poniedziałek, 17 czerwca 2013

Meredith de Nā'iṭa

Podobizna mojego autorstwa.
 
Meredith de Nā'iṭa
Zwana także Judytą, bądź Dith.

Kobieta - Człowiek
Urodzona 22 wiosny temu.

    Pozornie delikatna, krucha i niewinna. Niektórzy twierdzą, że wygląda na próżną i niezbyt mądrą. Średni wzrost i szczupła sylwetka sprawiają, że nie wychyla się ponad innych. Za to jej nietypowa, aż nazbyt blada cera, przyciąga wzrok, szczególnie w połączeniu z ciemnorudymi, sięgającymi łopatek włosami. Kości policzkowe oraz nos ma naznaczone delikatnymi piegami, które stają się ciemniejsze, a co za tym idzie - bardziej wyraźne, gdy zostaną wyeksponowane na działanie promieni słonecznych. Ponadto, Meredith ma tendencję do rumienia się w kłopotliwych sytuacjach, czego nienawidzi.To, co większość dostrzega dopiero po dość długim czasie znajomości, to zielone oczy, idealnie współgrające z rudymi refleksami.


   Na ogół cicha, niewyróżniająca się z tłumu. Woli siedzieć na uboczu i obserwować poczynania innych, aniżeli mówić bez potrzeby. Prędzej coś zrobi, niż powie, że ma jakąś potrzebę czy zachciankę. Zaradna i sprytna na tyle, by poradzić sobie w pojedynkę. Życie w samotności sprawiło, że brakuje jej ciepła i uczucia od innych, niekiedy podświadomie szuka go, albo nawet wymusza. Nie zdradza wszystkiego, co myśli, i nie zawsze robi to, co mówi. Estetka. Jest bardzo opanowana i nie łatwo ulega wpływom. Aczkolwiek można z nią dojść do kompromisu, potrafi się nawet dostosować, jeśli uważa to za słuszne. W stosunku do obranej idei jest lojalna, a władzy wyższej zazwyczaj podporządkowana. 
   Trudno zdobyć jej zaufanie. Nawet jeśli druga osoba odnosi takie wrażenie, to niewykluczone, iż jest w błędzie. Lecz ci, którym naprawdę się udało, wiedzą, że Meredith uwielbia się śmiać, czasem nawet wtedy, gdy wszystko się wali i sypie, ona potrafi poprawić humor, wysłuchać, niekiedy udzielić rady, czy pomóc w jakikolwiek inny sposób.
  Fascynują ją świat dookoła. W szczególności ludzie i część zwierząt. Mogłaby godzinami przypatrywać się takowym i snuć przeróżne historie oraz teorie - dlaczego jest tak, a nie inaczej. Jedynym tematem, którego unika w swych rozmyślaniach, jest samotność. Nie lubi zaprzątać sobie nią głowy, woli pójść w tłum i znaleźć sobie towarzysza, choćby tylko na chwilę.
   Uwielbia noc i gwiazdy. I truskawki, które jadła tylko raz w życiu - z resztą, ukradła je. W głębi duszy jest dość wrażliwą osobą i łatwo ją zranić. Wystarczy, że ma gorszy dzień. Zamyka się wtedy w sobie, siedzi cichutko, pogrążona we własnych myślach.


    Nie posiada jakichś specjalnych umiejętności. Niegdyś próbowała swoich sił w magii, jednak kompletnie jej nie wyszło. Chciałaby nauczyć się strzelać z łuku - osoby, które posiadły tę sztukę są dla niej wzorem do naśladowania. W ostateczności potrafi użyć sztyletu, z którym niemal nigdy się nie rozstaje.

   W hierarchii zajmuje miejsce zwykłego członka.

