wtorek, 8 stycznia 2013

Trudy wciąż trwają...

Nie było źle. Próbował. Musiał spróbować. A może chciał? Już jakiś czas temu jego myśli zaprzestały pogoni za sensem popełnionych czynów. Szarpanie tematu kłami i pazurami pytań czy domysłów nie przynosiło ni ulgi ni rezultatu.
Chłodne o tej porze roku powietrze zarysowało jego oddech efektownym pióropuszem. Żałował, że troski nie znikały równie szybko, co ta siwa mgiełka. Zacisnął usta w wąską kreskę, gdy nieopaczny ruch prawego ramienia spuścił ze smyczy oszalałe wiązki bólu, rozrywające widmowymi kolcami każdą najlichszą przestrzeń, przez którą przemknęły. Nie przetoczyły się jednak przez cały labirynt ciała, uderzając w mur przyciśniętych do kości mięśni i mięsa. Kojący nacisk, a przez to zdrętwienie, powodował szeroki, miejscami nieelegancko przetarty, styrany czasem pas z równie wiekową, brzydką pochwą. Lecz prawdziwym zbawcą był ciężki, pozornie nieporęczny miecz dwuręczny, tkwiący pewnie na plecach właściciela. Był jedną z niewielu pozytywnych rzeczy, które pozostały po dotychczas owej pracy. Nagłe uderzenie gałęzią w twarz wyrwało go z ponurych rozmyślań. Kciukiem starł nieśmiałą stróżkę krwi, cieknącą z płytkiego rozcięcia.
- "Twój ponoć "legendarny" refleks sprawdza się tylko podczas oszukiwania w karty, czy już dopada Cię starość?" - niebieskooka bestia, w której wzroku magnetycznie splatały się wszelkie odcienie błękitu, połowicznie wykręciła do niego swój smukły łeb, opatrzony niby jelenimi rogami, kilkoma kolcami i matowo granatowymi łuskami. Choć nie patrzyła, zręcznie wymijała kolejne przeszkody na wydeptanej przez leśnych mieszkańców ścieżce, jak gdyby trwała w swoistej symbiozie z samą matką naturą czy też duchem tej puszczy.
- Po prostu się zamyśliłem. - odparł z typowym dla siebie pomrukiem, poprawiając zdrętwiałe nieco siedzenie na sztywnym z zimna siodle. Nie było ono dostosowane do ich potrzeb z braku odpowiednich narzędzi i zrozumienia niedawnego chlebodawcy. Z wieśniakami na czele, dla których widok smoka stanowił zapowiedź apokalipsy. Co dopiero mężczyzny zdejmującego z takowego gada miarę do wykonania rynsztunku...
- "Myślenie szkodzi wojakom." - skwitowała krótko. Smoczyca zesztywniała wpół kroku, unosząc głowę najwyżej jak mogła, podczas gdy siedzący na jej grzbiecie wojownik starał się przebić wzrokiem splątane, półnagie korony co bardziej wytrwałych drzew. Cichy, miarowy łomot wydał się im wręcz ogłuszający. Poznali go od razu. Tępy, z lekka furczący przez wibrujące od naprężenia grubych błon, ciężki, jakby ktoś usiłował pochwycić i związać łopoczący podczas sztormu żagiel. Smok. Bestia w jednej chwili przypadła do ziemi, by w następnej wystrzelić przed siebie w szaleńczym pędzie, niemalże gubiąc przy tym jeźdźca.




 
***

Skrzydła potężnych wrót z głuchym hukiem uderzyły klamkami o ściany, wpuszczając do środka legiony delikatnych zimowych tancerek, wraz z grubszymi odłamkami zbitego śniegu i lodu, wyrwanymi z dziedzińca. Łudząco ciemna, najeżona tu i ówdzie lśniącymi lazurem łuskami smoczyca ślizgiem na brzuchu wjechała do sali, w desperacji niemiłosiernie drapiąc pazurami i rogami posadzkę. Zatrzymała się jednak dopiero na schodach, boleśnie uderzając w nie łopatką oraz kikutem. Przy akompaniamencie brzęczenia licznych sprzączek przy butach, za smokiem wszedł do sali mocno ośnieżony, zgubiony podczas hamowania mężczyzna.
- ...a imię jej brzmiało "Dyskrecja". - burknął, strzepując z szerokich ramion kawałeczki lodu.



[zolaida.deviantart.com]

