nie opuszczały. Wątpił czy kiedykolwiek przestaną...
***
W jadalni panował chaos. Wszędzie biegała służba wnosząc co rusz nowe talerze. Na samym środku siedziała zielonkawa smoczyca niepewnie rozglądająca się dookoła. Zdążyła narobić już trochę bałaganu, widać nienawykła do przebywania wewnątrz pomieszczeń, na dodatek umeblowanych. Jej przypominające kryształy krezy mieniły się wątłym, zielonkawym blaskiem. Łowca przypomniał sobie gdzie po pierwszy raz widział smoczycę, a raczej jej zarys. Widać wodne odmęty stanowiły jej dom. To wiele wyjaśniało. Wiedział już z jakim typem smoka ma do czynienia... i ile by dostał za nią w złocie.
Triv kątem oka dostrzegł przestraszoną twarz Tenliego, kiedy drzwi otworzyły się popchnięte przez kolejną osobę wchodzącą lub wychodzącą z kuchni. Ich nieudany zwiadowca, ile to nerwów kosztowało Łowcę żeby wyciągnąć coś z jego przygłupiego umysłu. Na szczęście dobrze gotował i tylko to powstrzymało Triv'a przed wyrzuceniem go przez okno, kiedy ten jąkał się i nie potrafił odpowiedzieć na najprostsze zadane pytanie. Kroki srebrnowłosego odbijały się echem od mlecznych murów. Szedł pewnie, lekko kołysząc się w biodrach, jego srebrne włosy swobodnie opadały na ramiona i skrzydła, które ciasno ułożył na plecach. Nadgarstek prawej ręki miał oparty na głowicy jednego ze swoich sztyletów, dłoń swobodnie opadała, poruszając się zgodnie z rytmem kroków. Łowca uśmiechnął się do Almariel, puścił jej oczko. Ukłonił się lekko smokowi. Dopiero po chwili, z wyraźnym ociąganiem spojrzał na towarzyszącego im mężczyźnie. Na jego twarzy zagościł charakterystyczny, arogancki uśmiech.
- Mamy naszego przebierańca. No i co dzisiaj postanowiłeś pozostać mężczyzną? Gratuluje, gratuluje, byłeś w tym tak dobry, że nawet ja się nie połapałem. Skrzydła widzę jednak masz. Ciekawe z ciebie stworzenie. - Kątem oka nie przestawał obserwować zielonkawej smoczycy, słyszał jaki dźwięk wydają ocierające się o siebie łuski.Z oczywistych względów interesowała go o wiele bardziej niż Gabriel.- Podobnie jak twoja towarzyszka. Nieczęsto widuje się przedstawicieli jej gatunku. No, ale do rzeczy."- Uwagę skierował w stronę Almariel- Chciałaś mnie widzieć?.
Wydawało się, że Arsi pojawiła się znikąd. W pewnym momencie po prostu zdali sobie sprawę z jej obecności. Jej jasne punkty. którymi upstrzone było całe ciało, pulsowały wściekłym, żółtym światłem. Podeszła od razu do kryształowej smoczycy, przysiadła na przeciwko. "Witaj. Jestem Arsi. Chyba nie miałyśmy okazji się poznać. Co prawda raz chciałam Cię razem z Chrysante wywabić z tamtego jeziorka, ale bezskutecznie." Uśmiechnęła się pod nosem przypominając sobie jak darły się wniebogłosy chcąc by obcy smok zareagował. Jeśli miała być szczera, nie była przekonana czy sama zareagowała by na takie szczeniackie zachowanie.
*Przekrzywiła w stronę Tenliego mieniący się łeb, powieki zachrzęściły głośno, kiedy mrugała leniwie. Nie nawykła, ba!, nie słyszała, by ktokolwiek i kiedykolwiek zwracał się do niej na "pani". Wpatrywała się uparcie w kuchcika, podczas gdy tamten zdawał się robić w połatane porcięta za każdym razem, jak ktoś do niego mówił. Jej myśli dość szybko odeszły od poszukiwania odpowiedniego rodzaju mięsa, na które miała ochotę, i skierowały się na nowe tory: odkryła, jak bardzo jąkanie chłopaka działa jej na nerwy już po niecałej minucie "rozmowy". Warga smoczycy zaczęła drżeć niebezpiecznie, aż irytacja osiągnęła szczyty możliwości i wybuchła. Łuski ponownie wydały z siebie istną symfonię dzwonień, bo Kryształowa machnęła łapą ku Tenliemu, zaczepiając pazurem o jego portki, i uniosła jąkałę na wysokość oczu. Jej głęboki oddech był przerywany od drobnego, gniewnego powarkiwania. Nagle rozwarła szczęki i wywiesiła długi jęzor, jednocześnie błyskając szmaragdowozielonym gardłem.* "Ty się nadasz." *Cóż za paskudny żart... którego Tenli nie zrozumiał. Zamiast tego wydał z siebie zduszony krzyk, skurczył się w sposób nieprawdopodobny i zakrył głowę rękami. To niemęskie zachowanie nastolatka jakby tylko bardziej rozsierdziło i tak już niecierpliwą smoczycę, dlatego kłapnęła mu zębami koło ucha.* "Jesiotr. Biały. Surowy. Świeży!" *Powietrze wypełnił dość... krępujący dźwięk dartego materiału. Portki kuchcika poszły w szwach na tyłku, prawdopodobnie zostały przedarte przez pazur Belatici, i pacholik pacnął na podłogę, jak mokra szmata. Świecił gołym półdupkiem chwil parę, po czym czmychnął raźniej niż nie jedna sarna - trudno rzec, czy ze strachu, czy napędzał go wstyd.
UsuńQuentin przypatrywał się tej zabawnej scence raczej powierzchownie. Widok Tenliego wywołał u niego delikatny uśmieszek, jednakże nie była to zapewne reakcja, jakiej oczekiwała Almariel. Gabriela wyraźnie interesowały tylko sprawy mające bezpośredni wpływ na jego osobę, co mogło być wynikiem braku wiedzy o sobie, o tym co się dzieje lub objawem skrajnego egoizmu. Zwrócił pełną uwagę na Almariel, już nie obserwując pięciu służących, tachających na trzech tacach zamówionego jesiotra oraz tego, jak Belatica pożera białawego olbrzyma. Nigdy nie zostawiała chociaż ochłapu zdobyczy, lecz nie każdemu odpowiada widok kawałów mięsa bezlitośnie wyrywanych strąkami z ciała zwierza, który jeszcze pięć-dziesięć minut wcześniej kipiał energią...* Jestem dorosły, co z resztą widać, i potrafię o siebie zadbać, ale i tak dziękuję za troskę. Postaram się nie nabałaganić zbytnio. *W jednej chwili przymrużył oczy, a fioletowo-różowe źrenice rozbłysły niespotykanym blaskiem. Złowrogi uśmieszek nadawał Gabrielowi wyglądu demona, któremu udało się skorumpować kapłana.* Pozwól mi pracować, a sprawię, że świat zadrży dla Ciebie w posadach. *Zamruczał i roześmiał się. Czy był to śmiech rozbawienia? To zależy. Może tak objawiała się ironia, której trudno było nie poskąpić, kiedy człek zapewnia o swych umiejętnościach, tylko broni nie ma? Albo humor mu poprawiła drobniuteńka skarga Almariel, średnio zachwyconej perspektywą nieprzespanych nocy.*
Oj, nie udawaj, przecież widać po Tobie miłość do książek! Poza tym... to chyba ja powinienem być nie w sosie, nie uważasz? Zapewne wiesz, że jestem człowiekiem czynu, nie filozofem, i mam paskudne przeczucie, iż to JA pierwszy dostanę kurwicy przy księgach... *Minutkę lub dwie jeszcze pomrukiwał ni to wesoło ni z umęczeniem, ale dobry humor opuścił wraz z przybyciem Triva. Niemal lśnił od srebra i bieli, przez co Gabriel musiał przymrużyć oczy. Zapamiętał go jako osobnika krzykliwego oraz niecierpliwego. Czy była szansa, by zmienić, być może, błędne pierwsze wrażenie...? Obdarował Łowcę niewiele mniej kpiącym uśmiechem.* Czuję się zaszczycony, że taki koneser pięknych kobiet, wybredny ponad miarę, nabrał się na sztuczkę mężczyzny. *Nastrój Gabriela szybko przeszedł ze słodkiego prowokatorstwa do rozdrażnienia daleko bardziej kwaśnego, niż sok po kiszonych ogórkach. Nie dał dość Almariel do słowa, kiedy Triv ją zagadnął. Huknął pięścią w blat stołu, aż podskoczyły stojące na nim naczynia. Krzepę w rękach miał, nie ma co. Ponadto ujawnił się materializm Quentina.* Oddaj mi mój łuk. Na nic C oni, bo go nawet napiąć nie umiesz. Oddawaj go! *Zgrzytał zębami, wokół oczy tańczyły różowawe iskierki. Będąc złym, jeszcze mniej przypominał człowieka niż zwykle.
UsuńBelatica ledwo zdążyła oblizać z pyska resztki krwi i nitki mięsa jesiotra, kiedy zjawiła się Arsi. Pierwszy raz w życiu widziała smoka, który posiadał na ciele tyle pulsujących harmonijnie, świetlistych punktów. Osobiście uważała taką zdolność za wielce nieporęczną i nieprzydatną strategicznie, lecz nie potrafiła odrzucić faktu, że nadawała spektakularnego wyglądu.* "Belatica. Niestety nie kojarzę ani Ciebie ani tej drugiej. Im jest się głębiej tym mniej..." *Odgłos huku i podniesiony głos Gabriela skutecznie wcięły się w wypowiedź Kryształowej. Z poirytowanym fuknięciem i wyszczerzonymi zębami obróciła łeb do człowiekowatych. A już zaczynała się uspokajać...* "Nie żebym lubiła tego stwora czy czuła jakąś sympatie do albinosa, ale to naprawdę będzie zdrowsze, jeśli odda mu tę zabawkę. Mam po dziurki w nosie wrzasków."
[Pozwoliłem sobie na "zbiorową" odpowiedź. Uznałem, że tak będzie szybciej i bardziej elegancko ^^"]
Triv nie dał się sprowokować pierwszym słowom Gabriela. Oderwawszy wzrok od Belaticy spojrzał obojętnie na ciemnowłosego mężczyznę. Na jego twarzy ciągle gościł pogardliwy uśmieszek. Po krótkiej chwili przeniósł całą swoją uwagę na demonicę. Kiedy jednak 'gość' uderzył pięścią w stół, jego twarz stężała, a usta zacisnęły się w cienką linię, jego jasne tęczówki stały się chłodne i zimne. Powoli pochylił się i oparł wyprostowane, oparte na pięściach ręce o blat. "Po pierwsze, jeśli jeszcze raz zabierzesz głos wtedy, kiedy powinna przemawiać Almariel albo Aerlin, przestanie być tak miło i z chęcią nauczę cię dobrych manier. Ponadto jeśli obrazisz, którąkolwiek z dam mieszkających w tym zamku, spotka cię to samo. A po drugie grzeczniej. Na nic mi twój łuk. Nie kradnę cudzych rzeczy, wolę bardziej finezyjną sztukę walki. Strzelić wrogowi w plecy każdy głupi potrafi. Możesz go w każdej chwili odebrać, skoro Almariel z niewiadomych mi przyczyn postanowiła cię przygarnąć. Mogę zaraz posłać kogoś ze służby po niego. Kiedy przybyłeś, nie wydawałeś się być przy zdrowych zmysłach, dlatego zostawianie przy tobie broni nie było
Usuńnajlepszym pomysłem. A teraz zawrzyj gębę i pozwól mi dowiedzieć się po co tutaj przyszedłem."Wyprostował się, rozluźnił i przybrał ponownie swobodną pozycję opierając nadgarstek o głowicę sztyletu.
***
Smoczyca uśmiechnęła się pod nosem. "A mówią, że woda doskonale przenosi hałas. Ale mniejsza o to..." Odwróciła gwałtownie głowę, kiedy w pomieszczeniu rozległ się hałas. Nie umknęło jej uwadze jak gwałtownie zareagowała Belatica. Bądź, co bądź dopiero tutaj
przybyli, a Arsi przyzwyczajona była do tego, że w mlecznych murach nie czyhały na nich praktycznie żadne niebezpieczeństwa. "Też lubię samotność, wiele czasu spędziłam w
odosobnieniu, wśród koron drzew. Do tej pory nie czuję się komfortowo, kiedy wokół panuje harmider. Tutaj nic wam nie zagraża, nie musisz się stresować. I nie martw się, Triv odda twojemu jeźdźcowi broń. Teraz, kiedy wiemy, że nie macie wrogich zamiarów, przetrzymywanie łuku było by bezcelowe." Zamilkła na chwilę, nie była zbyt dobra w budowaniu relacji z innymi istotami, a
Belatica wydawała się równie zamknięta co ona sama. Westchnęła cicho nie czując się komfortowo. Tak naprawdę to chciała jak najszybciej wrócić do lasu, przyszła tylko się przywitać. "A może masz jakieś pytania? Może mogę Ci jakoś pomóc?"