~*~

   Dwadzieścia dwie wiosny temu, w pewnym mieście nad brzegiem morza, przyszła na świat Meredith. Jej matka zmarła tuż po porodzie. Trafiła pod opiekę babki, którą Dith także utraciła, gdy ukończyła dwanaście lat. Od tamtej pory radziła sobie sama, z drobna pomocą staruszka Ganfarda, jej dobrego znajomego, kupca. Ojca nie miała - ulotnił się, zanim Dith przyszła na świat. Ponoć był Banglijczykiem, wędrowcem, który poznawał świat z pokładu swej dumnej łodzi, zwanej pieszczotliwie "Misti", co oznaczało, po prostu "Słodka". W bengalskim przypominało to dziwne zawijasy. Dith widziała kiedyś ten symbol. Przypominał jej węża pnącego się po kracie. Widziała też swoje nazwisko pisane w oryginale - ono z kolei nie przypominało niczego, co dziewczyna znała. Nā'iṭa. Ponoć oznaczało "noc". A przynajmniej tak mówił Ganfard, handlarz przyprawami, który niegdyś gościł w rodzinnych stronach ojca Meredith i tam miał okazję poznać kilka słów po bengalsku. 
    Pewnego dnia, niemal pół roku po ukończeniu dwudziestego pierwszego roku życia, gdy dziewczyna szła na targowisko, zauważyła, jak z konnego wozu wypadła niewielka skrzynia. Krzyczała za woźnicą, by się zatrzymał. Niestety, nie usłyszał. Pierwsze, co przyszło Dith do głowy, to zostawić pakunek i kontynuować podróż na targ. Mężczyzna wróci, jeśli ta rzecz okaże się ważna. Jednak Meredith zauważyła coś intrygującego na wieku skrzyni. Symbol ড্রাগন. Rozpoznała język ojca, toteż zabrała pudło ze sobą. - jak na swoje gabaryty, gdzie mógł zmieścić się dorosły kot, było wyjątkowo lekkie. Zaufany handlarz przetłumaczył ów symbol.
 -
Ḍrāgana. - Osądził, zdejmując okulary. - To po bengalsku "smok".
   Razem otworzyli przesyłkę. Ku ogromnemu zdziwieniu obojga, odkryli w środku smocze jajo.
   - Myślisz... że jest prawdziwe? - Dziewczyna uniosła wzrok znam jaja, by spojrzeć na staruszka. Ten pokiwał powoli głową.
   - Mhm... Widziałem kiedyś smocze jajo, gdy zwiedzałem Daleki Wschód. - Po tych słowach zniknął na zapleczu. Wrócił z opasłym tomiszczem, oprawionym w skórę. Położył księgę na blat, starł z niej kurz i odszukał stronę, na której widniała podobizna jaja identycznego, jak znalezione. - To pewnie to. Zostało opisane jako... - Tu przetarł i nałożył okulary. Zmarszczył brwi. - Nieznane.
   Nieznane. Tylko tyle widniało na stronie z ilustracją jaja. Rasa: nieznana. Charakter: nieznany. Moce: nieznane. Wygląd: nieznany. Tykająca bomba, która, gdy wybuchnie, da nieoczekiwane skutki. Być może fatalne.
   - Co mam z tym zrobić? - zapytała, wlepiając wzrok w znalezisko.
   - Rozbić, wyrzucić. Żeby nie wyrządziło szkód. - Orzekł krótko, chowając księgę pod ladę.
   Jednak Meredith zbyt przejęła się smoczym jajem. W swojej kryjówce, a jednocześnie skromnym mieszkaniu, na strychu opuszczonej księgarni, gdzie nikt nie zaglądał, obmyślała przeróżne historie na temat wędrówki maleństwa. Czy przybywało aż z Dalekiego Wschodu? Jeśli tak, to jaką drogę przebyło? Zostało znalezione, czy... oddzielone od matki?
   Korzystając z zasobów starej księgarni, przewertowała dziesiątki książek o smokach i legendach. W jednym ze zbiorów natrafiła na smocze zakony. Spis był stary, postanowiła więc sprawdzić informacje w innych źródłach: księgach, pamiętnikach, relacjach z wypraw podróżników. Tak doszła do wniosku, że jedynym funkcjonującym wciąż zakonem, który został wymieniony w spisie, jest Ordo Corvus Albus.
   Nie mając nic do stracenia, postanowiła udać się tam razem z jajem.

   W ciągu miesiąca zgromadziła odpowiednie zapasy i wraz ze zdobyczą udała się w podróż z karawaną kupiecką. Następnie towarzyszyła pewnemu magowi, który był wyraźnie zaintrygowany niewyklutym jeszcze smokiem. Gdy tylko Meredith zorientowała się, że staruch chce ukraść jajo, uciekła, zabierając przy okazji część jego zasobów - głównie jedzenie. Mając ze sobą księgę ze spisem oraz mapami, dotarła do jakiegoś miasta portowego. Zatrzymała się tam na dwa tygodnie, by uzupełnić zapasy i zdobyć pieniądze na przeprawę morską do Killinthoru. Na nowej ziemi, wędrowała przez góry z dwoma poszukiwaczami przygód. Odeskortowali ją w pobliże wymienionego w spisie Corvus Albus.

Rozpoczynając wątek z pierwszym, który zaczepi Judytę:

    Siedziba była ogromna. Meredith podziwiała każdy szczegół. Istny cud świata w porównaniu z zadupiem, w jakim przyszło jej spędzić dwadzieścia lat marnego życia. Dzierżąc w dłoniach skrzynię z jajem, Dith rozglądała się dookoła, szukając kogokolwiek, kto pomógłby jej ze znaleziskiem. Swoją drogą, jajo stało się cięższe w ciągu tych kilku miesięcy. Znacznie cięższe. O ile wtedy ważyło może półtora kilograma, teraz przewyższało tę wartość pewnie trzykrotnie. A wzrost wagi zaczął się jakieś... dwa tygodnie temu. Co takiego się działo? - Dith nie miała pojęcia. Wyczerpana podróżą i noszeniem bagażu, usiadła na pobliskim murku, ustawiając skrzynię między swoimi stopami. Obok był jakiś plac, chyba pole ćwiczeń. Ale nikogo nie było. A ogromne wrota były zamknięte. Czyżby zamknęli zakon i przebyła tyle drogi na marne? Przydałby się nocleg. I coś do jedzenia, bo zapasy się kończą. Dziewczyna odczepiła od pasa sakwę i zaczęła przeliczać tych parę groszy, które jej zostało po podróży. Pieniądze i tak na nic się nie zdadzą, dopóki nie odnajdzie żywej duszy w tym zamczysku.

10 komentarzy:

  1. [Napisałam Ci maila z jednym zapytaniem :) Almariel]

    OdpowiedzUsuń
  2. Wokół panowała cisza. Błogi spokój, który charakteryzował niewiele popołudni tutaj wysoko w górach. Spomiędzy drzew, spokojnie i bezszelestnie wynurzyła się leśna nimfa. Jej skrzydła poruszały się lekko sprawiając wrażenie, jakby ona sama unosiła się tuż nad ziemią. Rozejrzała się wokoło, a jej sarni wzrok spoczął na płomiennowłosej dziewczynie. Zamrugała ze zdziwienia. Nie spodziewali się przybycia kogokolwiek, misje dopiero co dotarły, a goście zapuszczali się tutaj niezwykle rzadko. Wyglądało na to, że ona pierwsza przywita nieznajomą, która zajęta była liczeniem swojego raczej marnego dobytku. Nimfa podeszła spokojnie, starając się jednak przy tym nie wystraszyć dziewczyny, dopilnowała by nieznajoma najpierw ją zobaczyła. Kiedy była już blisko, w powietrzu rozbrzmiał jej śpiew.
    -Jestem Aerlin, jedną z Przywódców sprawujących pieczę nad tym zamkiem i jego mieszkańcami. Witam cię na naszych terenach.- Przewała na chwilę, jej wzrok uciekł w stronę kufra, jaki dziewczyna miała ze sobą.- Widzę co sprowadziło cię w nasze strony. Nie mogłaś wybrać lepiej. Chodź... Musisz być głodna i zmęczona.- Gestem wskazała jej wrota zamku.- Wieść o twoim przybyciu szybko się rozniesie. Niedługo poznasz wszystkich członków Ordo.

