wtorek, 29 września 2015

Bohater od siedmiu boleści cz.II

  Czekanie na ruch Gabriela było najgorsze. Ostatnia próba schwytania spłoszyła go na tyle, że nie poczynał sobie już tak śmiało, lecz Aravir przestrzegł, że szukanie kryjówki poszukiwanego jest co najmniej bezsensowne. Kiedyś przypadkiem znaleźli jego lokum i jeszcze tego samego wieczora wyleciało w powietrze. 
  Triv'owi doskwierała nuda. Często doglądał Kougara, ponieważ zwierzak przez większość czasu wysyłał dość gniewne sygnały. Jak się okazało, wszedł w konflikt z pewnym kucykiem, z którym musiał dzielić poidło, bo warengun był święcie przekonany, że konusik wypija więcej wody niż jest mu przydzielone. Mężczyznę niejednokrotnie ogarniała wesołość na widok wiernego towarzysza szczerzącego zębiska do kudłatego, łaciatego konika, który wyraźnie nic sobie z "gróźb" nie robił i pił dalej. Wyglądało na to, iż nawet Kougara stać było na nieartykuowalne docinki, a nie tylko Arsi. Sama Zmiennołuska większość czasu spędzała na patrolowaniu miasta bądź z młodszą koleżanką. Aton z Aravirem wracali dopiero nocą, a Chrysanthe zbyt rzucała się w oczy, więc zostawała na terenie innej tawerny, w "Błyskotce Górnika". Smoczyca uważała, że każda sposobność do samodoskonalenia się jest dobra, więc okazję do zmierzenia się z Nocną poczytywała za punkt honoru. Nigdy nie miały szansy wspólnie trenować, a próba sił z przeciwnikiem mniejszym i szybszym od siebie zapowiadała się na niezłą zabawę. Wszystkie smoki, w mniejszym lub większym stopniu, są ciekawskie. Aton i Chrysanthe nie byli "uwiązani" zakazem opuszczania określonego terenu, zwiedzali świat do woli, więc czasami Nocna urozmaicała potyczkę jakąś opowieścią - szczególnym popytem cieszyła się ta, w której złapali wijożmija na tyłek Aravira, ponieważ gad w ferworze walki rzucił się na maga, dziabnął go w pośladek i tak utknął, nie mogąc uwolnić zakrzywionych kłów z portek, a później próbował zawlec niedoszłego wężowego pogromcę do swojego leża, ale nie mógł się do niego dostać, bo Aravir nie mieścił się w wejściu do nory. Raz jedyny obie smoczyce podjęły próbę wywabienia smoczego towarzysza Gabriela, stercząc na brzegu zbiornika i rycząc jedna przez drugą. Jedyne co osiągnęły to kilka pęcherzyków powietrza wypływających na powierzchnię. 
  Z "misji pościgowej" zrobiły się niemałe wakacje. Łowca godzinami kręcił się po mieście, oglądał zachwalane na całe gardła towary: krasnoludzkie zbroje płytowe, goblini drobny oręż, zestawy broni miotanej od niziołków i niedoścignione pod względem piękna dzieła gnomów. Tym ostatnim poświęcał najwięcej uwagi, jakość i wygląd, ale grunt to funkcjonalność. Pokątnie, by nie dawać Arsi pretekstów do lawiny chamskich docinków, poszukiwał damskiego towarzystwa. Cniło mu się do kobiet od bardzo dawna, a w Ordo Corvus Albus wielkiego wyboru nie miał. Przez cały okres członkostwa może raz albo dwa zaliczył przelotny romans, co dla bawidamka jego kalibru zakrawało na jakiś świątynny celibat.  Jak na złość, w Aterii przedstawicielek płci PIĘKNEJ było niewiele. Jedynie krasnoludki, niziołki albo, co gorsza, goblinki, a podróżniczki zbyt śpieszyły się opuścić stolicę kopalń przez wszechobecny bród. Jedynie Ellinor, właścicielka "Diamentowego Oczka" w miarę się nadawała. Pytanie tylko, że Triv był w stanie AŻ TAK się poświęcić dla chwili rozrywki?
  - Co to za miasto, do czorta... - jęknął po powrocie do wynajętej kwatery, próbując zmyć z twarzy resztki pyłu.
  - Mi się podoba.
  Łowca błyskawicznie odwrócił się i wyszarpnął z pochwy długi sztylet, nawet w mdłym świetle błyskający tysiącem refleksów z powodu diamentowej głowni. Na rozklekotanym stole po drugiej stronie pokoju siedziała kobieta. Była ładna, nieco nawet egzotyczna. Na zgiętym kolanie opierała gładziutką, bladą twarz, miękkie usta wygięła w przymilnym uśmiechu. Nosek miała drobny, prosty, a ni to fioletowe ni różowe oczy sypały figlarnymi iskierkami. Wściekle proste, kasztanowe włosy spływały równą kaskadą po jej ramieniu, ścięta po skosie grzywka zasłaniała jedną brew. Nosiła się trochę po męsku, bo w wysokie buty nadające się na długą podróż, bryczesy i sznurowaną, biała koszulę. Pod szyją miała czarny płaszcz spięty klamrą, a jej głosik przypominał miauczenie kota.