*Almariel schowała twarz w dłoniach i westchnęła, kiedy Mulkher zaśmiał się basowo, rozśmieszony żartem, jaki Belatica wywinęła Tenliemu. Demonica chyba była osamotniona w przekonaniu, że kuchcika należy do smoków przyzwyczajać stopniowo i delikatnie, by nie zostawić traumy na młodym umyśle. Ale na to było już chyba za późno... Miała tylko cichą nadzieję, że serce Tenliego wytrzyma jeszcze trochę...* Belatico. Teraz musisz załatwić Tenliemu nową parę spodni. Chyba nie chcemy, by nam wszystkim podawał posiłki w samej... bieliźnie... *Mruknęła demonica, zakładając ręce na piersi i mierząc Kryształową karcącym wzrokiem. Mulkher zaś szczerzył zębiska wielkości mieczy w niegasnącym uradowaniu.*
Usuń*Pozwoliła sobie na przybranie nieco swobodniejszej pozy, mianowicie założyła nogę na nogę i oparła wygodnie plecy o leżącego za nią Mulkhera, uprzednio złożywszy ciasno skrzydła. Prawą dłonią poczęła bawić się prostą ozdobą zawieszoną na szyi, mianowicie czarnym onyksem oprawionym w srebro, wiszącym na cienkim łańcuszku. Nie spuszczała wzroku z rozmówcy, starając się wyłowić zeń każdy szczegół, który być może mógłby ją przybliżyć do rozwiązania tej... zagadki... Gdy mówił, ciekawskie źrenice błądziły po znakach tatuażu, którymi usiane było całe jego ramię. Zaskakujące, ale zdaje się, że niektóre z nich były jej znane.* Wierzę, Gabrielu. Tylko nie mów potem, że Cię nie ostrzegałam... Ściany lochów tłumią wszelkie dźwięki. Możemy nie usłyszeć krzyków... Wołań o pomoc... *Mruknęła w odpowiedzi, a jej ton był śmiertelnie poważny, bez krzty ironii czy złośliwości. Osobliwa deklaracja, jaką wygłosił Gabriel w towarzystwie intensywnego błysku tęczówek, zaciekawiła ją, ale i też obdarzyła ukłuciem... niepokoju? W jednej chwili mężczyzna wyglądał jak rasowy demon, niemalże przekonując ją do ostatecznego sklasyfikowania jego pochodzenia, ale coś nadal jej w całym obrazku nie pasowało.* Chciałabym tylko, byś eksperymentował... rozważnie... Lubię ten zamek. Chciałabym, żeby jeszcze trochę postał. *Uśmiechnęła się pod nosem. Zbyła humorem obawę, która już wcześniej zagościła w sercu smoka. Być może... to wszystko nie jest tym, na co wygląda...* Po czym zgadłeś? Mam aż tak widocznie podkrążone oczy? *Zapytała cicho, ze szczerym zakłopotaniem przykładając palce wskazujące do skóry pod oczami i rozmasowywując je lekko.* Spokojnie, przy książkach jest też zajęcie dla ludzi czynu... Będziesz je ściągał z półek i nosił... Czasem jest sporo dźwigania...
*Rozmowę przerwało pojawienie się Trivl'aana. Zarówno demonica, jak i czarny smok pozdrowili go skinieniami głów, Almariel wskazała mu miejsce obok siebie. Pokręciła nieco głową, rozbawionym przekąsem kwitując jego nonszalanckie zachowanie, a konkretniej perskie oczko puszczone pod jej adresem. Któż spodziewał się, że jego obecność wywoła taką burzę? Zanim demonica zdążyła spytać, o co tak naprawdę chodzi z tym udawaniem kobiety, aż podskoczyła, gdy Gabriel uderzył dłonią w stół. Rozchyliła przy tym skrzydła, niczym wystraszony ptak. Mulkher otworzył szerzej oczy, sapnął zaskoczony, wypuścił z nozdrzy salwę dymu. Po chwili obaj mężczyźni rzucali w siebie salwami słów, ciskali nimi jak z armaty. Almariel wymieniła spojrzenie z Czarnym, po czym ze stoickim spokojem wzięła dwa czyste kubki oraz swój i wypełniła je już przestygłym, ale nie mniej aromatycznym napojem. Jeden postawiła przed Gabrielem, drugi przed Trivem - zważając, by były w odpowiedniej odległości od ich dłoni, po czym zajęła się swoim napitkiem. Była już przyzwyczajona do sprzeczek i kłótni, to było w Zakonie tak naturalne zjawisko, jak wzmożony wzrost grzybów po deszczu na jesień. Choć musiała przyznać, postawa Triva zrobiła na niej wrażenie. Nie spodziewała się, że ma on takie rycerskie podejście do kobiet. To było... urocze. Raczej każda z mieszkających w Zakonie "dam", jak je określił Łowca, potrafiła doskonale o siebie zadbać. Mimo to, to było miłe uczucie, wiedzieć, że Triv ma takie zasady. Chwilę przyglądała się tej małej wojnie, starciu dwóch potężnych ego, po czym wtrąciła się w momencie, w którym wydawało się, że spór przygasa.* Panowie, spokojnie. Gabrielu, słyszałes, Triv odda Ci łuk, nie ma o co się awanturować. Rozumiesz chyba, że musieliśmy podjąć środki ostrożności... Nie wiedzieliśmy, czy zechcesz nas odwiedzić dobrowolnie. A wiedz, że koniecznie chcieliśmy z Tobą porozmawiać... Triv, bądź wyrozumiały dla naszego gościa. Być może nie odnalazł się jeszcze w nowej sytuacji. Ale dziękuję, że stanąłeś na straży dobrych manier. Doceniam to. *Uśmiechnęła się wpierw do jednego, później do drugiego mężczyzny, ładnie, pojednawczo, po czym wskazała rękami na kubki wypełnione napojem.* A teraz do rzeczy. Ściągnęłam Cię tutaj, Triv, bo chciałabym, byście obaj opowiedzieli mi o waszym spotkaniu. O tym, co się działo na misji. Gabrielu, nie ukrywam - wcześniej zależało nam, byś nas odwiedził, bo chcieliśmy Ci zaproponować wstąpienie w nasze szeregi. Wtedy byś mógł pomagać innym pod naszym sztandarem... Teraz chodzi o coś więcej. Teraz sprawa nabrała zupełnie innego wymiaru. Musimy rozszyfrować, czym jest ta swoista więź, jaka nas łączy, zbadać, skąd się wzięła, jakie są jej następstwa... *Oczy wyraźnie jej zalśniły, bowiem zarysował się przed nią wyraźny cel, ale i też niebywałe wyzwanie...* A do tego potrzebujemy jak najwięcej informacji. Opowiedzcie nam... *Pochyliła się nieznacznie, gotowa na wysłuchanie opowieści, czujna, by wyłowić z jej treści choćby i najdrobniejszy szczegół. Mulkher zaś, zadziwiająco milczący, trwał niewzruszony niczym posąg, obserwując całą sytuację srebrzystymi ślepiami...*
UsuńZza otwartych drzwi, tuż nad ziemią, wychynął nieśmiało smukły pysk skradającego się fioletowawego smoka. Zwabił go hałas. Sarosh zastrzygł długimi uszyma, badając ostrożnie teren i wsłuchując się uważnie w dźwięki dobiegające z jadalni. Podsłuchiwał. Niezauważony przez zaabsorbowanych sobą jeźdźców i smoki cofnął się w rozlegający się za wrotami cień. Za chwilę zaś wkroczył przez nie zupełnie swobodnie, wypięty dumnie, jak gdyby wcześniejsze podchody zupełnie nie miały miejsca.
OdpowiedzUsuńWyłowił wzrokiem dwie nowe postacie, których wcześniej nigdy nie widział w zamku. Jego świetliste oczy zajaśniały ekscytacją. Nowi członkowie… Czyżby to oni padli łupem ostatniej misji Trivl’aana i Arsi? Bardzo możliwe, szczególnie biorąc pod uwagę niebywały stopień zażyłości między półaniołem, a gościem, którego nie obawiali się okazywać we wściekłym wykrzykiwaniu i wygrażaniu sobie nawzajem. Misja musiała być naprawdę ważna i karkołomna, skoro Starszyzna wysłąła ich mimo zakazu opuszczania ziem zakonu. Dzięki temu jednak mieli okazję się wykazać i zdobyć zaufanie tych, którzy jeszcze w nich wątpili. Kto wie, może wkrótce będą mieli swobodną możliwość wybierania zadań, których chcieliby się podjąć w imię zakonu. Z nastaniem tego dnia raczej rzadko będzie można ich zobaczyć w zamku, biorąc pod uwagę, że jeździec Zielonołuskiej odróżnieniu od niej miał wyraźne problemy z usiedzeniem dłużej w jednym miejscu. W sumie podobnie, jak niegdyś Sarosh, gdy tyle działo się wokół. Arsi nauczyła go jednak pokory. Z jednej strony trochę byłoby to smutne, gdyby tak rzadko ich widywał, z drugiej pomogliby wielu ludziom. Zbyt niewielu członków miał obecnie zakon, aby móc sobie pozwolić na to, aby bezsensownie trzymać ich w zamknięciu.
Wyminął kłócących się jeźdźców i spokojnie, jakby nigdy nic, popijającą herbatę Almariel. Ta to powinna być aniołem, nie demonem, mając do nich taką cierpliwość. Osobiście smokowi wróżyło to dobrze na przyszłość. Nie mało wybryków sam popełniał za młodu, od których szlag mógł człowieka trafić… Niekoniecznie ze względu na ich wielkość, acz częstotliwość. Obawiał się, że ponowny powrót do zakonu mógł znów obudzić w nim te niesłychane pokłady niezamierzonych i jakże niewinnych destrukcyjnych zdolności. Skinął demonicy głową na powitanie. Był to jednak ruch nieznaczny, nie chciał ściągać na siebie niepotrzebnej uwag, ani przerywać jeździeckich igraszek. Zbyt wiele widział karczemnych utarczek, aby się temu przyglądać.
Zakołysał łagodnie ogonem w oznace radości na widok rozmawiających smoczyc. Futro na jego grzbiecie zafalowało płynnie. Poprawił układ ciemnych, olbrzymich, na poły rozłożonych skrzydeł, zdających się być co najmniej półtora raza większymi od reszty jego ciała. Przez nie i przez zdobiącą go sierść, sprawiał wrażenie większego niż był w rzeczywistości. Podszedł do obu bestii, przystając koło Arsi.
CDN
CD
Usuń- „Harmider?” – zagadał do niej, wtrącając się. – „To jak Ty w ogóle ze mną wytrzymujesz, Ty mi powiedz, moja droga?” – zapytał, przechylając lekko łeb, aby lepiej móc na nią spojrzeć. Wyszczerzył przy tym przekornie ostre, zakrzywione niczym szable kły. Widząc jej karcące spojrzenie, pokręcił ze śmiechem głową i zwrócił się do Kryształowej.
– „Salve, Belatico! Tak, czy dobrze usłyszałem imię?” –postąpił krok w jej kierunku. –„Witamy w białych murach Zakonu Białego Kruka. Musicie być osobistościami zgoła niezwykłymi, skoro tutaj do nas trafiliście. Zresztą, wystarczy spojrzeć…” – powiedział, rzucając znaczące spojrzenie na Zielonołuską i puszczając do niej oko. – „Mamy tutaj same niesamowitości” – skwitował uśmiechając się lekko do obydwu.
– „Niewiele pozostało już przedstawicieli Twej rasy, czyż nie? Wspaniale wyglądają Twe kryształowe krezy” – dorzucił kontynuująco ku nowoprzybyłej, dostrzegając jak promienie światła załamują się na szorstkich, acz lśniących powierzchniach. Otrząsnął się po chwili, kiedy jego myśli zatrzymały się na tym, aby sprawdzić zębami, czy te łuskowe twory są równie twarde, jak kryształy. Szczeniackie zagrywki. Kątem oka spojrzał na Arsi. Tej to by z chęcią ponadgryzał to i owo.
– „Nie powinnaś jej tak zapewniać o tym spokoju. Przy Tobie owszem, nawet na wartościową rozmowę można liczyć, ale przy mnie to raczej niewykonalne… To pierwsze!” – zastrzegł szybko, kiedy uniosła lekko brew. Nie dał się na długo zbić z pantałyku. – „Skończyły się Twoje dobre czasy Arsi!” – stwierdził, kiwając potakująco głową na przyznanie niechybnej racji swym własnym słowom. Chciał im nadać przez to więcej powagi. – „No chyba, że mnie wymęczysz totalnie, że aż łapą nie ruszę!” – warknął do niej zachęcająco, wychylając się ku niej i opadając na przednie łapy. Zamiótł posadzkę puchatym ogonem. Był gotowy w każdej chwili na zabawy wszelkiego typu i rodzaju.
–„O tak, wtedy może jakaś chwila, ewentualnie ulotny moment ciszy zyskasz, by się nim nacieszyć a potem wspominać co dnia z lubością i sentymentem! O jakie to było dobre, jakie wspaniałe! Zobaczysz, jeszcze dzieciom pewnie będziesz o nim opowiadać!” – rozważył, aż się prosząc by dostać po zakutym, futrzastym łbie.
Nie dało się nie zauważyć, iż robił to specjalnie, aby zwrócić na siebie jej uwagę i ośmielić smoczycę.. Widział bowiem, iż jest nieco spięta poprzez spotkanie z nowoprzybyłą. W stosunku do niego Arsi zawsze zachowywała się otwarcie i charyzmatycznie, gdyż znała go doskonale, od dnia wyklucia. Przy kryształowej smoczycy wydawała się być zagubiona niczym kociak porzucony nocą w lesie. Miał nadzieję trochę jej ten las oświetlić. Nawet kosztem swego zdrowia, byle tylko nie psychicznego. Wolał nie ryzykować uszczerbków na umyśle. Miał tylko nadzieję, że po tym wszystkim Arsi nie zacznie go o takowy podejrzewać.
*Kryształowa popatrzyła na Mulkhera, nie do końca wiedząc, co też tak rozśmieszyło czarną, zwalistą bestię, że zdecydowała się odrzucić na bok stoicki spokój i pozwoliła owładnąć się - złośliwi by powiedzieli - szczeniacką radością. Korciło ją, by sięgnąć po pyskówki na temat bezsensownego popisywania się zębami, lecz Arsi skutecznie odwiodła smoczycę o tego pomysłu. Może to i lepiej? Kwestię samotności z wyboru skwitowała pojedynczym wzruszeniem szerokich, najeżonych kolcami ramion.* "Ja po raz pierwszy widzę inne smoki, a to jest mój pierwszy tak długi pobyt poza wodą. Mam wrażenie, że..." *Zacięła się w połowie zdania. Niteczka zapachu, cieniuteńka niczym wspomnienie, zawędrowała do smoczych nozdrzy i podrażniła je lepkim, ciepłym zapachem rozkładającego się mięsa. Belatica uniosła wyżej nos i zaczęła badawczo okręcać łeb, chcąc ponownie pochwycić ową smużkę nieobecnego dotąd fetoru. Nie dochodził on z kuchni, bo czułaby go aż nazbyt wyraźnie. Sączył się gdzieś z daleka.* "Czujesz ten smród?" *Nie dała Arsi ani chwilki na odpowiedź. Ledwo przymierzyła się do podniesienia zadu z zajmowanego kawałka posadzki, ni stąd ni zowąd wparowała góra fioletowego futra okraszona pierzem. Smoczyca uniosła nieco łapę w sposób podobny do tego, jaki czyni pies, spłoszony nagłym rzuceniem mu czegoś obrzydliwego.* "To najbrzydsza i największa kura, jaką w życiu widziałam." *Utyskiwała, aż nie uderzyło w nią kilka zaskakujących faktów. Ta sterta kłaków miała cztery łapy i długi ogon. Rzekłaby, iż to przerośnięty pies, gdyby nie para rogów. Przekrzywiła łeb pod znacznym kątem. Smok pokryty włosiem? Cóż to za dziw! Ciągnące się przez całą długość ciała krezy załopotały tępo, kiedy smoczyca otrzepywała się, chcąc zamaskować tym całkiem niemałe zażenowanie zachowaniem kudłacza. Podczas tej nic nieznaczącej czynności większość sali rozświetlił taniec setek świetlnych "zajączków", rzucanych przez promienie odbite od kryształowych struktur na ciele Belatici. Charakterystyczny chrobot też dał o sobie znać. Popatrzyła na Sarosha ani z sympatią ani z urazą.* "Owszem, dobrze usłyszałeś. Faktycznie, nie zostało nas wiele. I tak, same tu niesamowitości." *Zdążyła wtrącić, nim z ust Sarosha wylał się potok słów. Smoczyca kiwała delikatnie głową i unosiła kryształową brew coraz wyżej, co chwila bardziej przerażona gadulstwem Światła. Zerkała raz na Arsi raz na Sarosha - śladową zażyłość między tymi dwoma bestiami widać było, jak na łapie, jednak puchaty zdawał się bardziej w to angażować. A może Belatica się myliła...? W każdym razie w jej umyśle zakiełkowała nowa dewiza na temat smoka: "Deszcz pada, pada, pada, a Sarosh gada, gada, gada". Ponownie wciągnęła powietrze do płuc, pragnąc pochwycić niemal zapomniany, subtelny trop smrodu, lecz okazało się, że pełen energii Sarosh rozwiał wszystko machaniem ogona. Zezłościło to trochę smoczycę. W odwecie bezczelnie wcięła się w słowne gierki gada.* "Jakiż Ty skory do zabaw, aż serce rośnie. Talent też po Tobie widać. Zagrajmy w grę, co Ty na to? Zasady są proste: ten kto znajdzie zapach niepasujący do reszty i wskaże jego źródło wygrywa..."