Imię: Aton
Nazwisko: Catvalder
Wiek: 35 lat
Rasa: Człowiek

Płeć: Mężczyzna
Wygląd: Wysoki, kruczo włosy mężczyzna o skórze dość bladej, jak na wiedziony przez niego tryb życia, i typowej dla swojej rasy figurze w kształcie trójkąta. Dobrze zbudowane, acz z zachowanym umiarem, ciało znaczy kilka blizn, choć najbardziej widoczna jest ta przecinająca prawy kącik ust. Druga, tak szeroka jak długi jest mały palec, ciągnie się od prawego biodra do karku i sprawia swojemu właścicielowi niekiedy sporo bólu. Jego oczy nie posiadają określonej barwy, zmieniają się bez określonego powodu: od zimnego, bladego błękitu po głęboki atrament; zawsze jednak pozostają zamyślone, obojętne, jakby nic na świecie go już nie interesowało. Nosi się głównie w szarościach bądź czerniach, a długie rękawice i buty ze sprzączkami są poniekąd symbolem jego osoby.
Umiejętności: Samouk w dziedzinie posługiwania się włócznią i mieczem dwuręcznym; z otrzymanego w podejrzany sposób daru Magii Ognia umie korzystać w sposób znikomy.
Broń: Głównie składana włócznia krasnoludzkiej roboty bądź topornie wyglądający miecz dwuręczny wykuty ze stali o lekko błękitnej barwie.
Charakter: Choć jak większość rodaków lubi opowieści, sam nie sprawia wrażenia rozmownego i towarzyskiego. Nauczony trzymania się swojego stanowiska, próbuje ignorować sprawy, które go nie dotyczą bezpośrednio. Z czasem przylgnęło do niego miano "widma społecznego" z racji trzymania się na uboczu. Z pewnych powodów zagnany w nałóg tytoniowy, wciąż uznaje honor za rzecz niemal świętą i hołduje swoim zasadom.
Hierarchia: Wojownik, rzemieślnik.
Historia: Często sam odnosi wrażenie, iż jest zbyt długa jak na jedno, tak krótkie życie... Mieszkał w niewielkiej portowej wiosce, zbyt małej, by miała jakikolwiek znaczenie. Ledwo odrósł od ziemi, został posądzony o zabicie syna kowala. Wybierając między życiem a ukamienowaniem, uciekł na statek handlowy, "Chyżą Bryzę", gdzie spędził kolejne lata, piął się do rangi sternika i zwiedzał świat. Podczas jednego z rejsów, przypadkowo odkrywając, że ładunkiem są niewolnicy, celowo rozbił jednostkę na przybrzeżnych skałach zwanych Morskimi Zębami. Od niechybnej śmierci ocalili go rybacy z pobliskiego miasta. Imał się wielu zawodów, od pastucha i portowego robotnika po człowieka na usługach szlachty. Nie pomogło mu to uniknąć kar za samowolę. Postawiony przed sądem, jak większość skazańców wybrał wcielenie do armii zamiast szubienicę. Pierwszej i jedynej prawdziwej wojny w zasadzie nie pamięta, ten okres jak i następne lata zbiły się w niewyraźną masę, której ważniejsze momenty gdzieś umknęły; wtedy otrzymał dar Magii Ognia. Wspomnienia stają się wyraźniejsze dopiero od momentu, gdy wstąpił do wojsk walczącego o swoją pozycję lorda. Kilka miesięcy później zdezerterował. Wędrując w poszukiwaniu zatrudnienia, niemal doprowadzony do szaleństwa przez rozrywające czaszkę piski, przypałętał się do Ordo Corvus Albus, gdzie szachraj losu złączył go z Chrysanthe. Ten i inne incydenty wywróciły jego świat do góry nogami...


[shadowdragon22.deviantart.com]

Imię: Chrysanthe
Przydomek: Nocna
Wiek: Niewiele ponad 4 lata
Płeć: Samica
Rasa: Smok Nocy
Wygląd: Dość niska jak na smoka, jednocześnie groteskowo długa, co nadaje jej bardziej aerodynamiczny wygląd. Pokryta chropowatymi łuskami barwy głębokiego granatu, tu i ówdzie naznaczona jarzącymi się po zmroku jasnoniebieskimi plamami. Skrytość i płochliwość tej rasy spowodowały niemal zanik kolców, które w znikomych ilościach ciągną się od czoła do barków. Rogaty, wyposażony w krezy łeb zdobią przede wszystkim hipnotyzujące, surowe ślepia. Długi, biczowaty ogon pozbawiony jest jakichkolwiek wyrostków, które mogłyby służyć do obrony czy ataku. Jedyną pozostałością po skrzydłach są dwa sterczące w okolicy łopatek kikuty upalone na końcach.

Umiejętności: Braki w sile i umiejętnościach fizycznych rekompensuje mocą umysłu, co jest jej główną bronią. Przejawia potężne zdolności telepatyczne. Nie ukończyła szkolenia, dlatego też walki w zwarciu unika bądź ucieka się do podstępów. Zdarza się, iż widzi duchy.
Zdolności specjalne: Jest w stanie wydawać z siebie drażniący pisk o różnej częstotliwości.
Charakter: Pęknięta skorupa jaja odmieniła ją na tyle, by znacznie różniła się od rówieśników. Postrzega świat w sposób klarowny, dlatego zasłanianie prawdy stereotypami czy przesądami uważa za bezcelowe. Woli gorzką prawdę od słodkiego kłamstwa. Rzadko pozwala wziąć emocjom górę nad rozumem. Wie, że kluczem do wszystkiego jest słowo, nie ma zbrodni bez rozkazu. Swoista dwoistość jej natury, bezwzględność i strachliwość, z czasem zlała się w jedno, tworząc z niej smoczycę z trudnym temperamentem, udzielającą rad bądź czasami pobłażliwą. Obracając się ostatnimi czasy wśród istot wszelkiej maści, przyswoiła sobie trochę ciętego języka. 
Hierarchia: Łowca
Historia: Okoliczności trafienia do hodowli Ordo Corvus Albus są pobieżnie znane tylko jej. W przeciwieństwie do innych niewyklutych braci i sióstr, nie czekała aż bratnia dusza odnajdzie się na drodze szczęśliwego trafu. Piszcząc poprzez czas i przestrzeń, w potwornych torturach, postanowiła sama go do siebie ściągnąć. Wyczuwając jego bliskość, a zarazem ledwo odróżniając rozmyte kontury przedmiotów, pokonała monumentalną siedzibę i wyskoczyła przez zbite okno na zabójczy ziąb. Związali się ze sobą i mogły być to ich ostatnie wspólne chwile, gdyby nie zaalarmowani członkowie Zakonu. Była najmizerniejszym z kilku smocząt, odstającym od reszty. Obawy wzbudzał fakt, iż umysł się zmieniał w zastraszającym tempie, lecz ciało prawie w ogóle. Powodowało to problemy podczas rozpoczynania szkolenia. Dopiero niedawne, smutne wydarzenie spowodowało jej gwałtowny wzrost, jak i utratę skrzydeł na rzecz innej wartości...

 

13 komentarzy:

  1. *Przerwał wszelkie rozmowy, jakie prowadził. Mściwy wzrok wlepiał w mruka. Nerwowy tik pod okiem zdradził jego wściekłość. Końce podłokietników rozprysły się na drobne, kiedy je w gniewie trochę za mocno ścisnął. Kącik ust również zaczął drżeć, stopniowo odsłaniając kły. Kim, do cholery, był ten typ?! Skąd wiedział o rozgrywce? Jak zdołał ukryć się przed jego wzrokiem z tak szczególną posturą? Był inny niż reszta, widać było to po ich zachowaniu, czy też jego braku. Też tego drobiażdżka nie dostrzegli. Zaintrygował go. Jak to zrobił? Po co ostrzegał ludzi, którzy go ignorowali? Demon wysunął na bok dolną szczękę, uniósł brew, zapatrzył się w bok. Wyjaśnijmy sobie w końcu pewne kwestie... Nie tylko Byron potrafił pokonywać zabezpieczenia. Umiejętnie wygiął nadgarstki, wykręcił kostki, ogon po prostu wyszarpnął. Wysunął się z więzów i skoczył do przodu, wszystko w ułamkach sekund. Wylądował centymetry od pierwszej linii Pieczęci. Oparł ręce o powietrze. Błysnęło i zawirowało fioletem, gdzie go dotykał. Pole, którego nie sforsuje ani on ani oni, zniknie, gdy przywołujący zamknie Pieczęć. Pociągnął krótko nosem, uszy drgnęły w złośliwej ciekawości.* Aah... Człowiek. Ciekawe z was istotki, przyznaję; tak krótko żyjecie, a tyle w ciągu tego czasu możecie osiągnąć - przynajmniej ci bardziej obrotni. No i ta intuicja. Równoważy się ona co prawda z głupotą, ale akurat w waszym przypadku można to wybaczyć. Naturze inne tutejsze rasy nie wyszły, moim zdaniem. Ze wszystkich tylko WY umiecie zaskoczyć. *Odepchnął się od magicznej bariery i przeszedł kawałeczek wzdłuż niej. Posadzka przeraźliwie ziębiła go w gołe stopy, stare ubranie drapało skórę. Nie dość, że cudze, to jeszcze nieco przymałe. Machał lekko ogonem na boki.* Zniszczyłeś mój plan, kiedyś na pewno tego pożałujesz... *Przystanął, ponownie wbijając rozjuszony wzrok w postawnego mężczyznę. Ta jego neutralność, suchość nie pozwalała mu rozszyfrować charakteru. Ale to było wyzwanie, coś, czego nie dostał od bardzo, bardzo dawna.* Powiedz mi jedno... Ostrzegłeś ich, tylko po co? Przecież wyraźnie cię ignorują. Nie korzystasz na tym w ogóle.

    OdpowiedzUsuń
  2. [Hej, napisałam Ci na maila, trzeba coś ustalić. Co do komentarza niebawem odpiszę ;)]
    Almariel

    OdpowiedzUsuń
  3. *Ogłuszające tąpnięcie. Tłuste tomisko wysunęło się ze zdrętwiałych rąk, ucięło kruchy sen. Kobieta zerwała się na równe nogi, otępiona, ślepa w ciemnościach. Ubrana do jazdy… Usnęła? Kiedy… Po chwili dojrzała plamę brzydkiego, mdłego światła. Mleczną, gęstą pajęczynę. Poczuła niepewność. To nadal sen? Zimna, nieprzyjemna podłoga… Zimne mury, a na zewnątrz tak ciepło… Coś trzeba z tym zrobić, cholera jasna… Zaraz… Pajęczyna ruszyła się? Jej powierzchnia zafalowała, czarne oczko łypnęło.* Mulkherze? *Zapytała przestrzeń, zupełnie bezsensownie, przecież czuła, że nie ma go tutaj.* Luxa flama. *Szepnęła, rozłożywszy lekko dłoń. Gdy wzrok przyzwyczaił się do światła… od razu chciała je zgasić, a raczej to, co ujawniło. Ale ta przeklęta ciekawość wzięła górę. Pajęczyna była duchem. O ptasiej twarzy. Ludzkiej sylwetce. Dawno nie widziała tak brzydkiej twarzy.* Czemu tu jesteś, duchu? Co cię przywiodło? *Jej głos przybrał ton słodki, matczyny, pełen szczerej troski. Czarne oko łypnęło. Duch siedział na posadzce, zgarbiony, przyciągał kolana do klatki. Nie odpowiedział.* Czy mogę coś dla Ciebie zrobić? *Zamrugała, zbliżyła się o krok, chciała dodać mu pewności siebie. Niektóre duchy były proste, jak dusze dzieci. Cisza. Westchnęła.* Wracaj… To nie czas odkupienia. *Mruknęła, tym razem głosem niskim, grobowym, zupełnie doń niepasującym, brzmiącym jak wyrok, jak uderzenie mszalnego dzwonu. Pajęczyna poruszyła się, zawyła, rozwarła ptasi pysk, doskoczyła, chciała sięgnąć… Było już za późno. Wracała do ciemności... Do cierpień.*
    *Była na siebie wściekła. Coraz częściej sprawy Ordo sprawiały, że jej umysł dosłownie… rozszczelniał się. Rozłaził, jak stara tkanina. Po prostu wszystko zaczęło ją wyprowadzać z równowagi. Gorzej jej się było skupić i trzymać impulsy na wodzy. Przez to… Jej własna głowa była nagminnie wykorzystywana jako portal dla umęczonych dusz. Jak długo można było to znosić?! Nie mogła stracić kontroli… Wiedziała, jak katastrofalne są tego skutki… Nerwowym ruchem owinęła się ręcznikiem, koślawo, przez skrzydła. Siedziała chyba pół nocy w łaźniach, próbując odpowiedzieć sobie na pytanie co robić… Wreszcie znalazła odpowiedź.*
    *Nadszedł kres oglądania się w przeszłość. Rozpamiętywania, analizowania, zadawania pytań… Trzeba iść naprzód. Ordo było w rozsypce. Było skłócone. Stawało się źródłem nienawiści. Nawet zezwalało na upadek wartości. Biały Kruk począł padać.
    Była jak prorok, który odnalazł drogę wśród ciemnych mgieł przyszłości. Miała swoją wizję i swój ideał. I choć wszyscy wokół mieliby się sprzeciwić, będzie znała wartość swojej racji… Nie usłyszała odgłosów w kuźni. Nie odpowiadała na pozdrowienia jeźdźców i smoków, których mijała, wydawało się, że ich nie widzi… Nie słyszy… Były tylko własne słowa, które obijały się od ścian umysłu, wzbierając na sile.
    Przeszła obok Atona jak koło znanego już od wieków posągu. Nieprzytomnym wzrokiem powiodła po okładce księgi, jaką trzymała w rękach. Ocknęła się i odłożyła ją na półkę, tak jakby przypomniała sobie, po co skierowała kroki ku bibliotece. Zdumiała się, gdy posąg wypowiedział do niej słowa. Spojrzała na niego jak na zjawę. Chwilę minęło, zanim dotarło do niej, kto przed nią stoi. Zamkowy duch… On był pierwszą mgłą wizji proroka.* Nieporządek bywa inspiracją. *Rzekła w zamyśleniu. Brzmiało to tak, jakby za ów sentencją krył się horyzont znaczeń. Rozejrzała się, gdyby nie Aton, zapewne nie zauważyła by stosów ksiąg, pergaminów... Sporego pakunku owiniętego w len.* Co pozbawiło Chrysanthe skrzydeł? Jak to się stało? *Zapytała wprost, bez żadnych wstępów. Garbiła się, tak jakby nie miała siły dźwigać własnych piór, mimo to… Skończył się czas wahania, niepewności i dopowiedzeń.*

    OdpowiedzUsuń
  4. *Nie była już sobą. Musiała wyjść z ukochanych cieni, by wypełnić obowiązki wobec Ordo. Wobec postanowień. Nie próbowała czytać z twarzy, gestów Atona, nie chciała odgadnąć, co dryfuje po falach jego umysłu, uciszyła ciekawość. Na huk zatrzaśniętej księgi zareagowała jak zaskoczony ptak, rozchyliła i podniosła nieco skrzydła. Mimo to jej twarz pozostała martwa. Czekała. I miała zamiar czekać, choćby i milenia. Odpowiedź była nieuniknionym.
    Niebieskie iskry nieznanej jej mocy, przesuwały się pod skórą zamkowego ducha. W równym rytmie, na podobieństwo mrówek. Świeciły lekko? Pulsowały? Zapatrzyła się na ich harmonijny, spokojny marsz. Nie wiedziała, ile czasu gapiła się mętnym wzrokiem na to ciekawe zjawisko... Jakby w sennym amoku uniosła swoją dłoń. Chudą, brzydką, naznaczoną bliznami. Prawie nie było na niej skrawka zdrowej, ciemnej skóry. Tylko ta blada sieć... Nieświadoma podobnych odczuć mężczyzny, powolnym ruchem złożyła ręce na krzyżu, ponownie garbiąc się, zdaje się, że jeszcze bardziej niż wcześniej. Wstydząc się, że nie skryła rąk w rękawicach.
    Każde słowo jak igła. Kuły w jedno miejsce. Coraz głębiej, drążąc... Jedno pióro pociemniało iskrą. Drugie. Trzecie. Pokiwała głową, ruszyła się wreszcie, jakby ją uwolnili z więzów. Krążyła w tę i z powrotem jak zaszczute zwierzę. Nie mogła stracić kontroli... Czego się spodziewała? Przecież przeczuwała, że... W końcu stanęła naprzeciwko niego, ze wzrokiem stężałym, ale błagającym. Jakby chciała, że to, co mówi, to tylko kolejna słowna gra, na których tak się znał.* Od tamtej nocy, od połączenia... *Zaczęła, a głos jej się trząsł, zgrzytał i drgał jak źle naciągnięta struna.* Od tamtej nocy... Bierzesz za nią odpowiedzialność... Miałeś być jej przewodnikiem po świecie. Miałeś się nią opiekować dopóty ona sama nie będzie w stanie opiekować się Tobą! *Jej głos stał się wrzaskiem, tak dziwnym i nienaturalnym, jakby wydobywał się z innej gardzieli. Przełknęła ślinę.* Każdy smok postąpiłby tak jak ona... Zrobiłby wszystko, by uratować połowę swego serca, swej duszy. Ułożyłby się ze Śmiercią, choćby na najgorszych warunkach. *Złapała się za ramiona, przycisnęła brodę do klatki. Milczała. Długo.* To moja wina. Powinnam od samego początku pilnować, czuwać i kontrolować. Przejmuję wasze szkolenie. *Wycedziła, podniósłszy wzrok.* Musisz być przygotowany... Kiedy to Tobie przyjdzie ratować Chrysanthe.

    OdpowiedzUsuń
  5. *Zastrzygła rysim uchem, koliste kolczyki obiły się o siebie, wydając kryształowy dźwięk. Zawahała się? Jakby dopiero teraz, o wiele za późno, dojrzała furię w bezdennych oczach mężczyzny... Łypnęła na niego, w napięciu. Czego mogła się spodziewać? Gardło paliło ją od własnego wrzasku, uwolnionego wreszcie z trzewi. Skrzydła dygotały, jak te u trzmieli po długim locie. Usłyszała głos. Głos wyważony. Wsłuchała się weń, z najwyższym skupieniem, chcąc, by każde słowo odcisnęło się na jej pamięci wiecznym piętnem.* Gdy smok dąży ku otchłani, jeździec musi zrobić wszystko, by go zawrócić… Wszystko. *Chciała coś dopowiedzieć, ale tylko zamarła z otwartymi ustami. Wysłuchała tej opowieści do końca.* Już dawno przestałeś być podlotkiem. Rozumiesz swój błąd. Moim zadaniem nie jest naprawiać Twoich, czy też waszych błędów… A uzbroić was w wiedzę i umiejętności, które być może pozwolą wam uniknąć, czy też złagodzić ich konsekwencje oraz zapobiec popełnianiu kolejnych. A przynajmniej ich części… *Ponownie łypnęła na niego okiem, jakby oceniała. Aton… delikatnie mówiąc, różnił się od jej poprzednich uczniów. Dużo zostało już zrobione. Było dużo możliwości. Pod tą nadzwyczaj rozwiniętą materią, krył się surowy duch… Czysty materiał, jak kawał żelaza, tylko czekający na rzemieślnika, który nada mu odpowiedni kształt. Gdy pomyślała o Chrysanthe, prawie zakręciło jej się w głowie. Gdyby połączyć te Twa ogniwa… Wyzwanie. Źrenice poszerzyły się nieznacznie. Wydawało się, że zupełnie nie spodziewała się, bądź też nie przyjmowała do siebie możliwości, że mężczyzna mógł mieć coś przeciwko takiemu obrotowi sprawy. Lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu… Już snuła plany szkoleniowe, już ścierała biblioteczny kurz z konkretnych tytułów ksiąg, gdy Aton wystrzelił do niej z serii pytań. Wydawał się być zawiedziony. Trudno, pomyślała. Decyzja zapadła. To była mgła wizji proroka! Tak musiało być. Dla ich dobra. Dla dobra Ordo. Nie zdążyła nawet odpowiedzieć, gdy rozmówca machnął ręką i zmienił temat. Zapowiedź zmiany wyraźnie go ożywiła, nie mogła tylko odgadnąć, czy napędzała go irytacja, złość, a może nawet podekscytowanie? Nie… * Teraz nie wiem, na które pytania Ci udzielić odpowiedzi, a na które nie… *Przyznała, znów trzepnęła uszami.* To moja decyzja. Powiadomię o tym Rossitianę zaraz, za chwilę, jak tylko ją spotkam. Przykro mi, że robię to wbrew wam. Kiedyś, być może, docenicie. Dlaczego? Bo dzieje się nie tak, jak powinno. Wasze umysły muszą zacząć współpracować, inaczej zetrą się i zagrożą wam samym! Kiedy zaczynamy? Choćby i dziś. Tuż przed wieczorem. Wystarczająco szybko? *Zmrużyła drapieżnie oczy i szarpnęła go za dłoń, w nagłym i niespodziewanym geście. Chyba nawet chwili nie pomyślała nad tym, co robi… Z brzdękiem runęło parę kolejnych barier, coś w nią wstąpiło. Obejrzała rękę okraszoną niebieskawymi światełkami, z dołu i z wierzchu, dokładnie, beznamiętnym okiem znawcy, po czym równie szybko odrzuciła.* Masz rację, jest ich pełno. Kostucha, duch... Dowiemy się. Jeśli Chrysanthe nam tego nie powie, przetrzepię każdy zakamarek każdego wymiaru, aż nie znajdę odpowiedzi. Ashan’, thera dah’, Atonie. Przekonamy się, co te Twoje brylanciki mogą zdziałać. *Wypadła z biblioteki jak piorun, zanim dotarła do drzwi, chyba rozmazała się w cieniu i zniknęła… Na tym padole było mało rzeczy, które potrafiły wyprowadzić demonicę z równowagi. Tak się złożyło, że chyba wszystkie, które istniały, postanowiły zwalić się jej na głowę w jednym momencie. I w taki oto sposób, Aton dostąpił niechybnego zaszczytu bycia w wąziutkim gronie osób, które miały sposobność doświadczyć ów zjawiska…*

    OdpowiedzUsuń
  6. Na wszystkie dęby Elenael... *Stęknął jasnowłosy, oparłszy dłonie na ugiętych kolanach. Dyszał tak, jakby wreszcie umknął przed konną pogonią, ścigającą go przez cały las. Jednak powodem zadyszki okazało się przebycie czterech pięter zamkowych schodów. Po prostu pięknie, pomyślał. Teraz będzie płacił za te tygodnie rekonwalescencji, tygodnie lenistwa... Ile będzie musiał ćwiczyć, by powrócić do formy...? Otarł pot z czoła i rozejrzał się trochę nieprzytomnie. Oddech stopniowo wyrównywał się. Drgnął lekko, gdy dojrzał odrzwia prowadzące do zbrojowni i kuźni, jakby samo wspomnienie o tym miejscu przepełniało serce elfa obawą. Zwykle tu nie bywał. Ba, wręcz omijał to miejsce szerokim łukiem. Widok broni i pancerzy sprawiał, że nadwrażliwa wyobraźnia mężczyzny od razu malowała przed jego oczami brutalne sceny wojny, używając kolorów czerni i czerwieni. Jednak ostatnia, przypadkowa rozmowa z Almariel sprawiła, że postanowił spróbować... Kiedy zdradził, że jego ostatni łuk skończył jako stos drzazg, demonica napomknęła, że pewien ktoś lubi spędzać swój czas właśnie tutaj; że ten pewien ktoś może zechcieć przyjąć jego zlecenie. Jakby z przyzwyczajenia przytknął ucho do drzwi, chcąc dosłyszeć, czy ktoś obecnie w kuźni przebywa. Dopiero po paru minutach przewrócił oczami i pokręcił z politowaniem głową, przypomniawszy sobie, że pomieszczenie jest magicznie tłumione. Zaklął po elficku, po czym pchnął odrzwia. Nie bez obaw. Wiedział, o kim mówiła Almariel. W końcu nikt inny nie trudził się w Ordo rzemieślnictwem... Albo się do tego nie przyznawał. Tak czy siak, czuł się niepewnie. Tak, jakby sam się pchał do paszczy lwa... Nerwowo drapał się po chyba już ozdrowiałej po złamaniu ręce, próbując nie zwracać uwagi na stalowe hełmy, w których odbijał się ogień pochodni. Był tam. Przy stole, ogarnięty cieniem, pochylony nad czymś, nad czym obecnie pracował. Malgran chwilę wahał się, czy w ogóle się odezwać, czy nie porzucić pomysłu, jednak w końcu zagadnął.* Ashe, Atonie. Rad jestem, że Cię widzę. Nie chcę owijać w bawełnę, mam dla Ciebie pewną propozycję. *Uśmiechnął się pojednawczo, obnażając krótkie, białe kły.*

    OdpowiedzUsuń
  7. *Już myśli typu 'po coś się w ogóle odzywał' zdążyły dotkliwie pokąsać umysł elfa, gdy został obdarzony tym intensywnym błękitnym spojrzeniem, jarzącym się kontrastem na tle płomieni buchających w trzewiach pieca. Splótł w zakłopotaniu dłonie i strzelił parę razy zastanymi stawami, błądząc wzrokiem po stole, narzędziach i niedokończonej broni. Lecz słowa mężczyzny nie wykazywały wrogości, czy też zniecierpliwienia, wręcz przeciwnie. Malgran odniósł wrażenie, że trafił na dobry moment. Może rzemieślnik właśnie kończył swoje dzieło? Mógł tylko zgadywać. Znał się na broni jak przekupka na heraldyce. Owszem, umiał sobie wystrugać strzały i wyposażyć je w lotki, ale na tym jego umiejętności się kończyły. Trochę mu było wstyd, elfy słynęły z kunsztu wyrobu runicznych mieczy i nie tylko... Zdaje się, że trochę psuł swoim reputację. Machnął ręką i nie kryjąc zadowolenia przystał na propozycję Atona, zostawiając w tyle zbłąkane myśli, z zapałem rozpoczynając poszukiwania stołka albo dwóch. Trzeba było dokończyć to, co zaczął. W końcu znalazł stołek, a nawet dwa, obdarzył je bezceremonialnymi kopniakami tak, że oba znalazły się na właściwych miejscach przy stole.* Masz rację. *Zaśmiał się, usiadł i machnął ręką nad ramieniem. Dwie zapinki kliknęły cicho, elf szybkim ruchem złapał płaszcz, w ostatniej chwili chroniąc go od spotkania z posadzką.* Jednak elfia kultura nad słowa wywyższa szacunek, a ja szanuję Twój czas i nie chcę go bezmyślnie marnować. *Wyszczerzył się porozumiewawczo, wskazując na dwa kubki i butelkę.* Ale skoro nalegasz. *Pozwolił sobie zająć się butelką, odkorkował ją półsłowem zaklęcia i nalał tajemniczego alkoholu w kubki. Uznał wyręczenie proponującego za taktowne, gdyż ów nie musiał przerywać swych prac. Dopiero teraz elf zdał sobie sprawę z istnienia kropelek potu, które zaznaczyły się wyraźnie na jego czole. Jak Aton wytrzymywał w tej duchocie?* Cóż to jest? *Zapytał zaciekawiony, spozierając na kubek. Mnogość zapachów w kuźni skutecznie mamiła mu węch. Mimo, że co rusz próbował łapać woń cieczy, cały czas czuł specyficzny metal...*

    OdpowiedzUsuń
  8. *Znał takie uśmiechy, aż nadto dobrze. Takowymi obdarzali go wójtowie i sołtysi, królowie na zamkach, przywódcy organizacji wszelakich, przyjmując fałszywe komplementy bądź nimi obdarzając. Jego uwadze również nie umknęło spojrzenie o ciężkim do określenia charakterze, jakie mężczyzna posłał jednej z broni. Elf byłby i gwizdnął z uznaniem, gdyż kostur był zaprawdę imponujący, a zwłaszcza jego szponiasta obejma na kulę, jednakże uprzedziły go słowa rozmówcy.* No, może nie w całym Killinthorze... *Zmarszczył brwi i pokręcił głową, nadal kontemplując nad specyfiką alkoholu.* Ten obszar świata posiada wiele spelun, ale są też i pałace. *Utkwił swoje zielone spojrzenie w Atonie, święcie przekonany, że to zaczątek burzliwej dyskusji. Choć kto go tam wiedział, ten osobnik wysyłał tak wiele sprzecznych sygnałów, zarówno ciałem, jak i mową, że nie wiadomo było dokładnie, co mu po głowie chodzi. Chwilę obserwował, jak kawał stali przeinaczał się w szlachetny kształt róży, z każdym przesunięciem dłuta. Aż trudno było uwierzyć, że coś takiego można osiągnąć bez używania magii, a pracą rąk... Nagle elf poczuł, jakby miał ochotę również spróbować, tak jak kiedyś, dawno temu, kiedy obserwował jednego ze swych kamratów, dziergającego kwiatka na dekolcie podlotki za pomocą akacjowego kolca. "Wyczarowywanie" róży to jednak zupełnie inna sprawa, niż kucie miecza. To była sztuka, a doświadczanie takiej sprawiało elfom nie lada przyjemności, a i on nie był wyjątkiem.* Gdzie się nauczyłeś takich cudów? *Zagaił, po czym wychylił zawartość kubka, z pewnością i brakiem jakichkolwiek obaw. Skoro Aton tak gładko sobie poradził, czemu on miałby nie... Nawet nie zdążył dokończyć myśli, gdy nagle, mógłby się założyć, przed oczami zatańczyła mu grupa tancerek z zamtuzu, wymachując kieckami we wszystkie strony. Wpierw zakołowało mu się we łbie, jakby dostał młotem, potem zarzęził przepalonym gardłem.* O cholera. *Skwitował, ledwo wyduszając z siebie ów błyskotliwy komentarz. Przez chwilę łykał powietrze jak ryba wyrzucona na brzeg, próbując dojść do siebie.* Z czego to pędzisz, anre doi'hne... Nie, nie, masz rację, nie chcę wiedzieć... *I ten cały wizerunek mądrego, obytego i dostojnego dyplomaty, noszącego się w zdobne satyny i złote łańcuszki, prysnął wraz z łykiem ów specyfiku. Teraz, taki wystrojony i smarkający jak dzieciak zdawał się być po prostu śmieszny. Nawet nie chciał patrzeć na to, co tam ten człowiek odpala. Co innego, gdyby wyjął fajkę i zaproponował aromatyczny, wiśniowy tytoń...* Nie wolałbyś przerzucić się na coś smaczniejszego? Gruszkówka z zakonnych piwnic jest wyborna. *Powiedziawszy to, już odzyskawszy połowę swego głosu, odczepił od pasa zgrabną sakiewkę, rozsupłał sznurek i rzucił ją na stół. Wyjął zeń suszoną morelę, ostatnimi czasy jego ulubiony przysmak. Wskazał gestem Atonowi, by brał do woli, choć nie sądził, by drab gustował w takich... łagodnych smakach.* Masz chętnego na kostur? *Wskazał głową na ów broń z finezyjnymi zdobieniami, której przyglądał się już wcześniej. Przez chwilę jego wyobraźnia dryfowała na dalekich wodach. Jeśli mężczyzna się zgodzi na jego zlecenie, to dopiero będzie coś... Trochę posmutniał, uświadomiwszy sobie, ile to może kosztować...*

    OdpowiedzUsuń
  9. *Ciekawe co oznaczało stwierdzenie, że ta butelka mu się nie udała. Ciekawe, jak smakowała zawartość udanej butelki. Nie zdziwiłby się, gdyby to oznaczało jeszcze większe palenie gardła i brak tego słodkawego posmaku, który, acz znikomy, ratował sytuację. Tak, taka tendencja zdaje się, że pasowałaby do Atona. Zmarszczył nos tak jakby urażony komentarzem towarzysza tyczącym się gruszkówki. Jak tak można było mówić o tym małym cudeńku natury... Z jednej strony dobrze, zostawało więcej dla niego i Triva, który też upodobał sobie ten delikatny dla Atona trunek.* Zdaje się, że muszę Ci skombinować krztynę sfermentowanego soku z lipy. To najgorsze i najmocniejsze świństwo jakie kiedykolwiek piłem, gdy za młodu broiłem z moją "hanzą" po lasach. Podobne do tego Twojego tutaj. Myślę, że przypadłby Ci do gustu. *Uśmiechnął się z rozrzewnieniem, ale tylko na chwilę, gdy zaraz wypełniło go wrażenie, że jest już strasznie stary. Rozdarty, spoglądał raz po raz na Atona, bez większego przejęcia pochłaniającego zawartość butelki. W końcu złamał się i niepewnym skinieniem kubka poprosił o następną kolejkę. Mimo wszystko, kiepsko się gadało na sucho. Usłyszawszy, że Aton terminował kiedyś u kowala, już miał go poprosić o krótką lekcję i możliwość sprawdzenia swoich sił w tej sztuce, kiedy dotarł do niego sens ostatnich słów mężczyzny. W pełni zakłopotany przeżuł ostatnią morelę, nie bardzo wiedząc, jak się zachować. W jednej chwili poczuł się jak rynkowa plotkara, która właśnie usłyszała sensacyjną wieść i z przyspieszonym biciem serca najchętniej rozpowiedziałaby ją całej wiosce; potem wręcz odwrotnie, jak strażnik tajemnicy, gotów jej strzec po kres swoich dni. A następnie znowuż postukał się w myślach w głowę. W końcu posiadanie dzieci to ani nic złego, ani nic sensacyjnego, to po prostu normalne. I nikt nie musi wszystkim dookoła o tym trąbić.* Opowiedz o nim. Jeśli chcesz. *Rzekł lekko, jakoby wyczuwając, że wygadanie przyda się temu zamkowemu duchowi. Rozluźnił wiązania lnianej koszuli, wciąż walcząc z duchotą, ukazując ciąg dalszy misternej plątaniny złotego łańcuszka, który niczym kolia oplatał jego szyję i spadał szlachetną kaskadą w dół.*

    OdpowiedzUsuń
  10. *Teraz go dostrzegła, mimo iż stał nieopodal od dłuższego czasu. Zaintrygowanie wkradło się podstępem w posturę smoczycy, uporczywie wpatrzonej w tegoż jegomościa, jakby jej umysł kąsały lęki, że zniknie jej z oczu. Miała wobec niego mieszane uczucia, co wyraźnie, jak czarnym atramentem słowa pisane na białym pergaminie, wykwitło konsternacją na smoczym pysku. Nie wyróżniał się, nie umykał po kątach, ale i nie stawał w bohaterskim świetle. Po prostu był, kolejny z dziwów tejże krainy; wyniosły postawą, a skromny duchem. Z demonicznym, zmiennym spojrzeniem. Smoczyca w pierwszej chwili wydobyła z siebie ciche buczenie, lecz bezpłciowość wzroku nieznajomego stłumiła jakimś sposobem wszelki dyskomfort. Uniosła głowę, dopatrując się stojącego obok mężczyznę, tego samego, którego widziała w samej bieliźnie. Najwyraźniej znali się dobrze... Piekły ją łuski na karku, podrapała nerwowo posadzkę, krzesząc drobne wyładowania. Ukradkiem zerkając dookoła, starała się zlokalizować czyjeś namolne spojrzenie. Dostrzegła niebieskawą luminescencję. Setki punkcików pokrywało okryte mrokiem ciało bestii mniejszej od Burzowej. Podobnie jak barwną Baśniową, tę smoczycę również coś wyróżniało: sterczące kikuty zamiast skrzydeł. Illuminara przełknęła ślinę z niesmakiem, w żadnej mierze nie mogąc pojąć, jak zapatrzona w nią istota mogła porzucić dar latania. Prychnęła krótko, nieco poirytowana, a kilka wyładowań przebiegło po jej ciele z większym natężeniem. Zdegustowana odwróciła łeb. Tedy też posłyszała o przeniesieniu Upadłego do kwatery. Zerknęła roziskrzonym nadzieją okiem na niebieskookiego mężczyznę i złotowłosego...*

    OdpowiedzUsuń
  11. *Akurat w momencie opowieści, traktującym o sprośnej serenadzie do dowódcy, chciał upić łyk tego diabelskiego wywaru i pokonany przez śmiech parsknął do kubka, wprawiając ciecz w bulgotanie; chichrał się, no i co i rusz dotykał górnej wargi, która chyba zdrętwiała po dłuższym spotkaniu z alkoholem. Niezbyt szarmancko, ale aż nadto po męsku otarł usta wierzchem dłoni i wytarł się w spodnie, kręcąc głową i szczerząc się, wyobrażając sobie kolejno sceny, bardzo obrazowo i ciekawie opisywane przez Atona. Czasem elfy i ludzie potrafią być do siebie podobni, zwłaszcza w okresie dojrzewania, lecz niektórzy dh'oine, w tym i rozmówca, zdają się być na tyle odważni i szaleni, że potrafią urzeczywistnić największy absurd, jaki na myśl przyjdzie. Jeździć krową po dachu? Owszem, to może być przedmiot żartu dla przedstawiciela Starszego Ludu, lecz dla człowieka obietnicą świetnej zabawy. W jednej chwili mina elfowi trochę zrzedła. Przy Atonie poczuł się staro. Jego młodość już raczej za nim, a nie ma podobnych historyjek z życia wziętych do opowiedzenia. Na pewno nie tak równie ciekawych. Jednak wraz z kolejnym łykiem alkoholu dobry humor powrócił.* ...zatem klepanie hipogryfów po zadach, myśląc, że to kraśne kobiece pośladki, nie jest niczym nadzwyczajnym po lipowym soku! *Zakrzyknął wesoło, śmiejąc się do wspomnień. Zabębnił palcem w stół, jakby chcąc dodać sobie otuchy, po czym przechylił kubek do końca, krzywiąc się niemiłosiernie, kaszląc i łzawiąc. Poważniał stopniowo, wciągnięty w klimat kolejnej historii. W głosie Atona dosłyszał nieznany dotąd wydźwięk, lecz nie umiał go konkretnie nazwać, bo ujęcie go słowem "tęsknota" bądź "sentyment" zdawało się być za mocne, zbyt ostre. Utkwił wzrok w losowym punkcie, opuszkiem palca błądził po złocistych ogniwach łańcuszka, duchem będąc gdzieś w tym nieznanym kraju. Milczenie zawisło między nimi, ciszę przerywał jedynie tracący na mocy szum nagrzanego pieca. Nie trwała ona długo, alkohol nie pozwalał obytemu i rozgadanemu dyplomacie tak po prostu się nie odzywać.* Czy daleko są Twoje rodzinne strony? *Miał ochotę zadawać tysiące pytań i proponować rozwiązania zaistniałej sytuacji, ale póki co jeszcze trzymał się resztki rozsądku i zachował przyzwoitość. Nie mógł sobie wyobrazić, co odczuwa mężczyzna, bo chociaż złączony jest z "nadal dzieckiem", to było zupełnie coś innego...*

    OdpowiedzUsuń
  12. *Wpadł w spazmatyczny, histeryczny wręcz śmiech, świecąc zębami na prawo i lewo. Łzy ciekły mu już chyba nie przez alkohol, a przez ów rozbawienie spowodowane kolejną historyjką Atona. Wcale nie zauważał melancholijnego-ponurego humoru rozmówcy, liczył się sens jego słów. Kto by się spodziewał, że ten dh'oine okaże się być skarbnicą zabawnych anegdotek! Lecz w jednej chwili wciągnął ze świstem powietrze i zapowietrzył się.* Dwunastym...? Dwunastym?! Dwanaście potomków! Na wszystkie dęby Yist'an! Kiedyś pewien krasnolud powiedział mi, że wy, ludzie, jesteście niezrównani w nadmuchiwaniu bab. Teraz jestem gotów dać temu wiarę! *Krzyknął żwawo, wymachując rękami, o mało nie strąciwszy swojego kubka. Był ewidentnie pijany. I w trudnym do wyjaśnienia impulsie wyjął zza pazuchy dwa złote pierścienie z dużymi szmaragdami i włożył je na palce wskazujące obu rąk. Teraz wyglądał jak książęcy pan na dworze... No, prawie, gdyby nie ta załzawiona i zasmarkana twarz...* Powiedz mi, to jak zamierzasz wręczyć synowi to cudo? *Wskazał kiwnięciem głowy zawiniątko, z którego wystawała kula w zaciśniętych ptasich szponach. Nadal kontemplował piękno świecidełek.* A właśnie, czy zrobiłbyś mi łuk? Oczywiście za odpowiednią opłatą... Obym tylko dał radę się wypłacić... *Dodał dość przestraszony, macając sakiewki, próbując sprawdzić, czy ma przy sobie chociaż trochę pieniędzy na zaliczkę...*

    OdpowiedzUsuń
  13. *Dogłębnie zdziwiony reakcją rozmówcy, bez etycznych oporów rozłożył się na rzemieślniczym stole i podparł brodę dłonią. Począł wgapiać się w Atona natrętnie, teraz małymi obrzękniętymi oczami, co było efektem alkoholu i zmęczenia spowodowanego już zapewne późną godziną. Ziewnął sobie przeciągle; zdaje się, że wystarczyłby jeszcze tylko jeden łyk specyfiku Atona, by nazajutrz już nie pamiętał ostatniej historii o Robaku. Powieki już mu się zamykały, gdy kolejne słowa mężczyzny zadziałały jak zastrzyk. Elf klasnął w dłonie, zakołysał się niebezpiecznie na stołku w imitacji radosnego tańca i zawołał wesoło parę słów w ojczystym.* Jak pięknie! Wreszcie przypomnę sobie jak brzmi sz... hyp... szczęk cięciwy! *Zupełnie głuchy na warunek rzemieślnika, zbyt pochłonięty wyobrażeniami na temat nowej broni, machnął jedynie ręką, pokiwał głową mrucząc 'mhm, mhm' i wstał energicznie. Napuszył się jak paw i próbując trzymać prostą linię, rozpoczął - mogącą się okazać niebezpieczną - wędrówkę do swej komnaty.*
    Ćśś... *Błagalny szept wypłynął zza palców dłoni trzymających głowę. Jasne włosy teraz już zupełnie wyglądały jak słoma, stercząc tu i tam w totalnym nieładzie. Podkrążone oczy spoglądały potępieńczo na pusty już dzbanek po wodzie i stojący obok kubek. Skończyła się... Ratunku...* Mleko? Może... Muszę zjeść coś tłustego... *Odburknął, przemilczawszy uwagę o męskim wyglądzie, nie wiedząc i nie mając ochoty dociekać, co smoczyca miała na myśli.* Chyba przedwcześnie cieszyłem się z perspektywy na nowy łuk. Szanse na wyegzekwowanie od Almariel pozwolenia na opuszczanie terenów przez uczniów są mniej niż marne. Pozostaje mi wycieczka na targ... Może tam coś mi się trafi... *Zaczął burczeć pod nosem, tak jakby bardziej do siebie, nadal patrząc się na dzbanek, jakby miał nadzieję, że od tego się napełni. Przymknął powieki, zatapiając się w agonii ciała cierpiącego na kaca. I to nie byle jakiego...*

    OdpowiedzUsuń