    OdpowiedzUsuń
  3. *W na poły drzemiący umysł jasnowłosego uderzył dźwięk. Wyraźny i bliski. Stukot o bruk. Powieki podniosły się gwałtownie, jak na alarm. Elf chwilę nasłuchiwał... po czym wpakował sobie do ust kolejną suszoną morelę, której woreczek podwędził ze spiżarni. Z premedytacją się lenił, wygrzewając się w słońcu, o wiele przyjaźniejszym niż koło południa. Nos i policzki zdążyły mu się przypiec, nabierając malinowej barwy. Nawet nie zwrócił uwagi na to, że na chwilę cień przysłonił mu blask. Tak jakby nie za bardzo mu się chciało kontaktować ze światem zewnętrznym. Tu, na skrawku trawy znajdującym się niedaleko zamku, czuł się świetnie i miał tu zamiar zostać jeszcze ładnych parę chwil.
    Połacie miodowych membran napięły się gwałtownie, gdy Eldar opadł na brzeg dziedzińca; precyzyjnie na krawędzi, jakby już od paru stajań liczył kostki bruku. Jego umięśnioną szyję opasał dorodny naszyjnik ze szmaragdem okutym w wisior, wysyłającym wokół plamki świetlistych refleksów. Smok przekrzywił łeb, tak jakby wykazywał zaciekawienie na widok nowoprzybyłej. Jednak ciężko było dokładnie określić emocje gada, gdyż w ślepiach jego, tlących się lekko niczym odległa konstelacja, widniał ból, gniew, żal i smutek jednocześnie... Choć jakoby w uśpieniu, gdzieś głębiej... Gad uchylił nieco łba na widok nimfy, po czym skierował swe kroki ku młodziutkiej rudowłosej dziewczynie, próbując uśmiechnąć się...* "Twa podróż była długa, prawda?" *Cichy ton, niepasujący do tejże istoty, rozbrzmiał w przestrzeni.* "Zwą mnie Eldar."

    OdpowiedzUsuń
  4. Nimfa uśmiechnęła się ciepło, kiedy dziewczyna wyznała jej imię. Zdziwiło ją jednak, że dziewczyna chciała zasłonić skrzynię przed jej wzrokiem.
    -Więc dobrze trafiłaś. Tutaj nic ci nie grozi. Nie musisz się martwić o swój skarb... Możesz być zdziwiona, ale nie ukryjesz aury jaką wokół siebie rozsiewa. Tak bardzo charakterystyczną i wyjątkową. Aurę, którą roztacza wokół siebie smocze jajo. Tutaj, młoda Meredith nauczysz się, że wzrok potrafi być jednym z najsłabszych zmysłów i często bywa zwodniczy.- Przerwała kiedy usłyszała odgłos, jakie wydawały smocze skrzydła. Spojrzała ponownie na dziewczynę.- Widzisz? Tutaj wieści szybko się rozchodzą, zwłaszcza te radosne.
    Poczekała, aż Eldar wyląduje i uśmiechnęła się do niego delikatnie.
    -Witaj, Eldarze.

    OdpowiedzUsuń
  5. *Zdawało się, że pośród nawału tych wszystkich emocji tlących się jakoby w oddali smoczych ślepi, zaskrzyła się iskra rozbawienia. Tak jakby wreszcie odnalazła zaginioną ścieżkę... Eldar nie do końca wiedział, co tak zadziwiło rudowłosą. Widok smoka? Było to możliwe? Od dnia, w którym uwolnił się z trzewi bezpiecznego schronienia skorupy, a nawet wcześniej, żył wśród pobratymców i jeźdźców... Nie znał tego świata za białym alabastrem, doświadczając go jedynie sporadycznie. Kim mogła być ta dziewczyna z zewnątrz?* "Witaj, Aerlin." *Odpowiedział na pozdrowienie brunatnoskrzydły. Nie za bardzo wiedział zaś, co począć z Meredith, która tak uparcie wpatrywała się w niego swymi dużymi oczyma. Nie słyszał uprzednich słów Aerlin, która wyczuła obecność smoczego jaja w skrzyni, a sam nie posiadł takiej umiejętności; zatem zastanawiał się, czy dziewczyna przybyła tutaj przypadkowo, błądząc po drodze? Czy też przywiodło ją tu przeczucie, że któreś ze smoczęć zakonnej hodowli jest wypełnieniem jej przeznaczenia? Tyle pytań... Smok sięgnął ku jednemu z pasów prostej skórzanej uprzęży, do którego przytwierdzona była sakwa. Smok wyjął zeń dwa czerwono-pomarańczowe owoce, przypominające z wyglądu brzoskwinie i podarował po jednym Meredith i Aerlin.* "Witaj w Ordo Corvus Albus..." *Zakończył łagodnie; po dłuższej chwili milczenia zawrócił, potruchtał ku krawędzi i skoczył w przestrzeń, płynnie rozwinąwszy skrzydła, które poniosły go ku horyzontowi...*

    OdpowiedzUsuń
  6. *"Może zacznijmy jej rzucać okruszki" - pomyślał gorzko, z oburzeniem spoglądając przez okno na korytarzu. Nie wiedział czemu irytacja tak dogłębnie kąsała jego jestestwo, tym bardziej, iż przybyłego do Ordo gościa nie znał a nawet ledwo widział z tej odległości. Lecz wzrokiem wyłowił zwiewną sylwetkę Aerlin, Eldar oraz jego podarunki rzucały się w oczy znacznie bardziej. To chyba najbardziej uraziło Atona, mimo żadnych zawiści do tychże Członków Ordo; zamiast zaprosić dziewczę do zamku, potraktowali trochę jak... eksponat. Kiedy on zjawił się po raz pierwszy w zamku - podobnie jak nieznajoma - po długiej podróży i wyczerpany, postępowali zupełnie inaczej. Oderwał wzrok od widoku za oknem, mruknął coś pod nosem. Ruszył przez zamek dość zawziętym krokiem, co chwila podzwaniając sprzączkami przy butach...* Widzę, iż cierpka sława killinthorskiej gościnności jest w pełni zasłużona... Później będziemy bawić się w instruowanie o aurach i innych magicznych układankach, najpierw priorytety. *W głębokim mruku jego głosu pobrzmiewała swoista ironia. Przez dziedziniec w kierunku nimfy oraz rudowłosej dziewczyny szedł wysoki, barczysty mężczyzna. Przystanął niemal w tej samej odległości co Aerlin, lecz w odróżnieniu od członkini Starszyzny czy Eldara, Aton nie roztaczał wokół aury serdeczności bądź zaufania; barwa oczu nieustannie zmieniała się, co potęgowało tylko efekt swoistego potępienia jego osoby - nieliczni wiedzieli, że Aton ma zupełnie inny charakter... Tęczówki z błękitu przeszły w atrament, kiedy mężczyzna zwrócił swą uwagę na Meredith. W głosie już nie słychać było nic innego, jak opanowanie czy wręcz zrozumienie dla kłopotliwego położenia Dith: przybył w podobnych okolicznościach, a jako jedyny do tej pory człowiek w Zakonie, wciąż czuł się dziwnie w otoczeniu tak... wiekowych towarzyszy.* Przybywasz zza granicy, prawda? Droga daje w kość, proponuję udać się do zamku. Dostaniesz coś do jedzenia, pokój też się znajdzie... *Dość znacząco stanął lekko bokiem do nieznajomej, po czym zakołysał lekko ramionami, powoli spływając wzrokiem na chowaną skrzynię. Nie wnikał co tam jest, nie jego sprawa.* Twój bagaż... Ponieść go za Ciebie w drodze do jadalni?

    OdpowiedzUsuń
  7. *Cichy szum wibrujących membran przetykany szelestem sztywnego materiału i piskiem skórzanego odzienia wypełnił na krótki moment olbrzymi hol. Czerwonoskrzydła uniosła jedną powiekę, nieśmiało, leniwie odkrywając olbrzymie, roziskrzone oko, którego centrum stanowiła pionowa, obsypana iskierkami źrenica, poruszającą się spokojnie, jednak z pewną dozą niepokoju, jakby smoczyca obudziła się po wyjątkowo nieznośnym koszmarze, zawiesiła się między bytem, a głębią własnego umysłu szukając drogi na powierzchnię. Jej wzrok skupił się na burzy rudych włosów, bladej cerze i gwałtownych ruchach nadchodzącej kobiety. Melathion zmrużyła ślepię, a z nozdrzy uleciał kłąb sinego dymu, który omiótł smukłą postać.
    - *Sztuka przerywania kontemplacji jest tobie równie znana, jak eteryczny język sarkazmu* - cichy, spiżowy głos rozedrgał się w jej głowie z siłą ryczącego wodospadu, na chwilę zmysły elfki zatonęły w granacie, czerwieni i smugach dymu.
    - Lenistwa sztuką nie nazwiesz, a mimo to można określić Cię jako jego artystkę - naburmuszona Nemeyeth odezwała się zarówno myślowo, jak i na głos, po czym skłoniła się lekko, wdzięcznie, a na jej krwistych wargach, tak bardzo ostrych na tle bladej cery, zagościł złośliwy uśmiech, który jednak nie objął orzechowych ocząt, te rzucały niespokojne spojrzenia na każdy element monumentalnego pomieszczenia.
    Zapadła kilkusekundowa cisza, a przerwało ją warknięcie i świst, gdy potężny ogon smoka przeciął powietrze tuż nad głową kobiety.
    - *Mamy gości, a ty jak zwykle potrafisz wyprowadzić z równowagi nawet skałę* - prychnęła i podniosła się kamiennej posadzki Mel.
    - W takim razie wypadałoby ich przywitać, ma podniebna artystko - mruknęła elfka krzywiąc się nieznacznie i zmieniając się z powrotem w kukłę bez wyrazu spoglądając na wchodzącą dziewczynę z mieszanką zainteresowania i chłodnej kalkulacji.

    OdpowiedzUsuń
  8. Aerlin uśmiechnęła się do nowoprzybyłej. "Nie tylko umieją mówić,ale również są bardzo mądre. Jeśli zechcesz tutaj zostać, przekonasz się, że w wielu kwestiach nas przewyższają." Widząc zdziwioną minę dziewczyny, podniosła do ust swój owoc i ugryzła kawałek. "Możesz spokojnie go zjeść, Eldar zna wiele miejsc, gdzie można znaleźć niezwykle smaczne owoce i ciekawe rośliny." Ich konwersację przerwało pojawienie się Atona. Nimfę zdziwiła jego szorstka uwaga na temat kilinthorskiej gościnności. Oczywiście zaproponowała dziewczynie gościnę i posiłek, nie zamierzała jednak jej siłą ciągnąć do środka. Chciała, żeby Meredith trochę się oswoiła, a spotkanie Eldara wyraźnie ją zaskoczyło. Nie wiedziała przecież do czego dziewczyna jest przyzwyczajona i co może ją przestraszyć. "Dziękuję Atonie, już proponowałam gościnę Meredith, nie musisz się o to martwić." Przeniosła wzrok na rudowłosą. " Chodźmy. Smaczny posiłek z pewnością dobrze ci zrobi. Później będzie czas na wszelkie pytania i odpowiedzi."

    OdpowiedzUsuń
  9. *Stuk stuk. Cholewy odzywały się dźwięcznym stukiem pośród cichej przestrzeni zamku. Było coś jeszcze, szelest piór; świszczący, zatracający się oddech. I ciche nucenie pod nosem jakiejś prostej, acz melancholijnej melodii. Schodziła powoli, idąc na pamięć, nie rozglądając się, czasem nieopatrznie nadrabiając drogi. Obiektem wszelkiej uwagi demonicy okazały się być dwie pary kości, bez oczek, tak jak u sióstr, acz z różnymi kolorami. Almariel raz po raz potrząsała ręką i otwierała ją gwałtownie, by ujrzeć, co wypadło. W zależności od kolorów i ich sensu tworzyły się mniej lub bardziej jasne wróżby. Była to interesująca ciekawostka, na którą natknęła się w bibliotece, acz raczej nieużyteczna. Choć demonica nie była niedowiarkiem, ciężko jej było pokładać nadzieje w kościanych przepowiedniach. Westchnęła cicho, zatapiając się w myślach, nagle poczuwszy tęsknotę do Favill, jej dawnej uczennicy, która teraz była gdzieś w tym nieprzychylnym świecie. Dziewczyna ma niebezpieczny dar... Almariel miała tylko nadzieję, że jest pod dobrą opieką... Że jest z Eritą... Mentalny przekaz od Aerlin wyrwał ją z tych myśli. Jedyne, co jej przekazała, to to, że zaprosiła nowoprzybyłą do środka. Kroki kobiety skierowały się ku jadalni.*
    *Już po chwili węch został zbombardowany feerią zapachów. Na stole ustawiono parę potraw, tych z mięsem i bez, słodkich i słonych, łagodnych i ostrych; również dzban wina i słodkiego orzechowego naparu. Część posiłków członkowie Ordo przygotowywali sami, a część nieliczna zamkowa służba, przychodząca od czasu do czasu, by pomóc w gospodarowaniu tym rozległym miejscem; akurat dziś byli obecni. Almariel poprosiła Związek o przydział takowych osób, a ten rozpatrzył pozytywnie jej prośbę. Bądź co bądź, służba w zamku pełnym smoków i ich nierzadko ekstrawaganckich jeźdźców wymagała specjalnego przygotowania... Demonica zajęła miejsce, w możliwie najbardziej zacienionym miejscu, unikając promieni słońca jak tylko było to możliwe. Nie chciała dodatkowo obciążać już i tak sparzonej skóry, gdzieniegdzie przechodząca z granatu w nieładną, niezdrową biel. Omiotła wzrokiem pergamin z wykazem komnat, który odpięła od pasa. Nie pozostało jej nic jak trochę poczekać. Zmarszczyła brwi. Czuła niedaleko wiele obecności...*

    OdpowiedzUsuń
  10. *Zmarszczyła brwi, po raz kolejny rozejrzawszy się po korytarzu. Tutaj też jej nie było. Spojrzała na pergamin, który dzierżyła w dłoni, zawierający spis komnat zamku. Skierowała swoje kroki ku schodom, by jeszcze raz sprawdzić salony jeździeckie znajdujące się na trzecim piętrze.* Wszędzie Cię szukałam. *Ozwała się, gdy wreszcie ujrzała Meredith, nierozłączną ze swym bagażem.* Nie przyszłaś na ucztę w dniu Twojego przybycia, chciałam wówczas przydzielić Ci komnatę... *Podała dziewczynie pożółkły dokument, na którym widniała rycina, a pod nią spis mieszkańców, każdy zaznaczony odmiennym pismem.* [Zapraszam do odnośnika "Komnaty". Ponadto zachęcam do udziału w Sądzie nad Dinigonem i Byronem, post "Domysłów już dość."]

    OdpowiedzUsuń