UsuńPowiadają, że krowa, która dużo muczy, mało mleka daje. *Syknął z uśmiechem tak nieuprzejmym, iż uderzenie w twarz wydawało się mniej rażące. Chwilę wcześniej wstał, bo nie zamierzał pozwalać Łowcy patrzeć z góry. Teraz mierzył go niechętnym spojrzeniem, wydając nań werdykt "rycerza na białym koniu", kiedy tylko tamtemu to pasowało. Nawet wygląd pasował... Nie potrafił ocenić umiejętności Triva, na dobrą sprawę nie miał okazji widzieć go w walce, ale szczerze wątpił, aby pół-anioł był w stanie wyrządzić mu krzywdą większą niż siniak. Kryształowe twory Belatici nie przebijały skóry Gabriela, a zrobiłby to miecz? Śmiechu warte... Bardzo niechętnie ześlizgnął wzrok z Triv'laana na Almariel. Jakaś jego cząstka podziwiała ją za ten kamienny spokój, inna podpowiadała, iż nie powinien się temu dziwić. Nalanym napojem nawet się nie zainteresował, zamiast tego dalej stał i zachodził w głowę, jakimi słowami przekonać zebranych do możliwie najszybszego zwrócenia łuku. Ea był imponujący zarówno przez wielkość, jak i z powodu misternych ozdób. Powiedzieć: "niebezpieczny"? Każda broń taka jest. "Podejrzany"? Na pewno. "Trujący"? Oj, to najbardziej by pasowało, ale też brzmiało niedorzecznie. Bez Ea Gabriel czuł się... nagi. Jego najwcześniejsze wspomnienia dotyczyły obsydianowego korytarza i biegu, później mgliście kojarzył chwilę przebudzenia na jakimś ośnieżonym trakcie. Nie miał nic poza poszarpaną szmatą owiązaną wokół bioder i Ea, którego, niezależnie od rozwoju wydarzeń, uparcie dzierżył w ręce... Tak zatopił się we własnych myślach, że oprzytomniał dopiero po ponownym usłyszeniu swojego imienia. Popatrzył na Almariel już spokojniejszym wzrokiem, może nawet troszkę zagubionym, lecz skutecznie zostało to zatuszowane przez pewny ton wypowiedzi.* Raczej niewiele jest do opowiedzenia. Gościłem w Aterii, kiedy dowiedziałem się o jeszcze jednej osobie łasej na moją głowę. Później, z tego co mi wiadomo, Triv połączył siły z najemnikiem, który mnie tropił od dawna... Swoją drogą: postawny facet, nieco siwy, z mieczem dwuręcznym i miota ogniem. Koło niego czarna smoczyca i jakiś nastolatek. Nie byli od was? ...Wracając do rzeczy, to ja zawitałem do Triva pierwszy. Powiedziałem mu czego szukam w Aterii, i że planuję później wybrać się do Ordo Corvus Albus w sprawie prywatnej. Pamiętam, że wtedy bacznie mnie obserwował, a już szczególnie chyba oczy, usta i cycki... Ponownie trafiłem na niego, kiedy szturmowałem fortecę burmistrza miasta. Gonił mnie przez cały zamek. Na moście wystrzeliłem się do kosza transportowego... Koniec końców Triv dopadł mnie w gabinecie. Żeby uniknąć rozlewu krwi zawarliśmy umowę: oddam łuk "pod zastaw", a on mnie puści na jeden dzień, żebym mógł posprzątać swoją kryjówkę w mieście. Nawet odkrył spisek Brandalina. Resztę pewnie znasz. *Mówił ze spokojem, rzeczowo i cały czas spoglądał Almariel prosto w oczy. Kłamstwa przychodziły mu tak łatwo... Co więcej, wciąż wywiązywał się z paktu zawartego między nim a Trivem: pomimo czynionych sobie nawzajem złośliwości, nadal umiejętnie podtrzymywał mit, jakoby to Łowca był zbawcą klasy pracującej w Aterii.*
Usuń*Belatica była dumna z własnej przebiegłości. Nieco dziecinne zachowanie Sarosha, który w jej oczach odstawiał nastoletnie smalenie cholew do ślicznej Arsi, obróciła na własną korzyść. Instynkt podpowiedział jej, iż Światło nie przepuści okazji, aby Zmiennołuskiej zaimponować. Chociażby miały to być umiejętności tropicielskie w "zawodach". Kryształowa przyłapała się na pobieżnym uśmiechaniu się do myśli, że to nawet zabawne, kiedy samiec pod wpływem burzy hormonów tak się stara i jedyne, co osiąga, to bezsensowne walenie łbem w mur, skoro Arsi przejawiała raczej uczucia przyjacielskie niż jakieś... głębsze. A przynajmniej takie to wrażenie odnosiła Belatica, stworzenie nieprzystosowane do zachowań społecznych i w chwili obecnej opierające swe domniemania jedynie na obserwacji. Przystanęła posłusznie, kiedy dzielny tropiciel doprowadził ich aż pod pracownię gdzieś w głębi zamku. Smoczyca popatrzyła na solidne drzwi o nieco zardzewiałej klamce. Najwyraźniej od bardzo dawna ich nie używano. Kryształowa bez śladu wyrzutów sumienia wbiła długi szpon w podstarzałe drewno, poruszała nim chwilę, po czym pochyliła się karykaturalnie, by zerknąć do wnętrza. Z początku ją aż odrzuciło, bo przez "przerwę" momentalnie buchnęła skoncentrowana fala trudnego do zniesienia smrodu. Z ciekawości przemogła się... W pomieszczeniu było ponuro, drobiny kurzu skrzyły się w mdłym świetle, przebijającym się przez brudne szyby. Na nieco spękanych, drewnianych stojakach pyszniła się odrobinę pordzewiała broń, która czekała w gotowości na nic: miecze jedno- tudzież dwuręczne, o eleganckich ostrzach prostych lub lekko zagiętych do góry, gładkich albo z fantazyjnym rytem, z czyniącym duże szkody zadziorem na klindze bądź bez. Jedne jelce stanowiły dzieła sztuki, inne cechowały się przeciętnością. Łuków były chyba dwa rzędy: od długich po krótkie, od typowo na pokaz po śmiercionośne. Królową wystawy była wielka kusza na oddzielnym piedestaliku, mająca aż dwie pary ramion i zdobna w stalowe, różane dodatki. Tarcz też nie zabrakło, chociaż na szczególną uwagę zasługiwała ta srebrzysta o klasycznym kształcie, z pustym miejscem na herb, lecz wyróżniająca się skomplikowaną, miniaturową rzeźbą kruka, którą wojownik miałby tuż pod brodą, gdyby dzierżył tę tarczę. W większości były to dzieła jednego człowieka, którego nudziła nauka i oddawał się własnej pasji, i po którym w tym miejscu pozostało tylko wspomnienie... Belatica zamrugała z zainteresowaniem, kiedy dostrzegła w głębi pokoju cztery łańcuchy zabezpieczające znajomy czarny łuk.* "O-Ou..." *Mruknęła. Arsi rzekła, iż w zamku jest bezpiecznie, lecz Ea nie potrzebował Gabriela, aby być śmiertelnie niebezpiecznym przedmiotem i o tym nieszczęście miała przekonać się parka służących, podlotków dopiero. Dziewczynka leżała na podłodze, drżała, jakby miała gorączkę. Oczy jej uciekły do góry, a przez otwarte szeroko usta sączyła się ślina. Lecz źródłem tego niekończącego się odoru okazał się chłopiec, który dokonał już żywota. Większość jego zwłok zapadła się w sobie, jedynie brzuch był karykaturalnie wielki, wydęło go. Te resztki człowieka pokryte były czymś w rodzaju śluzu. Z każdego otworu ciała, niczym wściekły rój, wylatywało mrowie czarnych... "cząstek", które przyklejały się do Ea, co i rusz pulsującego niebieskimi światełkami. Belatica wzdrygnęła się na widok wciąż drżącej rączki nastolatka. Nie, to nie ona drżała. Smoczy pysk broni zacisnął się na chudym nadgarstku i nie puszczał. Łuk szamotał się na łańcuchach, jak wściekły. Wyglądało na to, że niektórzy służący nie są tutaj przyuczani, by nie dotykać czyjeś własności bez pozwolenia. Głupota ludzka nie zna granic...* "Gabriel będzie miał przeeerąbane..."
Usuń*Błękitnooka zmrużyła oczy i przekrzywiła nieco głowę. Na jej ustach wykwitł subtelny półuśmiech. Walczyła z pokusą, by magicznie prześwietlić myśli Gabriela. Magia umysłu nie należała do jej profesji, ale zawsze mogła próbować, gdyby obiekt zainteresowania nie wzniósł wokół siebie bariery. Wiązało się to jednak z pewnymi niebezpieczeństwami... Mężczyzna nadal nie zdradził skąd tak właściwie pochodzi, jakiej jest rasy, a niewiedza ta mogła ją srogo kosztować, na przykład gdyby okazało się, że Gabriel jest demonem, upiorem bądź geniuszem elementu... Jeszcze ta... więź? Zatopiona we własnych myślach koniuszkiem palca kręciła po stole kółka, do momentu, kiedy w przestrzeni rozbrzmiał pewny głos Quentina. Zawierciła się na wspomnienie o najemniku i czarnej smoczycy.* Aton i Chrysanthe? *Spojrzała na Trivl'aana, którego uwadze nie umknęła iskra nadziei tląca się w jej oczach. Gdy otrzymała potwierdzenie ze strony Łowcy ucieszyła się wyraźnie, tak jak i Mulkher. Czarny smok zniżył łeb i delikatnie dmuchnął w jeźdźczynię gorącym powietrzem, zmuszając jej grafitowo-szare włosy do szaleńczego tańca. Demonica zaśmiała się dźwięcznie, po czym odgarnęła niesforne kosmyki z czoła.* Dobrze słyszeć, że Aton i Chrysanthe są cali i zdrowi. To nasi dawni uczniowie. Aton nareszcie nauczył się wykorzystywać ogień... Czyli nauka nie poszła w las... Tylko nastoletnia postać nie jest mi znana. *Na tekst o gapieniu się Triva na atrybuty zdecydowanie kobiece, Almariel zamrugała powiekami ze zdziwieniem. Po chwili omiotła Quentina pospiesznym wzrokiem, doprawdy zażenowana, zupełnie jakby chciała się upewnić, że on na pewno nie ma...* Gabrielu, jaśniej, jeśli łaska. Przebrałeś się za kobietę? Po co?
Usuń[Akcję ze zwłokami będzie kontynuować Aerlin :)]
Kobieta zaklęła w duchu, lekko niczym piórko przeskakując przez poręcz alabastrowych schodów i szybko wycofując się w kąt pomieszczenia, gdzie zalegał cień. Cóż za durny pomysł zrodził im się w tych smoczych łbach? Zawody?! A w jakim celu?! Jedno gorzej dziecinne od drugiego, doprawdy…
OdpowiedzUsuńNie tylko Sarosh krył się wcześniej za drzwiami do jadalni. Jego jeźdźczyni wiernie mu towarzyszyła, z tym że w odróżnieniu od niego, nie zamierzała ujawniać swej obecności. Dobrze słuchało jej się rozmów z tego miejsca, w którym się znajdowała. Nie chciała w nich bezpośrednio uczestniczyć. W ten sposób mogła dowiedzieć się więcej. Wielokrotnie się już o tym przekonała. Może gdyby było tam więcej osób wtedy przysiadła by gdzieś z boku nie wadząc nikomu, lecz przy obecnej sytuacji w zakonie było to marzeniem całkowicie nierealnym.
Sprawdziła skrzętnie magiczne i umysłowe bariery. Wszystko było tak jak być powinno. Nie mogli jej wyczuć. Na szczęście ostrożność którą wykazała, okazała się być zbędną. Smoki wychodzące z pomieszczenia były tak sobą zaabsorbowane, że żaden nawet nie zwrócił pyska w jej stronę. Nawet Arsi, choć mogłaby się po niej tego spodziewać… Z drugiej zaś strony przecież to ona uczyła Sarosha jak się ukrywać, więc cóż… Nauka nie poszła w las, a z jej rad korzystała teraz nawet jeźdźczyni młodego fioletowego smoka.