  - Coś Ty za jedna, pani? - zapytał Łowca, lecz nie tak groźnie jak powinien w zaistniałej sytuacji. Może nie potrafił zdobyć się na odstraszenie jedynej ładnej buzi chyba w całej Aterii...
  - Gabriel.
  - Gab... Zaraz. Nie możesz być Gabrielem. Gabriel to mężczyzna! - obruszył się i uniósł nieco wyżej sztylet.
  - Zależy gdzie akcentujesz słowo. - roześmiała się niewinnie, jawnie rozbawiona miną rozmówcy.
  - Czego chcesz?
  - Niczego. A może jednak? Dzisiaj jestem tutaj bardziej z ciekawości. Zastanawia mnie czego chce ode mnie pan Triv'laan, sławny kobieciarz i zaprzysięgły kawaler z wielkiego Zakonu Białego Kruka? ...Nie rób takiej miny, w moim zawodzie bycie dobrze poinformowanym to podstawa. Może bym się nie domyśliła, może uznała za przypadek pojawienie się drugiego smoka w Aterii, bo to jakiś kompan tego dzieciaka od faceta z czarną gadziną. Ale Ty za długo tu siedzisz, w dodatku rzucasz się w oczy i węszysz. O oglądaniu się za kieckami nie wspomnę. Wystarczyło dodać dwa do dwóch.
  - Zapytam jeszcze raz: czego chcesz? Czego szukasz w Aterii?
  Kobieta zdawała się całkowicie ignorować pytania Triv'a.
  - To miasto to jeden wielki bród na mapie Killinthoru. Chce jak najszybciej rozwiązać zaistniały tu problem, pozbyć się tropiącego mnie najemnika i zająć swoją sprawą. Planowałam nawet wybrać się do Zakonu Białego Kruka, ale skoro sam do mnie przyszedł to nawet lepiej... Słuchaj uważnie, piórku, bo dwa razy mówić tego samego nie będę. Jutro po południu planuję wedrzeć się do twierdzy. Jeżeli ładnie to rozedrgamy, za jednym zamachem rozwiążemy nasze problemy i wszyscy będą szczęśliwi. 
  Nim Triv zdążył zaprotestować, dziewczyna wyciągnęła przed siebie małą, szklaną banieczkę i upuściła. Naczynie rozbiło się z krystalicznym hukiem, pokój wypełnił szarawy dym, który wymuszał kaszel i łzawienie. Gabriel zniknęła, pozostawiając pół-anioła sam na sam z problemami.

  Ludzie to kłopotliwa zwierzyna. Gdy polujesz na smoka schemat jest zawsze taki sam: po prostu spodziewasz się porządnej walki i próbujesz wyjść z niej zwycięsko, a konsekwencje Cię nie interesują. Wizyta Gabriel namieszała Triv'owi w głowie. Bo który zamachowiec zdradza swoje plany?
  Siedziba krasnoludzkiego zarządcy była twierdzą w pełni tego słowa znaczeniu. Jak każda budowla w Aterii, zamek pozbawiony był jakiegokolwiek elementu, który nadawałby mu choć odrobinę lekkości. Przysadzisty i kanciasty, z grzybopodobnym stołpem, szczerzył do odwiedzającego mrowie maleńkich okienek na każdym piętrze, zaś potężne bramy wykute z ciemnego kamienia kategorycznie odradzały wszelkich odwiedzin. 
  Umówili się, że smoki będą krążyć nieopodal twierdzy na wypadek, gdyby Gabriel zdołała uciec. Trudno rzec, czy Atonowi spodobała się pewna informacja o zamachu. I tym razem nie odezwał się nic tylko podszedł do topornych wrót i załomotał w nie. W niewielkiej szparce ukazała się brzydka twarz, której ponad połowę zakrywała niegdyś blond broda usiana warkoczami. Krasnolud groźnie łypnął brązowym okiem i bez jakiegokolwiek słówka wytłumaczenia zatrzasnął kamienne skrzydło. Triva już cholera wzięła na tę irytującą misję, bo ileż można dawać wodzić się za nos? Wściekły bardziej niźli osa kopnął w drzwi i to jego zabolało bardziej. Wszystkie istoty poniżej metra pięćdziesiąt są uparte, aż głupie skoro nie zamierzają nawet wysłuchiwać ostrzeżenia!
