piątek, 22 lutego 2013

Awanturnicy

 Ten las był niedaleko miasta Ateria, tyle pamiętał z mapy, którą kiedyś posiadał. Nie obchodziła go bliskość twierdzy, jedynie obecność celu jego wędrówki. Przedzierał się przez zarośla jakieś sto, może dwieście metrów przed nim. Tyle miesięcy wędrówki. Był na wyciągnięcie ręki.
 Ściągnął strzałę wraz z mistrzowskiej roboty łukiem, gdy spomiędzy drzew wypadł jakiś stwór i zarył w zamarzniętej ziemi. Przeskoczył go bez większych problemów i pomknął dalej. Nie przypatrywał się bardziej, zarejestrował jedynie, iż miał skrzydła, rogi i łuski - nie widział potrzeby wiedzieć więcej. Sądząc po gamie odgłosów, nad którą górował gardłowy bas, w charakterystyczny sposób wprawiający powietrze w wibracje, stwierdził, że jego towarzysz nie ma problemów z nieprzewidzianymi gośćmi, bawi się z nimi. Niektóre dźwięki, prócz przypominających pościg, przywodziły mu na myśl nadeptywanie ogona.
 Na tle buchających miedzy drzewami płomieni dostrzegł cień ludzkiej sylwetki. Cięciwa skrzypnęła cicho, kiedy naciągał pocisk. Biegł, nie celował specjalnie, wystrzelił. Świadomość, że trafił nadeszła wcześniej niż stłumiony jęk. Więcej go nie obchodziło...
 Wskoczył na wystający głaz i rozejrzał się wokół. Dostrzegł go, w dole. Pędził krawędzią wysokiego brzegu rzeki. Mężczyzna wyglądał na kupca: czerwona czapka przechylona na bok na tutejszą modłę; długa czerwono-złota kamizela narzucona na luźną koszulę; bryczesy obwiązane rzemieniami.
 Przymierzył się do strzału, lecz odpuścił. Za dużo kamieni, za którymi cel się schowa. Warknął pod nosem, po czym zeskoczył na brzeg i pognał za mężczyzną. Wyciągał rękę, ale stalowe pazury szarpały jedynie skraj kubraka. Zirytowany, że strach dodaje ofierze sił, skoczył jej do karku. Nieoczekiwanie potoczyli się w bok, do krawędzi. Zbroja brzęczała, kiedy raz po raz uderzał o kamienie. Wypuścił z rąk kupca, a także łuk, wszystko i każdy spadał oddzielnie. Zahuczało mu w głowie od uderzenia w kamienisty brzeg. Sycząc cicho i szczerząc ostre kły, z wysiłkiem otworzył zalane krwią oczy - najwyraźniej musiał rozciąć czoło. Widział rozmazaną, czerwoną sylwetkę. Kupiec kuśtykał i molozlnym krokiem uciekał. Nie mógł mu umknąć, nie teraz. Podniósł poobijaną głowę, lecz, ku swojemu zdziwieniu odkrył, że mu się po prostu nie chce ganiać za tym wieśniakiem. Z zduszonym westchnieniem znowu zatopił twarz w lodowatej rzece...


                                                  ***

 Było mu zimno. Nie umarł, bo nie w całe ciało, ale w stopy...? Stęknął cicho i, mrugając zawzięcie, spróbował oprzytomnieć. Instynktownie szarpnął rękoma, lecz przwiązane sznurem nadgarstki nie zamierzały oderwać się od podłokietników krzesła. Pochylony lekko do przodu zobaczył, iż kostki również są unieruchomione. Irytacja sięgnęła szczytu, gdy odkrył, że na ma sobie jedynie wysłużone, brunatne spodnie oraz luźną koszulę, która swoje najlepsze lata wizualne i kolorystyczne miała zdecydowanie za sobą. Pozbawiono go też butów. Coś na kształt warkotu połączonego z krzykiem wydobyło się z jego gardła, nie dokońca tak efektownie jak zamierzał. Kto śmiał go rozebrać?!
 Powiódł zdziczałym wzrokiem dookoła, by zorientować się w obecnym położeniu. Ćmiący ból w okolicy skroni nie należał do jego przyjaciół... Jakieś pomieszczenie, względnie duże, dość ciemne. Kawałeczek od niego, po lewej stał stół, a na nim jego rzeczy: elegancko złożony śliwkowy płaszcz, łuk oparty o kołczan pełen czarnych i srebrnych strzał, kilka noży różnorakiej długości i kształtów. Najbardziej widoczna była jednak rozłożona na części zbroja. W świetle wpadającym przez świetlik groziła oglądającym; promienie załamywały się na misternych detalach, tańczyły na ostrzach groteskowo odstających ostróg i pazurach rękawic. Matowy, czerwony metal lśnił, jakby kpił sobie z faktu, że przeczy to prawom logiki i tutejszej sztuki kowalstwa.
 Jakiś czas temu przestał skrobać podłokietniki długimi, ostro zakończonymi paznokciami. Zamiast tego raz po raz klapał o podłogę końcem ogona, przywiązanego do nogi krzesła - w przeciwieństwie do sporej rzeszy swoich pobratymców, posiadał takowy członek. Z wysuniętą w prawo szczęką, śledził wzrokiem poszczególne linie wymalowanego na podłodze znaku, a po środku którego go usadzono. Ochronny, siódmego stopnia. Znali się na swojej robocie, chociaż trochę przesadzili. Aż tak potężny nie był, żeby od razu chwytać się tej właśnie Pieczęci, a Siódmy Stopnień nie zatrzymałby tylko Arcydemona czy też, jak go zwą tutejsi, Diabła - od tego był Ósmy Stopnień, niedostępny mieszkańcom powierzchni, bo który z jego ziomków wychylałby się z wyjawieniem tego rytu? Nawet nie samobójca.
 Postawił uszy na sztorc, słysząc kroki. Jedne były cichsze i drobniejsze, bardziej rytmiczne albo typowo męskie. Inne dudniły przy akompaniamencie zgrzytów, wszystko w identycznych odstępach. Od czasu do czasu pojawiało się również swego rodzaju szuranie, jakby ktoś ciągnął dywan z chropowatym podbiciem. Nonszalancko oparł się plecami o oparcie krzesła. Z kpiącym uśmieszkiem spoglądał na swoich opraców jednym okiem, gdyż drugie przysłaniała krucza grzywka. Kobiety były w znaczącej większości, mężczyźni raczej tutaj ginącym gatunkiem. Każdy patrzył inaczej; ciekawie, od niechcenia, obojętnie albo z potępieniem. Najbardziej raziła go jednak kolorystyka pupilków: niebieskie, zielone, fioletowe, cieniste, niektóre nakrapiane. Z przekąsem stwierdził, że tylko jeszcze pasiastych smoków brak. Najdłużej przypatrywał się czarnej paskudzie, znacznie górującej nad resztą. Przypominał mu jego własnego towarzysza, różnić mogło ich jedynie opancerzenie i masa mięśniowa. Pomagająca mu kreatura, która wyrządziła tyle szkód zdrowotnych i obróciła w pył dzielnice kilku miast oraz pokaźny kawał lasu, teraz tkwiąca w drugim końcu pomieszczenia, nie okazała choćby krzty pokory i wciąż rzucała się na boki w krwawym szale, bliska wyrwania z podłogi gniazd ograniczających ją łańcuchów. Nie ryczała, nie mogła przez zamkniętą na pysku klamrę. Podejście bliżej wciąż jednak pozostawało samobójstwem.
 Przybity do krzesła młody mężczyzna zignorował donośny warkot towarzysza, po czym odezwał się z czystym znudzeniem. Głos miał gładki, skupiający uwagę, ale i podejrzanie drapieżny, jak na swój wiek.
 - Skończmy tę maskaradę i przejdźmy od razu do rzeczy, bo mi śpieszno...
                                                                              