Favill podeszła do marmurowej barierki i spojrzała jeszcze raz w ślad za bestiami, które zniknęły na schodach. Chwyciła się poręczy schodów i podciągnęła, wspinając na nią cicho. Po chwili zastanowienia stwierdziła, że jednak tutaj zostanie. Usadowiła się na niej wygodnie niczym kot, jedną nogę trzymając pod brodą, drugą zaś zwieszając swobodnie i bujając nią lekko. Odgarnęła długie, atramentowe włosy, przeplatając ich końcówki między palce. Ciekawe co ją ominęło przez te ich smocze eskapady. Usłyszała głos Almariel. A tak Gabriel przebierający się za kobietę…
Jivreg leżał na swoim łożu rozkoszując się ciszą jaka wokół panowała, pozornym spokojem, który wypełniał komnatę. Aerlin siedziała przy biurku i czytała coś co chwilę robiąc notatki, jedno z pięknych piór baśniowej smoczycy, które służyło jej do pisania, wdzięcznie falowało w powietrzu kierowane ruchem dłoni nimfy. Sprawiało wrażenie jakby tańczyło w rytm muzyki, której nikt nie słyszał. Oderwał wzrok od nimfy i wyjrzał przez okno. Jesień na dobre rozgościła się na terenach Ordo. Nie minie dużo czasu zanim pojawi się pierwszy śnieg. I kolejny raz natura pogrąży się w zimowym śnie. Westchnął cicho. Poprawił skrzydła i zamknął oczy. Ostatnie wydarzenia wypaliły w jego duszy piętno, z którym nie bardzo potrafił sobie poradzić, gniew czaił się cały czas czujny i gotowy do ataku. Jego soczyście zielone kiedyś łuski, stały się ciemniejsze, otoczone czarną obwódką tak, że oko nie było w stanie wychwycić wyraźniej jej granicy. Nagle coś odwróciło jego wagę, ruch na korytarzu. Co dziwniejsze kroki nie należały do Almariel ani Mulkhera, a nikt inny raczej się tutaj nie zapuszczał. Dzisiaj również nie przybyła grupa potencjalnych kandydatów na jeźdźców, która by zmierzała do hodowli. Z ociąganiem podniósł się i podszedł do drzwi. Zanim jednak otworzył drzwi, do jego nozdrzy doleciał niepokojący zapach, tak bardzo nie pasujący do tego miejsca. Zapach śmierci i rozkładu. Jego serce zamarło i szybko wyszedł na korytarz. Odruchowo wypuścił magiczne impulsy, wyostrzył wszystkie zmysły gotowy do działania. Wiedział od razu skąd bierze się duszący smród, zanim przebył te kilka kroków, doskonale wiedział kto znajduje się w zbrojowni, chociaż jedna z aur była dla niego nieznana. Mógł się jedynie domyślać... Wpadł do komnaty lustrując otoczenie uważnymi ślepiami. Dumny, wyprostowany, groźny. Zaskoczył go wygląd Sarosha, ale Aerlin wspominała o tym jak smok się zmienił. Na dłużej zatrzymał wzrok na Belatice. Wydawało się, że na widok córki jego spojrzenie złagodniało na chwilę trwającą zaledwie jedno uderzenie serca. Kiedy jednak jego spojrzenie spoczęło na nieszczęsnych dzieciach i łuku, który ciągle wyrywał się z swoich więzów, z jego gardła wydobył się niski pomruk. Uderzył przednią łapą o posadzkę i wyskandował zaklęcia. Parę świetlistych punktów wyleciało spod jego skrzydeł i poleciało w kierunku ściany. Wokół broni, która ciągle trzymała dłoń chłopca zaczęły znikąd pojawiać się brązowe pędy, które ciasno oplotły łuk, a jedna z witek wpęzła pomiędzy smocze szczęki zdobienia i rozwarła go z ogromną siłą. Broń przestała wibrować i wreszcie znieruchomiała. Ręka chłopca wypadła bezwładnie. Jivreg wiedział, że nic nie da się już dla niego zrobić. "Aerlin szybko. Może uda się uratować dziewczynkę." Nimfa nie dała na siebie czekać długo. Prawie w biegu upadła na kolana i położyła dłoń na czole dziecka. Jej dłoń rozjarzyła się zieloną poświatą. Jivreg rozejrzął się po zebranych. "Arsi, odnajdź Sir'cę, szybko. A reszta może wyjść. Nie pomożecie, a Aerlin musi mieć spokój." Na chwilę zatrzymał spojrzenie na kryształowej smoczycy. "Czy ta broń? Ma jakieś powiązanie z pojawieniem się ciebie i twojego jeźdźca?" Na pierwszy rzut oka było widać, że gniew który tak trudno przychodziło mu okiełznać, rozgorzał w nim na nowo.
OdpowiedzUsuńSarosh cofnął się gwałtownie, jednocześnie zasłaniając makabryczny widok Arsi, gdy Belatica otworzyła wrota wypuszczając ze środka odurzającą dawkę skoncentrowanych pośmiertnych wydzielin. Jego nozdrza ścisnęły się broniąc wstępu ohydnemu zapachowi. Otworzył pysk łapiąc oddech, lecz smród zdawał się mieć nawet własny smak, nie tylko woń. Śmierć, trująca, podstępna, mroczna śmierć, tak to był jej smak. Zarzucił łbem i przełknął rosnącą w gardle gulę, postępując krok za kryształową smoczycą.
OdpowiedzUsuń- „Belatico, zaczekaj!” – chciał ją powstrzymać przed zbliżeniem się do leżących w głębi zbrojowni ciał. Wspomniała coś o Gabrielu? A więc to ich sprawka…
Nim zdołał powiedzieć coś więcej do komnaty niczym gniewny leśny bóg wtargnął Jivreg. Wszyscy dziwili się zmianie, jaka zaszła w wyglądzie Sarosha, lecz teraz to on z ledwością poznał zielonego smoka. Widział go pierwszy raz odkąd przybyli, lecz nie mógł się mylić, buzująca wokół bestii aura nie mogła równać się z żadną inną. I te jego magiczne świetliki. Leśny rzucił zaklęcie nim ktokolwiek zdołał nawet o tym pomyśleć. Światło odsunął się jak oparzony, kiedy Aerlin wbiegła do komnaty, chcąc ratować dziewczynkę. Wciąż świeża była ich ostatnia kłótnia. Nie zdążył jej jeszcze przeprosić za swoje zachowanie.
Arsi wybiegła wykonać polecenie ojca. Kiedy Jivreg kazał wyjść pozostałej dwójce, stwierdzając, iż są nie przydatni, młody smok chciał zaoponować.
- „Ja, ja mógłb…” – umilkł, widząc gniewne spojrzenie Szmaragdowego. Zacisnął kły w bezradnej wściekłości i położywszy uszy po sobie, wyszedł ze zbrojowni bez słowa. Zaskrobał pazurami o posadzkę, uderzając gniewnie ogonem. Mógłby pomóc, lecz jakie to teraz miało znaczenie. I tak wszystko zrobią sami. Na nic tu jego trzy miedziane grosze. Może to i racja, tylko by namieszał. W pomieszczeniu została jedynie Belatica, którą Leśny zatrzymał oskarżającym pytaniem. Nie chciałby być teraz w jej skórze.
„Favill, mamy problem…” – przesłał swej jeźdźczyni obraz zaistniałej sytuacji, aby mogła go przekazać siedząc swobodnie i dosyć nieświadomie kilka kondygnacji niżej.
Dziewczyna drgnęła, unosząc ze zdziwieniem głowę na przekazane wieści. A już zaczynało się robić ciekawie w opowieściach Gabriela. Zeskoczyła z poręczy, rozprostowując nieco zdrętwiałą nogę i weszła do jadalni, stając w drzwiach i podparłszy się jedną ręką pod bokiem zapukała ostentacyjnie w drewniane odrzwia. Chciała, aby zwrócili na nią swoją uwagę.
- Przepraszam, mogę przeszkodzić? Sprawy się troszeczkę pokomplikowały – rzuciła przeciągając i wymownie spoglądając na nowoprzybyłego. Przez ułamek sekundy chciała podejść i przekazać Almariel wieści szeptem, lecz zarówno Arsi, jak i Belatica mogły poinformować o tym swych jeźdźców. O tych pierwszych się nie martwiła. Problem stanowili drudzy.
- Zabawka naszego gościa właśnie uszczupliła nam i tak dosyć skąpe zasoby personelu - rzekła zamiast tego siląc się na dyplomacyjny ton. Nie, żeby jakieś przytargane do zamku badziewie właśnie mało co nie zabiło dwójki niewinnych dzieciaków, no bo przecież… Kto miałby być w tym winny? Właściciele ekwipunku, czy ci którzy zaniedbali przebadanie broni? Może zaś ci którzy źle go zabezpieczyli, czy też nie zamknęli wystarczająco dobrze drzwi? Istniała też możliwość oskarżenia tych, którzy próbowali wbić służbie do głowy co wolno, a czego nie… Jedno było pewne, winne same sobie były ofiary. Ich jednak nikt raczej nie będzie sądził.
[Musicie mi wybaczyć, że znowu odpowiem zbiorowo, ale na chwilę obecną wszystko jest jednym wielkim wątkiem, różne rzeczy dzieją się w tym samym czasie, i nie widzę sensu pchać się w "indywidualne" odpowiedzi. I tak całość jest wzięta "do kupy" na samym końcu ^^" ]
Usuń"A wyglądam jakbym mogła używać łuku...?" *Odezwała się dość impertynenckim tonem do starszego smoka, którego zabarwienie łusek przypominało jej kolorową rybkę lub pewną egzotyczną jaszczurkę biegającą po wodzie. Ah, jakże zadziwiający mógłby być to widok, gdyby tylko kiedyś napotkała tę zagadkową gadzinkę! Jednak widząc, iż Zielony nie ma nastroju na żarcik sytuacyjny, ponieważ ogień gniewu wznieciła w nim śmierć młodych ludzi, Belatica obdarzyła go mniej więcej równie "sympatycznym" spojrzeniem, co on ją. Smoczyca nie rozumiała tego oburzenia, dla niej czyjaś śmierć była kolejnością rzeczy, a ten świat już taki jest, że umierają najsłabsi bądź głupcy.* "Nie wmanewrujesz mnie w to bagno. Ta broń ma tyle ze mną wspólnego, ile muszę znosić towarzystwo jej właściciela, ot co." *Szarpnęła łbem na bok, ciekawie przypatrując się wyczynom kobiety-motyla. Podobało jej się to zielone światełko, sączące się nieśpiesznie spod jej dłoni. Cichutki zachwyt nie trwał jednak długo, subtelny szept leczących inkantacji zmieszał się z dziwacznym bulgotem. Kryształowa popatrzyła po sobie, zachodząc w głowę, czy zjedzny wcześniej jesiotr faktycznie był świeży. Ponowny gulgot zmusił smoczycę do dalszych poszukiwań źródła owego głupawego dźwięku. Obrzuciła zielonego smoka pobieżnym wzrokiem i, określiwszy, że to nie jego brzuch doznaje obstrukcji, zwróciła uwagę na nimfę. Takie małe stworzenie, a tak nienasycone...? Podniosła wysoko łeb, pragnąc dostrzec to, co znajdowało się za medyczką. Wydęty kałdun rozkładającego się chłopca poruszył się nieznacznie, obrzydliwie i znowu uszu dobiegł odgłos przywodzący na myśl potworną niestrawność...*
*Gabriel wpatrywał się w Almariel, szczerze zaintrygowany jej radością na wzmiankę o niedawnym tropicielu oraz jego kompanii. A więc tamten mężczyzna, Aton - jak go nazwała, oraz uparta smoczyca naprawdę pochodzili z tych stron? Nie bardzo wiedział dlaczego, lecz wesołość demonicy napełniła go dziwnym uczuciem, którego nigdy wcześniej nie doznał: skrępowaniem. Strzelił wzrokiem ku napełnionemu kubkowi. Zawartość już pewnie dawno wystygła, a jemu nagle strasznie zachciało się przepłukać gardło...* No nie powiedziałbym, że "cali", ten... Aton oko stracił. Nie wiem też, czy umiejętności Twojego ucznia w dziedzinie miotania ogniem można uznać za sukces. Młodzik ciskał nim znacznie lepiej. Na początku myślałem, że mag, Agavir chyba, to pomagier. Dopiero później odkryłem, że są bliską rodziną, że to ojciec z synem. *Przemógł się, wziął do ręki kubek z owocowym napojem i począł patrzeć krytycznie we własne, chybotliwe odbicie. Zamieszał delikatnie płynem. Parał się alchemią, a przy wielu doświadczeniach, jako głównego nośnika używał alkoholu. Nie ukrywał też, iż czasem zdarza mu się uszczknąć co-nieco dla siebie. Pasował mu ostry posmak spirytusu, zaś wymarzoną mieszanką w jego mniemaniu był aromat alkoholu i nikotyny. Nic tak nie pozwalało mu usnąć przy pracy, jak właśnie to niechlubne połączenie. Uniósł kubek do ust, lecz nim do gardła zdążyła spłynąć choćby kropla napoju, Almariel poruszyła temat uchodzenia za kobietę. Gabriel odstawił naczynie na stół i więcej go nie wziął już. Wybuchnął śmiechem, w którym diaboliczny mruk przeplatał się z klasycznym rozbawieniem.* Przebierałem? Nie. Ja kobietą BYŁEM. *Chwycił rąbek grubej, skórzanej kamizeli usianej z zewnątrz wąziutkimi kieszonkami i odchylił go wystarczająco mocno, by widzieć, co sięga. Po wewnętrznej stronie również znajdowało się mrowie drobnych skrytek, a z każdej sterczał drewniany koreczek szklanych pojemniczków, odcinających się pod podszewką wąskimi lub pękatymi wypukłościami. Z niektórych buteleczek lub banieczek wysuwał się kawałek materiału albo papieru, będący prawdopodobnie lontem dla wybuchowej mieszaniny. Zaprawdę daleko było Gabrielowi do bezbronności nawet bez łuku, przypominał trochę łażący sklep alchemiczny... Sprawnym ruchem wydobył probówkę nie większą niż palec, której zawartość stanowiła biaława ciesz, jaśniejąca lekko niebieskawą poświatą. Pokazał ją zarówno Almariel, jak i Trivowi.* Jeden łyk pozwala zmienić płeć. W przypadku człowieka na jakieś trzy do czterech godzin. Mój metabolizm jest jednak wolniejszy, więc zmieniam skórę na jeden dzień. Czas trwania zamiany można przerwać wymiotami aż do opróżnienia żołądka. *Zamknął w dłoni fiolkę, po czym wetknął ją z powrotem na przypisane jej miejsce.* Po co udawałem? Ze względów czysto praktycznych. Kobiety wzbudzają większe zaufanie, niż mężczyźni. Tylko i wyłącznie dzięki temu podstępowi udało mi się nabrać Triva.
Usuń*Intensywne, fioletowo-różowe spojrzenie mężczyzny spoczęło na postaci dziewczyny, która dość raptownie wkroczyła na scenę wydarzeń. Zmarszczył brwi, co nie nadało mu sympatycznego wyglądu. Miała niespotykaną barwę oczu, piękne tatuaże. Była ładna, jednak niczego więcej wartego uwagi Gabriel się nie dopatrzył. Młoda, gniewna, nieco arogancka... Ginęła w tłumie pozostałych równie młodych, równie gniewnych i równie aroganckich poszukiwaczek przygód wywodzących się z najróżniejszych warstw społecznych, każda z ikrą zażartości, co nadawało jej swoistego uroku. Tej damie i tego nie brakowało. Była idealna na swój sposób. Zbyt idealna, bo to niedoskonałości czynią ludzi atrakcyjnymi. Słodkim słowem złagodzić kompleks, subtelnym przytykiem zmusić do poprawienia niedociągnięć, by brzydkie kaczątko zmienić w łabędzia. Tylko i wyłącznie dlatego życie towarzyskie miało sens... Twarz Gabriela przybrała nieco bledszy kolor, kiedy dowiedział się o śmierci służących.* Ea...? *Podniósł wzrok na sufit, jakby próbował przebić się przez warstwy budulca i dojrzeć cokolwiek, co działo się nad ich głowami. Szeroko otworzył oczy, gdy w uszach rozbrzmiało mu echo tysiąca szeptów. Wtem zerwał się z miejsca i popędził do wyjścia z powtarzanym na podobieństwo mantry: "Nie, nie, nie!". Poruszał się, niczym dobrze naoliwiony mechanizm, odbijał od ziemi, jakby pod stopami miał sprężyny. Nikt nie mógł go złapać, nikt dogonić...*
Usuń"NAPRAWDĘ lepiej by było, żebyś tego dzieciaka zostawiła i stamtąd wyszła." *Belatica poruszyła się niespokojnie, kiedy wydęte gazami rozkładowymi zwłoki ponownie wydały z siebie nieapetyczny dźwięk. Niestety, mimo jej działających na nerwy utyskiwań, gdyż robiła niemal wszystko, by zmusić nimfę do zaniechania dalszych działań, jakiejkolwek reakcji się nie doczekała. Obejrzała się za siebie, kiedy echo na klatce schodowej przyniosło odgłos pośpiesznych kroków. Wyszczerzyła zęby, znała ten szybki rytm. Gabriel ślizgiem wparował na piętro, sunąc ręką po posadzce próbował nieco wyhamować, w tym celu rozchylił nawet skrzydła. Wystrzelił z miejsca i wpadł do zbrojowni. Kątem oka dostrzegł błyskające błękitem ślepia rzeźbionego smoka, lecz jego uwagę przykuł pęczniejący niebezpiecznie nieboszczyk. Nasilający się bulgot i strzelające kolejno guziki koszuliny zmusiły Gabriela do działań, które sympatii raczej mu nie zaskarbią.* Zostaw. *Nakazał, jednocześnie chwytając Aerlin za przedramię i silnym szarpnięciem stawiając ją do pionu. Przykląkł na jedno kolano, po czym wsunął ręce pod bezwładne ciałko służki. Z młódką na rękach, wybiegł z pomieszczenia. Belatica odczekała kilka sekund, aż zbrojownię opuści także Aerlin, po czym przysiadła nieco na zadzie, by z całym impetem huknąć łapami o posadzę. Drzwi pokryły się kryształową warstwą, z każdą chwilą narastającą coraz bardziej. Powietrze wypełnił odgłos tępego wybuchu i zagadkowego ni to szumu ni bzyczenia. Gabriel ułożył służkę tak, by opierała się plecami o ścianę. Chwilę obserwował, jak na jej blada buzia powoli nabiera kolorów. Wyprostował się i popatrzył po zgromadzonych. Czuł, że z dziką chęcią przybiją go do ściany ostrzami oskarżeń...*
*Uśmiech powoli spłynął jej z ust, a oczy zasnuły się niby mglistą kotarą. Ulga, jaką doznała na wieść o Atonie i Chrysanthe, wraz z każdym kolejnym słowem Gabriela w nieprzyjemny sposób przeobrażała się w zmartwienia. Takie, jakie czuła niegdyś, gdy jej dawni uczniowie zniknęli z mlecznobiałego zamczyska... Wiele razy zastanawiała się, jak potoczyły się ich losy, czy kiedykolwiek będzie im dane na powrót skrzyżować ścieżki... Tak było zawsze, gdy ktoś odchodził spod skrzydeł Kruka... Spod jej skrzydeł... Gdy mężczyzna wspomniał o miernych umiejętnościach Atona, wnet ugodził go ostry wzrok niczym sopel lodu, choć jego złowrogi wyraz złagodził lekki półuśmiech goszczący na ustach demonicy. Nie musiała nic mówić, wiadomym było, iż tym prostym gestem wyraziła swoje pobłażanie, jakby chciała powiedzieć "a co Ty tam wiesz..." W końcu to nie Gabrielowi było dane spędzać długich godzin na szkoleniu Atona, który bił wszelkie rekordy w niedocenianiu siebie i swoich możliwości. Bardzo opierał się jej naukom, lecz to nie zniechęcało jej, wręcz przeciwnie; był on wyzwaniem, niczym ostateczny egzamin na mistrzostwo. Skoro przekonał się do magii na tyle, by miotać ogniem w boju... był to wystarczający powód do świętowania. Na wieść, że Aton ma syna i podróżują razem, czarny smok trwający dotychczas niewzruszenie niczym posąg, przekrzywił z ciekawością łeb i mruknął coś do siebie niezrozumiale. Almariel zaś uśmiechnęła się szeroko, z wyraźną satysfakcją. Wyobraziła sobie, że to właśnie Aton nauczył syna wojować z ogniem i najzwyczajniej w świecie uczeń przerósł mistrza. To by oznaczało, że jej nauki szły dalej... Lubiła sobie czasem schlebiać takimi myślami, nawet jeśli były to zwykłe mrzonki. Z chwilowego bujania w obłokach wyrwał ją śmiech Gabriela. Zmrużyła oczy i zacmokała z wyraźną dezaprobatą.* Żadnych konkretów, nie podoba mi się to. Myślałam, że udzielisz mi odpowiedzi... A tu same zagadki. Jesteś zmiennokształtny...? *Wyraźnie się zniecierpliwiła, ale niepotrzebnie, bowiem Gabriel zaraz wytłumaczył, co jest na rzeczy. Błękitne tęczówki zalśniły na widok fiolki wypełnionej cieczą emanującą niebieskawą poświatą. Pochyliła się, by przyjrzeć się specyfikowi. Opis działania przypomniał jej pewną recepturę, na którą natknęła się podczas studiowania ksiąg. Lecz z tego co pamiętała, do stworzenia takowego eliksiru potrzeba było niezmiernie rzadkich składników. Skąd Gabriel je miał? Wytłumaczenie co do zmiany postaci usatysfakcjonowało demonicę, co oznajmiła parokrotnym kiwnięciem głowy. Rzuciła Trivowi znaczące spojrzenie, wesołe. Domyśliła się, że Triv nie odpuścił sobie... rozrywek... jakie oferowało duże miasto, a Gabriel musiał to zaobserwować i wykorzystać. Mimo wszystko dobrze, że niektóre rzeczy się nie zmieniają i są pewne w tym chwiejnym świecie...*
Usuń*Rozmowę przerwała Favill, wkraczając nieoczekiwanie na scenę wydarzeń; spojrzenia wszystkich spoczęły na niej. Jej słowa sprawiły, że źrenice ślepi Mulkhera zwęziły się do postaci wąskich palików, a dotychczas łagodny bezmiar srebrzystej toni tu i ówdzie zabarwił się na żółto. Almariel wstała jak poparzona, choć zawahała się. Jej oczy zasnuły się czarną połacią, gdy bardzo wyraźnie poczuła skok mocy. Czarny warknął głucho, podążył spojrzeniem za czymś, co było ukryte dla zmysłów innych. Zarówno po łuskach gada, jak i po kruczych piórach kobiety przebiegła seria pajączkowatych wyładowań. Almariel machnęła z impetem ręką, jedno z ogromnych okien otwarło się z hukiem, wpuszczając do środka wichurę, która wnet postrącała kubki ze stołu. Demonica w jednym skoku znalazła się na grzbiecie bestii, ta zaś wypadła przez okno i załopotała skrzydłami wy wzbić się wysoko w niebo.*
Usuń*Przedostali się przez okno własnej komnaty z powrotem do środka zamku. Gdy przybyli, uderzył w nich niewyobrażalny fetor niby gnijących tygodniami w rynsztoku zwłok. Almariel zakryła wierzchem dłoni nos, z trudem opanowując naturalne reakcje obronne ciała przed tym smrodem. Smok począł wyrzucać z siebie obfite salwy dymu, gdy jego organizm w reakcji na związki chemiczne obecne w powietrzu począł wydzielać nadwyżkowe ilości palącego kwasu. Ich oczom ukazało się nieliche zbiegowisko, zamarłe przed zbrojownią jakoby w niemym oczekiwaniu. Almariel zdecydowanym krokiem podeszła do drzwi zbrojowni - w których notabene była wyrąbana wielka dziura - i zajrzała do środka. Od razu tego pożałowała. Pokręciła przecząco głową, ni to w przestrachu, ni w naganie i szybko porzuciła obserwację pomieszczenia, okolonego seledynowymi kryształami, zewsząd splamionymi sczerniałymi od trucizny flakami. Kątem oka zdążyła dostrzec splątany w roślinne pędy łuk Gabriela. Bez słowa podeszła do Aerlin, wysłała jej zaniepokojone spojrzenie, nieme pytanie, czy wszystko z nią w porządku. Otrzymawszy potwierdzenie, położyła zimną dłoń na rozpalonym czole służki. Czarny wymienił spojrzenie z Jivregiem, po czym zbliżył się powolnymi, acz wyraźnie akcentowanymi krokami do Gabriela z nisko pochylonym łbem. Choć jego oblicze pozostawało kamienne, w zabarwionych na żółto ślepiach grzmiała niema groźba.* "Dosyć tego. Oni niosą ze sobą tylko zniszczenie." *Almariel podeszła do towarzysza i położyła mu dłoń na przedramieniu w uspokajającym geście. Pogładziła lekko ciepłe łuski. Wysłała Gabrielowi proszące spojrzenie, nie musiała używać słów, on wiedział, że ma ostatnią szansę, by się wytłumaczyć. Jego zagadkowe istnienie od początku zasiewało w sercu wątpliwości, a teraz... Chwilę potem opuściła ze smutkiem głowę, gdy jej umysł nawiedziło wspomnienie o nieustraszonym i ciekawskim chłopcu, który przybył do Zakonu, chcąc bezzwłocznie zacząć pracę w zamku. Chciał zostać jeźdźcem, lecz nie stracił nadziei, gdy żadne ze smoczych jaj nie pękło w reakcji na jego dotyk, czy obecność. Powiedział, że to jeszcze nie czas... Spotkała go straszna śmierć.*
Do nimfy praktycznie nie docierały jakiekolwiek odgłosy, słowa. Skupiona całkowicie na leczeniu, niesieniu pomocy. Wiedziała, że ma mało czasu na działanie, że parę chwil jedynie brakło by nie dała rady zawrócić dziewczynki z drogi do zaświatów. Ściągała do siebie magię, wypowiadała po cichu zaklęcia, wyciągała toksynę z tkanek i mięśni, cofała uszkodzenia na tyle, na ile była w stanie. Nie zauważyła również pojawienia się nieznanego osobnika. Dopiero gwałtowne szarpnięcie za ramię wyrwało ją z swoistego transu. Na skraju świadomości usłyszała ostrzegawczy ryk Jivreg'a, rozejrzała się po komnacie nie bardzo mogąc rozeznać się w sytuacji. Zobaczyła długowłosego mężczyznę, który szybko podnosi służkę i wynosi z pomieszczenia. Miał dziwną aurę... Jivreg dopadł do niej w ułamku sekundy otulając błoniastym skrzydłem i popychając lekko ku wyjściu. Powoli wracały do niej zmysły, słyszała jakieś nieznośne bulgotanie, czuła wgryzający się w nozdrza odór rozkładu. Przyśpieszyła kroku. Kiedy wszyscy byli już za drzwiami rozległ się jeden z najbardziej nieprzyjemnych odgłosów jakie dane jej było słyszeć. Wzdrygnęła się mocno, jej motyle skrzydła bezwiednie rozkładały się i ponownie składały. Spojrzała na nieznanego mężczyznę wzrokiem pełnym zaskoczenia, nie bardzo wiedząc kim jest ani czego tutaj szuka. Nie miała jednak czasu na rozmyślania, życie służki było cały czas zagrożone. Posłała Almariel uspakajający uśmiech chcąc zapewnić, że wszystko w porządku, po czym ponownie uklękła przy dziewczynce i ściągnęła do siebie kolejną dawkę mocy. Na jej czole pojawiły się drobniutkie kropelki potu.
OdpowiedzUsuń***
W szmaragdowym smoku wrzał gniew. Jego rozszerzone nozdrza wciągały powietrze z dźwiękiem towarzyszącym pracy wielkich miechów. Jak ten obcy przybysz śmiał wyrwać Aerlin z transu medycznego? Czy nie wiedział jak wielkie ryzyko ze sobą to niosło? Jak śmiał ją w ogóle dotykać i to w tak niedelikatny sposób? Jedną w niewielu istot, które o niego dbały i prawdziwie kochały. I które on poprzysiągł sobie chronić za wszelką cenę. Tylko dzięki zaskoczeniu mężczyzna jeszcze żył. Do tego jeśli Jivreg dobrze zrozumiał słowa smoczycy, łuk będący powodem śmierci chłopaka, należał do ciemnowłosego. Życie dziewczynki ciągle wisiało na włosku. Podszedł do nimfy i oddzielił ją od przybysza własnym ciałem kompletnie zasłaniając Aerlin i młodą służkę przed jego wzrokiem. Jedyną rzeczą jaka przemawiała na korzyść nieznajomego było to, że oszczędził im wszystkim nieprzyjemnej kąpieli. Smok nie był jednak przekonany czy ryzyko z jakim wiązało się przerywanie leczniczych zaklęć i zrywanie subtelnej nici magi było tego warte. "Dotknij ją jeszcze raz, a zabiję." Wysyczał przez zaciśnięte zęby nie spuszczając wzroku z ciemnowłosego.