  Jak na złość, kilka chwil później jedna ze ścian stołpu eksplodowała. Rozległ się drażniący dźwięk dzwonu, a krzyki ludzi wewnątrz zamku dało się słyszeć nawet za bramą. Obaj tropiciele przez ułamki sekund wpatrywali się niczym urzeczeni w gęsty pióropusz dymu mieszający się z pomarańczowymi jęzorami ognia. Łowca oprzytomniał pierwszy. Jeszcze raz podbiegł do drzwi, załomotał w nie pięściami. Niedoczekawszy się odpowiedzi, odszedł kilka kroków by wziąć rozbieg i podjął mizenął próbę wyważenia wrót. Aż mu coś strzeliło, z sykiem roztarł ramię. Ponownie cofnął się, lecz Aton bezceremonialnie odepchnął go na bok nim w ogóle dotarł do drzwi.
  - Pierwszy raz szturmujesz zamek, że próbujesz z bara wyważyć krasnoludzkie wrota? - uśmiechnął się z dużą dozą kpiny, ale nagle mina mu zrzedła. Obejrzał się, zwabiony tępym nawoływaniem rogów. No cóż, wybuch do najdyskretniejszych działań nie należał... Aton z subtelnym szelestem wyszarpnął swój dwuręczny miecz błyskający lekko niebieskawym ostrzem i niewiele myśląc wbił go szparę między drzwiami. Zaparł się jak diabli, zęby szczerzył z wysiłku. Bogowie, jak on nienawidził tych krasnoludzkich mechanizmów sprężynowych... Klinga trzeszczała żałośnie, wręcz wyginała się, gdy mężczyzna używał jej na podobieństwo łomu. Pot strugami spływał Atonowi po twarzy i szyi, na przodzie koszuli wykwitła całkiem pokaźna plama, jednak wysiłek się opłacił, bo drzwi zaczęły szczękać i puszczać powoli. Najemnik naparł z jeszcze większym uporem, aż udało mu się przytknąć miecz do nieruchomego skrzydła. - Pakuj się, jazda! - stęknął.
  Triv szczupakiem rzucił się w siłą zrobioną szparę i przekoziołkował dla zamortyzowania upadku. W tym samym czasie rozbrzmiał ostry zgrzyt i miecz złamał się, a brama zamknęła z hukiem, zbierając żniwo w postaci kilku wyrwanych włosów i piórka. Obszerny korytarz usiany był wszystkim, czym się dało: kawałkami ułamanych filarów, resztkami ozdób, porzuconymi przedmiotami codziennego użytku. Łowca poderwał się, popędził holem i wybiegł na niewielki wewnętrzny dziedziniec. Podwórze było zdewastowane, to przypominało oblężenie. Wszędzie biegali krasnoludzcy wojownicy lub najemnicy. Co chwila w powietrze szybowały grudy ziemi lub fragmenty ścian. Rozlegały się krzyki mieszkańców twierdzy oraz wydawane naprędce rozkazy. Triv kątem oka dostrzegł rozbłysk po lewej. Spojrzał w tamtą stronę. Na balkonie widokowym stała postać otulona czernią, w ręce dzierżyła wielki łuk. Broń w dziwny sposób pulsowała niebieskimi luminescencjami. Znowu coś błysnęło, to grot strzały otaczała siwa mgiełka. Zwolniony przeciął powietrze z charakterystycznym wizgiem i uderzył w chodnik po drugiej stronie dziedzińca, gdzie chwilę później miała miejsce eksplozja. Pół-anioł wyciągnął sztylety. Najwyraźniej feeria zajączków puszczanych przez diamentowe głownie zwróciła uwagę łuczniczki. Gabriel spojrzała w ślad za światełkami, machinalnie uniosła łuk, ale nie strzeliła. Beztroskim machnięciem dwóch palców pozdrowiła Triva i czmychnęła.  Mężczyzna rzucił się ku przytwierdzonej do jednej ze ścian pergoli, wspiął się po niepewnej konstrukcji z wyraźną wprawą. Przesadziwszy balustradę, pobiegł śladem zamachowca. Wpadł przez otwarte drzwi balkonowe, przeciął korytarz przyozdobiony zniszczonymi portretami poprzednich opiekunów Aterii oraz resztkami rzeźb. Ślizgiem zatrzymał się na środku głównego holu, gdzie już szerzył się siwy pióropusz dymu. Słyszał obelgi ciskane przez uwięzionych wewnątrz wojowników oraz ich kaszel. Wtem w tumanu wystrzeliła postać. Skoczyła na ścianę i odbiła się od niej, wyraźnie celując w schody na półpiętro. Z łatwością wdrapała się na barierkę, po czym pomknęła po stopniach rzeźbionych w typowo krasnoludzkie wzory. Nie lękała się stojących jej na drodze krasnoludów. Gryfem łuku zaczepiała o trzonki bojowo uniesionych toporów lub krawędzie tarcz, by następnie silnym szarpnięciem pozbawić przeciwnika równowagi. Zmuszała Triva do przeskakiwania spadających wojowników, co na tak ciasnej klatce schodowej do najłatwiejszych wyczynów nie należało.
  Gabriel dysponowała nie lada motoryką. Biegli przez okryty dachem most łączący główny budynek z wieżą, z której rozchodziły się wszystkie liny dostarczające minerały z kopalń. Triv widział przed sobą powiewający czernią płaszcz łuczniczki oraz to, że pomimo wyciskania z siebie siódmych potów kobieta wciąż się oddala. Rumor po drugiej stronie pomostu obwieścił pojawienie się zbrojnej bandy, zastawiającej jedyne wejście do iglicy. Gabriel płynnym ruchem ściągnęła z ramienia łuk, nałożyła strzałę, lecz nie stanęła, aby wymierzyć. Wciąż biegła, trzymana z boku broń obijała się o jej biodro. Grot pocisku znowu zaczął błyskać rytmicznie - Triv mógłby przysiąc, że ręce terrorystki drżą. Poszukiwana nagle stanęła i wycelowała między kolumnami w niebo. Wypuszczeniu strzały towarzyszył inny dźwięk niż powinien, przypominał nie świst a pisk. Chwilę później Gabriel została wyrwana z miejsca. Triv dopadł do barierki i z wytrzeszczonymi oczami patrzył, jak uciekinierka puszcza linę przytwierdzoną do strzały i w ostatniej chwili chwyta się jednego z koszy transportowych. Przez kilka sekund walczyła, by utrzymać się wiklinowego rąbka. Rozkołysała się i zaczęła niezgrabnie gramolić na stertę nieobrobionego srebra.  Łowca zerwał się z miejsca i popędził ku wejściu do wieży, niejednokrotnie przepychając się między tarasującymi mu drogę krasnoludami. 
  Pół-anioł z hukiem wparował do gabinetu zarządcy Aterii. Gabriel już szalała po środku pomieszczenia, którego strop podtrzymywało kilka topornych kolumienek ustawionych w kręgu. Lecz nie, nie była to kobieta. Obcy mężczyzna siał spustoszenie wśród szeregów ostatnich ochroniarzy. Dzierżący miecz elf rzucił się do przodu. Zamiast kontrować, Gabriel chwycił oponenta za łeb i pchnął do dołu, jednocześnie wyszarpując mu zza pasa niezbyt imponujący nóż. Kości aż zagruchotały, gdy niepozorne ostrze zagłębiało się w kark. Kryjąca się z boku kobieta zakręciła dwoma sztyletami i ruszyła do natarcia. Poszukiwany odchylił się do tyłu, następnie stopą przybił rękę wojowniczki do kolumny, drugą odtrącił i z szerokiego zamachu poderżnął gardło. Nagle skoczył w górę i, obracając się wokół własnej osi, prześlizgnął butem po gardle osobnika, który próbował zaskoczyć go zza kolumny. Mąż o porytej bliznami mordzie chwycił się za szyję, gulgał chwil parę, a z między palców w pulsacyjnym rytmie wypływała krew. Konający rzucił okiem na sterczące z czubków butów oraz pięt szerokie, choć niezbyt długie ostrza, które teraz ociekały krwią. Gabriel nie stał nieruchomo w miejscu, już rzucał się przed siebie, unikając spadającej mu na głowę halabardy. Przekoziołkował, dopadł krasnoluda z tarczą i buzdyganem. Trudno stwierdzić kiedy w jego ręce pojawiła się czarna strzała o grocie przystosowanym do kruszenia kości, ale to właśnie ją z całej siły wbił w stopę krępego woja. Obrócił w palcach mizerny nożyk i trzykrotnie pchnął nim kransoluda w nieosłoniętą pachwinę. W czwarte pchnięcie musiał włożyć nie lada wysiłek, ponieważ przerzucił przeciwnika przez ramię. Uczynił z niego żywią tarczę przeciw ponownemu atakowi halabardnika. Poderwał się z ziemi, pobiegł prosto na goblina z małą kuszą w rękach. Chybił niestety, zaś Gabriel skoczył i kopniakiem rozgniótł głowę zielonoskórego na jednym z filarów, jakby nie była jabłkiem, a nie stworzona z kości. Obrócił się na pięcie, zmierzył wzrokiem ostatniego najemnika. Był... wielki, okryty płytowym pancerzem i wymachiwał niemal dwu metrową halabardą. Wyglądał jak ork, jednak para zakrzywionych przy szczęce rogów wskazywała bardziej na demona. Może to obrzydliwa hybryda? Mieszaniec ryknął wyzywająco i zaczął stawiać powolne kroki. Rozsądny człowiek ustąpiłby przed takim rywalem. Gabriel miał chyba znacznie mniej oleju w głowie. Wystrzelił w bok, gdy broń rozłupała marmurową posadzkę. Obiegł olbrzyma, skoczył na najbliższą kolumnę i odbił się od niej. Zamachnąwszy się, strzelił