[Jeźdźcy i smoki! Przyznaję się bez bicia - pisanie tej misji szło mi jak krew z nosa. To czuć jak się czyta. Jest mnóstwo błędów, nieścisłości, przydługawych opisów i mało akcji. Przepraszam za to, ale mimo licznych prób poprawiania... "miało być złote miasto, a wyszła zwykła wioska" - cytując Quentina :) Aha, no i w tej notce używałam zamiennie określenia nimfy i driady, a skapnęłam się, że to robię dopiero po połowie historii, to nie zmieniałam już... Przed czytaniem zalecam przypomnienie bądź zapoznanie się z I częścią notki, którą - o zgrozo - opublikowałam już dość dawno...
Nieznane konstelacje - cz. I
...ze wstępem do karty postaci Malgrana i Eldara:
Malgran i Eldar
...oraz z treścią misji:
Misja
Mimo wszystko życzę miłej lektury :) Jest sporo niewiadomych, ale cierpliwości, ta misja to dopiero wstęp do dłuższej historii...]
Mały przewodnik
poprowadził ich w to samo miejsce, z którego zostali zmuszeni zawrócić.
Almariel rozejrzała się wokół. Strzał już nie było, ale i nikt nie wyszedł im
na spotkanie. Ptak odleciał w stronę koron drzew, znikając im z oczu. Mulkher
zawarczał gardłowo, złapał zębami dużą drzazgę, która wbiła mu się w łapę i ją
wyciągnął. Jeźdźczyni pospieszyła mu z pomocą i poczęła oczyszczać mu bok.
- „Lepiej dla nimf, by się zdecydowały. Nie będę znowu tu
się pchał, bo zamienię się w drzewca.” - zaburczał, puszczając z nozdrzy siwą
salwę dymu. Demonica wpierw zmierzyła smoka zdziwionym spojrzeniem, po czym
pokręciła głową z przekąsem, wyrzuciwszy w trawę garść drzewnych szpil.
- Skoro przeprawa przez las była dla Ciebie takim problemem,
smoku, jak poradzisz sobie z zadaniem, które na was czeka…?
Nieznajomy głos
uprzedził odpowiedź Almariel. Srebrne ślepia z trudem wyłowiły zarys smukłej
sylwetki wśród drzew. Driada miała długie włosy w odcieniu mysiego blondu i
brązowe, nieufne oczy. Jej twarz i ciało zdobiły pasiaste, ciemnozielone wzory
dla kamuflażu, ubrana była w roślinną odzież, podobną do tej, którą nosiła
Sir’ca.
- Chodźcie za mną. O ile to nie za trudne - kobieta
prychnęła, po czym obróciła się na pięcie i ruszyła znaną tylko sobie ścieżką.
Ciałem Czarnego
wstrząsnęło basowe warknięcie. Wraz z Almariel pospiesznie podążyli za driadą,
w obawie przed straceniem jej z oczu.
- ’ „Chyba nas nie lubią, co?” ’ - ponury komentarz
zabrzmiał łagodnie w umyśle niebieskookiej.
- ’ Może nie lubią drzewców. ’
- ‘ „Ammalvi,
wyostrzył Ci się język…” ‘
- ‘ Ćśś, szybciej, bo ją zgubimy… ‘
Nieznajoma kluczyła
wśród gęstwin ze sprawnością lisicy, często w ostatniej chwili zmieniając
kierunek. Narzuciła szybkie tempo, przez co Almariel miała trudności z
nadążeniem za nią, nie wspominając już o Mulkherze. Smok był wyraźnie zniecierpliwiony, bowiem
rzucał drapiącym go gałęziom gniewne spojrzenia i powarkiwał, gdy zostawał
zmuszony do taranowania roślinności swoim topornym cielskiem. W chwilach złości
jego ślepia rozpalały się żółtym blaskiem niczym zbudzona gwiazda, a pysk
rozwierał się co i rusz, ukazując imponujący wachlarz kłów. Widok wielkiej,
czarnej, rozeźlonej bestii przedzierającej się przez królestwo drzew z rosnącą
zaciętością, napawał pierwotnym strachem przed największym drapieżcą. Demonica
trzymała się rosłego cienia towarzysza, przemykając między wszelkimi
przeszkodami, jakoby odruchowo uchylając się od drzazg odłupywanych przez
cielsko gada. Ów działanie mamiło wzrok wszelkich obserwatorów, upodobniając
kobietę do nierzeczywistego ducha, przywołanego ciekawością nieznajomym
hałasem.
W końcu dzikie
gęstwiny poczęły się przerzedzać, a las z każdym krokiem stawał się bardziej
przyjazny. W miejscu, w którym się znaleźli, nie istniała późna, zimna jesień.
Dywany krótkiej, zielonej trawy widocznie wyznaczały ścieżki, a po bokach, na
niewielkich polankach, bezwstydnie wdzięczyły się kolorowe kwiaty. Drzewa były
wysokie i zdrowe, ich rozległe korony przysłaniały szare niebo. Almariel
zerknęła ku górze. Chyba zaczęło padać, bo na liściach osadziły się krople,
choć żadna z nich nie skapnęła im na głowy. Smok sapnął z wyraźną ulgą, gdy
stanął na miękkiej trawie.
Te nimfy i driady, które ośmieliły się
opuścić swe bezpieczne schronienia wśród koron, rzucały im nieufne spojrzenia.
Nie byli tu mile widziani. Wzbudzali strach. W końcu i przewodniczka ich
opuściła, przed odejściem wskazawszy bez słowa na dwie postaci rysujące się w
oddali. Stały przy wielce imponującym drzewie, wiekowym dębie, którego korzenie
w jednym miejscu splatały się w wysokie siedzisko, przy ciemnej dziupli
umiejscowionej nieco z boku. Kiedy zbliżyli się, ujrzeli wysoką, białowłosą
kobietę, której głowę zdobiła korona stworzona z cieniutkich gałązek,
splecionych w misterny sposób, tu i ówdzie kwitnących drobnym, białym kwieciem.
Towarzyszyła jej o głowę niższa siostra, o włosach koloru złota, ubrana w
lekką, skórzaną zbroję, uzbrojona w łuk. Rozmawiały o czymś, prawdopodobnie się
spierały, bo choć mówiły w nieznanym języku, podniesione głosy i gestykulacja
mówiły same za siebie. Gdy zauważyły gości, umilkły natychmiast. Strażniczka
zasłoniła swoją panią i zgromiła przybyłych nieprzyjaznym spojrzeniem.
- Nie powinno was tu być. Śmierć idzie krok za wami, czuję
ją w waszych cieniach...
- Reiza! - wysoka nimfa zawołała ostro, przywołując swoją
towarzyszkę do porządku - Odejdź, już.
Złotowłosa nie
odważyła się powiedzieć ani słowa więcej, jedynie odwróciła się do swojej pani,
ukłoniła z szacunkiem i podążyła w swoją stronę.
Królowa spojrzała
na nich intensywnym, niebieskim spojrzeniem, zdającym się przewiercać ich na
wskroś; jej twarz była nieodgadniona, niczym zaklęta. Miała elegancki, lekki
chód, poły srebrzystej sukni ciągnęły się za nią, w towarzystwie cichego
szelestu.
- Wysłannicy Ordo Corvus Albus, smoczego Zakonu, strażnika
naszych królestw... - jej głos brzmiał donośnie i silnie wśród drzew; na jego
dźwięk cała kraina ucichła - Witam was. Jestem Elsphea, Pani Rzeki, opiekuję
się tą ziemią - to powiedziawszy, z gracją uchyliła głowy. Almariel i Mulkher
odwzajemnili gest.
- Czcigodna Elspheo. Moje imię brzmi Almariel, a to jest
Mulkher. Przybyliśmy w odpowiedzi na list, które wysłała nimfa zwana Iriną.
- Almariel i Mulkher... - białowłosa usiadła na tronie, nie
spuszczając z gości swojego przenikliwego, chłodnego spojrzenia - Demonica z
Cer'thanmor i Czarny Smok Puszczy Yan'krel. Pogromcy Was'ilna, wilczego demona.
Ci, co powstali z Zaświatów. Pierwsi Nekromanci - zmrużyła powieki, a demonica
poczuła, jak magia muska jej skronie. Nie oponowała. - W tej dolinie krążą o
was legendy. Władacie upiorną mocą, której nie akceptujemy - zamrugała i
pochyliła się. Zastygła na chwilę w milczeniu, po czym ponownie odezwała się, o
wiele ciszej, niemalże szeptem - A jednak macie czyste serca.
- "By przełamać ciemność, wpierw należy ją poznać.” -
odpowiedział jej smok, a echo jego basowego głosu rozniosło się wyraźnym
drżeniem w przestrzeni. Demonica kiwnęła głową, bacznie obserwując królową.
Pani Rzeki chwilę
milczała, po czym wykonała dłonią oszczędny gest. Wtem zza drzewa wyłoniła się
sylwetka kolejnej nieznajomej driady.
- Wybaczcie nam... wahania... Po incydencie z nasionami
Levoi musiałyśmy podwoić straż. Tak przeraziliście Reizę, że nie chciała was
wpuścić do naszej doliny. Spotka ją za to odpowiednia kara. Tymczasem
przedstawiam wam Irinę, naszą strażniczkę skarbów. To ona zadba o wasze wygody i
zapewni spokój podczas pracy. Akure, Almariel i Mulkherze. Powodzenia.
Młoda strażniczka
poprowadziła ich w stronę jednej z okolicznych polan. Co i rusz oglądała się za
siebie, a w jej miodowych oczach grzmiała ta sama niepewność, którą zdążyli
widzieć u jej sióstr. Aż podskoczyła na dźwięk syczącego dźwięku, który wydobył
się z nozdrzy czarnego smoka w towarzystwie siwych smużek dymu.
- Nie obawiaj się nas, proszę - odezwała się Almariel i
uśmiechnęła lekko do nimfy - Niech nie zwodzi Cię wzrok. Kryje się w nas coś
zgoła innego, niż sugeruje ta surowa powłoka.
Irina wpierw się
zawahała, ale po chwili odetchnęła krótko i położyła dłoń na mostku.
- Przepraszam. Ja... Słyszałam wiele historii o Ordo Corvus
Albus, a zwłaszcza o Aerlin, leśnej nimfie dosiadającej szmaragdowego smoka
Jivrega... Pisząc list do Zakonu, miałam cichą nadzieję, że to oni przybędą z
pomocą, że wreszcie ich poznam... Na święte duchy, co ja wygaduję! Oczywiście
cieszę się na wasze przybycie, nie myślcie, że nie! O was też dużo słyszałam...
Tylko, że... trochę inne rzeczy... Na boginię! - załamała ręce, uświadomiwszy
sobie, że z każdym zdaniem pogrąża się coraz bardziej, na szczęście cichy
śmiech Almariel wybawił ją z opresji.
- "Aerlin i Jivreg to nasi najserdeczniejsi przyjaciele
od wieków. Nie byliby takowymi, gdybyśmy nie podążali tę samą ścieżką" -
smok pochylił łeb i mrugnął do młodej dziewczyny.
- Jeśli tylko będziesz chciała i otrzymasz zgodę od swojej
królowej, będziesz mogła odwiedzić nasz zamek i ich poznać.
- Och, nie śmiałabym o to prosić! - zawołała Irina i
uśmiechnęła się szeroko, wyraźnie ośmielona zachowaniem swoich gości -
Dziękuję! Moje siostry zzielenieją z zazdrości, jak to usłyszą. Ach i pierwsze,
co muszę zrobić, jak je spotkam, to zdementować te głupie i przerażające
plotki, jakie krążą na wasz temat. Jak można pleść takie obrzydliwe bzdury o
ożywianiu trupów, kiedy w ogóle nie zna się osób, których dotyczą?
Mulkher ukradkiem
spojrzał na Almariel, która zacisnęła zęby, by powstrzymać śmiech.
- "Opowiedz nam o kradzieży."
Nimfa
westchnęła i wyraźnie posmutniała. Podrapała się po przedramieniu i nie patrząc
się na rozmówców poczęła snuć swą opowieść, do złudzenia przypominając przy tym
dziecko, które właśnie przyznaje się mamie do wszystkich psot, jakich dopuściła
się pewnego dnia.
- To po prostu tragedia, nie mam pojęcia ani jak to się
mogło stać, ani kto mógł się pokusić na nasze nasiona... Chyba nie muszę wam
tłumaczyć, jakie szkody może wyrządzić tak silna ingrediencja w niepowołanych
rękach - założyła ręce za sobą na krzyżu i poczęła chodzić w tę i we w tę,
próbując poskładać w logiczną całość wszelkie poszlaki, jakie zdołała
zebrać - Musicie wiedzieć, że dostęp do
naszych skarbów mam tylko ja i nasza królowa. Znajdują się one w sekretnym
miejscu, wewnątrz naszych granic. Jestem główną strażniczką naszych
kosztowności od dość niedawna, wcześniej tę rolę sprawowała Kilesis. Niech
bogini prowadzi ją przez bezkresne łąki... - milczała przez chwilę - Moje
siostry wiedzą, że ja nie ukradłam nasion, choć niektóre z nich były bardzo
podejrzliwe i wymagały szczegółowych wyjaśnień - zwłaszcza te należące do
straży granic. Nie złoszczę się, noszą na barkach ciężki obowiązek zapewnienia
nam bezpieczeństwa. Czuły się współwinne, nic dziwnego, że tak ostro zareagowały...
Tak jak Reiza na was...
- Żadna z was nie podejrzewała królowej?
- Nie - Irina pokręciła energicznie zarówno głową, jak i
rękami, po czym rozejrzała się wokół, jakby bała się, że ktoś mógł ów pytanie
usłyszeć - Nasza Pani miała pełne prawo do nasion jako prawowita władczyni
Doliny. Mogłaby po prostu je wziąć, za dnia, a żadna z nas nie pytałaby o
powód. Po co miałaby je zabierać ukradkiem? Chyba nie sądzicie, że dosięgło jej
zepsucie?! - ostatnie przypuszczenie wypowiedziała szeptem, po czym zakryła
sobie usta, jakby sama przerażona tym, co właśnie powiedziała.
- "Spokojnie, Irino. Na razie chcemy poznać wszystkie
informacje, które mogą nam pomóc."
- Dobrze. Po prostu... Po tym wypadku w dolinie jest
strasznie... nerwowo - ściszyła głos i nachyliła się w stronę Almariel - Pani
jest zaniepokojona. Siostry szepcą. Poróżniłyśmy się. Nie ufamy sobie tak, jak
kiedyś.
- Opowiesz nam, jak się to dokładnie stało?
- Tak, choć nie ma dużo do opowiadania. Jak co ranka
wybrałam się na oględziny skarbów, a nasion już nie było, tak jak i szkatułki,
w której ją przechowywałyśmy. Ktoś wiedział, gdzie nasiona są i jak się do nich
dostać. I ten ktoś znał się na magii, bo złamał pieczęcie ochronne. Zeszłego
dnia, wieczorem, nasiona jeszcze były na swoim miejscu...
- Żadnych śladów?
- Pani wysłała parę tropicielek, by zbadały teren. Miały
zawiązane oczy w trakcie drogi do naszej skarbnicy, a ja nie wychwyciłam nic
szczególnego. Jedynym tropem w okolicy skarbca był ślad buta albo... stopy.
Siostry bardzo się o to sprzeczały i nie mogły dojść do porozumienia.
Najdziwniejsze jest to, że znalazły tylko jeden odcisk. Tak jakby ktoś spadł z
nieba i to na jedną nogę, a potem się... rozpłynął.
Almariel wypuściła
ze świstem powietrze i spojrzała na smoka, który z wyraźnym skupieniem
wymalowanym na pysku kontemplował we wnętrzach własnego umysłu.
- "Mówiłaś, że przejęłaś obowiązki poprzedniej
strażniczki imieniem... Kilesis?" - Irina pokiwała głową, a smok dał znak,
by nimfa podjęła ten temat.
- Kilesis zmarła dwie wiosny temu. Żyła już wiele lat,
pamiętała dawne dzieje naszej rodziny, o których lubiła opowiadać młodym
dzierlatkom. Była życzliwą i miłą kobietą, choć smutną. Podobno kiedyś miała
córkę, która uciekła z doliny zanim ta zdążyła zobaczyć dwunastą sobótkę. Nigdy
jej nie odnaleziono...
- Czy moglibyśmy wyruszyć, by obejrzeć waszą skarbnicę?
Irina poruszyła się
niespokojnie, cmoknęła z niewyraźną miną.
- Musielibyście mieć zgodę naszej Pani.
Elsphea słuchała
cichego tonu postaci, skrytej w cieniu rzucanym przez wiekowy dąb. Westchnęła i
schowała twarz w dłoniach, siadając na siedzisku stworzonym z pozornie
przypadkowej plątaniny korzeni. Pochyliła się i oparła łokcie o kolana, a
kwiecista korona zsunęła się jej lekko na czoło. Zastygła w tej pozie,
zgarbiona, przytłoczona niewidocznym ciężarem. W niczym nie przypominała
dumnej, wyniosłej władczyni tych ziem, którą widzieli zaledwie kilka godzin
temu. Kiedy pojawili się przed nią, tajemnicza postać umilkła, lustrując ich
dziwnym, złocistym spojrzeniem. Almariel zerknęła w jej stronę.
- Almariel, Mulkherze. – Pani Rzeki podniosła na nich wzrok,
a oczy miała puste, wyblakłe, niemalże białe. Nieludzkie. – Czemu zawdzięczam
waszą wizytę? Proszę krótko i zwięźle, jeśli łaska, ja też mam swoje obowiązki.
Irina szturchnęła
lekko demonicę, kiedy milczenie przedłużało się. Skrzydlata drgnęła.
- Racz nam wybaczyć najście, Elspheo. Przyszliśmy Cię prosić
o zgodę na oględziny skarbca.
Białowłosa
wyprostowała się, przekrzywiła nieco głowę, by móc spojrzeć na kobietę skąpaną
w cieniu. Lecz nie padło ani jedno słowo.
- Powiedz mi, Almariel, jak daleko zaszłoby królestwo,
którego król otwierałby każdemu obcemu drzwi do swojego bogactwa? To, co ludzie
mówią to jedno, a co robią – drugie.
- „Jeśli w nas wątpisz, dlaczego zezwoliłaś Irinie wysłać do
nas posłańca?”
- Niegrzecznie jest odpowiadać pytaniem na pytanie, smoku.
Ale dobrze, powiem Ci. To nie ja byłam pomysłodawczynią tego posunięcia, ale
dałam Irinie wolną rękę. Powiedziałam jej, żeby zrobiła to, co uważa za
słuszne. Niestety, zaczynam żałować swojej decyzji. Nie sądziłam, że nasza
strażniczka ma problem z prawidłową oceną sytuacji.
- Moja pani, ja… - Irina postąpiła krok naprzód, ale urwała
w pół zdania, gdy jak grom spadło na nią spojrzenie królowej.
- Czy daliśmy Ci powód, byś w nas wątpiła, pani? – zapytała
demonica, mrużąc oczy.
Zawisło nad nimi
podrygujące z napięcia milczenie, lecz nim zdążyła paść odpowiedź, spojrzenie
Pani Rzeki poczęło mętnieć, rozpływać się, a jej napięte jak struna ciało rozluźniać. Tajemnicza postać wystąpiła
z cienia i w jednym skoku znalazła się przy białowłosej. Zdawało się, że była
driadą, ale ciemnozielony odcień jej skóry siał wątpliwości. Objęła władczynię
ramieniem i pobieżnie oceniwszy jej stan, rzekła cicho.
- Odejdźcie.
Irina poprowadziła
ich na skraj jednej z wielu kwiecistych polanek, zamkniętych od świata
zewnętrznego rozległymi koronami drzew. Było tu przyjemnie ciepło, choć
zmierzchało, a okolicę oświetlały zaklęcia w postaci lewitujących tu i ówdzie,
emanujących słabym, żółtym blaskiem kul. Kobieta przyniosła wiklinowy koszyk
oraz gliniany dzban z wodą.
- Ojej, Mulkherze, nie wiem, czym mam Cię uraczyć. Może
spróbujesz tego? – wyciągnęła z koszyka średniej wielkości miskę, w której
znajdowała się jakiegoś rodzaju potrawka. – To są korzonki alamea w lekko
ostrym sosie. My nie jemy mięsa… - opuściła głowę, jakby czuła się winna za to,
że nie przygotowała się odpowiednio na przybycie gości z Ordo Corvus Albus.
Gad obdarzył ją
dobrodusznym uśmiechem i jednym kłapnięciem paszczy opróżnił zawartość naczynia. Driada otworzyła
ze zdziwieniem buzię.
- Ja… chyba za mało przyniosłam…
- „Dziękuję, Irino, że pomyślałaś o mnie. Ale nie martw się,
nie potrzebuję więcej. Najadłem się do syta w Zakonie przed podróżą.”
Strażniczka jakby z
ociąganiem kiwnęła głową i dała znak Almariel, by się częstowała. W koszyku
znajdowały się przede wszystkim różne rodzaje owoców i orzechów, dodatkowo dwie
porcje warzywnych straw. Jedli chwilę w ciszy. Kiedy Almariel spróbowała nieznanego
jej gatunku orzecha, wzięła ich całą garść i wyciągnęła rękę w kierunku smoka.
- Taki Ci będzie smakował – mruknęła, a czarna bestia
schyliła łeb i wyjadła podane smakołyki z ręki. Kiedy się posilili, driada
pokręciła głową, smutna, zrezygnowana.
- Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale… jestem
rozczarowana zachowaniem naszej Pani. Cóż takiego zrobiłam, by mnie karać
upokorzeniem? Co teraz? Wezwałam was na pomoc tylko po to, by was z powrotem
odprawić? Przecież nikt od królowej nie
wymagał, byście poznali ścieżkę. Zawiązałybyśmy wam oczy, tak jak uprzednio
tropicielkom… Czy królowa… chciała ze mnie zadrwić? Pozwoliła mi wysłać list,
wiedząc od początku, że i tak nie pozwoli na śledztwo? Co tu się dzieje?!
- Spokojnie, Irino. Bardzo dobrze zrobiłaś. Zrobimy
wszystko, co w naszej mocy, by wyjaśnić tę sprawę, niezależnie od tego, czy
Elsphea będzie nam przychylna, czy nie. Nie zrozum mnie źle, ostatnią rzeczą,
jaką chcielibyśmy zrobić, to was poróżnić. Ale sama przyznasz, że ta sprawa…
jest podejrzana. Musimy ustalić, czy coś wam nie zagraża. I nie tylko wam.
Przez dłuższą chwilę
w oczach driady było wyraźnie widać strach. Przerażała ją perspektywa
sprzeciwienia się królowej i wizja konsekwencji, jakie mogą ją z tego powodu
dosięgnąć. Wieczne wygnanie, hańba, może coś jeszcze gorszego… Cóż ona mogła wiedzieć o zewnętrznym świecie,
kiedy całe życie spędziła tu, wśród drzew? Jednak wiedziała, czuła w głębi
duszy, że tę sprawę należało wyjaśnić, doprowadzić do końca. W końcu przełknęła głośno ślinę i
kiwnęła potakująco głową. Tymczasem Almariel komunikowała się ze smokiem bez
słów, zamknięta w okowach połączonych ze sobą umysłów. Wiedzieli niebezpiecznie mało, lecz doznali
znaków, zbyt niepokojących, by można je było zignorować.
-„Kim była ta kobieta, która towarzyszyła Elsphei?” –
zapytał smok, przerywając zastygłe między nimi milczenie.
- To Themis – driada chwilę zastanawiała się, zanim
zdecydowała się powiedzieć coś więcej – Ona… nie urodziła się tutaj, w Dolinie.
Strażniczki granic znalazły ją samą, w lesie, jak była jeszcze dzieckiem. Mogła
mieć co najwyżej pięć lat. Była brzydka, brudna, ranna… Zielona. – ostatnie
określenie wypowiedziała szeptem – Strażniczki nie wiedziały, co robić. Gdyby
była… normalnym… dzieckiem, przyjęłybyśmy ją bez chwili wahania, ale w tym
wypadku… Jedna chciała ją zostawić na pastwę losu, druga zabić, obawiając się,
że jest czarcim bękartem, trzecia przygarnąć. Nie mogły osądzić same, więc
zabrały dziewczynkę przed oblicze królowej. Pani, choć niechętnie, zgodziła się
ją przyjąć. Kilesis ją przekonała. Zarzekła się, że zaopiekuje się małą jak
rodzoną córką, że pani nie pożałuje swojej decyzji. Całą swą gorycz po stracie
swojej poprzedniej podopiecznej przekuła w miłość do Themis… Ale to nie
wszystko. Szybko okazało się, że dziewczynka ma specjalne zdolności. Z wiekiem
przybywało ich coraz więcej. Zaczęła widzieć duchy zmarłych. Doznawała wizji.
Wieszczyła, niepokojąco trafnie. To sprawiło, że szybko zbliżyła się do
królowej, stała się jej prawą ręką, doradczynią. Jak się domyślacie, nie
wszystkim się to podobało. Ale najgorsza była jej ostatnia z przepowiedni –
urwała, kręcąc głową. – Choć nie sądzę, by było to na tyle ważne, by wam
zawracać głowę…
- Mów dalej. Co to za przepowiednia?
Irina rozejrzała
się, chwilę nasłuchiwała. Zastygła na moment w wyczekującej pozie, po czym
nachyliła się konspiracyjnie.
- Nie powinnam wam tego mówić – jej głos był niewiele
głośniejszy od szeptu – Themis miała wizję końca świata. Przyznam, że nie
pamiętam dokładnie słów, jakich użyła, ale było coś o… najeźdźcach… energii
życia… cyklu zagłady… Co najdziwniejsze
w całej tej historii, to reakcja pani Elsphei. Ona nigdy nie lekceważyła jej
wizji, zawsze słuchała z uwagą tego, co Themis chciała jej przekazać . Tym
razem było inaczej. Ona ją… zignorowała.
Z tego co wiem, wieszczka kilka razy próbowała z nią o tym porozmawiać, ale na
próżno. Podobno nawet się o to pokłóciły.
Kiedy Irina
zakończyła swoją opowieść, Almariel wstała i rozprostowała skrzydła.
- Zaprowadzisz nas do skarbca?
- Dobrze – driada odpowiedziała po chwili wahania, po czym
również wstała z klęczek – ale obawiam się, że Mulkher nie da rady się z nami
przeprawić. Droga jest ciasna, kręta, a my musimy iść bezszelestnie – to
powiedziawszy, spojrzała z powątpiewaniem na buty Almariel, pełne metalowych,
hałasujących sprzączek.
- Zaufaj mi, Irino. – mruknęła demonica w odpowiedzi na jej
spojrzenie i bez słowa przyjęła od driady kawałek materiału, po czym zawiązała
sobie nim oczy. Smok kiwnął łbem, zgadzając się z postawionymi warunkami.
- „Zostanę, będę czuwał.”
- Irino, użyję teraz zaklęcia dematerializacji. Nie obawiaj
się, pozostanę widoczna, choć nie tak wyraźnie, jak widzisz mnie teraz.
Sprawię, że nie będzie mnie słychać. Nie obawiaj się, wyczuwam Cię, nie
potrzebuję widzieć. Podążę za Tobą jak cień - skrupulatnie poinformowała ją o
swoich zamiarach, a kiedy otrzymała potwierdzenie, że kobieta wszystko
zrozumiała, powietrze zadrżało.
Droga zdawała się
ciągnąć bez końca; często zmieniały kierunek, kluczyły pomiędzy drzewami.
Almariel przez jakiś czas słyszała szmer
strumyka, szelest wśród zarośli, tłumiony tętent kopyt rozdzierający mech.
Potem wszystko ucichło, a powietrze, wcześniej rześkie i chłodne, stężało i
wypełniło się zaduchem. Zastrzygła rysimi uszami, gdy wychwyciła dźwięczny
odgłos spadających kropel. Jaskinia? Znowu chłód.
- Almariel?
- Tak?
- Tam ktoś jest.
Głuchy szept
wystarczył; demonica usłuchała instynktu, powietrze zawibrowało ponownie.
Wkroczyła w cień, scaliła się z nim w jedność, a po chwili poczuła przedziwną
aurę. Była jasna, acz pulsowała nieznaną mocą, czymś trudnym do zdefiniowania.
- Ty! Mów! Gdzie ona jest, gdzie ona jest?!
Opętańczy wrzask
rozdarł ciszę nocy, aura poczęła się zbliżać w szybkich skokach. Czarna opaska,
którą Almariel miała przewiązane oczy, sfrunęła na wstędze wiatru na leśne
poszycie.
Napastnik,
majaczący w ciemnościach niczym obłok białej mgły, niczym duch, dopadł do
driady, złapał brutalnie za ubranie i uniósł lekko w górę. Irina zawołała
wysoko w przerażeniu.
- Ta druga! Szłaś tu z tą drugą! Gdzie ona jest?! -
wrzeszczał jej prosto w twarz. Demonica pozostała w ukryciu, omiotła
atakującego pospiesznym wzrokiem. Był to mężczyzna, ubrany w prosto krojone, białe szaty, od stóp do
głów zakrywające jego ciało, prócz oczu, złowrogo spoglądających zza wyciętego
w materiale, prostokątnego paska - Ta z Zakonu! To oni zabili Drasę! To oni
zabili mi Drasę! - opętańczy wrzask w przerażający sposób łamał się z każdym
wypowiedzianym przez napastnika słowem, wściekłość mieszała się z rozpaczą -
Zapłacą mi za to! Zapłacą!!!
Mężczyzna czekał
jeszcze chwilę, trzymając w morderczym uścisku szamoczącą się driadę. Po chwili
wrzasnął ze złością i cisnął nią w rosnące obok, kolczaste zarośla. Było już za
późno, gdy zobaczył, jak powietrze przed nim zmarszczyło się i ukazało cienistą
postać.
Oberwał z bardzo
bliska czarnym ładunkiem rozgałęzionej błyskawicy, która odrzuciła go do tyłu.
Wstał szybko, za szybko i sięgnął do pasa. Nie widziała, co zeń wyjął, nie było
czasu. Rzuciła się w bok na ziemię, w ostatniej chwili umykając przed dwoma
pociskami, zakończonymi ostro gwiazdkami, gwiżdżącymi cienko w locie. Przed
trzecią nie zdążyła, zawołała krótko. Podniosła rękę, krzyknęła zaklęcie, nad
nią i leżącą obok driadą zarysowała się mglista kopuła. Napastnik dopadł doń i
począł uderzać. Almariel przez chwilę nie mogła oderwać wzroku. Mężczyzna, w
nieopanowanym szale, tłukł barierę gołymi pięściami, tak szybko, że nie można
było dojrzeć, kiedy kończy się jeden atak, a zaczyna drugi. Stęknęła głucho,
przelała więcej energii w osłonę, drugą ręką wyszarpnęła z okolic prawego
obojczyka gwiazdkę. Poczuła ciepłą krew, którą powoli nasiąkało ubranie.
- "Almariel!
Ammalvi!" - Mulkher zagrzmiał w jej umyśle, jednocześnie wzmacniając
ją swoją magią.
- Poradzę sobie!
Zostań! Nie możemy narazić Iriny!
Smok warknął w
bezsilności, walcząc między palącym pragnieniem dołączenia do swojej jeźdźczyni
w boju, a rozsądkiem nakazującym zostać. Wtem w krainie nimf nastało
poruszenie; z koron wielkich drzew spłoszyło się ptactwo, gdy powietrze
przeszył opętańczy wrzask.
- "Elsphea?"
Demonica dopadła do
Iriny i potrząsnęła nią lekko. Wiedziała, że bariera zaraz ustąpi, pulsowała,
wystarczyło jeszcze parę szaleńczych ciosów. Driada ocknęła się i zarzęziła,
chwilę błądziła wzrokiem na boki, próbując uświadomić sobie, co się dzieje.
Wtem zagwizdała przeraźliwie na palcach i zawołała parę słów w swoim ojczystym
języku. Bariera pękła jak bańka mydlana, z czystym, krystalicznym dźwiękiem.
Biały wojownik uśmiechnął się paskudnie, gdy prężył się do skoku.
Almariel przerwała
w połowie wykrzykiwania formuły zaklęcia, gdy ziemia zadrżała od potężnego
tętentu. Z gromkim rykiem, ze wschodu na napastnika zaszarżował wielki jeleń.
Najechał nań i stratował, rozległ się makabryczny odgłos miażdżonych kości.
Mężczyzna zawył opętańczo. Rogacz zaryczał ponownie i wystawił do przodu
imponujące poroża, szykując się do kolejnego ataku. Jednak na znak demonicy,
Irina zerwała się i podbiegła do zwierzęcia. Powiedziała parę słów i poklepała
go uspokajająco. Jeleń usłuchał.
Smok już parę razy
próbował zatrzymać którąś z pędzących na złamanie karku strażniczek, na próżno.
Biegły w stronę największego pośród dębów, z którego korzeni upleciony został
tron. W końcu warknął rozeźlony, postąpił parę kroków i zagrodził jednej z
kobiet drogę. Ta nie zdążyła wyhamować, wpadła wprost na gada i odbiła się od
niego jak od piłki i wylądowała tyłkiem na trawie.
- Postradałeś zmysły, gadzie?!
- "Powiedz mi, co się dzieje! Nalegam." - warknął,
puścił salwę dymu, zniżył ku niej łeb, by mogła w pełnej krasie zobaczyć żółte
tęczówki, przecięte pionowym palikiem źrenicy.
Kobieta wyraźnie
straciła ochotę do waśni, lecz po chwili zawołała z przestrachem.
- Nasza Pani! Coś się stało naszej pani!
- "Prowadź!"
Błękitnooka podeszła do wijącego się z bólu
wojownika. Tu i ówdzie jego dotychczas nieskazitelnie białą szatę plamiły
czerwone kleksy krwi. Driada obserwowała scenę z boku, objęła za szyję
wielkiego rogacza. Trzęsła się ze strachu.
- To chyba Twoje - zawołała donośnie Almariel, próbując
przebić się przez jęczenia stratowanego i rzuciła obok niego zakrwawioną
gwiazdkę. - Kim jesteś? Czego ode mnie chcesz?
Mlecznobiałe
spojrzenie spoczęło nań. Prócz cierpienia, grzmiała w nim nienawiść, rozpacz.
- Zabiliście... zabiliście mi Drasę!
- Kim jest Drasa? - śmiech, paskudny śmiech, a potem żałosny
jęk.
- Zemszczę się, rozumiesz?! Zemszczę... - głos stracił na
sile, wyprężone ciało rozluźniło się, głowa opadła bezwiednie na bok.
Demonica uklękła
przy nim. Wiedziała, że żył, czuła jego słabą, acz wyraźną aurę, mimo to
sprawdziła tętno. Zastrzygła uszami, gdy dosłyszała klaśnięcie. Potem drugie.
Jedno za drugim. Brawa.
- No no, skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie jestem pod
wrażeniem.
Miękki, kobiecy głos
rozpłynął się w przestrzeni swym dźwięcznym, aksamitnym, wręcz miłym tonem.
Kobiety rozejrzały się; dopiero po chwili w mroku nocy zajaśniał wybuch
płomienia pochodni, który opromienił blaskiem postać.
Była wysoka, ubrana
we fiolety. Długa, satynowa suknia spływała jej aż do kostek, ramiona skryła
pod półprzezroczystą, purpurową woalką. Takiej też barwy były jej oczy, które
patrzyły z zagadkowym pobłażaniem. Kasztanowe włosy spływały jej falistymi
kaskadami na plecy, okalały młodą, gładką buzię, o bardzo jasnej, nienaturalnie bladej
cerze. Na szyi wdzięczył się naszyjnik z pereł.
Niespiesznie
stawiała kroki, które skierowała w stronę leżącego na wznak mężczyzny. Almariel
była pewna, że gdy nieznajoma spojrzała na niego, w jej oczach zalśniła
pogarda.
- ...to te jego słabostki go zgubiły. Nie może wyjść z
żałoby po futrzaku... Też mi coś. Kiedyś, to był z niego wojownik... Wtedy
byście sobie z nim nie dały rady... Oj,
Somchai, a mówiłam, żebyś siedział cicho w krzakach. O, przepraszam,
niegrzecznie z mojej strony, że się nie przedstawiłam. Zwą mnie Dalia - dygnęła
dworsko, opuszkami dłoni wolnej ręki chwytając rąbka sukni i rozkładając
szerzej materiał - Irina, nowa strażniczka skarbów królestwa Elsphei... i
Almariel, przywódczyni Zakonu Białych Kruków, jak mniemam? A gdzie zgubiłaś
smoka?
- Musisz wybaczyć mi gruboskórność, Dalio, ale nie będę
brała udziału w Twojej grze.
- Szkoda. Słyszałam, że lubisz grać w szachy...
- Kim jesteś? - ton demonicy zmroził Irinie krew w żyłach.
Był głośny i zimny, jak rozkaz ścięcia głowy. Na Dalii jednak zdawał się on nie
wywrzeć takiego wrażenia.
- Kim chcę! - zawołała i zakręciła się wokół własnej osi,
płomień pochodni, którą trzymała w dłoni, pozostawił po sobie w powietrzu
jasnopomarańczową smugę - Raz służącą, raz... królową. Królową Doliny na
przykład. Tak, tak, o tym nie pomyślałaś podczas tego swojego śledztwa od
siedmiu boleści. Nie pomyślałaś o wyższej sile.
- O wyższej, nie. Kontrolowanie czyjegoś umysłu to brudna i
godna pożałowania sztuczka.
- Czyżby? Patrz, taka żałosna sztuczka, a ile potrafiła
narobić zamieszania! - Dalia zachichotała wesoło, po czym odchrząknęła i
spojrzała twardo na demonicę. W jednej chwili spłynął jej beztroski uśmiech z
ust, a w purpurowych oczach zajaśniało coś niebezpiecznego - To i tak nie ma najmniejszego znaczenia.
Nasion nie dostaniecie z powrotem. Służą teraz do wyższych celów. Ostrzegam
Cię, demonico z Cer'thanmor. Już drugi raz Twój Zakon wchodzi nam w drogę.
Trzecim razem nasze spotkanie nie będzie już tak miłe.
- Nie wiem, o czym mówisz, Dalio znikąd. Nie spotkałam was
wcześniej.
- Ty, nie - zaśmiała się głośno - To smutne, że tak mało
wiesz o swoich poddanych. Popytaj się ich, może się czegoś dowiesz.
Dalia machnęła
ręką, powietrze po jej prawej poczęło marszczyć się i wybrzuszać, by po chwili
ukazać owal wielkości drzwi emanujący mdłym, mlecznym światłem. Drugi gest, biały wojownik
wzniósł się w powietrze na wstędze niewidocznej siły i powoli popłynął w stronę
portalu.
- Almariel. Jestem Dalia z Królestwa Gwiazd. Zapamiętaj to.
Na polance przed
największym drzewem w dolinie zebrały się chyba wszystkie mieszkanki
niedostępnej krainy. Panował harmider i rozgardiasz, wśród których ginęły
sporadyczne komendy wydawane przez Reizę, dowódczynię straży. Gdy do
zbiegowiska dołączył smok, wszystko wokół ucichło. Tłum kobiet rozstąpił się,
by umożliwić przejście czarnołuskiemu gadowi. Mulkher zniżył łeb. Kobiety
zajmujące się Elspheą, wśród których była między innymi Themis i Reiza, również
cofnęły się o krok.
Pani Rzeki leżała
półprzytomna na plecionce z miękkiej trawy. Zdaje się, że trawiła ją gorączka,
oczy miała podkrążone, na czoło wstąpiły kropelki potu. Była wyczerpana, a mimo
to nadal olśniewała swoją niezwykłą, acz surową
urodą.
- Nie wiem co się stało... - zaczęła cicho Themis, pociągając
nosem. Jej szklane oczy zdradzały fakt, że płakała - Rozmawiałyśmy, całkiem
normalnie, kiedy wrzasnęła... tak okropnie wrzasnęła... i zemdlała. Czy ona...
czy ona jest chora?
Mulkher nie
potrafił odpowiedzieć, choć na skraju jaźni majaczyło mu rozwiązanie, które
spływało nań z umysłu Almariel.
- Kim jesteś? - dobiegł go cichy, łagodny ton królowej.
- "Jestem Mulkher, pani. Przybyłem z Zakonu Białych
Kruków, by pomóc Tobie i Twoim siostrom."
- Pomóc? Coś nam zagraża?
- "Teraz już nie." - uspokoił ją smok, próbując
brzmieć przekonywująco. Sam nie był pewien, czy jego odpowiedź była prawdą -
"Proszę się nie martwić i odpoczywać. Jest pani w dobrych rękach." -
spojrzał na Themis, która miała nie mniej zadziwiony wzrok od swoich
towarzyszek - "Dajcie jej odpocząć. Wkrótce... wkrótce wszystko będzie
jasne."
Czarny cofnął się i
podążył na skraj polany, odprowadziło go wiele spojrzeń. Usiadł, począł
wypatrywać. Wiedział, że Almariel już się zbliża. Nie musiał czekać długo;
wkrótce ukazały się jego oczom, ranne, zmęczone, zaniepokojone. Smok uśmiechnął
się do nich lekko, choć był to uśmiech pełen goryczy.
- "Czy Ty zawsze musisz się narażać, kiedy mnie nie ma
w pobliżu?" - zapytał smok, zniżając pancerny łeb. Almariel podeszła do niego i objęła,
pogładziła z czułością twardy nos.
- Widocznie takie jest moje przeznaczenie. A Twoje, to
martwić się o mnie.
Po chwili wszyscy
zasiedli na miękkiej trawie, demonica przyjęła od Iriny łagodnie pachnący liść,
który driada nakazała przyłożyć do rany.
- Irino, świetnie się spisałaś tam, podczas walki. Gdyby nie
Twoja szybka reakcja i Twój towarzysz, mogło być z nami różnie.
- Na święte duchy, nie bluźnij. Drzemka w krzakach to mało
imponujący wyczyn... Wszystko dzięki Xarowi. Dostanie dziś cały kosz jabłek -
uśmiechnęła się słabo, zmęczona, wydłubując ze skóry kolce, które wbiły jej się
po spotkaniu z cierniami - Almariel? Ty to wszystko, co tu się stało...
Rozumiesz? - demonica nie mogła stwierdzić dokładnie, czy w głosie Iriny
brzmiało niedowierzanie, czy też nadzieja, że uzyska odpowiedzi na trapiące ją
pytania.
- Rozumiem.
- To powiesz mi, czy ja dobrze zrozumiałam?
- Powiem.
- Dobrze. W takim razie, ta kobieta... Ta z lasu... Dalia?
Opętała nam Panią?
- Na to wygląda. I obawiam się, że zrobiła to już jakiś czas
temu, zdążyła narobić sporo kłopotów. Nie mam też pewności, czy jej ofiarą nie
padły inne driady.
- To okropne! To ona wykradła nam nasiona, prawda? Wysłużyła
się rekami Pani?
- Niestety na to wygląda.
- Po co im nasze nasiona? Dlaczego to zrobili?! Kim w ogóle
są ci ludzie?!
- Niestety, Irino, na te pytania nie znam odpowiedzi. Ale
masz moje słowo, że będę jej szukać. Na te i inne, które mnie męczą...
Zapadło między nimi
krótkie milczenie. Przerwała ją Almariel.
- Irino, musisz wszystko dokładnie opowiedzieć, zarówno
Elshpei jak i swoim siostrom. Zrób to dopiero wtedy, gdy królowa będzie w pełni
sił. Musicie być czujne. Przygotujcie się. Obawiam się, że sprawa nie kończy
się tu i teraz. Spokojnie, pamiętam o swojej obietnicy, będziesz mogła
odwiedzić Zakon. Jak tylko opadnie kurz ostatnich wydarzeń... Przykro mi, że
nie zdołaliśmy odzyskać waszych nasion.
Driada delikatnie
położyła rękę na ramieniu Almariel i uśmiechnęła się ładnie, wesoło.
- Almariel, razem z Mulkherem uwolniliście naszą panią spod
kontroli tej wiedźmy! Ale heca. Z wami przeżyłam teraz więcej, niż w calutkim
moim życiu, jeśli by razem zebrać. A nasiona to i tak teraz wasz problem,
prawda? Jeśli Dalia je zabrała, a wy będziecie ją ścigać... Ajaj, za dużo gadam.
Wesoły śmiech całej
trójki przetoczył się dźwięcznym echem po polance; gdy przebrzmiał, usłyszeli
szelest. Ten przeobraził się w ciche, ledwo słyszalne kroki, choć wyraźnie
sztywne, nierytmiczne. Z mdłego światła lewitującej żółtej kuli wyłoniła się
Themis; a wzrok miała bezdenny, widzący dalej, niż zwykłe oko. Uklękła, złapała
Almariel za rękę. Z jej gardła wydobył się gruby, zwielokrotniony dziwnym echem
głos, który wprawił powietrze w drżenie.
- Pośród odległych,
niedostępnych polan,
kraju mchów
zieleńszych niźli szmaragd,
tam plugastwo
wzejdzie, wespnie się jak bluszcz,
do samego nieba.
Wessie żywe, wessie
martwe,
odda tym, co z nieba
zejdą,
by chmury miast
deszczu
zesłały zniszczenia
ogień.
Szarość nienarodzonego jeszcze dnia poczęła
wpływać niczym mętna mgła do wnętrz zamku. Demonica przetarła zmęczone oczy, po
czym szepnęła parę słów. Na dotychczas pustym pergaminie wiszącym na tablicy
ogłoszeń niewidoczne pióro nakreśliło czarnym atramentem obwieszczenie.
Ordo Corvus Albus,
niniejszym zwołuję zgromadzenie,
które odbędzie się w sali audiencyjnej, gdy słońce zajdzie za górami, w celu
omówienia ważnych dla Zakonu spraw.
Almariel
Favillae wzięła w dłonie gorący kubek z owocowym naparem i przeszła się wzdłuż pustych stołów w jadalni. Gorąca para unosiła się nad nim łagodnie, znacząc w powietrzu ślad jej kroków. Chłód rozganiał ogień płonący w kominku pomimo ulewnego deszczu siekącego za oknem. Prócz niego wszechobecny półmrok rozświetlały jedynie zapalone tu i ówdzie świece i jarzące się białym blaskiem ślepia Sarosha. Leżący smok wyciągnięty bezładnie na całą swoją długość patrzył beznamiętnie na krople deszczu uderzające w szyby wielkich okien. Było jeszcze stosunkowo wcześnie, lecz chmury zasłaniały całe niebo. Myślał o tym, czy nie warto by było udać się na polowanie. Cokolwiek, byle nie siedzieć w opuszczonym zamczysku. Ziewnął pokaźnie, szczerząc kły i wysuwając długi język, który zwinął po chwili niczym rulonik, zamykając paszczę. Rzucił okiem na dziewczynę, która podeszła do wielkiej drewnianej tablicy umiejscowionej na wschodniej ścianie jadalni, po prawej stronie od wejścia i zaczęła coś do siebie mruczeć. Podniósł się podchodząc do niej i zwieszając nad nią smukły pysk.
OdpowiedzUsuń- „Misje?” – mruknął, przyglądając się szlaczkom ludzkiego pisma. – „Trochę ich mało...” – stwierdził, obwąchując kilka przyszpilonych gwoździkami, pożółkłych pergaminów.
- To chyba dobrze? Znaczy, że członkowie nie próżnują. Z tego co mówiła Almariel jest sporo do roboty. Ciekawe jak to jest z tymi zadaniami, w sumie nigdy się tym nie interesowałam, bo i tak jako uczniowie nie mogliśmy na żadną wyruszyć. Możemy sami sobie wybrać pierwszą misję, czy Almariel nam jakąś przydzieli?– zapytała, popijając ostrożnie łyk napoju. Syknęła. Wciąż był zbyt gorący, aby swobodnie móc się go napić. Zamiast tego obróciła go w dłoniach, grzejąc ręce.
- „Czy ja wiem, w Aeternie misje przydzielał bezpośrednio Przywódca. Czasami dla różnych grup członków. Mieli określony czas na ich wykonanie. Tutaj, chyba jest inaczej.”
- Naprawdę? Nie wiedziałam. Wspólne misje?
- „Mhym. Czasem wysyłali uczniów z opiekunami, żeby się czegoś nauczyli w praktyce, trochę srogo to u nich wygląda… Takich podlotków na rzęź brać… Czasem po prostu kilka smoków i jeźdźców, gdy sprawa nie była pewna. Raczej nie ryzykowali pojedynczych eskapad. Zresztą w ilości siła.”
- Nie dziwię się, dlaczego ludzie się ich boją. Jednego smoka pokonasz, trzech już niekoniecznie. Kiedy Ty się tego wszystkiego dowiedziałeś?
- „Kiedy Ty plotkowałaś z Nirin, a ja wsadzałem nos wszędzie tam gdzie nie trzeba?” – zapytał ironicznie.
CDN
CD
Usuń- Przepraszam, że zapytałam! – parsknęła ze śmiechem, o mało co nie wylewając naparu. Życie było ciekawsze, kiedy miało się o czym rozmawiać z własną bestią. - Zobacz, tutaj jest misja wzięta przez Trivl’aana i Arsi, więc chyba faktycznie jest tak jak mówisz, iż można samemu wybierać zlecenia. Z drugiej strony ostatnią Almariel przydzieliła im osobiście – stwierdziła wskazując palcem na koślawe pismo.
- „Z Gabrielem?” – zapytał retorycznie Światło, spoglądając na nią kantem oka.
- Tak, z nim… Namieszało się tutaj ostatnio spraw… Sama nie wiem, jak to tutaj wszystko działa.
- „Myślę, że to zależy od ważności misji.”
- Pewnie masz rację. Zastanawia mnie kiedy przybędzie student z Kohiry. Nim się obejrzymy nadejdzie zima. Nie tak łatwo będzie mu wtedy tu dotrzeć, a co dopiero oglądać harpie… -uniosła brwi w powątpiewającym geście i pokręciła przecząco głową. – Chyba nie zdawał sobie sprawy, jak trudna jest wtedy przeprawa przez góry.
- „Pewnie przestraszył się, jak dowiedział się, od kogo dostał odpowiedź.”
- Ależ oczywiście… – skwitowała jego sugestie.
- „Może i my powinniśmy jednak coś wybrać?” – zasugerował Sarosh, przyglądając się nieco sceptycznie i nieufnie pozostałym zleceniom.
Favill zamyśliła się, czytając misje po kolei. Gdy przybyli do zakonu sądziła, że wpierw spędzą tutaj nieco czasu, aby poprzebywać w towarzystwie bliskich i jakże dawno nie widzianych osób. Nacieszyć się ich towarzystwem. Teraz jednak, po zdarzeniach ostatnich dni miała wątpliwości. Może faktycznie powinni wyruszyć na jakąś misję? Mieliby zajęcie póki wszystko tutaj się nie uspokoi, a jednocześnie odciążyliby trochę zakon. Może wreszcie Almariel zrozumiałaby, co znaczyły w rzeczywistości ich słowa. W głowie zabrzmiał jej głos Sarosha, kiedy próbował przekonać demonicę: „Po cóż są zakony, jeśli nie po to, aby niedobre wieści o przeszłych zdarzeniach przemieniać w światłe wizje wspaniałej przyszłości? Od tego jesteśmy. Zapomniałaś? Tego nas uczyłaś!”
CDN
CD
Usuń- Widzę tutaj misje, które doskonale nadawałyby się dla każdego oprócz nas – stwierdziła, przytykając do każdej po kolei palec. – Polowanie na górskiego trolla Ragoka, wielką bestię za równie wielką sumę złota, coś idealnego dla Trivl’aana i Arsi.
- „Myślę, że i Eldar z Malgranem też by się pokusili, w końcu… Błyskotki!”
Dziewczyna spojrzała krzywo na chichoczącą bestię.
- No naprawdę… Ja bym ich raczej widziała tutaj, patrz: Kłopotliwe gnomy w Wento. Już raz sprawdzili się przy takich międzygatunkowych waśniach.
- „Sądzisz, że znów chcieliby się w to bawić? Mnie by się nie chciało… Dyplomacje i inne pertraktacje! Fuj! I te gnomy?! Fuj, fuj, fuj!”
-Wredny jesteś. Znów głodny? – zasugerowała.
- „Nie” – odparł buńczucznie, strosząc sierść.
- Co my tu jeszcze mamy… - rozejrzała się. - Potyczki z Mistrzem Kości Azenorem. Specyficzna misja. Przywieźcie złoto i zagrajcie o nie. Trzeba je jeszcze mieć…
- „Chciałbym zobaczyć w tym Almariel i Mulkhera!”
- A wiesz, że to misja dla uczniów? Szczerze nie wiem, kto by się do tego nadawał. Trochę głupio byłoby wysyłać na nią członków Starszyzny.
- „Tym bardziej!”
- Głuptas.
- „No przecież żartuję!”
- Taa, jasne… Tak czy owak, żadna misja nie wydaje się być taką, na którą moglibyśmy się udać.
- „Pewnie wkrótce pojawią się nowe. Gońcy raczej nie przybiegają codziennie, a ostatnio pogoda nie sprzyja podróżnym…” – urwał, słysząc zdziwiony okrzyk Favill.
- O! – zawołała, kiedy wtem na tablicy pojawił się nowy pergamin z krótkim obwieszczeniem.
- „Co jest tam napisane?” – zapytał, zaciekawiony, przysuwając pysk do papieru i sapiąc na niego. Favill odsunęła go lekko, aby móc odczytać wiadomość.
- Almariel zwołała zgromadzenie w sali audiencyjnej. Dziś o zachodzie słońca. Ciekawe co się stało? Czyżby wrócili już z Mulkherem z misji w Uperil?
- „Taa… Zachód. Na pewno go zobaczymy!” – zaświergotał, rzucając powątpiewające spojrzenie deszczowi na zewnątrz.
- Zrobi się ciemno, to będziesz wiedział – odparła mu szorstko.
- „Bla bla bla…” – parsknął, przekrzywiając łeb i kłapiąc karykaturalnie szczęką. Dziewczyna parsknęła śmiechem na ten niedorzeczny widok. Wtem smok przestał się wygłupiać i spojrzał w kierunku wejścia. Słyszał zbliżające się kroki.
*Parne powietrze, mleczne od gęstej pary, spowiło ich oboje, przemieniając w ciemne, trudne do rozróżnienia kształty. Ciepło i woń eterycznych olejków rozluźniało napięte mięśnie i koiło zmartwiony umysł. Ciemnoskóra, owinięta niedbale śnieżnobiałym ręcznikiem, zamarła w swobodnej półleżącej pozycji, opierając głowę o czarny bok towarzysza; jej spokojny, głęboki oddech zdradzał fakt, że zasnęła. Mulkher wyciągnął szyję i oparł łeb o ciepłe kafelki, rozwarł postrzępione skrzydło. Począł obserwować, jak na czarnych membranach osadzają się kropelki wody, by zaraz potem spłynąć ku ziemi. Zawieszeni w sennym letargu, wyglądali, jakby bezlitosna ulewa szalejąca na zewnątrz ich nie dotyczyła. Pozornie... Demonica drgnęła niespokojnie i zmarszczyła brwi przez sen. Mulkher łypnął na nią kątem oka. Podniósł głowę i mruknął gardłowo, gdy dojrzał, że z jej rany w okolicy obojczyka, pamiątki po spotkaniu z białym wojownikiem, poczęła sączyć się krew.* "Ammalvi, obudź się." *Błękitnooka otworzyła oczy i zerwała się do siadu, zamrugała powiekami, przełknęła ślinę.* Co się dzieje? *Zapytała, niespokojnym wzrokiem błądząc po wnętrzu łaźni, skrzącym się od kolorowych mozaik.* "Twoja rana. Chyba się rozmiękła i podrażniła, powinniśmy już iść." *Zmarszczyła brwi, zdziwiona słowami smoka, po czym spojrzała w dół i starła koniuszkiem palca krótką ścieżkę z krwi. Pokiwała tylko głową i westchnęła, trwając jeszcze w świecie sennego koszmaru, w świecie przepowiedzianym jej przez Themis, tajemniczą driadę z Uperil...*
OdpowiedzUsuń*Upływający czas nie oszczędził zamku, nie wyłączając zeń sali audiencyjnej. Gdy Almariel pchnęła odrzwia, te zaskrzypiały cicho, w niemej skardze. Choć w pierwszym wrażeniu liczne freski okalające ściany pomieszczenia zachwycały jak dawniej, to przy bliższej obserwacji widać było pęknięcia i wypłowiałe kolory. Przybyli pierwsi, podążyli w stronę półokrągłego stołu. Jak żywe stanęły przed oczami wspomnienia z sądów, jakie miały tu miejsce. Sąd nad Trivl'aanem. Sąd nad Dinigonem i Byronem. Tym razem natura spotkania miała być inna, lecz oboje obawiali się, że skończy się nie mniej burzliwie. Almariel zasiadła na swoim miejscu, na krześle z ciemnego drewna z lwimi podłokietnikami. W jednej, nieoczekiwanej chwili poczuła nutę gniewu. Jeśli to, co powiedziała im Dalia oraz Somchai okaże się być prawdą, czeka ją bolesny zawód. Ktoś ukrył przed nią bardzo ważny incydent. Wahała się między uczuciem złości, zawodu i smutku, bowiem była świadoma, że jeśli faktycznie tak było... To była ich wina jako przywódców. Nie dopilnowali zakonnych spraw, pozostali ślepi na znaki, nie wzbudzili zaufania. Mulkher, świadomy burzy, jaka rozszalała się w jej duszy, siadł za nią, wygiął szyję w łuk i powoli przybliżył pysk do jej twarzy. W głowie usłyszała jego głos.* ' "Cokolwiek się wydarzy... cokolwiek nas czeka... Pamiętaj, ja będę z Tobą." '
- „Już czas…” – odezwał się Sarosh, wyłapując pomiędzy strumieniami siekącego niestrudzenie deszczu ostatnie nikłe tchnienie poblasku słońca znikającego za ośnieżonymi szczytami gór Yiale.
UsuńDziewczyna oderwała wzrok od stronic trzymanej księgi i spojrzała w kierunku wielkich okien zdobiących główną ze ścian salonu. Krople deszczu dzwoniły o szyby przesłaniając widoczność. Zamknęła almanach, przesuwając dłonią po miękkiej wysłużonej skórze okładki, jakby w czułym geście pożegnania z historią, która ją pochłonęła. Odłożyła książkę na stolik obok. Odgarnęła miękki koc, spuszczając podkulone dotąd nogi na ziemię i wstała. Przeszył ją lekki dreszcz. Było zimno. Ogień w kominku zdawał się wygasnąć już jakiś czas temu. Rozciągnęła się, prostując zdrętwiałe od dłuższego bezruchu mięśnie. Westchnęła i podeszła do smoka.
- Widzisz, jednak Ci się udało… - zagadnęła. Głos miała nieco zachrypnięty od długiego milczenia.
- „Co takiego?” – zapytał, wyrwany z kręgu własnych myśli.
- Dostrzec zachód – odparła, odkaszlnąwszy. Przydałby się jej kolejny kubek herbaty.
- „Ach, to…” – mruknął bez entuzjazmu, poruszając uchem, jakby strzepywał jakąś natrętną muchę.
Favill przyjrzała mu się uważnie, po czym przyklękła przy nim, obejmując go za puchatą szyję. Wtuliła się weń, dając się pochłonąć miękkości zdobiącego ją futra. Światło dopiero po chwili poruszył się i zamruczał gardłowo, przytulając do jej pleców swój smukły pysk. Trwali tak chwilę pogrążeni w ciszy i szumie deszczu, pogrążeni we własnych myślach, ciesząc się swą bliskością w zapadającym mroku. Kolejna ze świec stojących na stole zgasła wypalając się do cna.
- „Chodźmy już. Nie powinniśmy dać na siebie czekać” – powiedział, odsuwając się od niej. Dziewczyna wyprostowała się i pogłaskała go czule po czubku nosa, zupełnie jakby chciała tym ulotnym gestem strącić z niego wszelkie troski.
- Dobrze - skinęła głową na potwierdzenie, wstając.
Drzwi zamknęły się za nimi z cichym skrzypnięciem. Gdzieś w oddali uderzył grom zwodniczo podobny do smoczego ryku. Ruszyli ku Sali audiencyjnej.
***
- „Już tu są.”
Favill zastukała w wielkie odrzwia, po czym wraz z Saroshem wkroczyła do wielkiej komnaty. Tutaj poprzez identyczne jak w salonach olbrzymie okna sięgające wysokiego sufitu byłoby równie mroczno, gdyby nie fakt dziesiątek pochodni przytwierdzonych do ścian, zapalonych w kandelabrach świec i olbrzymiego żyrandola tuż nad stołem Starszyzny.
- Almariel, Mulkherze – skinęła im głową na powitanie. Sarosh powtórzył za nią ów gest schylając nisko pysk.
- „Salve Mistrzowie, wróciliście z misji? Czy wszystko przebiegło pomyślnie?” – przyjrzał im się uważnym wzrokiem dostrzegając ślady zatartych nań emocji.
– Czy coś się stało? Widzieliśmy wiadomość, chcieliście nas widzieć? – dokończyła pytania smoka, gdy zatrzymali się przed nimi.
*Gdy tylko zabrzmiało pukanie do wielkich odrzwi, Mulkher podniósł wysoko łeb, Almariel spojrzała ku wejściu. Sięgnęła dłonią ku amuletowi zawieszonemu na szyi, czarnemu onyksowi okutemu w srebro, wiszącemu na rzemieniu. Poczęła bawić się nim, ni to nerwowo, ni to dla zabicia czasu oczekiwania. Uśmiechnęła się smutno i odwzajemniła powitanie kiwnięciem głowy. Czarny uchylił nieco skrzydło w zapraszającym geście. Jak na razie nikt więcej nie dotarł, zatem mogli sobie pozwolić na chwilę rozmowy przed oficjalnym rozpoczęciem posiedzenia. Demonica wstała i wskazała ręką na dawnych uczniów, dając znak, by zbliżyli się. Razem uformowali ciasny krąg, by słowa, które mieli zamiar wypowiedzieć, pozostały słyszalne tylko dla nich.* Favill, Saroshu... *Zaczęła Almariel, a głos miała cichy, o ton głośniejszy od szeptu.* Tak, wróciliśmy z misji nad ranem. Jak przebiegła i jakie wieści ze sobą niesiemy - to wyjaśnimy, gdy przybędzie reszta Zakonu. Opowieść będzie długa... *Przyłożyła dłoń do czoła i zmarszczyła brwi, jakby nagle doznała bólu. Mulkher spojrzał na nią ukradkiem, po czym ozwał się, na tyle cicho, na ile pozwalał mu basowy tembr jego głosu.* "Mamy dla was zadanie albo raczej, należałoby rzec, prośbę. Obserwujcie bacznie wszystkich podczas zebrania. Ich reakcje podczas naszej przemowy. W głębi serca liczę na to, że na próżno zawracamy wam głowę, ale musimy być przygotowani na każdą ewentualność. Nam może umknąć niejeden ważny szczegół, gdy będziemy prowadzić zgromadzenie." *Almariel pokiwała głową smutno i spojrzała mętnym, zmęczonym wzrokiem na Favillae.* Będziecie wiedzieli, dlaczego was o to prosimy, gdy usłyszycie wieści ze szlaku...
Usuń*Mulkher w razie potrzeby potrafił maskować swoje emocje, zastygnąć, zmienić się w kamień, z którego wprawny rzeźbiarz wykuł smoczą rzeźbę. I tym razem to uczynił, choć nie musiał. Rozważał możliwości, kontemplował. Mógł o tym myśleć, zachowując chłodny dystans. W odróżnieniu do Almariel, nie widział obecnej sytuacji w czarnych barwach, nie miał wrażenia porażki po powrocie z misji. Wierzył, być może trochę rozpaczliwie i zbyt mocno w to, że jeśli faktycznie ktoś z Zakonu ukrył przed nimi rzekomy pojedynek z białym wojownikiem i jego bestią, miał ku temu ważny powód. Mimo to, jako przywódcy, musieli być przygotowani, również na to, że ktoś nie zechce się ujawnić i będzie szedł w zaparte. Wykluczyli Favill i Sarosha z kręgu podejrzanych z racji tego, że przebywali tu od niedawna, a pojedynek musiał odbyć się już jakiś czas temu. Podobnie sprawa miała się z Quentinem i Bellaticą oraz z Shyael i Nimronyn. Mimo to pozostawali czujni. Krąg zacieśnił się do najserdeczniejszych przyjaciół i wiedział, że to bolało Almariel najbardziej. Ale on wierzył. Musiało istnieć jakieś sensowne wytłumaczenie.*
Favill usłyszawszy słowa demonicy i idącą za nimi prośbę czarnego smoka ściągnęła lekko brwi. Sarosh uniósł ze zdziwienia długie uszy i spojrzał uważnie na Mulkhera, próbując odczytać znaczenie niedokończonych zdań. Już chciał otworzyć pysk, aby zadać jakieś pytanie, lecz jego jeźdźczyni uciszyła go mentalnie i kiwnęła tylko potwierdzająco głową, dając tym samym znać o przyjęciu zadania.
Usuń- Dobrze, będziemy czujni.
Sprawa wydawała się być nader poważna i groźna, biorąc pod uwagę fakt podjęcia tak nietypowych środków ostrożności. Podwajało to również zmęczenie malujące się na twarzy ich Mistrzyni. Zmęczenie zmieszane z niepokojem i cieniem zawodu skradającym się cicho z najciemniejszego kąta komnaty, które swym gorzkim smakiem kładło się na ustach, drgając w kącikach warg – niepewne. Mulkher zdawał się zaś nie podzielać tych odczuć. Jego opanowanie i stateczność uspokajały splątane myśli, dawały nadzieję, że dla każdej, jakkolwiek trudnej sytuacji zostanie znalezione rozwiązanie. Postawa Czarnego zapewniała zakonowi spokój i pewność, iż podoła on wszystkiemu co odważy się stanąć mu na drodze. On był siłą zakonu. Któż odważyłby się jej przeciwstawić?
Kolejne pytania nie były tutaj do niczego potrzebne. Wszystkiego i tak mieli się dowiedzieć już za chwilę. Wkrótce mieli pojawić się pozostali członkowie, a nikt nie powinien dowiedzieć się o ich rozmowie. Jakby w potwierdzeniu tej myśli fioletowy smok drgnął, wychwytując dźwięk kroków dochodzący z końca korytarza. Rzucił porozumiewawcze spojrzenie ku Przywódcom, po czym wraz z Lawendą odsunął się od stołu, przełamując ścisły krąg ich szeptów. Zajęli miejsce z zachodniego boku sali, lecz na tyle blisko, by wygodnie móc obserwować pozostałych, którzy przybędą. Sarosh rozsiadł się nieco bokiem, wyciągając za sobą długi, puchaty ogon i uniemożliwiając tym samym zajęcie miejsca tuż za sobą. Lepiej było tego uniknąć, jeżeli dobrze mieli się sprawdzić w wyznaczonej im przez Przywódców roli. Jakby nigdy nic począł poprawiać pyskiem ułożenie piór na skrzydłach i dzióbać nim białe, wewnętrzne lotki. Favillae oparła się o jego lewą łapę, wpatrując się w drzwi w oczekiwaniu na kolejnych członków zakonu.
Do sali wkroczył Trivl’aan wraz z Arsi. Pewny, szybki krok w połączeniu z niezadowoloną miną i doszczętnym przemoknięciem całej reszty postaci półanioła nadawał mu nieco buńczucznego wyglądu. Mimo posklejanych ze sobą włosów i piór wciąż kryło się w nim coś buntowniczego, co wyrażało się w jego gestach i ruchach. Tu, w tej sali było to widoczne bardziej niż gdziekolwiek indziej. Za wszystko odpowiadał podtekst zdarzeń z przeszłości.
Favill uśmiechnęła się kącikiem ust w odpowiedzi na puszczone do niej oczko, jednocześnie unosząc lekko palce założonej na ramię dłoni w geście cichego powitania. Zakołysała nimi lekko. Sarosh wyprostował się, strosząc dumnie sierść i uniósł brew. Niby to on był tym niepoważnym, skorym do szaleństw, lecz to o nią wciąż przychodziło mu się martwić. Wygiął długą szyję, spoglądając na swą jeźdźczynię jakoby pytająco. Zdaje się było to jednak pytanie czysto retoryczne, gdyż nie uzyskując żadnej odpowiedzi, żadnej którą ktokolwiek poza nim mógłby usłyszeć bądź dostrzec. Skinął z powagą głową zarówno Łowcy, jak i Zielonołuskiej. Zajęty myślami, zapomniał nawet się ku niej uśmiechnąć. Sala audiencyjna przywodziła różne wspomnienia, zmieniając, bądź wyostrzając zachowania innych. Im przyszło się w udziale rozróżnić te naturalne, od podejrzanie bezpodstawnych.
[Pozwoliliśmy sobie odpowiedzieć tutaj na komentarz powyżej i poniżej, łącząc je w płynny ciąg wydarzeń :) ]
W środku stajni było ciepło i sucho. Z pochodni zawieszonych przy ścianach sączyło się ciepłe, pomarańczowe światło. Łowca słyszał jak na zewnątrz na dobre rozszalała się ulewa. Nie miał zamiaru opuszczać budynku zanim deszcze się nie uspokoi. Nawet jeśli to oznaczało nocowanie w stajni. Stojące w czystych boksach wierzchowce parskały co jakiś czas, zadowolone w świeżej porcji siana, którego zapach unosił się w pomieszczeniu. Triv siedział na niedużym snopie siana stojącym tuż obok boksu Kougar'a. Bawił się jednym ze swoich sztyletów, który tańczył, wirował i podskakiwał w jego dłoni jakby odgrywał swoisty taniec przed swoim panem. Ostrze co chwilę odbijało blask pochodni, przez co robiło wrażenie wykonanego z płynnego złota. Kougar warknął cicho i wyciągnął łeb ponad barierkę boksu. Sztylet znieruchomiał w dłoni Łowcy, po czym wrócił do swojego pokrowca na pasku. Mężczyzna uśmiechnął się i pogładził wierzchowca po aksamitnych chrapach, z kieszeni wyciągnął dorodne jabłko i podrzucił nim w powietrzu. Szybkie kłapnięcie paszczy i owoc zniknął między ostrymi zębami. Po brodzie zwierzęcia polał się sok. Triv oparł się o ścianę rozkładając wygodnie skrzydła, splótł dłonie za głową i skrzyżował wyprostowane nogi. Odetchnął głęboko. W Zakonie wreszcie zaczynało się coś dziać. Jeśli tak dalej pójdzie, może wreszcie przestanie tutaj gnuśnieć z nudów. Przymknął powieki wsłuchując się w krople dudniące o dach budynku, już miał uciąć sobie drzemkę, kiedy w jego głowie rozległ się głos smoczycy. "Triv rusz się, Almariel i Mulkher wzywają nas do sali audiencyjnej na zgromadzenie. Czekam w holu." Skrzywił się niezadowolony. Sala audiencyjna? Niezbyt dobrze kojarzyło mu się to pomieszczenie, a od czasu... od bardzo długiego czasu w ogóle tam nie wchodził. Po plecach przeszedł mu dreszcz. Westchnął głośno, wstał, poklepał Kougar'a po szyi i podążył w kierunku wyjścia. Wyjrzał na zewnątrz. Ulewa rozpętała się na dobre, z nieba leciały gęste krople nie dając szansy nikomu. "Świetnie, po prostu świetnie..."***
OdpowiedzUsuńDrzwi do sali audiencyjnej zaskrzypiały cicho. Łowca pewnym siebie krokiem wszedł do sali, zaraz za nim dumnie kroczyła Arsi. Z włosów srebrnowłosego i jego piór ciągle spadały krople wody, był cały przemoczony co dawało mu wygląd zmokniętej kury. Jednak wystarczyło jedno spojrzenie na jego twarz, żeby zrozumieć że nie jest zadowolony z takiego stanu rzeczy. Szedł pewnie i szybko, nie chcąc zdradzić strachu jaki teraz nim targał.Tam skąd pochodził nie pokazywało się słabości. Nigdy. Przed oczami pojawiły mu się sceny z sądu, na którym sam był sądzony. Emocje jakie wtedy im towarzyszyły. Jivreg od tamtej pory się zmienił i nigdy do siebie do końca nie doszedł. Oczywiście nie mógł tego wiedzieć z swojego doświadczenia, ale widział zielonego smoka oczami Arsi, jej duszą z czasów zanim pojawił się w Zakonie. Było to kolejne ciężkie brzemię, jakie przyszło mu nosić na swoich barkach, kolejna skaza na jego zatopionym w smoczej krwi sercu. Nie pomagał mu fakt, że dzisiaj spotkają się w tej sali, a Łowca ciągle starał się unikać obecności leśnej bestii. Zastanawiał go również powód zwołania tego zgromadzenia. Ukłonił się najpierw Przywódcom, następnie puścił oczko Favill i skinął głową fioletowemu smokowi. Arsi szła tuż za nim, nie odzywając się słowem, za to doskonale wyczuwając myśli swojego jeźdźca. Ile to lat już minęło od kiedy ujawnili światu prawdę o swoim połączeniu w tej sali. Jakie konsekwencje to wszystko przyniosło...
Jej świetliste punkty na ciele zapulsowały wściekle reagując na jej myśli, uczucia. Czy znowu będą kogoś dzisiaj sądzić? Jaki był powód tak nagłego zebrania?Kiedy weszła do sali,okazało się że jeszcze prawie nikt nie przybył. Byli drugą parą, oprócz Przywódców. Ojciec i Aerlin jeszcze nie dotarli. Było o dosyć dziwne i nietypowe dla nich, ale ostatnio w duszy zielonego znowu rozpętała się burza, a to zmieniało wszystko. Smoczyca uśmiechnęła się serdecznie do Almariel i Mulkhera witając się z nimi, skinęła głową na powitanie Favill i Saroshowi i zajęła miejsce za Triv'em. Usiadła zgrabnie, owijając łapy ogonem, bardziej po kociemu niż smoczemu. Teraz musieli czekać na przybycie reszty.
UsuńSmoczyca z coraz większym niepokojem patrzyła w niebo przeczuwając zbliżającą się ulewę, przestąpiła z łapy na łapę i utkwiła wzrok w driadzie. Sir'ca stała niedaleko niej otoczona przez liczne, leśne ptactwo od małych sikorek, po większe sójki, które ćwierkały jazgotliwie chcąc jedno przekrzyczeć drugie. Driada odpowiadała im co jakiś czas jakimś trelem czy gwizdnięciem. Mało kto wiedział, że posiadała umiejętność porozumiewania się z ptakami i to one przekazywały jej większość informacji dotyczących tego co dzieje się na terenach Ordo jak i poza nimi. Baldis poczuła jak pojedyncze krople zaczęły spadać na pióra pokrywające jej ciało. Westchnęła cicho patrząc jak woda łączy się z złotym pyłem i spada na ziemię farbując poszycie. Jeśli w najbliższym czasie nie zejdzie z deszczu, następne godziny spędzi na układaniu swojego kłopotliwego upierzenia. Słyszała wiele komplementów dotyczących błękitnych wachlarzy jak i pawich oczek zdobiących końcówki jej skrzydeł, mało kto zdawał sobie sprawę ile kosztowały jej wysiłku. "Stokrotko, musimy wracać. Wiesz, że nie lubię za mocno się moczyć." Sir'ca odwróciła w jej stronę głowę i skinęła lekko, zaćwierkała coś cicho po czym większość towarzyszących jej ptaków odleciała. Został tylko mały, zielony ptaszek, który popiskiwał ciągle. Driada wyciągnęła w jego kierunku dłoń, na której szybko przysiadł, wysłuchała do końca jego świergotów , po czym pocałowała go w małą główkę, którą z radością nadstawił. Następnie ptaszek odleciał i zniknął w gęstwinie lasu. Sir'ca odwróciła się i szybko pomaszerowała w kierunku smoczycy. Jej kroki, mimo że szybkie i pewnie nie wzbudzały jakiegokolwiek szmeru czy hałasu zdradzającego jej obecność. "I tak musimy wracać. Właśnie dostałam wiadomość, że Almariel zwołuje zebranie w sali audiencyjnej. Ciekawe o co może chodzić. Myślisz, że to ma jakiś związek z zniknięciem Eldara i Malgrana? Myślisz, że coś wreszcie znaleźli?" Smoczyca spojrzała na nią zdziwiona, zebrania wszystkich członków zdarzały się bardzo rzadko i dotyczyły tylko najpilniejszych spraw. "Nie wiem, niedługo się przekonamy. Oby nie było to nic poważnego. No chodź do mnie, nie mam zamiaru sterczeć tutaj aż cała przemoknę." Driada szybko pokonała dzielącą ich odległość i złapała smoczycę za szyję wtulając się w jej pióra. Po chwili ogarnęła ją aksamitna ciemność...
OdpowiedzUsuń***
Powietrze w holu zafalowało i wybrzuszyło się, w następnej chwili w tym miejscu pojawiła się baśniowa smoczyca i driada. Dziewczyna otrzepała się z pokrywającego ją złotego pyłu i spojrząła z obawą na drzwi wejściowe. Smoczyca popchnęła ją lekko ponaglając by jak najszybciej znaleźć się w środku. Może wszyscy czekają tylko na nie? Kiedy drzwi otworzyły się pchnięte ręką Sir'cy, smoczyca z ulgą stwierdziła, że nie ma jeszcze nawet większości. Więc się nie spóźniły. Baldis skinęła głową w kierunku Almariel, po czym przeniosła wzrok na czarnego smoka. Uśmiechnęła się zalotnie, a w jej oczach odbijało się ciepło uczucia jakim go darzyła. Przelotnie spojrzała na pozostałych członków Ordo, Uśmiechnęła się w duchu widząc przemoczonego Triv'a, który z niezadowoloną miną stał pod ścianą. Współczuła mu z całego serca. Po oszczędnym powitaniu pozostałych obydwie z Sir'cą zajęły wolne miejsce obok Arsi.
*Niecierpliwie zaciągnął się kolejną porcją nikotyny, w międzyczasie obserwując poczynania mężczyzny okrytego czarnym płaszczem tak szczelnie, iż widać było tylko kawałek twarzy oraz stopy. W swym zawodzie miał wyraźną wprawę, ponieważ przesiąknięty materiał nie przyklejał się do ciała. Ruchy starego wygi, który na przemycie dosłownie zęby zjadł. Osobnik rozejrzał się wokół konspiracyjnie, acz krótko i po serii nieokreślonych, mylących ruchów pod okryciem, przez szczelinę między połami wysunął kuferek nader podręcznych rozmiarów, w jakich bogate panny zazwyczaj przewożą biżuterię bądź nadmierną ilość akcesoriów do upiększania. Gabriel sięgnął do kolczyka w kształcie krzyżyka, chwilę przy nim majstrował, aż udało mu się go wyjąć. Uniósł ozdóbkę pod światło tak, by rzucany przez drobne rzeźbienia cień nakreślił numer: 37/817. Zerknął na skrzyneczkę, na której wieku kredą wypisano taki sam numer. Odkręcił dłuższe ramię krzyżyka, nagle przestającego być prostym kolczykiem, bo wewnątrz ukryto odpowiednio wyprofilowany trzonek maleńkiego klucza. Gabriel wziął od przemytnika przesyłkę, oparł ją na ręce, po czy wsunął klucz w jeden z niepozornych sęków, ponieważ nie było kłódki. Złożony mechanizm szczęknął kilkukrotnie i ustąpił. Uniósł wieko. Wewnątrz znajdowało się parę osobliwych przedmiotów poukładanych skrzętnie w odpowiednich przegródkach: 8 skręconych geometrycznie, czerwonawych korzeni, 15 bieluchnych połówek muszli, 5 bryłek czarnego kamienia, 9 woreczków zielonego proszku, 7 pereł, cały słój żółtego pyłu, 18 grudek niebieskiego specyfiku, 6 tajemniczych, brązowych patyczków oraz szklane pudełeczko skrzącego się pudru. Gabriel kiwnął głową z zadowoleniem. Jak zawsze niezawodny... Odwiązał od paska sporą sakiewkę z podzwaniającą czysto zawartością i rzucił ją przemytnikowi. Mężczyzna rozsupłał rzemyk, zajrzał do środka. Oczy mu zalśniły na widok 3 długich na dłoń, kryształowych szpikulców, jak nic tworów Belatici.* Zgadza się? *Zapytał Quentin lakonicznie, na co typ skinął skwapliwie głową, po czym oddał worek, który następnie został wsunięty za taśmę pod wiekiem kuferka. Gabriel wyciągnął część skrzynki zawierającą jego zamówienie i zatrzasnął pudło. Mechanizm zamka szczęknął automatycznie, na amen zamykając nową, równie cenną zawartość. Przemytnik łokciem starł kredowy numer, zabrał pojemnik i wymknął się przez wrota wejściowe, bezpowrotnie znikając w ścianie deszczu...*
OdpowiedzUsuń*Na pewne składniki nie opłaca się wydawać pieniędzy, bo można je znaleźć dosłownie wszędzie, zaś prawdziwą ich skarbnicą jest... kuchnia. Tam też swe kroki skierował Gabriel zaraz po wizycie przemytnika. Z głośnym łupnięciem postawił na ubrudzonym mąką blacie skrzynkę łudząco podobną do tej na warzywa. Podniósł wzrok na zastawioną słojami z przyprawami półkę, ciągnącą się niemal przez pół kulinarnego królestwa. Dopiero po dłuższej chwili odnalazł to, po co tu przyszedł: cukier. Właśnie podbierał z wiklinowego kosza inny składnik, żółta paprykę, kiedy zjawiła się miejscowa smoczyca. Przysadzista kucharka próbowała łupnąć go swą chochlą, lecz "złodziej" odskoczył do tyłu z 3 warzywami w ręce. Zaczęła jazgotać, jaki to z niego "bezczelny dziadyga", że "życia chłopca i zdrowia naszej miłościwej Almariel mu mało, więc jedzenie podbiera, żeby wszyscy z głodu pomarli". Gabriel spojrzał się na nią jawnie zdegustowany.* Oh, bo życie Triva zależy od tego, czy w jego gulaszu będzie pływać żółta papryka czy nie. Koniec świata! ...Prędzej mu to na zdrowie wyjdzie, przynajmniej nie będzie rzygał dalej niż widzi, jeśli skórka na żołądku by osiadła. *Odgryzł się i wrócił do swojej skrzyneczki, całkowicie ignorując listę wyzwisk, którymi został obrzucony. Kucharka nie dość, że przeżywała śmierć służącego mocniej niż reszta to jeszcze miała Gabrielowi za złe użytkowanie kuchni. Otwarcie oświadczyła, iż jemu gotować nie będzie, lecz też nie zamierzała pozwolić mu nawet na dotykanie garnków, noży czy łyżek. By jak najszybciej pozbyć się mężczyzny z kuchni, zaczęła energicznie szturchać go chochlą w ramię i wrzeszczeć, że ma się wynieść na zebranie.* Jakie znowu zebranie? Dajże, babo, spokój! Nowy jestem i na nic tam moje zdanie. *Gdy kobieta chwyciła drewnianą łychę niczym zawodowy topornik, złapał uchwyty wypchanej ingrediencjami skrzynki i czmychnął z kuchni. Wspinając się po schodach na piętra mieszkalne, rozważał słowa kucharki. Czy warto iść na to zebranie? Może sprawa dotyczy niedawnego wypadku z udziałem Ea...? A nawet jeśli nie, na co żywił sporą nadzieję, takie zgromadzenie było szansą na zobaczenie i poznanie wszystkich członków Zakonu. Zostawił skrzynkę na biurku w swojej komnacie, uprzednio nakrywając ją kawałkiem ciemnego materiału, aby poszczególne, głównie sypkie, składniki nie zmieniły właściwości. Przeskakując po dwa stopnie, pokonał schody. Energicznym krokiem przemierzał odległość dzielącą go od sali audiencyjnej. Kilka metrów przed drzwiami przystanął. Zmarszczył brwi zaintrygowany dziwnym falowaniem powietrza, wielobarwnie zaginającą się przestrzenią. Postąpił krok do przodu, bo, cokolwiek to było, podobało mu się, chociaż nie do końca wiedział dlaczego. Wtem anomalia zniknęła, a jej miejsce zajęło zachwycające stworzenie. Materializacji jednak towarzyszył znaczny wybuch energii, którego smoczyca zapewne nie odczuwała. Fala powietrza najeżona złotymi drobinami niczym ostrzami uderzyła w mężczyznę, pozbawiając go równowagi. Chwilkę leżał bez tchu, zdezorientowany i nienawykły do tego typu zjawisk. Opornie dźwignął się na łokcie, popatrzył w ślad za gadem o bajkowej aparycji, jak znika za drzwiami bez słowa. Prychnął głośno pod nosem. Nawet go nie zauważyła... Do sali wszedł, jako jeden z ostatnich zainteresowanych, najbardziej upaprany zaraz po Trivie. Powiódł wzrokiem po zebranych, z całego zbiegowiska kojarząc tylko Łowcę i jego smoczycę oraz Puszka wraz z Kwiatuszkiem skrytych pod ścianą. Z trudem przyszło mu dojrzenie Almariel, wizualnie pomniejszonej przez zajmowany przez nią fotel. Pozdrowił ją beztroskim machnięciem dwóch palców koło skroni, po czym podszedł do okna, gdzie uchylił ździebko lufcik, by nie drażnić zebranych papierosowym dymem. Skorzystał z chwili, iż część właściwa zebrania jeszcze się nie zaczęła, i rozpoczął batalię ze złotawym pyłkiem, powodującym dyskomfort psychiczny. Bo komu nie przeszkadza świadomość bycia upapranym i uchodzenia za demoniczną wróżkę...?*
UsuńWiatr wściekle szarpał jego skrzydłami, próbując za wszelką cenę wytrącić go z rytmu, zaburzyć lot. Krople deszczu nieustępliwie próbowały wedrzeć się do oczu, nosa, całymi kaskadami spływały po ciemnozielonych łuskach by kontynuować swoją podróż w stronę powierzchni. Wzbił się wyżej w powietrze, przycisnął skrzydła do ciała i wykonał śrubę, ponownie rozłożył skrzydła które gwałtownie się naprężyły, czemu towarzyszył charakterystyczny dźwięk, taki jaki wydają żagle kiedy złapią wiatr. Ostatnio mało rzeczy uspokajało jego umysł i serce. Nocne loty, kiedy otaczała go aksamitna ciemność i w pobliżu nie było nikogo, sprawiały że mógł uciszyć myśli. Ostatnio wymykał się co noc. Nie mógł już dalej tkwić w bezczynności, w letargu w którym był pogrążony do tej pory. Zdawało mu się, że widział nikły uśmiech na twarzy nimfy kiedy wracał wyczerpany, ale i uspokojony. Aerlin... tak rzadko się ostatnio uśmiechała, a on czuł wyrzuty sumienia, że ciągle dokłada jej zmartwień. Ale nie potrafił tego zmienić. Jeszcze nie teraz... Mocniej wzbił się w powietrze i wykonał pętle. Zaczął powoli odczuwać pierwsze oznaki zmęczenia mięśni. Nagle poczuł jaźń nimfy, jak delikatnie dotyka jego umysłu, w głowie rozbrzmiał jej śpiew. "Musisz wracać.. Almariel i Mulkher zwołali zebranie. Śpiesz się mój drogi..."
OdpowiedzUsuń***
Drzwi wejściowe zaskrzypiały lekko, a na sali zapanowała cisza. Nietrudno było określić kogo brakuje. Drugiego filaru, na którym opierało się całe Ordo. Nimfa sunęła lekko, zwiewnie, uśmiechając się lekko do zebranych. Jej zupełnym przeciwieństwem był szmaragdowy smok, którego mrok duszy widoczny był ostatnio również na jego łuskach, było to jeszcze bardziej widoczne teraz, kiedy były ciągle mokre. Szedł dumnie, spoglądając przed siebie. Aerlin usiadła na ozdobnym krześle i spojrzała na Almariel. Uśmiechnęła się do przyjaciółki i położyła jej dłoń na ręce dając znak, że cieszy się z ich powrotu, ale jednocześnie chcąc dodać otuchy. Wiedziała, że powód zwołania wszystkich tutaj musiał być poważny. Skinęła głową do czarnego smoka, po czym przeniosła spojrzenie na zebranych członków Ordo. Jivreg zachowywał się bardziej powściągliwie, z dystansem. Pozwolił sobie jedynie na blady uśmiech skierowany do przyjaciół, ale jedno spojrzenie w jego oczy wystarczyło, by wiedzieć że uśmiech był udawany. Usiadł na tylnych łapach, przednie zaś oparł po obu stronach wysokiego oparcia krzesła, na którym siedziała nimfa, w geście, który miał oznaczać opiekę roztaczaną nad kobietą i to, że w każdej chwili jest gotów jej bronić za wszelką cenę. Każdy wiedział, że była to zbyteczna demonstracja, ponieważ zarówno nimfa potrafiła doskonale o siebie zadbać, jak i wewnątrz auli akurat dzisiaj nie groziło im żadne niebezpieczeństwo. Jednak ostatnio zielony smok pokazywał oblicze zupełnie do niego niepodobne i sprzeczne z tym z jakim był kojarzony i z jakiego był znany.
*Na sali audiencyjnej zapadła ciężka do zniesienia cisza. Almariel powiodła twardym wzrokiem po zgromadzonych, odliczyła, kto się stawił, a kto nie. Po krótkim namyśle podjęła decyzję o rozpoczęciu audiencji. Nieobecność Shyael, Nimronyn i Belatici była zrozumiała i do zaakceptowania, aczkolwiek można było ją dwojako interpretować. Sprawa ich najprawdopodobniej nie dotyczyła, przynajmniej bezpośrednio, lecz brak zainteresowania ważnymi dla Zakonu wydarzeniami mógł pozostawić... niesmak. Przywołana do tu i teraz przez basowe mruknięcie smoka, drgnęła lekko. Rozluźniła zaciśnięte na podłokietnikach dłonie i wstała. Wkrótce jej głos rozbrzmiał z wyjątkową dlań mocą w pomieszczeniu.*
OdpowiedzUsuń*Opowiedziała dokładnie i ze szczegółami przebieg ich misji. O nimfach i początkowej niezgodzie panującej między nimi, o nasionach, o śledztwie, o decyzji zbadania skarbca wbrew Pani Doliny i jej konsekwencjach. O ataku. O białym wojowniku, o jego oskarżeniach, o Dalii. O jej mocach, którymi zwiodła umysł królowej nimf. O jej słowach... W końcu o wizji Themis. Gdy mówiła, Mulkher ze skupieniem obserwował zebranych. Czuł emocje, jakie wzbierają w jego jeźdźczyni, jak próbuje je odegnać, zepchnąć wgłąb siebie, lecz daremnie. Chciał pozostać niewzruszony na ów podszepty złości, ale nie zdołał. Wokół źrenic poczęły malować się żółte plamki, niczym skaza tnące nieprzemierzoną połać srebrzystych tęczówek. Aerlin i Jivreg - szlachetne, wrażliwe serca, przyjaciele od wieków. Trivl'aan i Arsi - ten który zbłądził i jego zbawienie. Sir'ca i Baldis - młoda utalentowana druidka i wybranka jego serca. Oraz ci, których nie powinni podejrzewać, wykluczał ich czas i miejsce. Czy aby na pewno? Czegóż teraz mogli być pewni? Favillae i Sarosh - odnalezieni, widząca wśród mroków przyszłości i jej światło. Quentin, specjalista-alchemik i jedna wielka zagadka. Czy to możliwe, by któreś z nich wszystkich postanowiło działać na własną rękę? Utaić przed nimi pewne wydarzenia? Kto z nich nie potrafił im... zaufać? Z boleścią przymknął ślepia i lekko potrząsnął łbem. A może to po prostu kolejna sztuczka Dalii? Próba skłócenia ich ze sobą?*
Ordo Corvus Albus, choć przyznaję to z ciężkim sercem, pojawiła się nowa groźba. Nowe zagrożenie. Lecz nie jest to wróg, z którym niebawem przyjdzie nam stoczyć krwawą bitwę. To wróg, który działa w cieniu. Wróg, o którym nic nie wiemy...
*Zrobiła pauzę, a jej twarz zastygła w zacięciu. Po chwili odstąpiła od krzesła i szybkim krokiem obeszła stół, stanęła przed nim i rozłożyła na poły skrzydła. Mówiła głośno, trochę za głośno, niż by wypadało, a jej prawa dłoń ścisnęła się w pięść.* Byłam z wami szczera. Teraz chcę, byście wy byli ze mną szczerzy. Czy wiecie o czym mówił ten biały wojownik? Czy ktoś miał do czynienia wcześniej z tymi ludźmi? Z tymi, którzy są odpowiedzialni za kradzież nasion? Cokolwiek... Muszę to wiedzieć. Muszę wiedzieć wszystko. Muszę zacząć ich szukać. *Ostatnie zdania wycedziła przez zęby, tnąc ostrym spojrzeniem każdego po kolei. Zanim milczenie zdążyło zgęstnieć, Mulkher odezwał się donośnie, wyciągając do przodu szyję.* "Wierzę, że jeśli ktokolwiek z was postanowił ukryć przed nami jakieś... zdarzenia, miał ku temu ważny powód." *Ozwał się smok spokojnym i cierpliwym tonem, spozierając na jeźdźczynię z zagadkowym wyrazem pyska.* Nie! Żaden powód nie był wystarczający! *Zawołała Almariel, spojrzawszy na Czarnego przez ramię.* To MY jesteśmy odpowiedzialni za Zakon! To MY mamy chronić Killinthor! Nie możemy tego robić, gdy nie wiemy co się wokół nas dzieje, ashtera'za! *Jej krzyk odbił się zwielokrotnionym echem, który zaraz potem zdławił huk, gdy cisnęła z całej siły pięścią w stół. Powietrze zgęstniało nieprzyjemnie, na jednej z szyb z krystalicznym podźwiękiem wykwitło pęknięcie. Po sali przebiegł szmer. Mulkher nie odpowiedział od razu. Zdaje się, że przez parę chwil sam nie wiedział, co rzec. Zmarszczył ze chrzęstem brwi, bacznie obserwując krążącą po sali demonicę.* "Ostatnim czego potrzebujemy, są kłótnie!" *Warknął z dezaprobatą, lecz odpowiedział mu jedynie widok pleców Almariel. Sapnął, wypuszczając z trzewi szare kłęby dymu, po czym skierował swój wzrok w stronę zebranych.* "Jeśli macie dla nas odpowiedzi... Zamieniamy się w słuch."
Usuń*Zagryzł gniewnie papierosa, kiedy odkrył, że złoty pyłek nie chce tak łatwo dać się strzepnąć i trzeba będzie każdą drobinkę odczepiać ręcznie. Najlepsze do tego celu byłyby długie paznokcie, lecz który mężczyzna takowe hoduje bez skrępowania? Chwycił rąbek nieodłącznej płachty niczym zawodowa praczka, pokątnie polizał czubek palca i zaczął żmudne, nudzące zbieranie lśniących paproszków jeden po drugiem... Ostry ton Almariel wybawił go od oglądania pod światłem skórzanego kawałka, który, jak mu się wydawało, zdołał oczyścić. Odwrócił się przodem do Starszyzny i obserwował bacznie głównie smoki, bo szczególnie one nie przepadały za nim. Mulkher był jakiś dziwny... Gabriel z zaciśniętymi oczami ścisnął miejsca tuż nad uszami, bo gniew demonicy rozbijał mu się echem pod czaszką, jakby wsadził łeb do bijącego dzwonu. Z wyszczerzonymi zębami zerknął na Almariel. Krążąc po sali i fukając raz po raz, przypominała mu wściekłą kotkę albo drażnionego kijem koguta. Relacja z misji, w dużej mierze opowiadana pod wpływem gniewu i podejrzliwości, cierniami ocierała się o umysł mężczyzny.* Bym się nie obraził, gdyby na chwilkę spuściła z tonu. *Szepnął do siebie. Siłą oderwał dłonie od głowy, spróbował skupić się na samych tylko słowach, zignorować uciążliwe pulsowanie. Wtedy okazało się, iż większość historii go ominęła i w zasadzie z cichutkich szeptów dowiedział się, czego dotyczyła przegapiona część. Nieznacznie okrył ramiona skórzastymi skrzydłami, jakby próbował się ochronić, kiedy Almariel zaczęła krzyczeć, bluźnić w nieznanym języku. Zatrząsł się delikatnie, bo trudne do określenia odczucia śmiało można było porównać do uderzenia buławą w czoło. Zmarszczył brwi, błysnął okiem nieco rozdrażniony. Może i jemu udzieliła się agresja demonicy, a może po prostu dopiekło mu to psychiczne znęcanie się. Powoli wyjął niedopałek z ust i rozgniótł go w pięści na drobne kawałeczki.* Jeżeli możemy być szczerzy, a Almariel w kółko powtarza "MY-MY" dla podkreślenia roli patronów, to pozwól, droga Starszyzno, że zapytam: to wina drobiu czy gospodarza, że lis wlazł do kurnika...? Jeżeli ta Dalia, jak sama Almariel powiedziała, działa w cieniu to z miejsca możemy dać sobie z nią spokój. Taka persona i nic o niej nie wiadomo? Za wysokie progi na szlacheckie nogi! Bardziej osiągalny jest biały wojownik. Podobno posługiwał się nietypową bronią miotaną. Czy ktoś ją zabrał? Jeżeli tak, to została wysłana do któregoś z kohirskich uniwersytetów w celu zbadania? Znajomość budulca prowadzi do Aterii, do krasnoludów i ich rejestrów eksportowych. Jeśli tam nie ma odpowiedzi, warto zwrócić uwagę na czarny rynek gdzie handluje się dosłownie WSZYSTKIM. Zainteresował się ktoś tym? Jeżeli tak, proszę o wybaczenie. To jedna kwestia. Druga to ta, że facet działał z zemsty. Cholera, z powodu byle Azorka, Fafika czy Bucefała się ludzi nie atakuje... *Wciąż wbijając wzrok Almariel, wskazał palcem Triva.* ...on jaja by mi urwał, gdybym choć plunął na Kougara! Reasumując, zwierzak w jakiś sposób był specjalny, drapieżny albo egzotyczny, a takie potrafią zaleźć za skórę równie mocno, co wściekły niedźwiedź. Więc może warto popatrzeć, czy ktoś ranny nie był w ostatnim czasie? "Ryba psuje się od głowy", jak to mawiają miejscowi, więc pozwolę sobie zadać jeszcze jedno pytanie: spowiedź tutaj zebranych spowiedzią, ale czy Starszyzna SAMA nie ma nam czegoś do powiedzenia?
OdpowiedzUsuń*Nie spodziewali się, że to alchemik pierwszy się odezwie, choć to było do przewidzenia. Quentin był jedną z osób, które zarówno Almariel jak i Mulkhera znały stosunkowo krótko, niezależnie od istnienia tajemniczej więzi, która rzekomo łączyła go z kobietą. Być może był to jedyny albo jeden z wielu powodów, przez który zarówno zachowanie jak i słowa tej dwójki nie zrobiły na nim większego wrażenia - i właśnie dlatego nie był skrępowany, by pierwszy przerwać nerwowe milczenie. A może stało za tym stanowiskiem coś więcej? Mulkher wężowatym, płynnym ruchem zakolebał łbem na boki i uniósł łuskowatą wargę w brzydkim, zniesmaczonym grymasie. Doprawdy, nawet sposób, w jaki wypowiadał się Gabriel, był godny pożałowania.* "Za wysokie progi na szlacheckie nogi..." *Powtórzył jakoby do siebie, z niedowierzaniem, po czym prychnął, nie zaszczyciwszy osobnika niewiadomego pochodzenia choćby spojrzeniem, wyraźnie dając tym do zrozumienia, co sądzi o ów stwierdzeniu i nie tylko o nim. Swoim zdaniem Gabriel tylko pokazał, jak nie rozumie sytuacji. Nie rozróżnia królowej od pionka. A jemu kończyła się cierpliwość... Almariel, gdy tylko rozbrzmiał głos ciemnowłosego, odwróciła się na pięcie i wbiła w niego lodowe spojrzenie. Wysłuchała go do końca, choć napięta jak cięciwa, gotowa w każdej chwili wypuścić strzałę, wyrok śmierci. Zdaje się, że jej serce powoli zwalniało bieg, uspokoiło się na tyle, by demonica mogła dojrzeć w oczach Gabriela coś na kształt bólu. Nie zrozumiała jednak, nie zdążyła, bowiem mężczyzna postanowił odwrócić kota ogonem. Pod zasłoną analizy ich postępowań, w celu wyłonienia potencjalnych tropów, wytknął im błędy w rozumowaniu. Błękitnooka postawiła parę sztywnych kroków w kierunku mężczyzny i zmrużyła oczy.* Nie tym tonem, Gabriel. Ostrzegam Cię. *Syknęła. To, co stało się potem, stało się szybko. Skrzydlata sięgnęła ku kaletce przytroczonej do pasa, zamachnęła się i rzuciła coś pod nogi Gabrielowi. Tajemniczy przedmiot zagwizdał melodyjnie w przestrzeni i wbił się na sztorc w alabaster. Gwiazdka o ostrych końcach.* Wyobraź sobie, że tak, ktoś się tym zainteresował. Chcesz się zająć analizą? Dopilnować, by robota została wykonana jak należy? Z chęcią przyjmę Twoją pomoc. *Rzekła, stając bliżej alchemika i nie czekając na odpowiedź, nawiązała do kolejnych jego słów.* Twój pogląd na sprawę zwierzęcia Somchai może być słuszny, ale nie jedyny. *Skwitowała krótko, po czym wciągnęła ze świstem powietrze. "Ryba psuje się od głowy..." - trudno było powiedzieć, czy te słowa wprawiły ją w szał, czy też ubodły do głębi. Jej błękitne oczy stały się niemalże białe, a skóra z głębokiego granatu przeszła w dziwny, jaśniejszy odcień. Mulkher mruknął basowo, wprawiając mury w wyczuwalne drżenie.* "Uważaj, byś sobie nie pozwolił na zbyt dużo." *Powiedział Mulkher, świdrując nieprzychylnym spojrzeniem Gabriela, na wskroś, jakby chciał wydrzeć z niego wszystko, co ten tylko ośmiela się przed nim skryć.* Nie, Mulkherze. Ma prawo. Prawa są po to, by z nich korzystać. Proszę, sformułuj jasno i konkretnie swoje insynuacje, a my się do nich ustosunkujemy. A Zakon osądzi! *Zawołała, wskazując ręką na zebranych. Czarny, zrezygnowany, zupełnie nie wiedział, po co Gabrielowi ten szum, jaki robił wokół siebie. Zupełnie też nie miał pojęcia, z czego oni mieli się spowiadać. Czyż Almariel przed chwilą nie opowiedziała przebiegu ich misji jak należy?* "Marnujemy tylko czas."
Usuń*Nieznacznie obrócił się bokiem do Almariel i pochyliwszy odrobinę głowę, również przymrużył oczy, chętnie podejmując rzucone mu wyzwanie. Wzajemnie miotali ku sobie błękitne i różowo-fioletowe ostrza spojrzeń, tnąc się nimi niestrudzenie, lecz nie mogąc wymusić na sobie kapitulacji. Gabriel nie schylił się, by podnieść wbitą koło czubka buta broń, ponieważ wiedział, iż zerwanie teraz kontaktu wzrokowego będzie równoznaczne z oddaniem pola. Był albo szalonym albo głupim, skoro miał czelność "siłować się" z Almariel. Jednak w jego mniemaniu nie była aż tak szczególna. Oddychała takim samym powietrzem, jak wszyscy zebrani w sali, jej fizjologia działała, jak każdego innego stworzenia, bo musiała jeść, pić i dbać o pewne podstawowe potrzeby, a zraniona - krwawiła tak samo, czego dowodziła odniesiona rana. Te jakże proste kategorie utwierdzały Gabriela w przekonaniu, iż nie należy członkiń Starszyzny traktować z czcią, niczym wyrocznie lub boginie. Szacunkiem należy obdzielać je na równi, co resztę Jeźdźców, ponieważ każdy z nich miał swoje unikalne talenty, którym wystarczyłoby poświęcić odpowiednio dużo czasu, by osiągnąć perfekcję... Gabriel nie wiedział, kiedy dokładnie przytłaczające uczucie otępienia, wywołane wybuchami Almariel i przysłaniające mu zdrowe osądy, zostało przegnane precz przez nową emocję. Satysfakcję? O dziwo to, co wcześniej przyprawiało o ból, teraz napełniało go dobrym samopoczuciem, jakby w jego duszy zwolniła się pewna klapa, która tamowała potok "czucia się dobrze". Wygiął usta w nieco karykaturalnym uśmieszku, nakręcany przez stan lekkiej euforii.* Moją specjalnością są trutki, odtrutki i bomby, jakbyś zapomniała, a nie metaloznawstwo. Ale niech Ci będzie, wyślę to za Ciebie. Pytanie tylko, czy mam działać legalnie, czy po swojemu? *Niestety, natychmiastowej odpowiedzi się nie doczekał, ponieważ rozmówczyni od razu przeszła do kwestii zagadkowego potwora. Dojść do słowa nie było mu dane, bo Almariel wcale nie zamierzała poprzestać na wyciągnięciu jednej dodatkowej karty w tej partyjce pokera. Zrobiła z tego widowisko. Wystawiła Gabriela na ostrzał wszystkich zebranych. Grała wysoko. Quentin zmarszczył brwi, rzucił okiem na Mulkhera, który zdawał się okazywać dużą dozę lekceważenia oraz pewne rasistowskie zapędy tylko dlatego, że odmieniec nie pasował do jego wizji Jeźdźca. Mężczyzna prychnął krótko. Pieprzone jasełka...* Moje "insynuacje" są bardzo proste: Somchai w swoich wygrażaniach wyraźnie zarysował rolę Zakonu. Czyli winny musiał tutaj być od dłuższego czasu, co wyklucza mnie oraz Shyael. Podszywanie się pod członków Ordo prędzej wyszłoby nam bokiem... Sprawa zawęża się do Waszego, Almariel i Mulkherze, najbliższego otoczenia. Dopóki nie wypowie się nasz specjalista od bestii, rozsądnie jest przyjąć, iż zwierze było niebezpieczne, a takie pewnie było, skoro Twoja opowieść o umiejętnościach Somchaia nie jest wyolbrzymiona i potrafił Cię zranić. Dla mnie winnym jest ten, kto musiał zgłosić się do Aerlin bądź Sir'cy po pomoc medyczną. Czy ktokolwiek taki był, odpowiedzieć nam mogą tylko one... I JEŻELI się mylę, publicznie przeproszę wszystkich tutaj obecnych oraz podejrzewanego. Ale JEŻELI trop okaże się WART uwagi to Mulkher publicznie przeprosi MNIE za to, cytuję, "Marnowanie czasu". *Akcentował wybrane słowa, by mimo wszelkich prób zignorowania dotarły do olbrzyma. Ciekaw był, czy Mulkher podejmie wyzwanie. Schował palec, którym w pewnym momencie zaczął czarnej bestii z urazą wygrażać, po czym, już nieco spokojniejszy, stanął normalnie.* Odrzuć na bok sentymenty, Almariel, bo w tej chwili każdy tutaj może być wrogiem...
UsuńDopiero pojawienie się zielonego smoka sprawiło, że mięśnie Łowcy zacisnęły się mimowolnie, a umysł i zmysły zaczęły pracować na pełnych obrotach, nie chcąc przegapić jakiegokolwiek szczegółu. Nie umknęło jego uwadze dziwne zachowanie Jivreg'a, westchnął cicho, więc jeśli chodzi o to, sytuacja nie bardzo uległa poprawie. Po krótkiej chwili zaczęła przemawiać Almariel i wtedy Łowca poświęcił jej całą swoją uwagę. Słuchał uważnie chcąc jak najlepiej rozeznać się w sytuacji, jednocześnie zazdroszcząc Przywódcom udziału w misji, natknięcia się na poważniejszą sprawę, wykrycia zagrożenia. On mógł liczyć jedynie na odkrycie nowego miotu tutejszych wilków lub poznanie nietypowych ścieżek jakimi chadzały sarny. Ubaw po pachy. Jego tok myślenia brutalnie przerwał Gabriel. Jak zwykle robił wokół siebie dużo zamieszania, jak rozpieszczone dziecko chcąc zwrócić na siebie jak największą uwagę. Mimo, że z sprawą nie mógł być związany. Skinął tylko potwierdzająco głową kiedy demon wskazał na niego palcem. Uśmiechnął się pod nosem. Jeśli ktokolwiek spróbował w ten sposób potraktować Kougar'a, on sam dałby mu nauczkę. Niewiele osób dostrzegało w wierzchowcu groźnego zabójcę, co wiele razy dało im niewyobrażalną uwagę. Słowa Gabriela w pierwszym momencie wzburzyły Łowcą. Jak śmiał odzywać się w ten sposób do członków Starszyzny? Wytykać im błędy. Musiał w duchu przyznać, że demon zwrócił uwagę na kilka istotnych kwestii, ale nikt nie powiedział, że Almariel i Mulkher już się tym nie zajęli. Tylko gwałtowna reakcja demonicy sprawiła, że powstrzymał się od działania. W końcu kto jak kto, ale ona mogła bez problemu zgnieść Gabriela jak małego pędraka nawet się przy tym nie wysilając. Demon był albo głupi, albo zaślepiony swoją arogancją. W każdym razie z pewnością przydało by się, by poczuł możliwości przywódców na własnej skórze. Znowu uśmiechnął się pod nosem i wygodniej oparł się plecami o ścianę. Zapowiadało się na niezłe widowisko. Kątem oka dostrzegł jak jego smoczyca zrywa się gwałtownie z miejsca i idzie w kierunku środka sali. Z jego gardła wydobył się jęk. "Arsi, daj spokój. Almariel sobie z nim poradzi, nie wtrącaj się!". Jego słowa zostały jednak kompletnie zignorowane. Westchnął głośno. No i po zabawie. *
OdpowiedzUsuńSmoczyca pewnym krokiem podeszła do kłócącej się pary. Jej świetliste punkty na ciele migotały w szaleńczym tempie zdradzając jej wzburzenie. 'Przestańcie oboje!" Jej ostry głos przeciął powietrze. "Czy nie o to chodzi naszemu wrogowi? Zakon pogrążony w wewnętrznych kłótniach będzie słaby i bezbronny. Gabrielu nie powinieneś odnosić się z ten sposób do członków Starszyzny, ani do żadnego z nas.Panują tutaj pewne zasady, których przestrzegamy. Jeśli tego nie zrozumiesz, z pewnością niedługo zbierzemy się w tej sali by zadecydować o twoim wygnaniu. " Jej spojrzenie zdawało się przewiercać na wskroś." Nie możemy pozwolić by gniew wzburzał nasze serca i przysłaniał rozsądek. Najpierw ustalimy co kto wie, później WSPÓLNIE zastanowimy się nad tym co i w jaki sposób możemy się dowiedzieć i jak możemy działać. Bez rzucania zbędnych oskarżeń!. Przez tyle dekad obdarzaliśmy się zaufaniem, gotowi w każdej chwili poświęcić życie w obronie drugiego. Nie pozwólmy by to zostało zaprzepaszczone." Patrzyła kolejno na Gabriela, Almariel i Mulkhera. Później na pozostałych członków Zakonu, a na końcu utkwiła wzrok w nimfie i ojcu, w niemej prośbie o wsparcie.
*W sali rozbrzmiał ciężki, basowy śmiech, który zakolebał płomieniami tańczącymi na pochodniach. Przez chwilę można było mieć wrażenie, że sam Pan Piekieł pofatygował się na spotkanie w sali audiencyjnej, rad z panującego tu zamieszania. Jeśli ktoś wierzył w takie rzeczy, oczywiście.* "Jedno muszę Gabrielowi przyznać, Almariel. Potrafi być całkiem zabawny." *Rzucił czarny smok w stronę jeźdźczyni, szczerząc się przy tym nieprzychylnie. Kobieta uniosła kącik ust w skąpym uśmiechu. Mulkher tym samym dobitnie dał Quentinowi do zrozumienia, że na przeprosiny z jego strony nie ma co liczyć, gdyż nie uznawał ich słuszności.* Jeśli chcesz się przekonać, czy Twoje domniemania mają rację bytu, Gabrielu, daj wreszcie się wypowiedzieć innym. *Rzekła łagodnie, mrużąc oczy, w delikatny i mediatorski sposób chcąc mu dać do zrozumienia, że za dużo gada. Być może kłótni szybko nie byłoby końca, gdyby nie interwencja Arsi, która postanowiła skarcić ich oboje jak smarkaczy. Wpierw demonica wysłała jej ostrzegawcze spojrzenie, jednak słowa córki Jivrega niosły mądrość i nie sposób było się z nimi nie zgodzić. Jednak nie mogła ukryć satysfakcji, gdy smoczyca docięła Quentinowi tekstem o wygnaniu i posłała w stronę alchemika kpiący uśmieszek. Nagle poważna kłótnia na temat sprawy wysokiego priorytetu została zdegradowana do przekomarzanek, podobnych do tych, do których nie raz nie dwa dopuszczają się rodzeństwa. Zaprawdę, coraz dziwniejsza stawała się ich relacja...* Pytasz mnie, jak działać? Dotychczas jakoś nie potrzebowałeś mojego przyzwolenia na załatwianie swoich brudnych sprawek. *Mruknęła, zmierzywszy go spojrzeniem.* Chcę, by to zostało zrobione. Bez trucia i wysadzania niewinnych osób po drodze. *I na znak, że sprawę uważa za zakończoną, cofnęła się parę kroków i westchnęła. Na powrót w sali zapanowała podrygująca z napięcia cisza, nieme oczekiwanie na stanowisko kolejnych osób...*
OdpowiedzUsuńDriada nerwowo obgryzała skórkę przy paznokciu.Kiedy usłyszała powód zwołania zebrania, serce zatrzepotało jej w piersi, krew zaczęła szybciej płynąć w żyłach, a kłótnia jaka rozgorzała między Quentinem i Almariel zdenerwowała ją jeszcze bardziej. Wiedziała, że powinna podzielić się z pozostałymi tym co wie, że to może rzucić jaśniejsze światło na całą sytuację. Oczywiście nie miała pewności czy Malgran i Eldar są odpowiedzialni za zabicie stworzenia należącego do tajemniczego maga, ale przeczucie podpowiadało jej, że tyle zbiegów okoliczności nie mogło wiązać się z niczym innym. Przed wyjściem na środek ciągle powstrzymywała ją myśl, że zdradzą zaufanie jakim obdarzyli ich jasnowłosy elf i zmiennołuski smok, którzy musieli mieć jakieś powody by nikomu nie zdradzić co tak naprawdę wydarzyło się tamtego zimowego wieczoru. Z drugiej strony, czy powinny zataić wszystko przed Starszyzną? Czy powinny w ten sposób zdradzić Zakon? Czy sprawy nie zaszły już za daleko? Na domiar złego Malgran i Eldar zaginęli i sami nie mogli zabrać głosu w swojej obronie. ***
OdpowiedzUsuńBaldis spokojnym wzrokiem spoglądała na wszystko co wydarzyło się w sali. Począwszy od tego, ze Quentin przyszedł cały upaprany jej złotym pyłem, musiała nie zauważyć go kiedy wyszły z teleportu. Smoczyca widząc jak mężczyzna próbuje doczyścić się z kłopotliwego pyłu, obiecała sobie w duchu, że po zakończeniu zebrania, pomoże mu pozbyć się niemęskiej ozdoby. Wiedziała, że to niełatwe. Później wydarzenia potoczyły się w błyskawicznym tempie. Baśniową zdziwiła porywczość Almariel i zapalczywość Quentina. Widać nerwowy nastrój szybko się udzielał. Kiedy Arsi zażegnała konflikt, Baldis wydawało się, że dostrzegła w oczach Jivreg'a dumę, a na pysku zamajaczył lekki uśmiech. Nie zabrał on jednak głosu, mimo że córka wyraźnie tego po nim oczekiwała. Na sali zapadło głuche milczenie. Przyszła kolei na nie. Wszystkie tropy prowadziły do nich. Quentin słusznie zauważył, że po walce z nieznanym stworzeniem powinni zostać ranni, a oprócz Aerlin tylko Sir'ca znała się na leczeniu. Nie mogły dłużej milczeć. Ukrywanie tego co wiedziały graniczyło o zdradę. Sprawa przybrała zbyt poważny obrót, nie liczyła się już lojalność wobec Malgrana i Eldara. Z resztą nie było ich już tyle czasu, a zniknięcie mogło również być powiązane z sprawą na którą natknęli się Almariel i Mulkher. Smoczyca zerknęła na driadę, która jak sparaliżowana stała pod ścianą i pustym wzrokiem wpatrywała się gdzieś przed siebie. Baldis postąpiła kilka kroków i skłoniła lekko głową. Jej łagodny głos rozbrzmiał miękko.
-"Arsi ma rację, kłótnie niczego nie rozwiązują, wręcz przeciwnie. Ale nie zabieram głosu by prawić banały. Zanim jednak powiem to co najważniejsze, zważcie na to, że same nie do końca jesteśmy pewne, czy to co podejrzewamy jest prawdą. Może być to jedynie zbieg okoliczności, chociaż mało to prawdopodobne. Wiedzcie również to, że nie zgłosiłyśmy sprawy wcześniej Starszyźnie, gdyż zaufałyśmy w prawidłowy osąd innych członków Ordo. Ufałyśmy, że sami zgłoszą się do was, ale nie uczynili tego, a może nie zdążyli..."- Wychwyciła spojrzenia pozostałych, widziała jak w ich oczach pojawia się odpowiedź i wiedziała, że się nie mylili. -"Któregoś zimowego wieczora do naszej komnaty wpadł Eldar niosąc rannego Malgrana. Elf był nieprzytomny. Nie znam się na ranach."- Spojrzała wyczekująco na driadę, ale ta ani drgnęła.-" Sir'ca od razu się nim zajęła, a Eldar zniknął.
Pojawił się dopiero po dłuższej chwili. Mówił, że Malgran został zaatakowany w lesie przez jakieś zwierze, które wypłoszyło jego konia i rozorało mu plecy. Zaalarmowany Eldar po przybyciu na miejsce zabił to zwierze i wtedy zwrócił uwagę, że nie było samo. Mówił o postaci ubranej na biało, która zniknęła po chwili rozpływając się w powietrzu. Możliwe, że to zwierze to właśnie Drasa, której pomszczenia pragnie jej właściciel. Ale pewności nie mamy. Malgran nie wspomniał o tym wydarzeniu, a jak tylko doszedł do siebie, wyruszyli w misję. Nic więcej nie wiemy."- Zamilkła i czekała na reakcję pozostałych. Wiedziała, że za ukrywanie tego zdarzenia również ją i Sir'cę mogą spotkać nieprzyjemności.
Usuń*Nerwowe zachowanie Sir'ci nie pozostało długo niezauważone - Mulkher, straciwszy zainteresowanie Gabrielem, spojrzał na nią i Baśniową. Jego ukochana wydawała się być spokojna i skupiona na analizie zdarzeń, jednak sprawa z driadą wyglądała zupełnie inaczej. Przez ułamek sekundy czarny smok poczuł w sercu gorycz na trującą myśl, że to Sir'ca i Baldis były w to wszystko zamieszane. Postawa Piórowłosej mówiła sama za siebie... Niedowierzanie. Nie podejrzewał ich nawet przez chwilę... Co to oznaczało dla niego? Czym była słabość dowódcy dla jego poddanych? Zwiesił smętnie łeb i w grobowej ciszy wysłuchał słów Baldis. Gdy skończyła, po sali przetoczyły się pełne ekscytacji szepty. Ktoś nieprzychylnie skomentował pod nosem postawę Malgrana i Eldara, ktoś zaczął gorączkowo proponować, co trzeba zrobić dalej. Czarny gromkim rykiem uciszył wszystkich zebranych, zadrżały fasady zamku. Almariel zachwiała się lekko na ostatnim schodku, który pokonała by zejść z podwyższenia. Skierowała swoje kroki ku Sir'ce i Baśniowej, ruszała się sztywno, a wzrok miała stężały. W niebieskich oczach grzmiał nie tylko gniew, ale i żal... Pytania...* Dlaczego tak długo to ukrywałyście...? *Zachrypiała, a warga jej drgnęła.* Dlaczego? *Cedziła, zbliżając się coraz bardziej.* Liczyłyście, że nie odkryjemy prawdy? Czy kiedyś was zawiodłam? Co takiego zrobiłam, że tak mi się odpłacacie? Czy pomyślałyście chociaż przez chwilę, jak ta wasza mała tajemnica może wpłynąć na Zakon? *Zawołała, lecz głos jej się załamał. Sir'ca nie patrzyła na nią... Demonica zgarbiła się i złapała za skronie, jakby właśnie spadł na nią niewidzialny, ogromny ciężar.* Wierzyłam, że lepiej ocenicie sytuację... Jestem... rozczarowana. Mam nadzieję, że ich zniknięcie nie jest następstwem tych utajnionych przez was zdarzeń. *Obdarzyła ich ostatnim, bolesnym spojrzeniem, po czym odwróciła się i wróciła na podwyższenie. Wyprostowała się i przemówiła. Próbowała zagrać chłodną i zdystansowaną, ale ci, co ją dobrze znali, wiedzieli, że to była tylko iluzja...* Zrobimy wszystko, by odnaleźć Malgrana i Eldara. Bądźcie czujni, każda informacja jest na wagę złota... A kiedy już ich znajdziemy i sprowadzimy do domu, wysłucham ich. I podejmę odpowiednie kroki. Być może... być może ich przypadek będzie służył wam jako przestroga. Uważajcie na siebie. Zakon nie jest już bezpieczny... *Przerwała, milczała dłuższą chwilę.* Czy ktoś jeszcze chce zabrać głos? *Mulkher spojrzał na Baśniową, a na jego łuskowatych wargach zamajaczył cień uśmiechu. On rozumiał - razem z Sir'cą nie chciały zawieść zaufania przyjaciół i zostały postawione przez Malgrana i Eldara w niesprawiedliwej sytuacji. Mimo wszystko zawód nie zelżał, jak i oskarżycielskie pytania, które kłębiły się na skraju umysłu i ani myślały odpuścić. Dlaczego Malgran i Eldar zdecydowali się utrzymać wszystko w tajemnicy? Dlaczego im nie zaufali? Gdzie teraz są...?*
OdpowiedzUsuń[Niniejszym kończę wątek, ale jak ktoś chce sobie coś jeszcze dopisać to śmiało :) ]
*Był gotów się roześmiać, naprawdę. Kusiło go bardziej, aniżeli butelka wybornego alkoholu o pysznej, bursztynowej barwie i wykwintnym bukiecie, którą to przyniosła nie mniej pyszna i wykwitnie ubrana niewiasta o karminowych usteczkach przyozdobionych dodatkowo powiedzonkiem "Na koszt gospodarza". Coś wspaniałego. Przycisnął pięść do ust, żeby przypadkiem nie dać upustu wesołości. Cóż go tak radowało? Fakt, że miał rację? Na pewno. Ale przede wszystkim serce mu rosło w perwersyjnej wręcz uciesze z położenia Mulkhera. "Pan Nieomylny" pomylił się w osądzie i to wtedy, gdy podejrzanego miał pod samym nosem. Jakby tego było mało, pośrednim prowodyrem całego zamieszania, bo przez zatajenie prawdy, okazała się jego wybranka! No kto by pomyślał, że Czarnulek lubi niegrzeczne smoczyce? Podwójne kły Gabriela błysnęły w nieco diabolicznym uśmiechu, zaczepnymi iskierkami sypały również oczy. Wszelaka nieżyczliwość, jaka miała miejsce w sali, czy to pod adresem Gabriela czy innych, dziwnym zrządzeniem losu sprawiała, iż ciało mężczyzny doznawało niemal ekstazy; serce waliło z ekscytacji, każdy mięsień spinał się w gotowości do działania, a w żyłach płynęła czysta wola wyrządzenia więcej zła. Gdy go przeszedł dreszcz, aż dziwnie poruszył głową, jakby kark mu zdrętwiał. Schylił się metalową gwiazdkę, którą Almariel wcześniej rzuciła i wbiła w posadzkę przed Gabrielem. Zamknął ją w dwóch palcach i niby to oglądając z zapamiętaniem, zapytał o jeszcze jedną rzecz...* No, Mulkherze? To kiedy wszyscy będziemy mogli posłuchać Twego jakże "cudnego" głosu, wygłaszającego publiczne przeprosiny skierowane do mnie? Bo widzisz, jakby na to nie patrzeć miałem rację. Trop prowadzący do medyczek BYŁ wart uwagi. *Podrzucił broń miotaną, po czym zacisnął na niej pięść. Obdarzył czarnego olbrzyma krnąbrnym uśmiechem, co mogło go doprowadzić do pasji. Czy tak się stało? W zaistniałej sytuacji wszystko było możliwe. Trudno też określić, czy Gabriel do takowych przeprosin w ogóle miał prawo. W sumie...? Przecież Mulkher nie powiedział "Nie", a jedyne co zrobił, to pozwolił sobie na kpiny, więc wciąż istniała szansa. Napięciu między mężczyzną a smokiem zapewne nie byłoby końca przez następne stulecie, gdyby nie spojrzenie Almariel. Dopiero wtedy Quentin nieco spokorniał, co objawiło się podirytowanym cmoknięciem. Najwyraźniej damska siła perswazji robi swoje i nie ważnym jest, w jakim przedziale wiekowym owa kobieta się aktualnie znajduje.* Dobra, już biorę się do pracy. Inaczej spędzimy kolejne stulecie w niewiedzy... Gotów jestem postawić swoją rzyć, że ten cały pieprzony Malgran i nie mniej pieprzony Eldar wylegują się teraz na słoneczku, popijają chłodzący napój, a wokół nich znajduje się mrowie kobiet tudzież innych samic. W takim układzie też nie śpieszyłbym się z powrotem na to mroźne zadupie... *Utyskiwania jego ucichły dopiero wraz z trzaskiem drzwi, gdy nareszcie opuścił salę. Coś go dziś ugryzło, bądź na skraj osobliwego szaleństwa, którego oznaką była gadatliwość, doprowadziły go negatywne uczucia. Wolno mu było nazywać siedzibę Ordo Corvus Albus "mroźnym zadupiem"? W mniemaniu osoby z miasta zapewne, a kto jak kto, ale Gabriel lubił myśleć o sobie per "miastowy".*
OdpowiedzUsuń59 yrs old Account Coordinator Derrick Marlor, hailing from Fort Erie enjoys watching movies like Los Flamencos and Ghost hunting. Took a trip to Cidade Velha and drives a Ferrari 275 GTB/4. Idz do tej stronie
OdpowiedzUsuń