Nie zrobiłbym tego bez pozwolenia, gdyby to nie było konieczne. *Odparował groźbę zielonkawego smoka. W kwestii wyciągnięcia medyczki z pomieszczenia nie miał sobie nic do zarzucenia. To po prostu musiało zostać uczynione i nie było tutaj miejsca na wątpliwości. Żałował jedynie, że musiał to zrobić w dość brutalny sposób, naprawdę nie chciał, by wszystko potoczyło się w ten sposób. Czy miał prawo zrzucać to na uciekający wtedy czas...? Na widok zbliżającej się ku niemu czarniejszej niż smoła bestii, Gabriel począł się cofać. Zerknął na Belaticę, lecz ta jedynie, z charakterystyczną dla siebie solidarnością, odwróciła się na pięcie.* "Radź sobie sam." *Rzekła, nim zniknęła na klatce schodowej. Kryształowa w ogóle nie poczytywała sobie siebie samej, jako współwinnej całego zajścia. Przybyła później niż Gabriel, a do jej jedynych przewinień należało zrobienie dziury w drzwiach zbrojowni, które później z resztą zabezpieczyła, przypadkowe podarcie portek Tenliego, konsumpcja jesiotra sztuk jeden oraz próba pozbycia się źródła problemu, Gabriela, zanim wykwitły obecne kwiatki. Co więcej, złość Mulkhera poniekąd ją satysfakcjonowała, bo przecież ostrzegała go, ale on uważał, że wie lepiej... Quentin uderzył plecami o lodowatą powierzchnię ściany i podniósł ręce do góry. Bacznie obserwował Mulkhera, jak sapie kłębami dymu, jak powolutku porusza łbem na boki, niczym szykujący się do ataku wąż. Olbrzym od początku za nim nie przepadał, a teraz na srebrnej tacy dostał pretekst, by dać upust swej złości. Dostrzeżone kątem oka pytające spojrzenie Almariel utwierdziło Gabriela w myśli, iż musi coś zrobić, cokolwiek powiedzieć inaczej zostanie na niego wydany osąd bez uwzględniania czynników łagodzących.* Mówiłem wcześniej, żebyście oddali mi łuk... *Rzucił na początek, lecz musiał zacisnąć oczy i usta, bo gniewne, cuchnące kwasem sapnięcie czarnego smoka na ulotną chwilę przycisnęło go mocniej do ściany.* Każdy wie, że broń to rzecz i jedynie jej właściciel odpowiada za to, czy robi złe czy dobre rzeczy. Ale Ea jest inny; kapryśny... sprzeczny, wabi do siebie ludzi. Posunę się nawet do stwierdzenia, że ma własny wzorzec zachowań. Triv'owi w ten, czy inny sposób na pewno dał odczuć swoje humory. *Seria rozjuszonych warkotów zmusiła mężczyznę do przejścia do rzeczy.* Ea samoczynnie wytwarza pewną substancję, wydzielającą się przez zęby rzeźby. Nawet ja nie jestem pewien jej składu, lecz wiem, iż działanie jest zależne od ilości. Niewielka, zastosowana precyzyjnie dawka doskonale spisuje się przy dezynfekcji, ponieważ wyżera chore tkanki i szybko paruje. Większe stężenie... *Mrugnął powoli i westchnął powoli. Zdawał sobie sprawę z tego, że właśnie ta część jego zeznań najbardziej interesuje wszystkich, ale jednocześnie była najtrudniejsza do wyjawienia i najgorsza.* Ea zużywa się inaczej. Duże stężenie "jadu" rozpuszcza substancje mineralne zawarte w organizmie. Powstałe w ten sposób gazy po wymieszaniu się z powietrzem tworzą widoczne dla nas czarne "łuseczki". To cząstki anty-magiczne, budulec dla Ea, które na chwilę obecną łapczywie pochłania. *Odczekał stosowną chwilę, po czym rzucił szczerzącemu kły Zielonemu spojrzenie, w którym po próżnicy było szukać nieżyczliwości czy krnąbrności.* Chyba obaj się zgodzimy, że lepiej jest, kiedy mag ich nie wdycha...
Usuń*Choć nie byli pewni szczegółów całego zajścia, które miało miejsce pod ich chwilową nieobecność, to powoli, w zaciszu własnych umysłów składali poszczególne elementy układanki w całość. Gdy Almariel pojęła, że to Gabriel wyprowadził Aerlin z pokoju, w którym groziło wybuchem, spojrzała z mieszanką zdziwienia i smutku na Jivrega. Żyła na tym świecie nie od wczoraj, widziała wiele zmian, zdrad, przemian, mimo to nie mogła przyzwyczaić się do pochmurności Zielonego, zasnutego cierpieniem spojrzenia, wybuchów agresji. Choć starali się z Mulkherem, by do niego jakoś dotrzeć, by odciążyć zarówno jego jak i Aerlin od obowiązków dnia codziennego, nic nie wskórali. Jivreg płynął z nurtem poczucia winy i zmartwień, głuchy na słowa innych. Smok złościł się, bo przyjął z góry, że ciemnowłosy mężczyzna chciał zrobić nimfie krzywdę. Myślała, że będzie zupełnie na odwrót, gad doceni fakt, że Quentin uratował ją od wybuchu. Kiedyś by tak było... Nagle Mulkher postąpił krok do przodu w stronę Bellatici, ostrzegawczo go akcentując, rysując zakrzywionymi pazurami posadzkę. Otworzył pysk jakby chciał coś powiedzieć na temat jej nagłej dezercji, ale Almariel powstrzymała go, stając przed nim. Spojrzała mu głęboko w oczy, a w jego umyśle zabrzmiał jej srebrzysty, pewny głos.* 'Puść ją. Arsi będzie ją miała na oku.' *Czarny gad chwilę jakby się wahał, poruszył końcówką ogona, po czym kiwnął łbem, usłuchawszy. Na powrót zainteresował się sprawcą całego zamieszania, zniżył łeb, spojrzał ostro na alchemika. Almariel postąpiła parę kroków w kierunku Gabriela, zatrzymała się blisko niego, z boku, niczym sędzia rozstrzygający pojedynek. Wysłuchali "zeznań" mężczyzny, a wraz z każdym jego słowem ślepia Mulkhera wypełniały się coraz liczniejszymi plamkami żółci, będącymi niczym choroba trawiąca ich srebrzystą połać.* "To niedorzeczne! Wzorce zachowań? W łuku? Mówże po ludzku, Ea jest po prostu zaklęty. Śmiem twierdzić, że przez Ciebie, skoro tak dobrze potrafisz wytłumaczyć jego działanie." Mulkher! *Zawołała Almariel, tnąc go spojrzeniem ostrym jak sople lodu.* Nie masz dowodów. Nie możesz go osądzać. *Smok cofnął się o krok i sapnął rozeźlony. Milczał chwilę, po czym ozwał się tonem głębokim, basowym, już spokojnym, choć ponurym.* "Masz szczęście, że Almariel widzi w Tobie coś więcej niż tylko chaos." *Po tych słowach przestrzeń zawibrowała, zadrżała od wyczuwalnego rezonansu. Smok wkroczył do zbrojowni, bez ceregieli złapał Ea w zęby i wyszarpnął broń z objęć magicznych pnączy, wyczarowanych wcześniej przez Jivrega. Zamachnął łbem i rzucił łuk, który wylądował z oskarżycielskim łoskotem pod stopami Gabriela. Wszelkie zjawiska, jakie przed chwilą wywoływał ustały, jak za sprawą zaklęcia. To uczyniwszy, stracił zainteresowanie mężczyzną i podążył w stronę Aerlin, Jivrega oraz otrutej dziewczyny. Wiedział, że nie mógł pomóc, ale postanowił zostać, tak na wszelki wypadek, gdyby Quentinowi zachciało się jakichś głupich sztuczek. Demonica westchnęła cicho i zwróciła się po cichu do ciemnowłosego.* Mogłeś powiedzieć wcześniej, dlaczego tak bardzo chciałeś tego łuku. Nikt nie mógł wiedzieć, jakie masz intencje. Proszę Cię, noś go przy sobie i pilnie strzeż, już wystarczająco dużo niewinnych ucierpiało, a wina leży tak samo po Twojej, jak i po naszej stronie... Uznam dzisiejsze wydarzenie jako nieszczęśliwy wypadek. Ale następnym razem już ich nie przekonam. *Powiedziała, kiwnąwszy głową w stronę reszty Starszyzny, stłoczonej przy rannej.* Życzę sobie, byś był w zamku, dyspozycyjny, bym mogła się z Tobą spotkać w razie potrzeby. Pamiętaj, że zamierzam rozszyfrować naturę więzi, jaka nas łączy i odkryć wszystkie Twoje tajemnice. *Ostatnie słowa wypowiedziała z półuśmiechem, co nadało im trochę upiorny wyraz.* Bellatica niech też się nie oddala, niech pozostanie na terenach Ordo...
UsuńFavillae odsunęła się odruchowo, kiedy mężczyzna rzucił się w kierunku drzwi i pognał na górę. Spojrzała za nim zdziwiona jego nagłą reakcją. Przez myśl przeszło jej pytanie, jak bardzo niebezpieczna tak naprawdę musiała być ta broń? Wydawało się bowiem, iż to co do tej pory uczyniła to nie było jeszcze wszystko na co ją stać.
OdpowiedzUsuńInną sprawą było, czy dobrze zrobiła informując ich tak bezpośrednio o tym co zaszło? Może niepotrzebnie to zrobiła, albo też nie tak jak należało. Nieważne, teraz to i tak nie ważne… Już po wszystkim. Nie ma się nad czym zastanawiać. Zakon zdawał się rządzić regułami, których nie znała. Wszystko wydawało się być inne niż niegdyś. Przede wszystkim ona sama. Teraz jako dorosłą to ją obowiązywały inne prawa niż kiedyś, lecz nie inne niż te, które od zawsze panowały w zakonie. Musiała do tego przywyknąć.
Niepewna, spojrzała na Almariel, która w tej samej chwili krótkim, acz gwałtownym gestem otworzyła z hukiem jedne z olbrzymich okien i wraz z Mulkherem wzleciała ku wyższym kondygnacjom zamku, aby jak najszybciej znaleźć się na miejscu zdarzenia. Silny powiew wiatru połączony z mocą przeciągu i uderzeniami smoczych skrzydeł zawirował w powietrzu przejmującym chłodem, zrzucając naczynia i szarpiąc włosy i ubrania. Dziewczyna odgarnęła nieposłuszne kosmyki sprzed twarzy i podeszła do okna, chwytając je za framugę i próbując zamknąć. Były ciężkie. Spojrzała w górę. Po smoku i demonicy nie było już śladu. Ściany zamku zawibrowały echem odległego huku wybuchu.
***
Naprzeciwko salonów jeźdźców, w cieniu podstawy wielkich, szerokich schodów siedział nieruchomo Sarosh. Czekał. Jedynie końcówka kołyszącego się od czasu do czasu ogona zdradzała fakt, iż nie jest on kamienną statuą. Zdawał się bowiem wręcz nie oddychać. Całą siłą woli powstrzymywał się przed tym, aby nie wściubić swego nosa piętro wyżej i posłusznie nie przeszkadzać. Jednocześnie chciał być na tyle blisko, aby w razie potrzeby móc pomóc.
Tuż przed nosem, zupełnie nie zwracając uwagi na otoczenie, szybko niczym strzała przebiegł mu jeździec Belaticy. Legendarny Gabriel… Nie kojarzył jego prawdziwego mienia. Nie próbował go nawet zatrzymać. W końcu, to jego broń narobiła tego całego bałaganu, więc z założenia tylko on mógł jakoś to naprawić.
Z góry dochodziły go niewyraźne głosy, dźwięki szamotaniny i co nie tylko. Fioletowy zastrzygł czujnie uszyma. Drgnął, słysząc kroki schodzącej smoczycy. Uniósł pytające spojrzenie pełgających światłem ślepi na Kryształową, choć nie do końca spodziewał się uzyskać jakiejkolwiek odpowiedzi.
- „Wszystko w porz…” – urwał, zdając sobie sprawę, jak bezmyślne pytanie chciał zadać. – „ Słyszałem hałas. Co tam się stało? Nikt więcej nie został ranny? Nie potrzebują czegoś?” – zapytał miast tego i zdał sobie sprawę, iż znów czuje się jak niczego nieświadomy pisklak.
„Chciałeś rozkoszy beztroskiego dzieciństwa to masz. Sam sobie na to zasłużyłeś… Teraz tak Cię będą traktować i w sumie nie ma tu się czemu dziwić”- pocisnął sam po sobie w myślach, krzywiąc się nieznacznie.