niedorobionego orka w wysuniętą szczękę. Nie zrobiło to na przeciwniku wrażenia. Chwycił Gabriela jeszcze w locie i zaczął ściskać mu gardło. Mężczyzna wierzgał bezmyślnie, próbował rozewrzeć paluchy paskudy, która szczerzyła się triumfalnie. Nieporadnym ruchem Gabriel sięgnął do płachty wokół pasa i wydobył spod niej maleńką, okrągłą buteleczkę. Wraz z jej rozbiciem w pomieszczeniu wykwitł tuman czarnego dymu. Z jego środka wybiegały zdezorientowane powarkiwania. Krótki szczęk, jakby ktoś uderzył o siebie metalowymi płytkami, poprzedził wstrząsający gabinetem wybuch. Ork wytoczył się z  siwego tym razem pióropusza, ryczał z boleścią i tarł pocięty pysk, do tego siekał na lewo i prawo halabardą. Nieco osmalony Gabriel przyczaił się, po czym skoczył potworowi na plecy. Błyskawicznie zapiął ramię wokół jego szyi, a nogami otoczył korpus. Wielkolud zaczął szarpać się, cofał, rozbijał o kolumny. Nagle rozpędził się i łupnął Gabrielem o ścianę. Z mężczyzny wyszło powietrze, zwiotczał widocznie. W ostatniej chwili chwycił się rogu orka. Ten z kolei cisnął halabardę na ziemię i sięgał łapami do tyłu, by zerwać z siebie "pasożyta". Mężczyzna odczepił się, przemknął pod nogami hybrydy. Chwycił oburącz drzewce i z półobrotu wyrżnął szerokim ostrzem w łeb orka. Znad żelaznego kołnierza trysnęła czarna krew, nieumiejętnie ścięta rogata głowa pacnęła i potoczyła się po podłodze. Uwalony do granic możliwości Gabriel z obrzydzeniem odrzucił halabardę i rozejrzał się dookoła. Swoją zgubę - wspaniały czarny łuk - odnalazł nieopodal nieco zdewastowanego biurka. Schylił się po niego, ale podnieść nie zdołał.
  - Nie rozsądnie jest odwracać się tyłem do potencjalnego przeciwnika. - zakpił Triv, bez większych oporów mierząc końcem ostrza sztyletu w plecy rozmówcy.
  - "Przeciwnika"? Sam Cię zaprosiłem, więc zagrożenie z Ciebie, jak ze mnie prawiczek. - odparł Gabriel bez większego zainteresowania. Wolny od strachu i w głębokim poważaniu mając groźbę pchnięcia między łopatki, capnął łuk z podłogi. Obszedł mahoniowe biurko i zaczął przekopywać się przez leżące na blacie dokumenty, później wyrzucał wszystko z szuflad. Z triumfalnym mruknięciem podniósł do oczu pożółkły pergamin opatrzony niebieskawą pieczęcią.
  - Co ty sobie wyobrażasz?!
  - Na chwilę obecną marzy mi się kąpiel, ale pewnie masz tę informację w dupie, więc sprecyzuj o co ci chodzi. - rzucił okiem na Łowcę, którego czerwona twarz i miotające gromy spojrzenie kontrastowały z biało-srebrnym wizerunkiem.
  - Lepiej ty mi powiedz! Szaradę z udawaniem dziewki odstawiasz, zamek szturmujesz, wciągasz mnie w to wszystko i po co? Żebyś mógł poczytać jakieś papiery?!  Myślałem, że chcesz się pojedynkować, to bym chociaż COŚ z tej eskapady miał!
  - Jesteś tu, bo jesteś mi potrzebny.
  - Może mam ci świeczkę potrzymać, żebyś lepiej widział? Jeszcze czego!
  - Jesteśmy w biurze zarządcy Aterii...
  - ...powiedz mi coś, czego nie wiem... 
  - ...który chce zatwierdzić wniosek od kierownika kopalni "Srebrzanka", chodzi o wydobycie na większych głębokościach. Prośba ta nie ma racji bytu, ponieważ jest tutaj żyła wodna. Kierownik o tym nie wie, za to zarządca wie i temat jest mu na rękę, bo kopalnia należy do jednego z pretendentów do stołka. Gdyby woda "niespodziewanie" wybiła, koleś - sarkastycznie rzecz ujmując - popłynąłby prawnie i spłukał majątkowo. Reparacje, sprawy administracyjne, łapówki etc. Źródełko wyschło, nie ma z czego finansować kampanii. A ta szuja, Brandalin, zostałby u steru.
  - I gdzie w tym wszystkim ja? - warknął sceptycznie pół-anioł, chowając do pochw srebrzyste sztylety. Robił to poniekąd z przekąsem, bo szczerze liczył na walkę.
  - Ludzie Cię widzieli. Wszyscy uwierzą, że zdemaskowałeś Brandalina oraz pojmałeś terrorystę Gabriela. Zostaniesz bohaterem, najemnik dostanie pieniądze, a ja mam spokój. Wszyscy są szczęśliwi. Jedyne co musisz zrobić to puścić mnie wolno. 
  Triv zmarszczył brwi. Plan Gabriela, choć szalony, miał całkiem spore szanse powodzenia. Nagroda też do głupich nie należała. Przeszłość rzutowała na jego reputację i stosunki międzyludzkie, przez co nie posiadał takiej swobody działania, jak na przykład Malgran, któremu pozwalano na nawet bardzo długie eskapady. Na osobę Gabriela nastawało całkiem sporo bogatych ludzi, więc na zostaniu "pogromcą" zyskać mógł sporo. Do uszu Starszyzny dotrą tylko suche fakty. O zawartym układzie nikt nie musi przecież wiedzieć. Łowca zerknął na wyciąganego spod biurka krasnoludzkiego szlachcica. Nie przypatrywał się specjalnie Brandalinowi ani dokumentom, które Gabriel podtykał do podpisania. Nawet jeśli konus wszystko słyszał to nikt nie uwierzy w słowa takiego skurwiela zdolnego bez mrugnięcia okiem potopić niewinnych, aby zatrzymać stanowisko zarządcy. 
  - Myślisz, że durniem jestem? Puszczę cię i dasz nogę.
  Gabriel puścił warkocz Brandalina, chwil parę popatrywał na Triva, ważył w ręce broń. Dość niespodzianie wyciągnął do rozmówcy łuk.
  - Bez niego nigdzie nie pójdę. Jutro w południe pod bramą miasta chce go dostać z powrotem... Na biurku leżą wszystkie potrzebne Ci dokumenty, a Brandalin od teraz jest Twój, zgodnie z umową. 
  Mężczyzna odwrócił się na pięcie i pomknął ku wyrwie w ścianie, którą pewnikiem dostał się do gabinetu. Rozłożył ramiona i bez jakichkolwiek oporów rzucił się z wieży. Triv podbiegł do krawędzi, spojrzał w dół i być może lekko zemdliło go od spoglądania z takiej wysokości.  Równie szalonego człowieka nie spotkał od wieeeelu lat.

  Chyba wszyscy górnicy w Aterii pragnęli głowy Brandalina. Straż musiała ogrodzić kordonem całą drogę, jaką musiał pokonać więzienny powóz od miejsca pojmania szlachcica aż do katowni. Wiele osób trafiło do cel z pobudek czysto wychowawczych - za rzucanie kamieniami i warzywami, jeden gnom usiłował rzucić się pod koła niechlubnej karety byleby dać zbrojnej bandzie czas na sforsowanie drzwiczek. Najciekawszym klientem więzienia okazał się chochlik, który nagle wystrzelił ze studzienki kanałowej i zaczął wyżywać się na głównej osi. 
  Podczas szturmu na zamek Aton pozostał w tyle i, jeżeli wierzyć plotkom, starł się z oddziałem straży miejskiej za broń mając jedynie składaną włócznię. Czy to prawda? A kto by to weryfikował! Faktem było tylko to, że lekko posiwiały wojownik wyglądał, jakby nie raz wywinął orła w cierniowych krzakach. Miał również złamany nadgarstek. Zdziwił się straszliwie, gdy Triv przekazał mu dwa dokumenty - nakaz wypłacenia w złocie pochodzącym ze skarbca Aterii równowartość wydatków poniesionych w trakcie "kampanii", włączając w  to koszty nowego wyposażenia oraz zadośćuczynienie za szkody na zdrowiu, a także oficjalne powiadomienie, że Zakon Białego Kruka przejmuje więźnia imieniem Gabriel. Teraz wystarczyło tylko objechać z tym papierem wszystkich zainteresowanych szlachciców i...
  - Przynajmniej wypłacą Ci chorobowe. - bąknęła Chrysanthe, opierając łeb o ramię Atona, by lepiej widzieć papier.
  - Ojciec, w końcu kupisz sobie nowa koszulę. I portki! Jestem z Ciebie dumny.
  Aton westchnął z boleścią, po raz niezliczony zadając sobie pytanie, które z "dzieci" gorzej wychował. Powrotu do Ordo odmówił z namiastką uprzejmego uśmiechu na twarzy, twierdząc, iż od dawna marzy mu się domek nad morzem lub własny statek, a teraz ma okazję ten sen przekuć w rzeczywistość. Nocna zakręciła się w miejscu i wypruła przez bramę miejską, wyrwawszy przy tym kilka płytek chodnikowych. Przekomarzania młodzieży na temat zbliżającego się zakupu ucichły dość szybko, za to pozostawiły na twarzach wszystkich nieszczęsnych słuchaczy rozbawiony uśmiech. 
  - Zostaw to, bo jeszcze zepsujesz. - Arsi przekrzywiła kształtną głowę. Na tej misji ona zyskała najmniej i ta...bezczynność odcisnęła duże piętno na jej humorze. Sceptycznym wzrokiem śledziła wyczyny swego Jeźdźca, bowiem Triv stękał i prychał podczas prób naciągnięcia łuku Gabriela. Był imponujący, w tej kwestii nie było miejsca na sprzeczki, ale i chyba złośliwy o ile można tak powiedzieć o przedmiocie. Już podczas podnoszenia do wystrzału broń drżała, zaś próby naciągania zaczynały i kończyły się mniej więcej w tym samym etapie.
  - Nie wątp... we mnie... - sapnął Łowca. Oparł nogę na majdanie, chwycił cięciwę oburącz i wyprężył się, niczym kot pod płotem. Ramiona łuku ugięły się niechętnie, a cała konstrukcja wpadła w drgawki równie silne, co te towarzyszące szokom anafilaktycznym. Cięciwa nagle wysunęła się z palców Triva i wróciła do pozycji startowej, boleśnie ocierając się o nogę pół-anioła. Wściekły cisnął łuk na bruk i zaczął rozcierać obolały goleń. - Zaraza by to!
  - Dobrze Ci tak! Mówiłam "zostaw"? I skończ błaznować, Gabriel leci.
  - Leci? Ze smokiem?
  - Nie, bez smoka. Sam zobacz. 
  - On nie ma skrzydeł...! - warknął i podniósł dłoń do oczu, popatrując tam, gdzie Arsi skierowała swój łeb. Wytrzeszczył oczy. Gabriel rzeczywiście leciał, na lekko zgiętych, skórzastych skrzydłach  miękko szybował nad główną aleją. Przecież wczoraj ich nie miał! Co się tu wyprawia!
  Bezbronny łucznik wylądował z wyraźną wprawą, bez jakiegokolwiek powitania wyciągnął rękę po swoją własność, ale Triv szybko schował łuk za siebie. Gabriel zmrużył podejrzliwie przerażające ślepia.
  - Mieliśmy umowę... 
  - No i jesteś. Broń też dostaniesz z powrotem, ale dopiero w siedzibie Zakonu.
  - Przyszedłem dobrowolnie, jeszcze bohatera z Ciebie zrobiłem. To mało, żeby zaskarbić sobie odrobinę zaufania?
  - Najpierw dorabiasz sobie cycki, teraz skrzydła. Jak ci ufać, do cholery! Gdzie masz smoka?
  - Później przyjdzie.
  - Świetnie... - burknął Triv, resztkami dobrej woli trzymając nerwy na wodzy. Wygrzebawszy z sakw przy siodle Kougara kawałek liny, związał Gabrielowi nadgarstki.
  - Złość piękności szkodzi, jak to się mówi. - zamruczał, gdy zakończył podziwianie podwójnego supła.
  - Jemu nic nie pomoże. - roześmiała się Zmiennołuska, do której Triv przywiązał więźnia. Bawiła ją ta sprzeczka. Może towarzystwo łucznika nie będzie znowu takie złe...?

  Gdy tylko przekroczyli próg zamku, Gabriel nie czekał, aż Triv łaskawie pozbawi go pęt. Wygiął dłoń w geście podobnym do tego, kiedy bezdomni żerbają o ochłapy. Ze specyficznym, niby to krystalicznym chrzęstem cząstki niewidoczne nawet dla oka zbijały się ze sobą w lśniące delikatnym lazurem fragmenty. Te z kolei wirowały zawrotnie, aż dopasowywały się na tyle, by scalić i z błyskiem zmienić w dłuższą niż normalnie strzałę, czarną i z gwieździstym grotem o ząbkowanych krawędziach. Mężczyzna bez zwłoki zaczął przecinać więzy i już po chwili linka pacnęła głucho na posadzkę, a "upuszczona" strzała rozprysła się na tysiące drobin i zniknęła bez śladu. Rozcierając nadgarstki i nieśpiesznym krokiem zmierzając na środek sali wejściowej, obracał się dookoła. Piękne było to miejsce. Obszerne, stare, aż mityczne. Drobne pajęcze pęknięcia na freskach zdobiących sufit były nie zawadą, a w pewnym sensie ozdobą. Tylko te puste przestrzenie, jak bardzo stara idea, która kiedyś powstała i ktoś ją porzucił, miało być złote miasto, a wyszła zwykła wioska.
  Na dźwięk powitalnych słów w języku, który Gabrielowi był obcy, odwrócił się szybko i popatrzył nieprzychylnie, czyli w zasadzie odruchowo. Jakaś kobieta na schodach zatrzymała się w pół kroku, oboje mierzyli się wzrokiem. Lubił takie "potyczki". Splótł ramiona na piersi w dość aroganckim geście, w krnąbrnym uśmieszku szczerzył podwójne kły. 
  - Nie bardzo wiem, czy się kłaniać, czy też czuć obrażony, zważywszy na to, że gościa raczej wita się w języku, który rozumie...
  Zaciął się. Mrowiący mózg rezonans przetoczył się po jego czaszce i z każdą chwilą narastał. Rytmicznie, jakby kroki. Gabriel uniósł trzęsące się ręce i przycisnął je do uszu. Znacznie pochylony szczękał zębami, czuł jak występujące krople potu spływają mu po czole i po nosie. Szarpnął się nieznacznie. Choć oczy miał szeroko otwarte, widok podłogi pokrył się z migawkami. Korytarz o obsydianowych ścianach i odgłos sapania. Przejmujące boleścią szepty o bezradności. Błagania, by ktoś wytrzymał. Przysięgi o niepoddawaniu się. Przytłoczony tym wszystkim wygiął się do tyłu i zaczął wrzeszczeć. Nikt nie wiedział dlaczego...

 Ból głowy stał się nie do zniesienia. Almariel przycisnęła czoło do drżących, zimnych dłoni. Każdy szelest niósł ze sobą falę cierpienia, i choć za Mulkhera była gotowa oddać życie, teraz jego ciężkie kroki w jej oczach uchodziły za kataklizm. Doprowadzona na skraj wytrzymałości rzuciła olbrzymowi mało życzliwe spojrzenie, a przecież to nie jego wina, że natura tak mu pobłogosławiła. Wieść o powrocie Triva  przyjęła z nikłą namiastką radości, znacznie przygaszoną cierpieniem. Musiała opuścić swój cichutki gabinet i przedzierać się na drugi koniec zamku. Bogowie nie znają litości. Czując szorstki dotyk smoczego nosa na ramieniu uśmiechnęła się nieznacznie. Nie ważne jak bardzo byłby niezgrabny, nigdy nie opuści jej w potrzebie.
  Na początku czuła się tak, jakby stała obok dzwonu. Nie zdawała sobie sprawy, że dziwne zjawiska paranormalne, które miały od jakiegoś czasu miejsce,  gdy miała migreny, nasiliły się. Mulkher uniósł pancerny łeb i czujnym wzrokiem wpatrywał się w odległy koniec korytarza. Aż tutaj niosło się echo czyjegoś krzyku, lecz to był męski głos. Czyżby Triv? Nie... Almariel trwała w dziwnym odurzeniu, zaistniały rezonans otumanił jej zmysły, lecz nie przyprawiał o ból. Był inny, nieco nawet kuszący, jak mantra... która zaczęła wywlekać z najdalszych zakątków pamięci dawno zapomniane dzieje. Prośby? Obietnice? Uczucie potężnego wysiłku? Kiedy to było...?
  Stanąwszy na szczycie schodów, mocno oparta o łapę Mulkhera, popatrzyła nieprzytomnym wzrokiem po sali wejściowej. Rwące uszy wrzaski wywabiły z łóżek tę niewielką grupkę Jeźdźców, którzy zamieszkiwali twierdzę. Ktoś przekomarzał się, ktoś strzelał pytaniami, ale wszyscy patrzyli na prowodyra. Nieznajomy mężczyzna nieznacznie zataczał się po ciasnym okręgu. Być może wyczuł jej obecność, a może był to ślepy los. Ich spojrzenia skrzyżowały się - ona nieobecna, on obłąkaniec. W nieodgadniony sposób wydali się sobie znajomi, lecz to był tylko i wyłącznie ich słodki sekret. 
  Wtem mężczyzna, jakby na moment odzyskał mowę. Sztywno zaczął krążyć i powtarzać maniakalnie, niby do siebie, a jednak z pewną dozą wyrzutów.
  - Ona! Byłaś tam, prosiłaś, ja słyszałem, byłem ciekaw, podszedłem, słyszałem, patrzyłem, byłem ciekaw po co to, starałaś się, posłuchałem, podarowałem co chciała, ale ona nie odeszła jak powinna, wciąż prosiła, niechcący albo chcący pociągnęła mnie za sobą. Ludzie zapomnieli! Jestem choć nie powinienem, nie chcę tu być, nienawidzę tego miejsca, to nie moje miejsce, ludzie nie...
  Nagle jakby mu oddechu zabrakło, jakby potok słów go wykończył. Z pełnego wigoru osobnika drastycznie przeobraził się w skorupę bez ikry. Zakołysał się na piętach i zwalił ciężko na podłogę. Wraz z chwilą, gdy uderzył szczęką o posadzkę, ustało zagadkowe wibrowanie powietrza i szaleńcze drżenie łuku na ramieniu Triva. Hipnotyzujący rezonans urwał się raptownie, przez co brutalnie przywrócona do rzeczywistości Almariel zachwiała się znacznie.
  Gabriel był większą zagadką, niż się zdawało...



(Dziękuję wybranym autorom za współpracę. Niektóre części tekstu zostały wyróżnione celowo, aby wyjaśnić pewne nieścisłości związane z pobytem i przyszłością postaci Atona oraz Chrysanthe.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz