Killinthor. W historii tegoż kraju pełno było większych i mniejszych konfliktów między szlachtą, pretendentami do władzy, a nawet Smoczymi Zakonami, których to posępne i niekiedy mało gościnne siedziby, sterczące samotnie na granicach, zniechęcały sąsiednie państwa do zbrojnych zakusów. Teraz jednak nastały czasy względnego spokoju i jako taka sielanka nastręczała co bardziej ambitnym personom doskonałych okazji do... dodatkowego zarobku. Przewinieniami tak drobnymi, jak kradzież bądź wymuszenie zajmowała się zwykle straż. Porwania stanowiły większy problem i często zwracano się z prośbą o pomoc do instancji o znacznie większych wpływach niż pracownicy okolicznego posterunku. Lecz od pewnego czasu ilość zleceń na, tak zwane, "roboty lekkie" spadała, w zamian rosła za to ilość plotek o pewnym osobniku. Z mętnych opisów głoszonych po tawernach i innych przybytkach przez mało wiarygodnych ludzi wynikało kilka cennych faktów: był to mężczyzna, prawdopodobnie w sile wieku, skryty i posługiwał się zdobnym w smocze motywy łukiem. Jego obecność przemknęłaby bez echa, gdyby nie metody działań. Eskortował konwój z zaopatrzeniem, lecz pozwolił go przejąć i rozkraść głodującym. Chore dziecko pilnie potrzebowało lekarstwa, więc okradł aptekarza. Podmienił urzędnikowi dokumenty, w wyniku czego pieniądze z podatków, mające trafić do skarbca państwowego w stolicy, poszły na odbudowę dzielnicy mieszkalnej w Mor'salah.
"...dlatego też pokornie zwracamy się do Was, najmądrzejsi z mądrych, Starszyzno Zakonu Białego Kruka, z prośbą o rozwiązanie problemu przybysza, tego samozwańczego chłopskiego dobrodzieja, tego szachraja, wilka w owczej skórze. Wadzi on całemu społeczeństwu, depcząc bezkarnie dumę Naszego narodu i ośmieszając Naszych stróżów prawa w oczach sąsiednich państw..." - tyle tylko było warte uwagi w niemal czterostronicowym liście od grupy magnatów, zadziwiająco zgodnych, gdy ktoś nastaje na ich interesy. Resztę treści stanowiły wymyślne tytuły każdego szlachcica podczepiającego się pod petycę oraz wychwalanie pod niebiosa adresatów. Almariel wypuściła z ręki list i oparła plecy o wysokie oparcie fotela. Chwilę wierciła się, by ułożyć odpowiednio skrzydła. Minę miała ni to kwaśną ni zamyśloną. Do zlecenia trzeba podejść ostrożnie: ze szlachtą należy żyć w zgodzie, pomimo całego obrzydzenia faktem, że te krezusy nigdy nie załatwiają spraw na własną rękę tylko szukają chłopca na posyłki, i że tym służącym miałby być szanowany smoczy Zakon. Z drugiej strony nie można przymykać oczu na tak wielką samowolę. Demonica przycisnęła palce do skroni, rozmasowała je i westchnęła ciężko. Jakby w reakcji na udręczone myśli swej wybranki, dotąd uśpiony w głębi komnaty czarny olbrzym uniósł łeb. Mrugnął kilkukrotnie, by z rtęciowych ślepi zniknęły resztki nieprzytomności. Nie potrzebowali słów, aby ponownie opisywać sobie zawartość zlecenia.
- Najgorsze jest to, że z moralnego punktu widzenia nie robi nic złego...
- Może przyświecają mu słuszne cele, ale kradzieży nigdy nie nazwałbym dobrym uczynkiem. - basowy ton smoka niemal wstrząsnął ścianami pomieszczenia.
- Ratował dziecko. - odparła nieco ostrzej demonica, lecz po chwili znów musiała oprzeć głowę na dłoni, bo coraz częściej wkradające się zmęczenie ponownie dało o sobie znać. - Wyraźnie widać, że chce pomagać... Może niech robi to z naszego upoważnienia?
Mulkher milczał chwilę, rozważając propozycję demonicy. Po chwili pokiwał przecząco łbem.
- Nie znamy go. W tej historii może być drugie dno. Musimy być ostrożni...
- W takim razie co proponujesz? Bo zostawić tego tak nie możemy.
- Wyślijmy kogoś, by rozeznał się w sytuacji.
- Malgran i Eldar są na misji dyplomatycznej w Venzii... - zamilkła na dłuższą chwilę, zaniepokojona przedłużającą się nieobecnością dyplomatów Ordo, aż w końcu kontynuowała - Problem w tym, że "Gabriel" urósł do rangi anioła stróża w oczach prostych ludzi i mam wrażenie, iż niechętnie zdradzą coś pożytecznego o swoim obrońcy jakiemukolwiek przedstawicielowi władz.