*W salonie na czwartym piętrze siedziby Zakonu, umiejscowionym przy komnatach Starszyzny, panował półmrok. Rozświetlał go szmaragdowy ogień, tańczący hipnotycznie w kominku oraz pojedyncze, leniwie kołyszące się płomyki świec. Zielone płomienie były wytworem czaru Aerlin, oplatały drwa i wytwarzały ciepło, mimo to nie spalały ich. Przez okna wpadała jedynie mdła szarość, która tego dnia na zewnątrz panowała niepodzielnie. W szyby cicho zastukały krople deszczu, zwiastując ulewę. Almariel siedziała w fotelu, przy świeczce, pochylona nad jakimś wyjątkowo starym almanachem, który rozłożyła sobie na kolanach. Strony księgi były pożółkłe i pomięte, roztaczały wokół charakterystyczną woń biblioteki. Demonica przewracała kartki za pomocą magii, bardzo delikatnie i ostrożnie, z czcią, bacząc, by nie dodawać cierpień już i tak sfatygowanej księdze. W drugiej ręce trzymała lupę, którą co jakiś czas przykładała do papieru, by rozszyfrować, jaką treść niesie ze sobą zatarty przez czas atrament. Tym razem studiowała znaczenie run i starożytnych znaków, skoncentrowana na poszukiwaniu tych, które zdążyła zauważyć na skórze Quentina w postaci tatuażu. Czekało ją jeszcze wiele, wiele książek do przejrzenia... Zastrzygła rysim uchem, gdy usłyszała ciche szczęknięcie klamki. Ze spokojem doczytała zdanie, po czym przeniosła skrzący się w ciemności wzrok na Gabriela.* Witaj. Nareszcie! *Zawołała z entuzjazmem, po czym ostrożnie zamknęła stary almanach. Wstała i stęknęła przy tym głucho, włożyła księgę pod pachę i wolną ręką rozmasowała sobie krzyż. Ukradkiem spojrzała na mężczyznę, miała nadzieję, że zauważył tę małą demonstrację - ileż musiała na niego czekać, że zdążyła odrętwieć od siedzenia w jednej pozie!* Mam nadzieję, że się wyspałeś. Czeka nas dziś dużo pracy. *Wskazała ręką, by podążył za nią, gdy skierowała swoje kroki w stronę komnaty XXXV.*
OdpowiedzUsuń*Królestwo Almariel i Mulkhera mogło spokojnie uchodzić za drugą bibliotekę, mimo, iż panował tu istny chaos. Chaos, w którym chyba tylko oni potrafili się odnaleźć. Kolumnady ułożone z książek wszelkiej maści wytyczały określone ścieżki, którymi można było się poruszać w komnacie, choć niektóre z nich wyraźnie okazywały znaki niestabilności. W pewnym momencie jedna z takich konstrukcji o mało nie runęła na nich oboje, lecz uchroniła ich przed tym na szybko wzniesiona przez Almariel bariera, od której odbiły się książki i z cichym tąpnięciem porozrzucały po podłodze.* Hmm... Chyba muszę tu posprzątać... *Mruknęła, jakoby w zamyśleniu, po czym poprowadziła Quentina w stronę zawalonego różnościami biurka. Związała włosy rzemieniem w kucyk i zabrała się do przeglądania stosu wcześniej przygotowanych ksiąg. Mruczała przy tym "nie, to nie to..." "gdzie ja to miałam", coraz zapalczywiej odrzucając na bok niepotrzebne w tej chwili tytuły.* Mam! *Zawołała, gdy z samego dołu stosu wyciągnęła potężną encyklopedię,
której wytłoczono na skórzanej okładce tytuł "Anatomia ludzi i nieludzi, autorstwa mistrzów Andemona Hexa, Hildegarda Urtiniego, Caselli Audmore". Otworzyła almanach i zamilkła na jakiś czas, kartkowała dzieło, chwilowo zatrzymując się na wybranych stronach. Na słowa Gabriela uśmiechnęła się i spojrzała na niego z drapieżnym błyskiem w oku, który pojawiał się zawsze, gdy była do rozwikłania jakaś zagadka.* Gabrielu, radosna będę dopiero wtedy, gdy odkryję Twoją tajemnicę. *Odpowiedziała i wróciła do przerwanej czynności. W którymś momencie zostawiła mężczyznę na chwilę, po czym wróciła z małym tobołkiem zawiniętym w garbowaną, czarną skórę. Zmiotła z biurka jakieś papiery, które pofrunęły z szelestem gdzieś na bok i rozłożyła zawiniątko na biurku. Okazało się, iż był to zestaw narzędzi. Narzędzi niepokojąco nie byle jakich - skalpeli, dłut, kleszczy, haków i innych. Wyjęła zeń srebrną łyżeczkę i podeszła do mężczyzny. Gdy wychwyciła jego zaniepokojone spojrzenie, zaśmiała się cicho.* Nie martw się, nie będę się uczyć anatomii na Tobie...
*Nieświadoma, że jej słowa wcale nie dały pocieszenia tak jak powinny, zaczęła szereg nieinwazyjnych badań, które bardziej przypominały oględziny przeziębionego dziecka, niż poważne studia. Jednak Almariel miała bardzo poważną i skupioną minę, gdy ostukiwała mężczyźnie trzonowce, potem kły. Dokładnie obejrzała również jego ostro zakończony jak u niektórych smoków język. Obserwacje i wnioski skrzętnie zapisywała na pergaminie. Następnie przyszła kolej na badanie skrzydeł. Wykonała podstawowe pomiary i zbadała ich strukturę. One również były bardzo charakterystyczną smoczą cechą u Quentina, czego nie należało ignorować. Przez myśl jej przeszło, żeby pogrzebać w bibliotece o humanoidalnych rasach gadzich, może tam tkwiło całe rozwiązanie zagadki jego pochodzenia. Gabriel ku jej zadowoleniu wzorowo z nią współpracował, a ona zdawała się nie zauważać zakłopotania albo dyskomfortu, jakie odczuwał przy niektórych zabiegach. Zamrugała parę razy, w niemym zdziwieniu w reakcji na słowa ciemnowłosego, po czym zaśmiała się dźwięcznie, zakrywając usta dłonią. Przekrzywiła nieco głowę i spojrzała na niego, chyba z lekkim pobłażaniem.* Próbujesz mnie zawstydzić, Gabrielu? Trochę już żyję i wiele widziałam, nie jest to łatwe. Tak samo sprawa się ma z Mulkherem. *Gdy mężczyzna oparł Ea o kolumnę z książek, obserwowała, czy ta nie przewróci się od ciężaru łuku.* Aha i łuk też bym chciała zbadać. *Rzuciła mimochodem, machnąwszy ręką w stronę broni, po czym podeszła do Quentina i skupiła się na badaniu tatuażu. Skomplikowane wzory, wyryte na wyraźnie, acz nie przesadnie zarysowanych pod skórą mięśniach, składały się z większych znaków i mniejszych, których nie mogła wyraźnie dojrzeć gołym okiem. Po omacku sięgnęła ręką w stronę biurka i po paru nieudanych próbach złapała lupę. Milimetr po milimetrze oglądała tatuaż pod szkiełkiem, gdy natrafiła na znajomy symbol mruczała do siebie jakieś dziwne nazwy. Notowała wszystkie ważne uwagi. Cały proces zajął trochę czasu, a gdy wreszcie skończyła, omiotła wzrokiem resztę ciała mężczyzny w poszukiwaniu anomalii. Gdy zbadała miejsce w okolicy łopatek, skąd wyrastały Gabrielowi skrzydła, odeszła parę kroków i złapała swoje notatki.* Możesz już się ubrać. *Mruknęła w zamyśleniu, czytając jeszcze raz wszystkie swoje wnioski i obserwacje.* Sam kazałeś sobie wytatuować te znaki? *Zapytała, po czym zrzuciła wszystkie rzeczy z zawalonego taboretu i usiadła nań. Spojrzała na Gabriela i westchnęła krótko w zastanowieniu. Jak tu się do tej całej sprawy najlepiej zabrać?* Wiesz, że najważniejsze badania mamy przed sobą. Długie zwierzenia i opowieści. Pamiętasz, skąd pochodzisz? Coś z czasów przed Twoimi działaniami w Aterii? Bez wykręcania się, proszę.
UsuńŁowcy nie bardzo interesowało to co się dzieje w zamku. Plotki jakie powtarzała służba tym bardziej nie zajmowały jego głowy. Ot, prości ludzie plotkowali od zawsze czy to z nudów czy z jakiś innych niepojętych dla niego powodów. Rzadko jednak dotyczyły one czegoś godnego uwagi, a jeszcze rzadziej się przydawały. O Gabrielu tym bardziej słuchać nie lubił i starał się tego nie robić. Nie zapałał do nowo przybyłego sympatią, tym bardziej wysłuchiwanie wybujałych opowieści mijało się z celem. Cieszył się, że nie musiał z tym osobnikiem zbyt często obcować. Tylko zima zmuszała Triv'a do nocowania wśród mlecznych murów. Nie sztuką było zamarznąć pod jakimś drzewem. Kiedyś starał się zawsze wracać do Gildii na zimę, żeby nie musieć wydawać fortuny w przydrożnych zajazdach, tutaj z racji kary, jaką na niego nałożono nie oddalał się na tyle, by powrót do siedziby Ordo nastręczał jakiś problemów, ale kiedy tylko robiło się cieplej, nocował w terenie zabierając ze sobą Kougar'a. Wtedy towarzyszyła mu często Arsi... jego Arsi... Dzika i dumna, zazwyczaj się z nim spierała i nie dawała przekonać do jego pomysłów. Triv kochał to w niej, chociaż nawet sam przed sobą rzadko się do tego przyznawał, była taka jak on sam, ale przekornie, jak to zwykle bywa, ta cecha doprowadzała go często do istnego szału. Łowca poprawił lekko ułożenie nóg, zdawało mu się, że prawa stopa zaczęła drętwieć. Z jego skrzydeł posypały się płatki śniegu, skórzane elementy stroju skrzypnęły cicho. Spędził już kilka ładnych godzin w swojej kryjówce obserwując poczynania kryształowej smoczycy. Nie był to pierwszy taki dzień, przychodził nad to jezioro już od dłuższego czasu. Początkowo towarzyszyła mu Arsi, ale po krótkim czasie stwierdziła, że nie będzie podglądać Belaticy i że ta specjalnie unika towarzystwa, a oni powinni to uszanować. Dodała jeszcze kilka dobitnych słów co sądzi o nim samym i odeszła. Więcej już się nie pojawiła. Nie rozumiała dziwnej fascynacji, która przyciągała Łowcę w to miejsce. Może odzywały się w nim dawne nawyki, zboczenie zawodowe, a może po protu chęć poznania nieznanego. Sam do końca nie wiedział...
OdpowiedzUsuń***
Zaklął kiedy smoczyca wyprysnęła spod ziemi rozbryzgując na wszystkie strony zamarznięty piach i mokry śnieg. Dał się podejść jak dziecko. Założył, że smoczyca jak zwykle wyleguje się na dnie zbiornika, a leżący przy brzegu fragment jej opancerzenia został przypadkowo odłamany i Belatica nie jest nawet świadoma jego utraty. Nie mógł odpuścić takiej okazji i to go zgubiło. odruchowo sięgnął dłonią ku broni, jednak smoczyca go nie atakowała. Opanował się szybko, uśmiechnął lekko i rozluźnił.- No cóż nikt nie jest bez wad, czyż nie? Na twoim miejscu nie słuchałbym jednak plotek, często bywają nieco... przesadzone. No, ale muszę ci pogratulować, udało ci się mnie złapać. Chyba zaczynam gnuśnieć w tym Ordo.-Ostatnie zdanie wymruczał bardziej do siebie niż do kryształowej. Rozejrzał się w około po czym ponownie spojrzał na Belaticę.
-Wiesz, że kiedyś mój największy rywal w Gildii polował na przedstawiciela twojego gatunku, na samca. Na szczęście nie udało mu się, inaczej straciłbym pozycję lidera, ale wielu zakładało że Irnowi się uda. Tamten smok musiał być niezwykły skoro udało mu się uciec. To co teraz? Chyba nie zamierzasz mnie pożreć, a wcześniej zamęczyć jak te biedne ryby i inne zwierzęta? Mam nadzieję, że nie uszczupliłaś ulubionego stada saren naszej uroczej Aerlin, z pewnością nie ucieszyłaby się na tą wiadomość.
Młody smok z zaciekawieniem podążał śladami Quentina, rozglądając się dookoła. Próbował przypomnieć sobie ten ostatni, a zarazem pierwszy raz kiedy szukając rozrywki zapuścił się w podziemne czeluście zakonu… Wszystko wydawało się być równie obślizgłe i niepokojące, co wówczas, choć wtedy określiłby to raczej mianem ekscytującego i zagadkowego. Sarosh obwąchał jedną ze ścian obciekającą jakąś szarawą substancją, otworzył nawet pysk, wysuwając kraniec języka. Wtem całym jego ciałem wstrząsnął dreszcz, gdy do nozdrzy dotarła znajoma woń, a wyobraźnia przywołała poznany aż za dobrze smak z przeszłości… Kląsknął ozorem z niesmakiem. Tak, lizanie ścian to wciąż nie jest dobry pomysł. Pokręcił łbem zrezygnowany. Jego długie, wąskie uszy drgnęły wychwytując nagły zryw znajdującego się przed nim mężczyzny i ponownie zwracając na niego uwagę smoka.
OdpowiedzUsuńŚwietliste ślepia zwęziły się groźnie podchwytując wyzwanie. Bestia ruszyła biegiem za uciekinierem, lawirując sprawnie pomiędzy wijącymi się korytarzami. Jego giętkie ciało, przyzwyczajone do przemykania pośród leśnych gęstwin doskonale radziło sobie z ostrymi zakrętami, a pazury dodawały mu przyczepności. Jednak kiedy i one odmówiły posłuszeństwa na wyjątkowo śliskiej powierzchni, Sarosh wykorzystał to lecąc z pełnym impetem na ścianę ślepego zaułka, aby w następnej chwili skoczyć na nią i odbiwszy się odeń płynnie przeskoczyć ku kolejnemu tunelowi. Z każdą chwilą był coraz bliżej uciekiniera, aż do momentu w którym ten niespodziewanie przekroczył skryte w półmroku wrota. Światło przypadł do ziemi tuż przed nimi czając się niczym polujący kot, po czym skoczył zań chcąc dopaść swą zdobycz.
- „Ha! Mam Cię! Teraz mi nie uciekniesz!” - rzucił Quentinowi, szczerząc doń chytrze kły i spoglądając nań wzrokiem zwycięzcy.
Nie doczekał się jednak odpowiedzi, a być może zwyczajnie nie zwrócił na nią uwagi, gdyż za moment jego uwagę odwróciło całkowicie pomieszczenie, w którym się znaleźli. Zignorowawszy całkowicie mężczyznę, smok rozejrzał się wokół, po czym nieproszony podszedł do stanowiska wbudowanego w regał. Zaintrygowała go znajdująca się na nim alchemiczna aparatura. Pochylił pysk przeglądając się w jednej z licznych kolb zastawiających masywny blat. Chuchnął na nią jakby niezadowolony z efektu odbicia. Para z jego ciepłego oddechu osadziła się na szkle. Znajdująca się w naczyniu przezroczysta ciecz, w której pływały złotawe drobinki zabulgotała nagle, zmieniając swą barwę na głęboki atramentowy fiolet.
Sarosh odsunął się skonsternowany, unosząc jedną brew, po czym począł lustrować wzrokiem półki ponad nimi i badać znajdujące się nań ingrediencje. Obejrzał z daleka butelki najdziwniejszej zawartości, obwąchał poukładane na miseczkach i półmiskach korzenie, kości i kamienie. Nawdychawszy się kurzu kichnął pokaźnie, przewracając tym kilka pudełek z których wysypała się jakaś bliżej nie określona drobnica pod postacią dziwnych chrząstek, poskręcanych liści i innych trudnych do opisania składników. Mnogość delikatnych, kruchych i małych przedmiotów nijak nie sprzyjała jego wrodzonemu braku ostrożności.
CDN
CD
UsuńZbliżył się bardziej chcąc dosięgnąć łapą jednego z nich, aby móc lepiej mu się przyjrzeć, lecz w tym samym momencie drugą oparł się nieopatrznie o blat, przechylając go nieznacznie. Nie docenił swojej siły, ani ciężaru. Szklane naczynia zabrzęczały dźwięcznie obijając się o siebie. Kilka kolb zakołysało się, wirując niebezpiecznie i grożąc przewróceniem, czy nawet zrzuceniem ze stołu. Ciecz w innych wzburzyła się bulgocząc od nagłego wstrząsu. Metalowy stojak z próbówkami upadł uwalniając swą żrącą zawartość, która zagłębiała się w stół i powoli zbliżała do starej, zakurzonej księgi. Szczypiący w oczy opar uniósł się w powietrzu. Smok dostrzegłszy zagrożenie rzucił się ku almanachowi, chcąc ratować sytuację. Coś załomotało nagle z drugiej strony komnaty, a jednocześnie w jednym z cylindrów zapyrkało niepokojąco. Spieniona, jadowicie żółta substancja zaczęła powoli wylewać się na blat i ściekać na ziemię zdobiąc ją w zacieki. Sarosh powoli oddalił się od tego pobojowiska, lecz na zakończenie, jakby jeszcze było mu mało, szturchnął je ogonem. Dzięki temu zrzucił na ziemię i tak już stojący na samym krańcu blatu moździerz. Kawałek jego brzegu odłupał się z trzaskiem trafiając krawędzią na kamień posadzki i lecąc niczym pocisk na drugi koniec pomieszczenia. Trafił prosto w stwora zamkniętego w klatce, który zaskowyczał głucho, po czym nie doczekawszy się kolejnych razów począł rzucać się po niej z wściekłością, ochlapując przy tym wszystko w około spienioną wydzieliną skapującą mu z rybiego pyska.
- „Co to w ogóle jest? Mugh? Tak to nazwałeś?” – zapytał Światło, przekrzywiając łeb i przyglądając się istocie ze zdziwieniem.
Przycisnął do siebie księgę wpatrując się w zwierze. Musiało mu się wydać nader interesującą, gdyż przysiadł koło niego, a jednocześnie umiejscowił się dzięki temu możliwie jak najdalej od wydającego coraz to bardziej niepokojące dźwięki regału z zestawem alchemicznym, po czym przestał na niego zwracać uwagę. W tym właśnie momencie zawartość jednego z poprzewracanych na nim pudełek staczała się w kierunku stojącej poniżej, niewinnie bulgoczącej czarki…
- „Jeść to bym tego raczej chyba nie chciał…” – odparł po chwili zastanowienia. – „Co Ty z tym robisz? A tamto fioletowe można? Z czego to tak właściwie? Zgłodniałem tak w sumie…” – mruknął, wskazując na płaty mięsa wiszące nad paleniskiem. – „A tak w ogóle to o co pytałeś?” – dodał przypominając sobie, że Quentin mówił do niego coś wcześniej.
Jego ogon rozciągający się na posadzce podrygiwał lekko, łagodnie. Sarosh zdawał się czuć tam jak u siebie...
*Almariel ostentacyjnie zmarszczyła nos i machnęła parę razy prawą ręką w powietrzu, chcąc rozgonić gryzący tytoniowy dym, którym Gabriel postanowił ją uraczyć. Niestety próżne były jej wysiłki, bowiem charakterystyczny zapach wciął się w powietrze i ani myślał odpuścić. Wmieszał się w zaduch starych pergaminów i palonych świeczek, tworząc niezbyt przyjemną mieszankę.* Naprawdę nie mogłeś wytrzymać jeszcze paru chwil, aż skończymy? Nie uśmiecha mi się ani ewentualne gaszenie pożaru ani utrata moich cennych zbiorów! *Skomentowała i zniknęła w labiryntach książek. Otworzyła na oścież jedno z okien, wpuszczając do środka rześkie górskie powietrze, a jak wróciła, niezbyt delikatnie wcisnęła Gabrielowi w ręce małą miedzianą miseczkę, która zapewne miała spełnić rolę popielniczki. Rzuciła mu ostre spojrzenie błękitnych oczu, po czym kontynuowała przerwane czynności. Demonica zdjęła do badań rękawiczki, z którymi zwykle się nie rozstawała, przez co na światło dzienne wyjrzały sieci brzydkich, powybrzuszanych blizn, jakimi usiana była skóra dłoni, brzydko odcinających się od głębokiej granatowej barwy kolorem o ton jaśniejszym, sino-niebieskim. * Jesteś naprawdę bardzo pomocny... *Mruknęła z boleścią, w reakcji na błyskotliwy żart o pannie lekkich obyczajów, jak i na właściwe wytłumaczenie pochodzenia tatuażu i Ea. Jego następną wypowiedź przerwała, wymierzywszy w niego wskazujący palec w oskarżycielskim geście, blisko twarzy.* Nie pozwoli, mówisz? Już ja mam swoje sposoby... A żebyś wiedział, że jestem uparta, bo cholernie interesuje mnie to, dlaczego Twoja egzystencja jest jakoś powiązana z moją. Bo jest, musimy się z tym pogodzić... Zamierzam to odkryć, choćbym miała nie spać w ogóle przez następne stulecie, bo wiedz, że wcale mi się ta cała sytuacja nie podoba. Nie uśmiecha mi się być w żaden sposób zależną od obcego człowieka, czy to od zwykłego chłopa czy osławionego mściciela Aterii. Myślę, że to działa w obie strony, więc proszę Cię, współpracuj. *Nie podniosła głosu, spokojnie cedziła słowa, choć oczy miała złe, a może zmęczone? Ostatnio cały swój wolny czas poświęcała obowiązkom, a jego większość studiowaniu informacji dotyczących Gabriela i mimo, iż jej determinacja była niezwykle silna, następowało powolne zmęczenie materiału. Każdy prędzej czy później się zniechęca, gdy skrupulatne badania i niezliczone godziny spędzone nad księgami nie przynoszą oczekiwanych rezultatów... Im dalej w las, tym więcej drzew... Gdy nie doczekała się ani komentarza, ani jakiejś konkretnej reakcji ze strony Quentina na ten mały wykładzik, odwróciła się do niego plecami i poczęła porządkować biurko. Nie wiedziała, o co mu chodzi z tym "przekonywaniem się na własnej skórze", mężczyzna wypowiadał się na tyle niejasno, ukrywając w swoich słowach drugie dno, że zaczęło ją to irytować. Starała się mu, im obojgu pomóc, wyciskała z siebie siódme poty, by znaleźć jakiś trop, punkt zaczepienia, ale to wszystko na nic, gdy druga osoba lawiruje wokół tematu i unika konkretów. To naturalne, że jej nie ufał, ale oboje siedzieli w tym... bagnie? po uszy i powinni odsunąć na bok obawy... które ją również trawiły po nocach. Wreszcie skończyła i odwróciła się, przysiadła na brzegu biurka i założyła ręce na piersi w wyczekującej pozycji. Nie mogła powstrzymać półuśmiechu pełnego satysfakcji, które wpłynął na jej usta tuż po jego kolejnych słowach.*
OdpowiedzUsuń*Odetchnęła cicho i wyciągnęła pięść przed siebie. Gdy ich dłonie zetknęły się, zaszumiało jej w skroniach od przepływu energii, jakie nastąpiło między nimi. Otoczeniem targnął chaos, Almariel odchyliła nieco głowę do tyłu i zamknęła oczy, chcąc odciąć zmysły od hałasu i zgiełku, odnaleźć ciszę pośród burzy. Trwała tak dłuższą chwilę, po czym zamrugała powiekami i rozejrzała się wokół. Byli już gdzie indziej, w widmowym budynku o obsydianowych ścianach. Szukając wskazówki na twarzy Gabriela, spojrzała tam gdzie on, w mroczną otchłań korytarza. Z tytanicznym skupieniem obserwowała scenę, jaka się chwilę później rozegrała. Łowiła każdy szczegół, nie chcąc niczego przegapić, odsunęła na ten czas wszelkie myśli, które dotychczas kłębiły jej się w głowie. Dopiero po chwili dotarło do niej, że istotą targaną cierpieniem, o niezwykłych oczach, był Gabriel, poznała tylko i wyłącznie po łuku... Cofnęła się o krok, gdy mężczyzna próbował krzyczeć, bezskutecznie, trawiony niewysłowioną agonią. Ogarnął ją ten sam smutek, który czuła, gdy napotykała umęczone duchy szukające u niej pomocy, a którym nie mogła pomóc. Wiedziała, iż wizja, która się właśnie rozgrywała, była tylko widmem przeszłości, mimo to... Oboje podbiegli, gdy ziemia pod istotą zapadła się, wciągnęła ją w swoje czeluście. Nie zobaczyli jak spada, ale usłyszeli potępieńczy krzyk... Almariel poczuła dreszcz, który popłynął w dół kręgosłupa.*
Usuń*Wizja przeniosła ich w inne miejsce, na zasypany górski trakt. Przeraźliwy ziąb był prawdziwy, przeszył chude ciało demonicy jak strzała. Odruchowo objęła ramiona i przycisnęła mocniej skrzydła do pleców. Przeklęła pod nosem wszędobylski śnieg, w którym musieli brodzić po kolana. Buty i spodnie przemokły w chwilę. Zobaczyła, jak widmowy Gabriel dźwiga się z klęczek i wyrusza w samotną podróż. Daleko nie zdołał pójść, padł pod sczerniałym drzewem, zdany na niełaskę pogody i nielicznych podróżników. Szczęście w nieszczęściu, po spotkaniu z okrutnikami na koniach, jego losy zetknęły się ze śmiesznie zgarbionym staruszkiem, który wyciągnął go z ów zapomnianego przez bogów pustkowia...*
*Rozłożyła z impetem skrzydła i zamachała nimi, posyłając w powietrze zarówno zaległy na nich śnieg, jak i luźne pergaminowe kartki walające się tu i tam, gdy znów powrócili do komnaty w alabastrowym zamku. Z głuchym tąpnięciem opadła na krzesło z oparciem i rozłożyła się wygodniej. Milczała czas jakiś wpatrując się zamyślonym wzrokiem w Gabriela. Niby ta wizja zmieniała postać rzeczy, ale tak naprawdę zbyt wiele detali gryzło się ze sobą, by postawić jednoznaczną tezę. Westchnęła ciężko i pokiwała głową, z niechęcią przyznając mężczyźnie rację. Choć najchętniej zasypała by go teraz serią kolejnych pytań, to był dobry moment na chwilę odpoczynku. I uporządkowanie myśli...* Dobrze. Potrzebuję teraz trochę czasu... Znajdę Cię, gdy nadejdzie odpowiednia chwila... Dziękuję. Ta wizja dużo mi powiedziała. *Mruknęła i obdarzyła Quentina miłym uśmiechem, świadoma tego, że ujawnienie tych wydarzeń mogło nie przyjść mu łatwo...*
Powietrze wypełnił perlisty śmiech Łowcy. Z przyjemnością wysłuchał jak smoczyca krytykuje jego dawnego rywala. o Belatice można było wiele rzeczy powiedzieć, ale nie to, że bawiła się w słowne niuanse i uprzejmości. Szczera aż do bólu, arogancka i pewna siebie. Triv polubił ją od razu.
OdpowiedzUsuń-Z pewnością wszyscy w gildii by mieli ubaw słysząc twoje przemówienie o Irnie. Ale niedocenianie wroga może cię wiele kosztować. Powiedz mi proszę, czemu jest was tak mało? Chyba nie powiesz mi, że nie lubicie.. no wiesz.- Puścił do niej oczko i zaśmiał się lekko.- Na pewno miło jest wspólnie poleżeć na dnie jeziora,popuszczać bańki z powietrza strasząc przy tym ryby. I mnóstwo innych czynności, które uważacie za zaloty. Czyż odpowiedź nie nasuwa się sama? Widocznie nie jest tak trudno pokonać kryształowego smoka. Możliwe, że pochowaliście się po odległych zakątkach świata, ale jaka była ku temu
przyczyna?- Patrzył jej prosto w oczy,prowokował ciekawy reakcji smoczycy. Obserwowanie jej sprawiało mu wiele przyjemności, oceniał jej budowę ciała, strukturę swoistego pancerza, słabe punkty, sposób w jaki się poruszała. W czasie swojej kariery nie spotkał się nigdy z przedstawicielem tej rasy. W końcu machnął niedbale ręką w powietrzu.
- Aerlin to nimfa, ta z motylimi skrzydłami.Myślę, że doskonale zna ona prawa jakimi rządzi się natura, mimo to sprawuje szczególną opiekę nad jednym z tutejszych stad. Nie wytłumaczę ci dlaczego, zupełnie się na tym nie znam. Nie pojmuję połączenia i szczególnej więzi z lasem. Również Arsi, ta z którą złączył mnie los połączona jest swoistą więzią z drzewami, z którymi potrafi się komunikować. No ale każdy z nas jest na swój sposób wyjątkowy. Swoją drogą widać, że nie lubisz naginać się do innych, masz w pogardzie to co uważają pozostali. Zupełnie jak twój jeździec, a podobno się nie znosicie. Dam ci jednak pewną radę, bo polubiłem cię bardzo. Czasem trzeba się dostosować, lekko nagiąć, niż stać w zaparte przy swoim. Spójrz na mnie. Jeden z najlepszych Łowców Smoków jakie chodzą po ziemi, chyba zdajesz sobie sprawę jak bardzo zadrwił sobie ze mnie los łącząc moje serce z smoczycą. Na dodatek zostałem więźniem tych terenów w ramach kary za swoje dotychczasowe 'dokonania'. Kiedyś nie wytrzymywałem tygodnia w jednym miejscu, z wyjątkiem zimy oczywiście. Musiałem się zmienić,nagiąć, dostosować, inaczej dawno bym oszalał albo powiesił na najbliższej gałęzi wyręczając w tym Jivreg'a. Nie wiesz co czeka ciebie droga Belatico. Możliwe, że do tej pory udawało ci się unikać takich dylematów i konieczności, ale nie zawsze tak musi być. Co ci szkodzi ocalić jedną sarenkę i w zamian zadowolić się tłustą rybą, jeśli wiesz, że jedna z potężniejszych istot panujących na tych ziemiach spojrzy dzięki temu na ciebie przychylniej?- Rozejrzał się w około, szczelniej otulił futrzaną kurtką.- A propo jedzenia to trochę zgłodniałem. Nie zanurkowałabyś po jakąś rybę?- Uśmiechnął się pod nosem, podejrzewał, że smoczyca go porządnie ofuka za samo sugerowanie, że będzie dla niego polować.