                                                     ***
 
[anndr.deviantart.com]

Imię: Dinigon
Nazwisko: Faringer
Wiek: Odkąd tu przybył minęło 500 lat.
Rasa: Demon
Płeć: Mężczyzna
Wygląd: Dinigon nie spełnia ludzkiego, jak i swojego, wyobrażenia demona w cielesnej postaci - "zwalistego wiekoluda z ramionami, jak konary, metrowej długości rogami na czole i płonącymi ślepiami, co jak oprze się o chatę, to przesuwa ją". Choć jest wysoki i typowo łuczniczej budowy, nie wyróżnia się w tłumie. Czarne włosy zawsze pozostają w nieładzie, a przesadna bladość wynika ze światłowstrętu. Surowej urodzie kontrastu nadają lśniące, brązowe oczy. Uciężliwe podobieństwo do elfa i syna pewnego szlachcica otworzyło mu wiele drzwi i tyleż samo razy wpędziło w kłopoty, dlatego też wytatuował sobie wokół oczu typowo demoniczny wzór, a jedno ucho przyozdobił przesadną ilością pięciu srebrnych kółeczek. Jest jednym z nielicznych demonów posiadających ogon. Niemal nigdy nie pokazuje się bez broni i wykonanej z dziwnego metalu zbroi, która mimo swej szczelności, nie ogranicza ruchów.
Umiejętności: Sztukę władania łukiem opanował do tego stopnia, że tylko kilka osób potrafi go przerosnąć, nie ważne czy walczy w zwarciu czy na dystans. Nie zdradza drygu czy też specjalnych ciągot do magii, po broń białą sięga w ostateczności. Rasowy talent do targowania i manipulacji pomaga mu umknąć oprawcom, przy czym może sobie z nich pokpić.
Broń: Wykonany z anielskich piór i znanego tylko krasnoludom metalu łuk, wyposażony w trzy ostrza na każdym ramieniu oraz gryfy o kształcie szpikulców. W ostateczności noże.
Zdolność specjalna: Może przybrać formę cienia o bliżej nieokreślonym kształcie, lecz wiąże się to z porzuceniem całego ekwipunku.
Charakter: To w gorącej wodzie kąpany, samolubny ignorant z przesadnie wesołym usposobieniem i czarnym humorem, jak na demona przystało. Dumny ze swojego pochodzenia i podgatunkowej tożsamości, patrzy na inne rasy z niejakim obrzydzeniem. Na kundle, jak zwykł nazywać mieszańce, i elfy szczególnie. Świadomość, iż jest podobny do tych ostatnich choler doprowadza go do pasji. Niejednokrotnie irytacja znajduje ujście w słownictwie bądź przemocy. Stara się nie okazywać, jak bardzo denerwuje go obecne, skomplikowane położenie. Choć przebywa wśród ludzi od bardzo dawna, wciąż nie do końca rozumie, bądź nie chce zrozumieć, ich zwyczajów - co wolno powiedzieć, a co nie - dlatego często znajduje się w co najmniej kłopotliwych sytuacjach. Bywa bezczelny do granic możliwości.
Hierarchia: Łucznik, Skrytobójca
Historia: Zawsze, gdy o niej mowa, Dinigona krew zalewa; przez ludzką głupotę tkwi w bagnie, w którym tkwi. Nie urodził się w sensie dosłownym, został przywołany i spętany w tym konkretnym ciele. Taki kaprys miał pewien szlachcic, chorobliwie niedopuszczający do siebie faktu, że jego syn, ukochany i jedyny dziedzic, złamał kark po upadku z konia. Pierwsze dni nowego życia były dla demona udręką: każdą cząstkę ciała rozrywał ból, gdy przystosowywało się do potrzeb, czy też "kształtu", nowego właściciela - szczególnie proces wyrastania ogona; wpajanie wiedzy, którą dysponował niedawny denat oraz wzorce zachowań; jak obracać się wśród ludzi. Mimo że szlachcic nadał mu imię swojego syna, Dinigon nie zapomniał kim jest naprawdę, jaki ma życiowy cel, skąd pochodzi. Demonia natura doszła do głosu po kilku miesiącach i zakończyła całą tę chorą maskaradę w dzień turnieju. Szybko, krwawo i widowiskowo. W podzięce za życie napluł na przybranego ojca. Odszedł... Doskwiera mu swego rodzaju samotność. Przemierza kraje w poszukiwaniu kluczy, które umożliwią mu otwarcie przejścia do domu.
 
 
[xxarashixx.deviantart.com]
 
Imię: Byron
Przydomek: Furia
Wiek: Jest na tyle młody, by nie obchodził go świat, i na tyle stary, by nie dać sobą pomiatać.
Płeć: Samiec
Rasa: Czarny Smok z Yan'krel, Odłam Turadu'Um.
Wygląd: Swoisty przerost masy mięśniowej jest znakiem rozpoznawczym członków jego plemienia; często trudno rozróżnić, gdzie kończy się kark, a zaczynają barki. W przeciwieństwie do wiekszości smoków z Yan'krel, Turadu'Um nie posiadają kolców czy krez wzdłuż grzbietu; całe ciało pokrywają ściśle nachodzące na siebie, trudne do przebicia łuski. Byron wyróżnia się pokaźnym rozmiarem nawet wśród swoich. Łeb smoka chronią dwa masywne rogi, dolna szczęka najerzona jest kolcami, a wokół szyi zamknięta złota obroża ze znakiem klanu, pełna rys po kłach i pazurach. W rozjarzonych złotem ślepiach zawsze widać rządzę mordu. Lewą stronę pyska znaczą trzy blizny. Nie przepuszczjące światła błony imponujących skrzydeł miejscami postrzępione są do tego stopnia, iż zwisają cieniutkimi kawałeczkami, ale nie pozbawia go to możliwości lotu. Gruby, długi ogon zakończony jest po obu stronach rzędem wygiętych na zewnątrz kolców, z czego dwa największe przypominają fantazyjne kły trójzęba.
Umiejętności: Biegłe wyszkolenie w walce w zwarciu, możliwość długotrwałego ziania ogniem.
Zdolność specjalna: Potrafi wpaść w Szał, dzięki czemu ignoruje obrażenia i przekuwa złość oraz ból w niespotykaną siłę.
Charakter: Porywczy i bezwzględny kolos, którego interesuje tylko rozlew krwi, do czego też często podjudza innych. Doskonale zdaje sobie sprawę z własnej potęgi, dlatego trudno go przestraszyć. Podobnie jak Jeździec, jest arogancki i prędzej rozbije sobie łeb o ścianę, niż okaże skruchę. Spora doza kłótliwości sprawia, iż choć nie jest specjalnie towarzyski, gdy zacznie mówić, trudno zamknąć mu pysk. Nie bawi się w piękne słówka, ze względu na gwałtowną naturę, częściej niż zdaje sobie z tego sprawę, sięga po wulgaryzmy. Nie pozwoli sobą pomiatać, bez względu na to, jakim ważniakiem jest rzekomy przełożony.
Hierarchia: Wojownik
Historia: Pochodzi z Yan'krel, ale w przeciwieństwie do zamieszkujących te tereny stad smoków, jego plemię ma najemniczą tradycję. Odłam, bo tak określiły ich inne, krzywo patrzące na postępowanie Turadu'Um plemiona, walczy po stronie tych Czarnych Smoków, u których zyskają najwięcej. Życie buntownika, pełne krwi i braku zasad, świadomość, że pozostali boją się powiedzieć coś wprost, gdzie zwycięzca bierze co chce - to wszystko odpowiadało Byronowi. Na przydomek Furia zapracował wyjątkową brutalnością. Jego temperament doprowadzał do licznych nieporozumień oraz walk z Głównym Du'Um, które z czasem stały się powszechną formą rozstrzygania sporów. Zasada ta nie obwiązywała tylko podlotka Głównego; młodzik pełnymi garściami czerpał z tego przywileju i drażnił Byrona, chcąc udowodnić swoją wyższość, a jego głupotę. Podczas jednego ze starć klanów, Furia skorzystał z zamieszania, masy cielski, morza lejącej się krwi. Dopadł niedorostka, złapał za kark i potężnym szarpnięciem wyrwał łeb wraz z kręgosłupem z reszty ciała. Była to charakterystyczna dla niego technika. Zbrodnia szybko się wydała, lecz kary uniknął. Potępienie z strony poszczególnych członków Odłamu nie obchodziło go w ogóle... Pogarda dla pobratymców, słabości, jaką okazali przy jakimś obrzędzie z truchłem syna Głównego Du'Um - ludzie zwą to pogrzebem - popchnęła Byrona do odejścia. Nie żałował tego nigdy, bo dlaczego żałować głupców zaślepionych sentymentalizmem? Opuścił Killinthor, by po kilkunastu latach powrócić w związku z umową zawartą z jakimś ludzkim śmieciem. Pech chciał, że owy robak zmienił całe jego życie... W pogoni za jakąś ułudą, siali pustoszenie w kraju do czasu, aż natrafili na Ordo Corvus Albus.

15 komentarzy:

  1. -By to zaraza wzięła. Jak to się stało? Gdyby nie to, że zaskoczył mnie ten jego smok, w życiu by mnie nie trafił. Psiakrew. Podziurawił mi ubranie.- Triv ciągle przyciskał dłonią ranę. Strzała trafiła go w miejsce, gdzie ramię łączy się z klatką piersiową. Na szczęście pocisk ominął kość, a spomiędzy palców przestała już kapać krew. Niedługo po dziurze w ciele nie będzie nawet śladu, pozostanie tylko poplamione i podziurawione ubranie. Łowca był wściekły, nie tylko na przybysza, ale przede wszystkim na siebie, na to że pozwolił sobie na chwilę nieuwagi. Że rozleniwił się na terenie Ordo czując się tutaj bezpiecznie. Zbyt bezpiecznie... Przybysz, a raczej jego smok zaskoczyli jego i Arsi w czasie kolejnego rutynowego patrolu, który był częścią ich codzienności. Smoczyca często wyciągała go aż pod granice Ordo chcąc pilnować by nikt niepowołany nie szwędał się po okolicy. No i jak widać dzisiaj im się udało. Arsi stała obok niego, zerkając na niego co chwilę, reagując na jego narzekanie jedynie pobłażliwym spojrzeniem. Sama zdawała się nie zwracać uwagi na liczne obrażenia, jakie zadał jej czarny smok. Wiedziała, że dzięki umiejętności jaką przejęła od Łowcy, rany szybko się zagoją. Teraz jej spojrzenie przykuwał jej przeciwnik. Łudząco podobny do Mulkhera, dlatego udało mu się ich zaskoczyć, ale skąd się tutaj wzięli i czego szukają. W czasie niespodziewanej walki, z odsieczą przybył jej brat. Nie wiedziała, skąd się akurat tam wziął, ale nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Grunt, że im pomógł. A później pojawiła się Almariel razem z Mulkherem. I to w zasadzie był koniec walki. Demona, jak określiła go kruczopióra, znaleźli dopiero po chwili, nieprzytomnego. Słysząc słowa przybysza, Triv zaśmiał się głośno.
    -Patrz jaki to w gorącej wodzie kąpany. Myśli, że może strzelać do kogo popadnie i gdzie popadnie. Jakie to panisko. Nie odejdziesz dopóki nie wyrównamy rachunków, w równej walce, a nie strzałą w plecy z zaskoczenia jak tchórz.- Arsi syknęła jedynie chcąc uciszyć Łowcę, który rzucił jej pełne wściekłości spojrzenie. Sprawa była intrygująca, poza tym w sali zbierało się coraz więcej członków Ordo. Niedługo sprawa powinna się wyjaśnić.

    OdpowiedzUsuń
  2. Na dęby Elenael, teraz obaj będziemy siorbać ziołowe herbatki przez najbliższe tygodnie! *Elf załamał ręce, gdy zobaczył, w jakim stanie wrócił jego gadzi towarzysz.* Znowu w Rubidajil? Ci sami? "Nie." *Odburknął Eldar, bezceremonialnie splunąwszy na posadzkę śliną zmieszaną z krwią. Zdawało się, że napastnik pozbawił go pewnej części uzębienia.* "Znowu spędziłem pół dnia w Rubidajil, absolutnie niepotrzebnie. Ponownie przeczesałem każdy zakątek, każdy zakamarek. NIC. Nie ma obozów, żadnych śladów... Oberwałem w Hiskish." *Smok zamachnął ogonem ze złości, gdy jego oblicze odbiło się w niewyraźnym zwierciadle okna.* W Hiskish? Przecież to nie po drodze. "Nie cierpię jak mnie przesłuchujesz." *Zasyczał gad, jednakże pokuśtykał posłusznie na znak Leśnego, który wyjął ziołowe opatrunki podarowane przez Sir'cę i począł oglądać rany Eldara.* Co się stało? "Nie uwierzysz!" *Wybuchnął Brunatnoskrzydły, jakby dopiero teraz przypomniał sobie sensację, w której brał udział.* "Usłyszałem odgłosy walki, więc podążyłem w stronę, z której dochodziły, a tam, wyobraź sobie, Łowca, Arsi i smok. Spory... Czarny... Diabelnie wściekły. Opancerzony jak forteca. Uważaj!" *Wypruł się, gdy zioła, którymi nasączony był opatrunek, poczęły działać i zapiekły boleśnie.* "Gdybym był sam, to chyba by mnie..." Nie gadaj. Przecież Ty jesteś nie do zdarcia. Paskudne poparzenia... No i co dalej? "Dalej? Dalej nic. Ledwo żyję, muszę odpocząć... Chcesz, to idź sobie pooglądaj. Almariel i Mulkher pomogli ich tu przywlec." Ich? "Bydlę chyba ma jeźdźca. Znaleźli go trochę dalej, nieprzytomnego. Idź, poznasz też resztę szczegółów... No i masę plotek..." Zaraz ktoś przyjdzie i Cię obejrzy...
    *Oczywiście elf nie powstrzymał ciekawości i powoli, powoli dokuśtykał do komnaty, w której przetrzymywani byli ów nieznajomi. Westchnął ciężko, rany na plecach dokuczały... Gorzej niż ten irytujący temblak... Opatulił się szmaragdowym płaszczem na tyle, ile mógł, by zakryć przynajmniej część obrażeń. Gdy dojrzał zbiegowisko i obiekty zainteresowania, również wyciągnął głowę. Jeźdźca obserwował tylko chwilę, a konkretniej jego osobliwy ogon, którym przybysz wywijał na podobieństwo poirytowanego kota. Oczy samoczynnie zwróciły się na wielką bestię, która ponownie rzuciła się spazmatycznie w więzach. Eldar nie przesadzał w swojej historyjce, faktycznie było to wielkie, wściekłe bydle. Potem dojrzał Arsi i Triva, może trochę mniej pokiereszowanych niż Eldar, ale jednak. Zadreptał w miejscu, niecierpliwie rozglądając się za Starszyzną. Wściekłe słowa Triva przecięły przestrzeń... Kim są ci napastnicy?*

    OdpowiedzUsuń
  3. *Kiedy jedno z gniazd puściło pod naporem molocha i poszybowało w przestrzeń wraz z fragmentami alabastrowej posadzki, na bladej, gładkiej twarzy mężczyzny zajaśniał lekki uśmiech. Tak jak u dzieciaka, który po raz pierwszy zobaczył spadającą gwiazdę. Ten smok był inny niż te, które zdążył poznać. Był taki, jak w tych historiach zapisanych w księgach i napomknięciach Trivl’aana, byłego smoczego łowcy. Bezwzględne, zaślepione szaleństwem, dzikie stworzenie. Fascynujące i straszne zarazem. Jak ów przybysz zdołał sobie zbratać takiego gada? Zapewne dalej by rozważał i dywagował w szczelnych ścianach własnego umysłu, gdyby nie sens kolejnych słów wypowiedzianych przez uwięzionego jeźdźca, wskazujący na to, że chce z nim mówić. Wcześniej docierały do niego pojedyncze wyzwiska i groźby, rzucane w kierunku półanioła i siostry Eldara, jednak wpuszczał je jednym, wypuszczał drugim uchem. Akurat ta dwójka powinna sobie poradzić z uszczypliwościami ze strony napastników, w końcu znaleźli sobie godnych rywali. Zwrócił swój wzrok na czarnowłosego, po czym niespiesznie podszedł bliżej, by ułatwić rozmowę. Bądź co bądź mu współczuł, znajdowali się w kiepskiej sytuacji. Wysłuchał go do końca, nie przerywając, analizując słowa i ton, z jakim zostały wypowiedziane oraz zachowanie rozmówcy. Jak wcześniej miał wątpliwości co do sklasyfikowania jego rasy – ‘mroczne elfy nie mają ogonów… może półkrwi… niee…’ -, to już po paru chwilach mógł się założyć o misyjne wynagrodzenie, że ma do czynienia z demonem. Przybysz czasami zachowywał się zupełnie jak Almariel po rzucaniu swoich zaklęć. Również jego uwadze nie umknął zawód, który wyraźnie zagrzmiał w brązowych ślepiach jeźdźca, jak tylko się zbliżył, jednak nie bardzo wiedział, jakie było źródło. Kiedy począł analizować jego stan, zrobił nieco urażoną minę. Po co to robił, żeby coś im udowodnić, czy żeby po prostu zrobić na złość? Naprawdę mu nie pomógł w obecnej sytuacji. Mimo to trybiki dyplomatycznego umysłu wprawiły się w ruch.* Jakoś się trzymam. Nie, oberwałem już wcześniej, nie przypisuj sobie zbyt wiele. *W jego głosie nie było ani krzty ironii bądź irytacji, po prostu odpowiedział, nawet odwzajemnił ten dziwny demoni uśmiech. Nie wiedział co odpowiedzieć na te uwagi względem Trivl’aana, z jednej strony to było nawet zabawne, trafiła kosa na kamień; półelf zapewne szykuje jakąś kolejną barwną wiązkę na temat napastnika.* Za to Twój towarzysz Byron pokiereszował Eldara. Ale zważywszy na to, co zdążyłem zaobserwować, była to wyrównana walka, więc nie ma się co czepiać. *Pokręcił głową. Mimo to, pokrzyżowali im plany. Nie dość, że ze szczegółami demon opisał zgromadzonym jego obrażenia, z którymi próbował się nie obnosić, co wywoła lawinę pytań typu jak to, gdzie i dlaczego, to jeszcze Eldar nie będzie mógł dalej przeprowadzać śledztwa. Wszystko pod górkę. Zaśmiał się lekko na jego kolejne słowa.* Nie jestem głupi, nie mam zamiaru zbliżać się do ów czarnego bliżej niż na dwadzieścia stóp, chyba, że jest spętany jak teraz. Swoją drogą daje Ci się ujeżdżać? *Nie mógł się powstrzymać przed zadaniem ów pytania.* Racja, racja, bystry jesteś. Szczerze, masz również talent do uprzykrzania innym życia.

    OdpowiedzUsuń
  4. *Echo ciężkich butów mieszało się z głuchymi zgrzytami pazurów o posadzkę i obcymi szeptami, mieszkającymi w szeleście kruczych piór. Ognie pochodni korytarza zatańczyły, zakrztusiły się, niektóre z nich zagasły, przemieniwszy się w wątłą witkę dymu. Kobieta pospiesznie poprawiła skórzane rękawice ochronne i brązowy pas, zacieśniła ułożenie skrzydeł na plecach, rozejrzała się w poszukiwaniu tych konkretnych odrzwi. Czarny podążał za nią niczym smolisty, strażniczy cień, błyskając spojrzeniem, balansującym na granicy barwy rtęci i żółci. Podnosił i opuszczał błoniastą krezę zdobiącą linię grzbietową, machał lekko ogonem na boki. Wzrok demonicy po wejściu do komnaty spoczął na szarpiącej się bestii, która zdążyła zniszczyć część zabezpieczeń. Zgięła rękę, ujęła dłoń w pięść; czarna energia otoczyła granat pociętej bliznami skóry, urwane gniazdo zakleszczyło się na ogniwach łańcucha i ponownie spętało ogon Yan’krelczyka. Sprawiali kłopoty. Mulkher przyjrzał się złotej obroży, dojrzał znak klanu. Turadu’Um. Najemnicy. Tyle dekad, tyle żywota minęło, a on nadal pamiętał, na zawołanie mógł wyliczyć klany Yan’krel i wyrysować odpowiednie doń znaki. Ściągnął brwi i pokiwał łbem. Oto, czym mógł się stać, bezmyślnym, opętanym zabójcą. Almariel spojrzała na towarzysza badawczo, gdy dojrzała smocze myśli. Konfrontacja z przeszłością, to była dla nich zdradliwa pułapka… Mulkher wyprostował się, prezentując pobliźnioną pierś i chociaż znajdowali się poza rodzimą puszczą i poza jej regułami, ukazał swoje odznaczenie, złotą klamrę ze znakiem, zaciśniętą na ogonie tuż przy kończącym go zakrzywionym grocie, gdy tylko Byron zdołał odwrócić swą uwagę od więzów i skierować ją na niego. Na brzegi metalowej ozdoby nachodziły zniekształcone, zgrubiałe łuski, jakoby chcąc pochłonąć ów ślad przeszłości.* Jaki jest wasz cel na naszych ziemiach, Demonie i Yan’krelczyku? *Głos Almariel rozbrzmiał w przestrzeni, kryjąc gdzieś wśród swego echa obce podszepty.*

    OdpowiedzUsuń
  5. Eldara. Tak, to mój towarzysz. *Elf podrapał się po brodzie, widocznie zaabsorbowany myślami. Zdaje się, że tracił zainteresowanie jeźdźcem, trochę się zawiódł. Demon okazał się być tylko prowokatorem o wygórowanym mniemaniu o sobie i jego sojuszniku... Ponownie puścił koło uszu złośliwości, tym razem dotyczące Brunatnoskrzydłego i stłumił ziewnięcie, przykrywając usta dłonią.* Najpierw wynosisz potęgę swojego smoka pod niebiosa, przyrównujesz umiejętności innych gadów do umiejętności pisklaków, a potem dziwisz się, że uznałem walkę za wyrównaną, licząc Twoją miarą. Licząc moją miarą, to zarówno sama Arsi, jak i Eldar, też i Triv, mogli stanąć w pojedynkę przeciwko Byronowi i mieć równe szanse. Chciałem być tylko uprzejmy. *Ponownie wzruszył ramionami i odgarnął za ucho kosmyk słomianych włosów. Po usłyszeniu kolejnych słów uśmiechnął się nieznacznie.* Skoro daje się ujeżdżać, nie jest dziki. *Poprawił, podnosząc w charakterystyczny sposób wskazujący palec, jak mędrzec pouczający ucznia.* Tak... Tak, myślę, że mogę to sobie wyobrazić. *Pokiwał głową i rzekł tak jakby bardziej do siebie. Huk otwieranych odrzwi przerwał ich rozmowę. Malgran skierował swój ponownie zaciekawiony wzrok na Almariel i Mulkhera.*

    OdpowiedzUsuń
  6. Łowca zaśmiał się głośno słysząc słowa demona, na twarzy gościł typowy dla niego bezczelny półuśmiech.
    -Patrzcie go, ale się boję. Normalnie zaraz wszystkie pióra ze strachu mi wypadną. Co ja biedny teraz pocznę.- Zaczął mówić karykaturalnie wysokim głosem, przedrzeźniając obcego. -"Jestem czystej krwi, nieskalany, a przebywanie w gronie takich mieszańców skala moją nieskazitelność."- Przerwał na chwilę nie dając rady dalej powstrzymywać śmiechu. Arsi również się zaśmiała, chociaż ze wszystkich sił starała się nie okazywać emocji. Triv ciągnął dalej.
    - Sam nie jesteś w niczym lepszy od nas, myślałby kto. Dziwadło jakiego dawno nie miałem okazji oglądać. Ogon jak u szczura jakiegoś, uszami strzyżesz jak każda kobyła. Masz szczęście, że znaleźliśmy cię nieprzytomnego. Widzisz ja nie mdleję jak tylko zobaczę własną krew. Takiś chojrak, a po uderzeniu w główkę padłeś jak nieżywy. Pokonany przez kamień, to dopiero wstyd. Może medyka do ciebie trzeba wezwać co? To by tłumaczyło dlaczego nie chcesz stanąć ze mną w równej walce, tylko starasz się wykpić jakimiś tanimi sztuczkami. Jak widać nie jesteście niepokonani. Dwa młode, niezbyt doświadczone smoki poradziły sobie z twoim towarzyszem bez większego problemu. Góra mięśni i nic więcej, maszyna do wykonywania rozkazów, ale pomyśleć to już niekoniecznie. Zanim wstąpiłem do Zakonu, poradziłem sobie z setkami takich jak on. Na twoim miejscu zastanowiłbym się nad kłapaniem gębą na lewo i prawo. Twoja sytuacja nie jest zbyt wesoła, jak wszyscy widzą, a co umyka waszej uwadze. A twoje odważne gadanie to tylko dym w oczy, żeby zmylić i wystraszyć słabszego, stworzyć własny obraz niepokonanego, a tchórze uciekną. Ale na słabszych nie trafiłeś. A co do niej, jest takim samym kundlem jak to określiłeś jak ja. Aż dziw, że nie zauważyłeś, taki niby jesteś mądry i spostrzegawczy. Nie mierzi cię jej obecność?
    Arsi stała obok i przyglądała się przybyszom uważnie, tylko migoczące punkty na jej ciele zdradzały jej ekscytację i zainteresowanie rozmową. Nie strzępiła języka czczym gadaniem, docinkami w których tak lubował się Triv. Z zasadzie tylko ciekawość ją tutaj trzymała. Jak tylko okaże się co dalej z intruzami, wróci do swojej komnaty. Miała w głębokim poważaniu co uważa o niej ten obcy przybysz. Liczyło się tylko dobro Ordo i jego bezpieczeństwo.

    OdpowiedzUsuń
  7. Proponuję, byście zamilkli, z Triv'em na czele. *Mrukliwy głos z trudem przebił się ponad ogólną wrzawę. Aton milczał cały czas i, w przeciwieństwie do zebranych, większość uwagi poświęcił leżącemu na stole ekwipunkowi demona. Był Uczniem tylko ze względu na Chrysanthe i wybrane przez siebie role społeczne spełniał po kryjomu. Jako Rzemieślnika, ciekawiło go wyposażenie demona, metal z jakiego wykonano zbroję. Czegoś takiego nie widział. Matowy materiał lśnił, choć nie powinien. Intrygował go przede wszystkim łuk. Broń nie tylko na dystans, miał ostrza do walki w zwarciu. Metal nie ma sprężystości drewna, więc wystrzelony pocisk powinien pokonać niewielki dystans. Ale byli tam, przypadkiem, z Chrysanthe nie mieszali się do walk, obserwowali je. Nocna podziwiała Byrona, jego zaciętość i siłę, łatwość z jaką przychodziło mu ranienie Członków Ordo, gdy usiłowali przebić się przez pancerz oraz, że dopiero podstępem zdołali go usidlić. Aton podążał śladem demona, którego dojrzał kątem oka podczas sprawdzania sideł na jelenie. Widział z jaką prędkością i zwinnością mógł się poruszać mimo zbroi, upór w ściganiu celu, bezbłędny strzał oddany od niechcenia. Wtedy ujrzał siłę łuku i był pewny, że może ona być jeszcze większa... Wytrącony z przemyśleń, odłożył przedziwnego kształtu nóż i sięgnął po złożoną pieczołowicie kartkę. Imię, nazwisko... Dokumenty tożsamości.* Zakładam, że każdy z was zapoznał się z rzeczami pana Faringera. Łukiem z anielskich piór, z kunsztowną i osobliwą zbroją, dziwnym orężem... Takich materiałów nie zdobywa się dyplomacją. *Mężczyzna odziany był cały w czerń; luźne spodnie, charakterystyczne dla siebie długie rękawice i buty ze sprzączkami, bezrękawnik z krótkim kołnierzem, przez co na świat wyglądał początek szerokiej, brzydkiej blizny. Nowością był jedynie dwuręczny miecz spoczywający w wysłużonej pochwie, bezpiecznie na plecach. Pośród zebrany wyróżniał się barczystą budową. Ale Atona nie widywał prawie nikt, nie wadził nikomu, w wielu sprawach pozostawał bezstronny bądź nie brał w nich udziału, zawsze jednak słychać było w zamkowej kuźni uderzenia młota kowalskiego i odgłos podsycanego ognia. Taki duch Ordo. Wiedział, że Triv czy Malgran, a nawet Almariel z Mulkherem mogą uznać go za sympatyka demona. Liczył się z tym. Obróciwszy się przodem do więźniów, z dokumentem w ręku oparł się o blat stołu. Gdy podniósł wzrok na intruza, oczy z granatu przeszły w blady błękit.* Wesołek z pana, panie Faringer. Wy, demony, jesteście mistrzami manipulacji... Nikt nie będzie walczył w obronie swej sprawy, bo pokrzywdzeni zagrali i przegrali w twojej grze, czyż nie? *Względnie założył nogę na nogę.* Prowokowałeś Triva bez wysiłku, ciągnąłeś go za język, a on opowiedział wszystko, co dla ciebie użyteczne. Rozgryzłeś go, bo pod wpływem emocji nie panuje nad językiem, ma spore ego i nie cierpi porażek. Przegrał, Arsi również; milczenie mówi wszystko. Godne podziwu... Dla Malgrana potrzebowałbyś więcej czasu, gdyby nie jego zainteresowanie Byronem. Ty nie kłamiesz, nie masz w tym celu. Opowiedziałeś mu wszystko, co każdy z nas widzi i to, co chciał przed nami ukryć. Nie był skory do podejmowania rozmowy, wywnętrzać też się nie chciał, dlatego musiałeś sprowokować umysł. Postawa pokazuje nastrój, nastrój określa wypowiedzi. Odkryłeś w nim myśliciela. Wystarczyłoby podetknąć mu zagadnienie, zacząłby po cicho deliberować. Stałby się marionetką. Przegrał... Almariel z Mulkherem rozgryzłeś już na początku, gdy walczyli i kiedy tu weszli. Ton, zachowanie. Nie pozwolą, aby w Ordo działa się krzywda, a że dysponują sporą wiedzą i środkami, wystarczy podjudzić jedną, odpowiednią osobę, która pociągnie wszystkich. Wykorzystałbyś to. Przegrali... Czyż nie, panie Faringer? *Mówił beznamiętnie, neutralnie, tylko i wyłącznie do demona, z dystansem, którego zabierającym głos Członkom brakowało. Jego wypowiedź, choć długa i stosunkowo nużąca, była w istocie obserwacją. Czy go słuchali inni, czy nań spoglądali nie interesowało go, to ich wybór. Wypowiedział tylko ostrzeżenie.* Uważajcie co mówicie...

    OdpowiedzUsuń
  8. *Pod sklepieniem komnaty wirowała smużka perłowego dymu, który aż skrzył się irytacją czarnego gada, którego potężne cielsko rysowało się w jej odległym końcu. Wśród cienia rzucanego przez smolistą bestię błyskały orzechowe oczęta, które przetykane teraz krwawą iskrą, miotały nerwowe spojrzenia. Elfka z pewnym znużeniem przyglądała się zebranym jak zwykle opiniując w meandrach własnego umysłu. Smok przy wtórze metalicznego chrzęstu mrocznych łusek pochylił rogaty łeb nad dwoma mahoniowymi klejnotami i wypuścił strumień powietrza uwalniając rój rudych kosmyków, które niczym macki meduzy upiornie zatańczyły w powietrzu. Blade, niemal sine wargi wygięły się w ironicznym uśmiechu, a wielkie morza smoczych ślepi skierowały się ku nowoprzybyłym.*

    OdpowiedzUsuń
  9. [Nalegam na rzetelne przeczytanie i zastosowanie się do regulaminu. Chciałabym zwrócić uwagę przede wszystkim na myślnik czwarty! i ewentualnie zahaczyć o siódmy zakładki Zakon, fabuła.
    Myślałam, że nie będę musiała interweniować, ale niestety. Jak chce się opisywać czyjegoś smoka jako podeptanego pisklaka, uzgadnia się to z autorem tej postaci. Jak się nie dostaje zgody, ustala się kompromis. Czy to takie trudne? Ja jakoś Eldara koszącego drzewka przełknę, ale nie przełknęłabym podeptanych skrzydeł. Postacie mogą się wyzywać i obrażać ile wlezie, ale nie będę tolerować chamstwa wobec autorów. Równie dobrze w następnym komentarzu mogłabym napomknąć, że Byron to smok-miniaturka, a ekwipunek Dinigona jest wart co najwyżej miedziaka i zepsuć wszystkim zabawę.
    Ponadto taka mała uwaga – czytać o czyjejś zajebistości jest fajnie jeden, dwa komentarze, za trzecim to już się robi nudne. Ale to tylko moje skromne zdanie ;p ]

    OdpowiedzUsuń
  10. *Po jej pytaniu nastąpiła kolejna barwna lawina słów. Dinigon, Byron. Potem Triv’laan. I Aton. Każdy miał tak dużo do powiedzenia… Nie przerywali. Słuchali, uważnie i cierpliwie. Nie chcieli brać udziału w bezsensownej przepychance. Ery spędzone na tym padole kładły się ochronną warstwą na duszach, uszlachetniając je poprzez łagodzenie i równoważenie emocji. Almariel patrzyła się bezwiednie na demona i choć wyłapywała sens słów, pewna część jej umysłu zdawała się dryfować po nieznanym. Bądź dawno zapomnianym. Ktoś dawno, dawno skaził jej ród, ród Wysokich. I to nie jej prababka, ani babka, ani nikt inny, tylko ona była owocem tej skazy, gen ujawnił się po mileniach. Myśl, że ktoś podobny do ów osobnika mógł być jej przodkiem… była… ciążąca. A mimo to, była niejako dumna ze swojej... części.* Dziękujemy za Twoje uwagi, Atonie. Na pewno okażą się cenne. *Mruknęła i stłumiła westchnięcie. Oglądała ekwipunek już wcześniej, w końcu jej przypadło rozebranie i przeszukanie Dinigona, jedno zerknięcie na fanty wystarczyło, by dojrzeć niezwykłość metalu zbroi oraz błysk anielich piór łuku. Ściągnęła brwi i złożyła ręce na piersi. Czasem miała wrażenie, że niektórzy członkowie Ordo nie doceniają dowództwa… Albo uważają ich za przygłupich. Może to tylko wrażenie? Może Aton ma dla niej jakieś konkretne informacje dotyczące ekwipunku. Kiedy mężczyzna rozpracowywał na głos demona, poczęła komunikować się z Mulkherem, bardziej za pomocą uczuć i wrażeń, niż słów. To właśnie dlatego wolała spędzać czas studiując księgi bądź w towarzystwie duchów. Nie cierpiała tych słownych, manipulacyjnych gierek, w których tak miłowali się śmiertelni. Zapewne było to jakieś źródło siły… Dlatego dobrze było mieć w Zakonie kogoś, kto się na tym znał. Właśnie na takie okoliczności. W błękitnym oku błysnęła lodowa iskra, kiedy czarnowłosy zaczął się awanturować.* Dinigonie… Z tego co zauważyłam, jesteś na tyle bystry, by na to pytanie odpowiedzieć sobie sam. *Jej wzrok podążył ku czarnej bestii, która zerwała swój metalowy knebel. Nie krępowała go ponownie, pozwoliła mu się wypowiedzieć.* Ciekawy punkt widzenia… To wy wtargnęliście na nasze ziemie i zaatakowaliście nasz patrol, sami ułożyliście sobie taki scenariusz. *Mulkher pozostał niewzruszony jak góra, mimo, iż wzrok miał stężały, koloru granicy rtęci z żółcią. Usiadł tuż za Almariel, trwając nad nią niczym strażniczy posąg.* „Zatem kwestię powitania mamy już z głowy.” *Skwitował, zawinąwszy ogon wokół topornych nadgarstków. Przyznał w duchu, że mimo swej niepotrzebnej wulgarności, wypowiedź Furii ucieszyła go; dawno porzucił stare zwyczaje i zasady Yan’krel, gdy po raz pierwszy i ostatni złamał jedną z nich, więc brak wszelkich obrządków był mu na rękę.* „Z szeregu zalet, które zapewne posiadacie, nie dopatrzyłem się poprawnej oceny sytuacji. Dalej, macie teraz szansę: spróbujcie nas przekonać, byśmy nie zapewnili wam dożywotniej egzystencji w lochach, tutaj, w Związku albo w stolicy.” Zabójstwa, podpalenia, atak Ordo… *Poczęła wyliczać Almariel, po chwili zastrzygła rysimi uszami.* Po dodatkowym przyjrzeniu się sprawie zapewne coś by się jeszcze znalazło. Mamy wystarczająco powodów i dowodów by pozbawić was wolności.

    OdpowiedzUsuń
  11. "A ja mam wystarczająco powodów i dowodów, by zostawić ich tutaj, jako członków Ordo, a nie więźniów." *Śmiało słowa zabrzmiały jak grom i należały do istoty rzadziej widywanej niż jej Jeździec. Bladoniebieskie plamki zamigotały krótko, gdy bezskrzydła, drobna smoczyca wyminęła Mulkhera szerokim łukiem. Idąc niepewnie, cichutko stukała stosunkowo krótkimi pazurami. Nie dlatego, że bała się swoich przyszłych słów, tylko przez poślizgi na gładkiej posadzce. Stanąwszy między zebranymi, a więźniami, szczerze popatrzyła tylko na przywódców.* "Ich przybycie nie jest przypadkiem. Biały Kruk pieczołowicie wybiera swoje dzieci, gdyby tak nie było, w zamku panowałby tłok bezwartościowych osób. W niczym nie są gorsi od nas; jedną są gniewni, inni zazdrośni, mamy w szeregach zdrajców, wyrzutków i osoby ścigane listem gończym aż tutaj... Mulkherze i Almariel, kiedy ostatni raz byliście poza granicami Ordo? Malgranie, czy kiedykolwiek wybrałeś się z Eldarem do mieściny tak zaplutej, że świat o niej nie słyszał? Trivl'aanie przez wiele lat podróżowałeś. Czy potrafisz ot tak zapomnieć o tym, o cudach i zgrozach, które widziałeś?" *Gdy pytała, po kolei spoglądała na każdego, ale surowe spojrzenie utopiła w oczach Starszyzny.* "Mimo sposobu, w jaki wyrażają swą szczerość, mają wobec nas sporo racji; zamknęliśmy się tu, ignorujemy świat i pławimy w tym, co mamy. Tak nie wolno, nie tak powinno wyglądać Ordo - nie ma już gwaru rozmów, każdy zajmuje się sobą, straciliśmy czujność. Dlatego nas rozgryźli, dlatego ich potrzebujemy. Niech nauczą nas umiejętnego prowadzenia rozmowy, byśmy unikali tego typu pułapek. Niech nauczą jak teraz działa świat, powiedzą co się dzieje. Niech nauczą ignorować obelgi czy ból. Jak uczynić nas silniejszymi w tym, co sobą prezentujemy najlepszego. Można to zrobić, ale sami nie damy rady. Dawno temu przed podobnym osądem postawiliśmy Trivl'aana. Też wyrządził wiele szkód. Biały Kruk dał jednak mu szansę. Czy straciliśmy na tym? Nie, zyskaliśmy; nie możemy osądzać każdego szablonowo. Przecież nie musimy puszczać Dinigona i Byrona samopas, możemy przetrzymać ich w zamku, aż się zmienią. Nie sądzę, by byli na tyle szaleni i próbowali ucieczek... A ty, demonie? Przystaniesz na ten układ? Odrobina układności w zamian za nowe życie?" *Popatrzyła na Dinigona i machnęła biczowatym ogonem. Może i byli chamscy, może i pyskaci, ale w tym tkwi ich siła. W tych niepewnych czasach Ordo potrzebowało świeżej krwi równie mocno, co ta para azylu. Kogoś takiego jak oni. Kogoś, kto będzie na tyle przedsiębiorczy, chytry i silny, by pomóc w razie zagrożenia. Kogoś, kto powie wprost co myśli zamiast tłumić to w sobie, bo tak właśnie powstają przepaście, których obecnie jest między członkami Zakonu więcej, niż powinno. A wymiana, była uczciwa... Aton w milczeniu i cichym zachwycie obserwował swoją towarzyszkę. Chrysanthe była drobna, jej autorytet po utracie skrzydeł mocno podupadł, ale wciąż była zajadlejsza w obronie swojego poglądu bardziej niż ktokolwiek, no może poza Trivl'aanem, bo ten nie ugnie się nigdy. Nie pozwoliła mu nawet odpowiedzieć na pytanie demona. Czemu pomógł? Po prostu. Odepchnął się od stołu, na którym leżały rzeczy demona i stanął nieco bliżej Almariel.* Pomysł wcale nie jest głupi, Almariel. Wyrządzili sporo szkód, prawda, szczególnie naszym smokom, ale wykorzystajmy to. Bazując na ekwipunku Dinigona, mógłbym spróbować stworzyć broń lub zbroję z takiego samego metalu, jak pancerz demona. Albo przynajmniej podobnego. Pozyskaniem surowca zająłby się Dinigon, Chrysanthe by go pilnowała, a Byron zostałby ze mną w kuźni. My mielibyśmy ich wciąż na oku, oni zajęcie i przy okazji trochę by się zrekompensowali. Zastanów się nad tym...

    OdpowiedzUsuń
  12. Triv nie zareagował w jakikolwiek sposób na docinki demona, na jego twarzy ciągle gościł ironiczny półuśmiech. "Masz uszy jak nietoperz, a nic w nie nie wpada. Słyszysz, ale nie słuchasz. Arsi, nic tutaj po nas. Myślałem, że będzie ciekawie, a ten tutaj trajkocze jak katarynka, w kółko to samo. Jak pierwsza lepsza ladacznica. Zobacz jaka jestem wspaniała, najmądrzejsza, a mój smok najpotężniejszy, ach ach ach. A to kim byłem zanim tutaj dotarłem nie jest żadną tajemnicą. Nie wiem więc, co tak bardzo napawa cię dumą." Już miał się odwrócić, kiedy jego spojrzenie skierowało się na Atona. "Uważasz, że Arsi przegrała bo jest ponad to co tutaj się dzieje? Bo nie obchodzi jej to co wygaduje ta przybłęda? Widzę, że zafascynował cię nasz nowy gość, kto wie może to będzie miłość od pierwszego wejrzenia." Odwrócił się uznając, że dość już nastrzępił języka, z resztą pewnie i tak nie przebije się przez mury otaczające ich umysły. Zerknął na jasnowłosego elfa, który ciągle przyglądał się demonowi. "Chodź Malgranie. Zostaw to ścierwo, szkoda twojego czasu. Niech Starszyzna zdecyduje co z nimi zrobić, albo wrócimy tutaj na sąd... Dla mnie mogą zgnić w więzieniu, chociaż pewnie ten potężny smok rozniesie tutaj cały zamek, a my nic nie będziemy mogli zrobić tacy jesteśmy słabi i bezbronni." Zaśmiał się. " Nie masz ochoty się napić? Czuję, że potrzebna mi jest porządna dawka jakiegoś mocniejszego alkoholu."

    OdpowiedzUsuń
  13. Tłok bezwartościowych osób? *Powtórzyła głucho Almariel, założywszy ręce na piersi. Po odchylonym nieco skrzydle przebiegła czarna iskra.* Każdy z nas nosi w sobie wartość, która niekiedy nie zostaje od razu ujawniona. Możliwe, że tak również jest z naszymi nowymi gośćmi, możliwe, że zarówno Biały Kruk, jak i Ty dojrzeliście ją wcześniej. Wyrażam jednak nadzieję, że podziw, który wyraźnie jaśnieje w Twych oczach, gdy na nich patrzysz, Chrysanthe, nie został wywołany ów prezentacją bezwzględności i wyższości. *Jej źrenice zwęziły się na widok uciętych skrzydeł smoczycy. Mimo to demonica mówiła dalej.* Odcięliśmy się? Ignorujemy świat? Część z nas przygotowuje się do wypełnienia misji. Część z nas boryka się z własnymi problemami, te winny być wpierw pokonane, przed wyruszeniem w świat. To nazywasz odcięciem się? Czy Ty, Chrysanthe, pieczołowicie wypełniasz swoje obowiązki względem Ordo, by przyczynić się do zmiany sytuacji, do rozwoju? Czy szkolisz się, z pokorą przyjmujesz nauki, by w przyszłości móc ochronić siebie i innych, by móc potem nieść pomoc? *Zarówno ona jak i Mulkher utkwili w niej swoje spojrzenia. Na twarzy Almariel zarysowała się dziwna emocja.* Warto zaczynać zmiany od siebie. Mówisz, że to oni mają nas nauczać. Czy to nie Aton rozpracował ich zamiary? Czy to nie on okazał się być lepszy w tej sztuce? Czy to nie jemu należy się to stanowisko? Ponadto, nie powierzę tylko wam nadzoru nad Dinigonem i Byronem, nie ukończyliście szkolenia. Będą nad nimi czuwać również inni. *Mulkher poruszył się niespokojnie. Powstał i wystąpił naprzód. Wymienił z Almariel spojrzenia i kiwnął łbem.* "Wystarczy." *Jego głos jak grom przeciął wrzawę, nakazując ciszę.* "Los Dinigona i Byrona zostanie rozstrzygnięty na Sądzie. Tam wszyscy będą mieli szansę na przedstawienie swojego stanowiska." *Tyle powiedziawszy, odwrócił się i zmierzył ku wyjściu. Przed zniknięciem za odrzwiami posłał Chrysanthe jedno spojrzenie, w którym tlił się... zawód.* To był ostatni raz, kiedy pozwalam Ci na przerywanie pełnienia moich obowiązków w taki sposób. *Demonica spojrzała na Nocną.* Zdaje mi się, że zaczynasz zapominać, że istnieją istoty, które są starsze i mają bogatsze doświadczenie. Ten, kto posiada mądrość, jest gotów na słuchanie rad i pouczeń innych. Ja słuchałam, jednak nie mogę pozwolić na to, byś przejęła kontrolę. *Zmarszczyła brwi i rozejrzała się po sali. Wszyscy poczęli wracać do swoich spraw. Zrobiła gest ręką, po czym gruba kotara zakryła szczelnie okno, zapełniając pomieszczenie gęstwiną mroku. Parę pochodni buchnęło płomieniem. Almariel przyłożyła kościste palce do skroni, poczuwszy tępy ból, wywołany zapewne wrzaskami demona.* Wasz los zostanie rozstrzygnięty na Sądzie. Ashan', thera dah'.

    OdpowiedzUsuń
  14. [Hej, spójrz na maila, trzeba teraz ustalić co nie co ;)]

    OdpowiedzUsuń