Rozległo się nieśmiałe pukanie. Drzwi uchyliły się nieznacznie, do środka zajrzała brzydka twarz zakonnego kuchcika, który przyniósł posiłek, jak zawsze o tej porze. Spojrzał lękliwie na Mulkhera. Pracował w zamku od niedawna i wciąż nie potrafił przyzwyczaić się do obecności smoków, o obaleniu mitu "straszliwej bestii" nie wspominając. Szybko przeszedł przez komnatę, oparł srebrną tacę o kant biurka i czym prędzej zaczął wykładać na blat nakryty wypukłą pokrywką talerz z dzisiejszym daniem głównym, mniejszy talerzyk z trójkątem sernika, niewielką karafkę wina, srebrny pucharek oraz kubek wraz z porcelanowym dzbanuszkiem gorącego napoju. Ostatnia pozycja na liście była wyrazem dobrej woli kucharki, poczciwej kobiety, która grzmiała bardziej niż kapłan na mównicy, że "Almariel, ze względu na podeszły wiek, powinna pić dużo ciepłych napojów, by rozruszać kości". Demonica popatrywała na chłopca, jakby dopiero teraz dostrzegła zawartą w jego genach, a widoczną na twarzy zwyczajność. Kilkukrotnie stuknęła paznokciem w list od szlachty, na który młodzik co i rusz zerkał.
- Interesujesz się polityką? - zagadnęła.
Przyłapany kuchcik napiął się niczym struna, chwycił tacę obiema rękami i przycisnął do siebie, jakby próbował się nią zasłonić. Po chwili poczerwieniał oraz spuścił wzrok.
- N-Nie umiem...czytać. - przyznał piskliwie, wyraźnie zawstydzony swoimi brakami.
- Więc dlaczego spoglądałeś na list?
- Przepraszam, Pani. Nie chciałem...
- Nic się nie stało - machnęła niedbale ręką - po prostu odpowiedz.
- Nigdy nie widziałem tylu wymyślnych herbów na pieczęciach.
- Rozumiem, niektóre z nich są naprawdę piękne. Szkoda, że właścicieli mają paskudnych... Jak Ci na imię?
- Tenli, Pani.
Podłoga delikatnie zadrżała, gdy Mulkher zmieniał pozycję na wygodniejszą i z lepszym widokiem na chłopca. Wyciągnął szyję i sapnął ciężko, przez co powietrze wypełnił kwaśny, drażniący odór kwasu, którym Czarny zwykł pluć.
- Tenli, mamy dla Ciebie specjalne zadanie.
Kuchcik napiął się jeszcze bardziej, ale fakt, że jeden z członków Starszyzny, w dodatku smok, zwrócił się do niego po imieniu, napawał go bezbrzeżnym strachem. Tak wielkim, aż drżały mu kolana...
Powietrze było aż ciężkie od fetoru charakterystycznego chyba dla każdej tawerny, znajdującej się nieopodal głównego traktu. Gospoda "Złota Łania" nad rzeką Dasttis do wyjątków nie należała. Duszący smród potu ciągnął od gromady spracowanych flisaków, temu i owemu odbiło się po porządnym łyku piwa, a na okrasę dochodził zapach nieco przypalonych posiłków. Gwar rozmów, śmiechów, przepychanek przytłaczał strachliwe pacholę przebrane za najemnego pastuszka. Złożywszy dłonie w coś na kształt grotu zaczął przepychać się przez tłum, aż dotarł do kontuaru. Spojrzał nieśmiało na barmankę, dziewczynę młodą i urody bardzo pośledniej.
- Poproszę coś do picia. - stęknął, grzebiąc nieporadnie w kieszeni, z której wydobył srebrnika i położył go na blacie.
Dziewka łypnęła na chłopca modrym oczkiem i z miną nieskończenie nieuprzejmą huknęła przed klientem kuflem. Chwyciła gliniany dzban i przymierzyła się do nalania wody. Niemal w tym samym momencie odezwał się mężczyna obok, niefrasobliwie oparty o bar i okupujący gąsiorek, którego zawartością wyraźnie nie zamierzał się dzielić.
- Grelka, co ty? Wody chcesz mu lać?
- Nie ma nawet 16 lat. Poza tym to nie twój interes, co i komu leję. - warknęła, spoglądając jadowicie na rozmówcę.
- A ty jeszcze nie jesteś pełnoprawną kobietą, a już na pewno nie właścicielką tej budy, żeby wydzielać kto co ma pić, kiedy ci mamona przed nosem błyszczy. - zripostował tamten, po czym z kciuka wystrzelił monetę. Ślicznie żółciutki złocisz poturlał się po blacie. - Nie rób z chłopaka jeszcze większej ofermy i nalej mu piwa.
Dziewczyna chciwie schowała monetę do fartucha, po czym prychnęła z frustracją, ale napełniła kufel Tenliego złocistym, delikatnie spienionym napojem, który dla tutejszych "koneserów" uchodził za szczoch. Tenli z otwartymi ustami wpatrywał się w stojącego obok mężczyznę, pogromcę kapryśnej barmanki. Nie bardzo wiedział, co ma myśleć o tym osobniku. Jaki miał interes w pomaganiu pachołkowi?
- Zakochałeś się, że na mnie łypiesz?
Tenli aż się zmieszał. Może, gdyby był kobietą, nawet próbowałby zwrócić na siebie uwagę nieznajomego, w końcu mężczyzna był całkiem młody, wysoki i krzepki, a dziewczęta takich lubią. Ale kuchcik był... kuchcikiem i na tym wniosku wolał poprzestać. Ścisnął mocniej kufel z piwem i pociągnął długi łyk. Wierzchem dłoni wytarł pianę spod nosa.
- Pan przejazdem?
- Można tak powiedzieć.
- Więc pewnie... Słyszał Pan o Gabrielu?
- Kolejny... - fuknął pogromca, wychylił zawartość kieliszka i odetchnął głośno, bo go w gardło alkohol zapiekł. - Czy wy w Killinthorze naprawdę nie macie innych tematów do rozmów? Wiecznie "Gabriel" i "Gabriel"!
- Zadziera ze szlachtą, pomaga zwykłym ludziom i nie woła zapłaty. Troche jak bohater z legend. Co w tym dziwnego, że wszyscy są go ciekawi?
- Jakbyś nie wiedział, większość legend kiepsko kończy się dla herosów. - rozmówca wyjął z kieszeni biały rulonik długi na palec i odpalił go od pobliskiej świeczki. Dalej ciągnął swój wywód, jednocześnie popalając z zapamiętaniem. - Koleś po prostu robi to, co musi być zrobione, bo nikt inny się nie kwapi. Z całym szacunkiem, ale wyobrażasz sobie królewską gwardię przetrząsającą las, bo gdzieś-tam grasuje wygłodniały niedźwiedź? Albo Smoczego Jeźdźca uganiającego się za skradzioną rodzinną pamiątką? Bo ja nie. Ludzie o nim gadają, bo gadać o czymś muszą, ale mogę się założyć o zawartość mojej sakiewki, że cała ich paplanina nie wychodzi mu na zdrowie. Im o nim głośniej, tym lepiej zabezpieczą się bogacze i już nikomu więcej nie pomoże. Tak oto upadnie słodki mit o Gabrielu.
- Mam wrażenie, że Pan nie lubi Gabriela.
- Nie twój interes, młody, co lubie a co nie. - to mówiąc zgasił peta w resztce alkoholu w kieliszku i zaczął przepychać się w kierunku wyjścia.
Tenli czym prędzej opróżnił kufel z piwa, a pił tak łapczywie, że odbiło mu się niebezpiecznie, po czym pomknął w ślad za mężczyzną, korzystając z powoli zanikającej luki w tłumie, jaką tamten po sobie pozostawił. Wypadł z gospody na klepisko podjazdu, rozejrzał się bacznie dookoła i pobiegł na małą przystań przy tawernie, gdzie cumowały niewielkie łodzie rybaków, flisaków i podróżnych. Tam właśnie znalazł nieznajomego, odwiązującego kolejne zwoje linki od słupka na samym końcu pomostu.
- Plotka mówi, że Gabriel ma smoka...
- Znowu ty? ..Ehh, obiło mi się o uszy coś na ten temat.
- ...więc dlaczego miałby niedołączyć, na przykład, do któregoś z Zakonów?
- Nie wydaje mi się, żeby był religijny, wiesz, młody?
- Do Zakonu Smoczych Jeźdźców, o taki mi chodzi.
- Młody, nie ważne czy to zakon czy Zakon. W każdym jest jakaś doktryna, myśl przewodnia, co tam wolisz. A Gabriel to indywidualista z własnym kodeksem moralności. - odrzekł i wsiadł do łodzi. Wyciągnął wiosła spod ławeczki, obejrzał je krytycznie, po czym wrzucił do sąsiedniej łódki.
- Skąd wiesz? - Tenli spojrzał się podejrzliwie, w głowie zaczęła kiełkować mu pewna myśl...
- Strasznie dociekliwy jesteś. Aż upierdliwy.
Mężczyzna chwycił wcześniej odwiązany zwój liny i cisnął go do wody. Nie upłynęła nawet minuta, nim z odmętów jednej z głównych rzek Killinthoru wychynął wielki, kolczasty, ciemnozielony łeb opatrzony odgiętymi do tyłu rogami i zgrabną krezą. Stwór chwycił koniec sznura i zniknął w wodzie. Tenli stał z wytrzeszczonymi oczami i rozdziawioną buzią, wyglądając przy tym jak ostatnia sierota.
- Ty jesteś Gabriel... - szepnął.
Mężczyzna jedynie pomachał chłopcu z cholowanej przez smoka łodzi i ułożył się wygodnie na pokładzie.
Kuchcik siedział sztywno na wskazanym przez Almariel krześle i nerwowo zaciskał dłonie w pięści. Jak tylko wrócił do zamku, niemal od razu odnalazł go służący, do którego obowiązków zazwyczaj należało utrzymywanie w czystości nieużywanych komnat, i przekazał, że Tenli ma natychmiast stawić się w gabinecie jednej z członkiń Starszyzny, by zdać realcje z tego, co odkrył.
- ...i to wszystko co wiem.
- Czyli niewiele ponad to, o czym już wiedzieliśmy wszyscy: Gabriel to mężczyzna. Brawo, Tenli!
- Triv... - syknął Mulkher, posyłając Łowcy karcące spojrzenie.
- Co? Takie informacje dostajesz, jakiego człowieka posyłasz. Nie gań mnie za szczerość tylko dlatego, że wysłałeś amatora zamiast profesjonalisty.
Almariel ukryła twarz w dłoni, bo choć niewinne zaczepki Łowcy bywały zabawne, dziś nie miała ochoty na żarty. W ogóle od pewnego czasu wesołość nie chciała do niej zawitać. Spoglądała spomiędzy palców na Tenliego, kulącego się ze wstydu i pod ciężarem miażdżącej krytyki ze strony pół-anioła.
- Tenli, jeszcze raz. Skup się i spróbuj przypomnieć sobie coś więcej. Jakieś znaki szczególne może...?
Służący zagryzł wargę, po czym przycisnął dłonie do oczu i mruczał z boleścią. Z całych sił pragnął dać Almariel chociaż jedną wskazówkę więcej, żeby Łowca przestał postrzegać go jako nieudacznika. Nerwowo tupał do momentu, w którym przypomniało mu się kilka istotnych faktów. A przynajmniej taką miał nadzieję...
- Miał tatuaże na prawej ręce! I nosił się dziwnie. Trochę jak... ulicznica, ale męska - podrapał się nerwowo po karku, płonąc rumieńcem zażenowania, gdyż ostatnia poszlaka brzmiała równie nierealnie, co znacznie kolidowała z powszechnym wizerunkiem Gabriela. - bo miał tylko kamizelę i coś, co przypominało połączenie spodni z długą spódnicą.
- Dość o Gabrielu! O smoku mi powiedz. Jak wyglądał? - wypalił Triv, któremu wyraźnie zbrzydło słuchanie o wytatuowanym facecie, niemogącym się zdecydować, czy rzeczywiście jest mężczyzną czy pretenduje do miana kobiety.
- J-Ja widziałem tylko głowę...
- Zaraz szlag mnie trafi... W takim razie powiedz jak wyglądał ten łeb!
Tenli przytknął palec do brody. Nie znał się na smokach ani na ich rodzajach. Tyle o nich wiedział, co zobaczył, gdy przynosił posiłki do komnat Jeźdźców.
- Ciało miał pancerne, jak u Mulkhera, a rogi i grzebienie podobne do tych Arsi. I te błony skrzyły się strasznie, przypominały zielone szkło, bo przezroczyste były. Prawie.
Z wątpliwej jakości zeznań służącego wynikało, iż osobnik, który przypuszczalnie mógł być Gabrielem, kierował się w dół rzeki Dasttis. Łowca wykręcił się do tyłu i zaczął grzebać w sakwach przytroczonych do siodła Kougara. Wydobywszy w końcu mapę Killinthoru, oparł ją o łęk i rozłożył. Dawniej, gdy parał się jeszcze, rzec można, rodzinną profesją, zalazł za skórę równie wielu osobom, co się przysłużył, więc w ramach dodatków do wynagrodzenia za usunięcie nękającego okolicę smoka otrzymywał różnorakie przedmioty. Jednym z takich skarbów była właśnie mapa, że równie dokładnej i szczegółowej ze świecą szukać. Triv przycisnął palec do punktu, w którym orientacyjnie się znajdowali. Po drodze minęli kilka większych wsi i miasteczek, takich jak Amazo. Tami zasięgnął języka, z kilku mocno podkolorowanych przez plebs plotek dowiadując się, iż niecały tydzień wcześniej u burmistrza gościł mężczyzna mocno zainteresowany polityką związaną z okolicznymi kopalniami. Jeżeli nagle zaciekawiło go wydobycie, udać mógł się tylko w jedno miejsce...
- ...Ateria. - oznajmił Triv, triumfalnie strzelając palcami w wizerunek przysadzistego zamku na mapie.
Kougar odchylił do tyłu uszy i potrząsnął łbem. Prychał gniewnie, dreptał w miejscu, na nic zdało się gładzenie po szyi czy uspokajające mruczenie. Wierzchowiec za nic nie zamierzał pogodzić się z myślą, iż ukochany pan zmierza w paszczę lwa, jaką według Kougara była "stolica kopalń", Ateria.
- Ja takich ceregieli nie robię. - Arsi dość ciężko opadła na ziemię obok warenguna, uderzeniami skrzydeł podczas lądowania wzbijając w powietrze tyle kurzu, że śnieżnobiała sierść zwierza nieco przyciemniała.
- Ale na tropieniu zna się znacznie lepiej. - odparł, wydłubując z oka piasek.
- W takim razie jeszcze ślub z nim weź, skoro Kougar taki wspaniały, i razem tropcie coś po kres waszych dni. A przynajmniej jego. - smoczyca zgromiła Łowcę wzrokiem, po czym z głośnym prychnięciem wykręciła łeb. Chwilę później już szybowała wysoko na niebie.
Ponury, ołowiany obłok pyłów i dymu z licznych kuźni Aterii widać było już z daleka. Samo miasto w niczym nie przypominało pozostałych killinthorskich metropolii. Z zewnątrz wyglądem bliżej mu było do jakieś karykaturalnie wielkiej warowni. Lecz za murami sprawy miały się z goła inaczej. Główna ulica przypominała mrowisko, gdzie każdy zmierza w innym kierunku, często pod prąd, jednak zawsze z wyraźnie zarysowanym celem. Gdzie by nie spojrzeć, wszędzie coś się działo: tu krępe koniki z klapkami na oczach z mozołem ciągnęły wyładowane minerałami wozy, tam dwóch krasnoludzkich mężów przepychało się między sobą uparcie, środkiem ulicy parła zwarta grupka chochlików uwalonych brudem i uzbrojona w kilofy, a gdzieś przy mizernym straganie pewien gnom usiłował wydrzeć podróżnemu ostatnie grosze z sakiewki. Wzdłuż alei ciągnęły się całkiem wysokie, przytulone do siebie kamienice. Niegdyś elegancko odmalowane, dzisiaj po kolorach nie było ani śladu, no może poza wywieszonym w oknach praniem, które bardziej brudziło się niż suszyło. Nad całym tym rozgardiaszem rozpięta była istna sieć lin. Przywiązane do nich ogromne kosze oraz beczki z dorobkiem nieustannie transportowano bezpośrednio z miejsca wydobycia do górującej nad miastem twierdzy. To właśnie z niej później rozdysponowywano urobkiem; co miało trafić do kowali, co na handel, a co "pozostać w rodzinie".
W Aterii przejezdni bardzo rzucali się w oczy ze względu na wzrost, o osobie dosiadającej wierzchowca nie wspominając. Innym problemem okazało się znalezienie noclegu, ponieważ w całej stolicy kopalń trudno było o gospodę z wystarczająco wysokim sufitem, aby normalny człowiek nie musiał schylać głowy. Od podejrzanego, przekupionego goblina Triv dowiedział się o raptem dwóch przybytkach, które spełniały jego wymagania: wysoki sufit, akceptowalna jakość wina i jedzenia oraz stajnia dla Kougara. Pierwsza tawerna "Złamany Kilof" wyglądem bardziej straszyła niż zachęcała. Nie trzeba było nawet wchodzić do środka, by wiedzieć, że to istna mordownia dla marginesu społecznego; obskurna i brudna fasada z kilkoma powybijanymi oknami na piętrze i zwisającym na jednym gwoździu szyldem była niczym w porównaniu do rzeki pomyj i nieczystości, płynącej kanalikiem obok budynku. Triv czym prędzej zawrócił Kougara i podążył w głąb Aterii. Gdyby tylko wiedział, że kilka sekund po tym, jak odjechał, w miejsce, gdzie stał warengun uderzył wyrzucony z pierwszego piętra facet, chochlik, pusta butelka oraz para gaci.
"Diamentowe Oczko" przedstawiało się całkiem inaczej. Jakimś cudem budynek zachował lekko ceglany kolor pomimo pyłów sypiących się obficie z transportujących koszy, a do gości śmiała się tabliczka w kształcie żołędzia z wymalowanym okiem i błyszczącym kamieniem zamiast źrenicy. Wewnątrz też było całkiem przyjemnie. Zgrabne drewniane kolumienki, pokiereszowane wyrzeźbinymi, obrzydliwymi frazami lub dziurami po zawodach w rzucaniu nożami tudzież innymi ostrymi przedmiotami, podtrzymywały lekko łukowate sklepienie przywodzące na myśl sufit jakieś górskiej chatki. Chociaż tawerna była niewielka, bo liczyła sobie tylko cztery stoliki, zebrał się tutaj całkiem niezły tłum, zapewne przygany unoszącym się w powietrzu zapachem gulaszu.
Triv podszedł do baru i rozejrzał się za gospodarzem. Na próżno szukał, bo właścicielem gospody okazała się... kobieta. Była to dość młoda pół-elfka, blondynka z piwnymi oczami, ubrana w białą koszulę z dekoltem oraz wiśniową suknię ściśniętą gorsetem. Buźkę miała delikatną, roztaczała dziwną aurę, bo wystarczyło, by ktoś na nią spojrzał, a już się uśmiechał. Lecz ewidentnie przesiąknęła tutejszym folklorem, bo w ząbkach miała dłuuugą fajkę. Na widok klienta przestała opierać się o kontuar i puszczać dymne kółeczka.
- Co podać, złociutki? Czy może powinnam była użyć stwierdzenia "żywe sreberko"?
Łowca uśmiechnął się szarmancko, bo nawet jeśli "zwierzyna" do najatrakcyjniejszych nie należy, trzeba wkupić się w jej łaski. A nikt nie zna tylu plotek i tajemnic, co właściciele tawern.
- Wystarczy Triv, złociutka. Chcę wynająć pokój oraz boks w stajni na parę dni. Poproszę jeszcze danie dnia. Karafką wina też nie pogardzę, ale tylko pod warunkiem, że się panienka ze mną napije.
Zamówiony posiłek dostał dość szybko, podobnie jak wino, lecz pół-elfka nie zamierzała dotrzymać Łowcy towarzystwa, co go w pewien sposób nieco ubodło. Jako kpiącą rekompensatę otrzymał za to ponad tuzin wrogich spojrzeń ze strony pozostałych klientów gospody, w większości krasnoludów. Uszczypliwe komentarze i inne utyskiwania na "podrzędne wychowanie" towarzyszyły Jeźdźcowi aż do momentu, kiedy udał się oporządzić Kougara, a później do swojego pokoju. Z Arsi umówił się, że zakamuflowana smoczyca będzie niepostrzeżenie przeszukiwać miasto nocą. Doświadczenie mówiło Triv'owi, iż buntownicy tacy, jak Gabriel lubią myszkować po ciemku...
Przez pierwsze parę dni nie mieli nic poza kłopotami z krasnoludami, które chciały odkupić Kougara do pracy w kopalni ze względu na "mocne nogi", oraz monologami narzekań, jak to bardzo pewien przejezdny jest upierdliwy. Szczęście w nieszczęściu, przynajmniej wiedzieli, że Gabriel wciąż jest w Aterii...
Przełom nastąpił nagle. Triv przesłuchiwał gnoma, właściciela straganu z bronią, kiedy kilka ulic dalej coś huknęło ogłuszająco, z niepozornych alejek buchnęła kurzawa, a na niebie zarysował się szary obłok pyłów, drzazg i innych śmieci. Łowca odepchnął się od lady i jednym skokiem znalazł na ulicy, po czym rozejrzał na boki. Mieszkańcy miasta biegali wszędzie: tu chochlik uciekał z wrzaskiem, tam krasnolud pędził z toporem. Skuszony dziwnym turkotem Triv spojrzał w górę ulicy. Chwilę później zatoczył się do tyłu, wymachując rękami, gdy tuż przed nim przemknął jakiś kształt. Popatrzył w ślad za uciekinierem i zdziwił się ogromnie widząc okrytą ciemnym płaszczem postać, szusującą po kocich łbach na...tarczy?
- Z drogi! - donośny wrzask przebił się ponad tętent okraszony krótkimi, rytmicznymi zgrzytami.
Świat na ulotny moment pociemniał, gdy na pół-aniele położył się cień wielkiego stworzenia. Mężczyzna przez ułamki sekund widział przesuwające się nad nim cielsko pokryte ciemną łuską oraz skrzące się srebrzyście pazury czegoś, co przypominało kunsztownie wykonane rękawice. Ten drobny szczegół rozpalił w umyśle Triva zaskakującą myśl. Znał je, widział takie uzbrojenie dawno temu u jednego z podlotków, gdy Zakon Białego Kruka przeżywał renesans. W tamtym okresie w Ordo był tylko jeden rzemieślnik zdolny wykonać taką rzecz i dosiadał on dość charakterystycznej bestii...
- ...Chrysanthe? - szepnął do siebie, spoglądając za niezbyt okazałą smoczycą. Pędziła na złamanie karku w pogoni za umykającym cieniem. Triv zerwał się z miejsca i pobiegł co sił w nogach za Nocną, kierowany bardziej instynktem niż rozsądkiem. Pamiętał swój osąd w Zakonie, pamiętał osąd Dinigona. Chrysanthe lubiła rozgrzebywać różne sprawy, więc o Gabrielu też musi coś wiedzieć. Czy ją lubił? Nie potrafił określić, ale wolał już użerać się z nią niż z mieszkańcami Aterii, którzy tylko i wyłącznie próbowali wyłudzać od niego pieniądze za bezużyteczne informacje.
Arsi...
Nic nie mów. Widzę.
Smoczyca dotychczas krążyła wokół wybudowanej na wzniesieniu po środku miasta twierdzy, z powietrza wypatrując jakichkolwiek znaków obecności poszukiwanego typa: postaci skaczącej po dachach albo zamieszek. Wybuch w centrum od razu zwrócił jej uwagę, a sygnał od Triva tylko utwierdził w przekonaniu. Mieli go, wreszcie skończy się maskarada! Arsi przechyliła się znacznie na bok i opadła kilkadziesiąt metrów niżej. Niewidoczna dla zwykłych ludzi przemknęła nad dachami kamienic, nad własnym Jeźdźcem i podążyła za Chrysanthe. Młodsza "krewna" wystawiła umiejętności lotnicze Arsi na swego rodzaju próbę. Stosunkowo niewielkie gabaryty Nocnej pozwalały jej pędzić krętymi uliczkami Aterii, często skakała na ściany budynków i odbijała na boki, będąc zawsze trzy-cztery zakręty za ściganą osobą. Arsi niejednokrotnie musiała wykonać karkołomny skręt, co skutecznie i irytująco uniemożliwiało jej przyśpieszenie lotu by od ręki dopaść uciekiniera. Wyszczerzyła delikatnie kły, co za denerwująca misja! Iskierka zaintrygowania błysnęła w smoczym oku, gdy wyczuła w powietrzu subtelny rezonans, przebiegający między trzema zbliżającymi się do siebie punktami. Wtedy zrozumiała. Chrysanthe nie przeciskała się ciasnymi uliczkami w tępym pościgu, to była nagonka. Zastawili pułapkę! Arsi nieznacznie odbiła w górę i nie musiała długo czekać by dostrzec pionki w tej wielkiej grze. Chrysanthe pędziła od południowego zachodu, naga klinga obnażonego dwuręcznego miecza błyskała od wschodu, zaś ścigany zmierzał prosto na obcą smoczycy postać z kosturem, zastawiającą jedyną wylotową uliczkę. Czym prędzej przeleciała nad punktem zapalnym i zaczaiła się dyskretnie na dachu rogowej kamieniczki, gotowa do przechwycenia zbiega, gdyby głównej grupce się nie udało.
Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Aton w biegu zamachnął się dwuręcznym mieczem, zakręcił na pięcie i wyrżnął ostrzem w róg budynku. Okryta płaszczem postać wygięła się do tyłu w ostatniej chwili i zatoczyła lekko. Natychmiastowo osobnik z kosturem szepnął dwa słowa zaklęcia, błysnął szklaną kulą wieńczącą broń. Zbita masa płomieni wystrzeliła w tym samym momencie, co wybuchł nielichy tuman szarawego dymu, pochłaniający poszukiwanego w płaszczu. W sam środek tego galimatiasu skoczyła Chrysanthe... Cała ta praca zespołowa zamiast zwycięstwa przyniosła porażkę. Szarobure opary szczypały w oczy, drażniły gardło przy każdym wdechu. Gdy zasłona opadła, opadło również morale grupki pościgowej.
- Bogowie, jak mnie ta łajza wnerwia! - wrzasnęła Nocna, próbując rozładować nadmiar irytacji poprzez rąbnięcie ogonem w ścianę budynku, aż tynk posypał się na ziemię. - Gdybyś był lepszym magiem, Aravir, już byśmy dziada mieli!
- No przepraszam bardzo, ale jak nagle przed nosem wybucha mi kula dymu to nie jestem w stanie dobrze wycelować!
Aton oparł dłonie na kolanach i dyszał ciężko, jednym okiem popatrując na kłócącą się parkę. Jedno drugiego warte. Usłyszawszy odgłos pośpiesznych kroków, zerknął przez ramię na Triva, którego tylko nadnaturalny refleks uchronił przed odrąbaniem sobie głowy o wbity w ścianę miecz. Uśmiechnął się odrobinkę cierpko. Pół-anioł nic się nie zmienił - dalej był młody, przystojny i biła od niego charyzma zmieszana z arogancją. Najemnik chciał, żeby i dla niego zegar biologiczny stanął. Zamiast tego krucze włosy przyprószyły się nieco siwizną na bokach, tu i ówdzie wykwitła drobna zmarszczka, przybyło parę blizn, a i niektóre stawy czasem strzelały.
Triv odniósł całkowicie odwrotne wrażenie. Tak jak Chrysanthe, tak Atona widywał niegdyś od święta, jak łaskawie wypełzał ze swojej dziupli, bo w zamku była jakaś rozróba. I mimo przerwy w udawaniu zakonnego jeźdźca nie zmienił się w ogóle. Wciąż łaził w wyświechtanej, wypłowiałej do granic możliwości koszulinie, poprzecieranych portkach i dzwoniących sprzączkami butach, które już chyba wieki temu powinny były zedrzeć się do cna. Jedynym nowym elementem była czarna opaska na twarzy. Aton stracił oko? Stwierdzenie "Za stary jestem na takie maratony" skwitował nieco kpiącym uśmiechem. Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie bardziej w geście kurtuazji niż jakiejkolwiek zażyłości.
- Mała przebieżka po mieście i już sapa? Sypiesz się, Aton, oj sypiesz. Nawet głowy nie umiałeś odrąbać właściwie, tylko w budynek łupiesz.
- Kondycja może i mi nieco siada, ale na szybkość nie narzekam. Przynajmniej dobiegam na czas, jak coś ciekawego się dzieje.
Jeden do drugiego uśmiechnął się krzywo. Wciąż zakamuflowana Arsi wywróciła oczami. Mogliby już skończyć tę dziecinadę i do konkretów przejść! Triv jako pierwszy skorzystał z milczącej rady smoczycy.
- Co to za typ, którego goniliście?
- Tępy czy głuchy jesteś, że nie słyszałeś o Gabrielu? - fuknęła Chrysanthe, na ulotną chwilę odrywając się od sprzeczki z rzekomym Aravirem. Więcej uwagi już Trivowi nie poświęciła, pochłonęło ją pokazywanie młodzianowi jaki jest maleńki w jej mniemaniu.
- Wybacz jej, irytuje ją ta sytuacja... - Aton nieśpiesznie podrapał się po nieogolonym policzku. - ...ale rację ma. Ścigamy Gabriela już od... Hmm... Od Norninthoru będzie.
- Wy też? - Łowca zmarszczył brwi, średnio uradowany wieścią, że będzie musiał ścigać się z kimś po nagrodę za ujęcie "bohatera".
- Co znaczy "wy też"?! Pierwsi zaczęliśmy go tropić! Przez niego Aton oka nie ma! Zabije skurwiela! - Nocna nakręcała się z pasją do momentu, kiedy nie została nazwana "łuskowatym krówskiem". Z bojowym warkotem zaczęła ścigać Aravira po najbliższych uliczkach i do dyskusji Jeźdźców już sie nie wtrącała.
- Oni zawsze tak? - pół-anioł wskazał kciukiem biegającą wszędzie i nigdzie parkę.
- Niestety tak. - westchnął z boleścią.
- Współczuję.
- Dzięki...
- Wracając do tematu... Słyszałem, że Gabriel ma smoka. Widzieliście go może?
- Tak, ale tylko przez minutę czy dwie... Wiesz co? Chodźmy stąd, do jakieś karczmy najlepiej, bo mam po dziurki w nosie tych uliczek, przemykających szczurów i obaw, że ktoś na nas zaraz jakieś pomyje wyleje. Po drodze powiem wszystko co wiem.
Po tych słowach odeszli wszyscy zainteresowani - Arsi, Triv i Aton - pozostawiając przekomarzającą się "dzieciarnię".
Północ wybiła już parę godzin temu, a Triv wciąż leżał na łóżku w pełnym rynsztunku i z rękami pod głową kontemplował sufit. Próbował złożyć w całość wszystkie informacje, których dostarczył były członek Ordo Corvus Albus. Gabriel posługiwał się łukiem, który dysponował wystarczająco dużą siłą ognia, by zburzyć ścianę lub niewielki domek - wydawało się do tak nieprawdopodobne, że aż absurdalne. Znał się na trutkach oraz lekach; Aton wspomniał, że strzała drasnęła mu lewe oko, gdy wykonywał unik. Dzień później rana zaczęła ropieć, ból paraliżował ciało, wystąpiła wysoka gorączka, a wieczorem pod drzwiami ktoś zostawił mały pojemniczek maści z notką "Nie byłeś moim celem". W Zakonie Triv niemal słynął ze swych zdolności regeneracyjnych, lecz nigdy nie sprawdzał i nie zamierzał sprawdzać jak sprawa ma się z truciznami. Inną kwestią, która w zasadzie najbardziej interesowała Łowcę, był smok. Kręcący się wokół Atona młodzian w wysokich butach, ciemnych spodniach i zgniłozielonym bezrękawniku do kolan, z brązowymi włosami i błękitnymi oczami, Aravir, jak się okazało w trakcie rozmowy, syn Atona, zaprowadził Triva nad brzeg zbiornika retencyjnego. Na pytanie gdzie jest smok, bez słowa wskazał kryształową kulą czarnego kostura wody sztucznego jeziora. Na dnie co prawda rysował się ciemny zarys ogromnego cielska, lecz nic poza tym. Nieznajomość rasy gada sprawiło, że na czole pół-anioła wykwitła głęboka zmarszczka. Nie wiedział, czego może się spodziewać, na co szczególnie się przygotować. Nie dał rady ukryć zdziwienia, kiedy został poinformowany, iż smok nigdy nie opuszcza zbiornika, nie pomaga Gabrielowi, nie wystawia nawet łba. Triva na ulotny moment szczypało wstydliwe uczucie, że zanadto przywykł do zakonnego trybu życia, gdzie smoki i Jeźdźcy paradują obok siebie. A przecież nie musieli... Aton podzielił się również swoimi przypuszczeniami, co do celu wizyty Gabriela w Aterii. Na mieście aż huczało od plotek, jakoby samozwaniec miał włamać się do domu właściciela kopalni "Srebrzanka" i wyciągnąć zeń informacje o umowie, pozwoleniu na wydobycie na większych głębokościach, które biznesmen wystosował do zarządcy Aterii. Ponoć Gabriel w bardzo wymowny sposób próbował przekonać burmistrza do rozmowy - jak głosiła pogłoska, zespół konkretnych uliczek zajął się ogniem, układając w zdanie "POGADAJMY G.". Próby spełzły na niczym, bowiem krasnoludzki szlachcic zabarykadował się w twierdzy i ani myślał wyściubiać nosa. Trudno powiedzieć, czemu ekscentryczny osobnik zainteresował się tą właśnie sprawą, ale Aton uznawał za możliwą sytuację, w której Gabriel spróbuje dokonać zamachu na zarządcę. Za to pewnym było, że najemnik i Łowca będą musieli połączyć siły. Przynajmniej na jakiś czas...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz