wtorek, 29 września 2015

Bohater od siedmiu boleści cz.I

  Killinthor. W historii tegoż kraju pełno było większych i mniejszych konfliktów między szlachtą, pretendentami do władzy, a nawet Smoczymi Zakonami, których to posępne i niekiedy mało gościnne siedziby, sterczące samotnie na granicach, zniechęcały sąsiednie państwa do zbrojnych zakusów.  Teraz jednak nastały czasy względnego spokoju i jako taka sielanka nastręczała co bardziej ambitnym personom doskonałych okazji do... dodatkowego zarobku. Przewinieniami tak drobnymi, jak kradzież bądź wymuszenie zajmowała się zwykle straż. Porwania stanowiły większy problem i często zwracano się z prośbą o pomoc do instancji o znacznie większych wpływach niż pracownicy okolicznego posterunku. Lecz od pewnego czasu ilość zleceń na, tak zwane, "roboty lekkie" spadała, w zamian rosła za to ilość plotek o pewnym osobniku. Z mętnych opisów głoszonych po tawernach i innych przybytkach przez mało wiarygodnych ludzi wynikało kilka cennych faktów: był to mężczyzna, prawdopodobnie w sile wieku, skryty i posługiwał się zdobnym w smocze motywy łukiem. Jego obecność przemknęłaby bez echa, gdyby nie metody działań. Eskortował konwój z zaopatrzeniem, lecz pozwolił go przejąć i rozkraść głodującym. Chore dziecko pilnie potrzebowało lekarstwa, więc okradł aptekarza. Podmienił urzędnikowi dokumenty, w wyniku czego pieniądze z podatków, mające trafić do skarbca państwowego w stolicy, poszły na odbudowę dzielnicy mieszkalnej w Mor'salah.
   "...dlatego też pokornie zwracamy się do Was, najmądrzejsi z mądrych, Starszyzno Zakonu Białego Kruka, z prośbą o rozwiązanie problemu przybysza, tego samozwańczego chłopskiego dobrodzieja, tego szachraja, wilka w owczej skórze. Wadzi on całemu społeczeństwu, depcząc bezkarnie dumę Naszego narodu i ośmieszając Naszych stróżów prawa w oczach sąsiednich państw..." - tyle tylko było warte uwagi w niemal czterostronicowym liście od grupy magnatów, zadziwiająco zgodnych, gdy ktoś nastaje na ich interesy. Resztę treści stanowiły wymyślne tytuły każdego szlachcica podczepiającego się pod petycę oraz wychwalanie pod niebiosa adresatów. Almariel wypuściła z ręki list i oparła plecy o wysokie oparcie fotela. Chwilę wierciła się, by ułożyć odpowiednio skrzydła. Minę miała ni to kwaśną ni zamyśloną. Do zlecenia trzeba podejść ostrożnie: ze szlachtą należy żyć w zgodzie, pomimo całego obrzydzenia faktem, że te krezusy nigdy nie załatwiają spraw na własną rękę tylko szukają chłopca na posyłki, i że tym służącym miałby być szanowany smoczy Zakon. Z drugiej strony nie można przymykać oczu na tak wielką samowolę. Demonica przycisnęła palce do skroni, rozmasowała je i westchnęła ciężko. Jakby w reakcji na udręczone myśli swej wybranki, dotąd uśpiony w głębi komnaty czarny olbrzym uniósł łeb. Mrugnął kilkukrotnie, by z rtęciowych ślepi zniknęły resztki nieprzytomności. Nie potrzebowali słów, aby ponownie opisywać sobie zawartość zlecenia.
   - Najgorsze jest to, że z moralnego punktu widzenia nie robi nic złego...
   - Może przyświecają mu słuszne cele, ale kradzieży nigdy nie nazwałbym dobrym uczynkiem.  - basowy ton smoka niemal wstrząsnął ścianami pomieszczenia.
   - Ratował dziecko. - odparła nieco ostrzej demonica, lecz po chwili znów musiała oprzeć głowę na dłoni, bo coraz częściej wkradające się zmęczenie ponownie dało o sobie znać. - Wyraźnie widać, że chce pomagać... Może niech robi to z naszego upoważnienia? 
   Mulkher milczał chwilę, rozważając propozycję demonicy. Po chwili pokiwał przecząco łbem.
   - Nie znamy go. W tej historii może być drugie dno. Musimy być ostrożni...
   - W takim razie co proponujesz? Bo zostawić tego tak nie możemy.
   - Wyślijmy kogoś, by rozeznał się w sytuacji.
   - Malgran i Eldar są na misji dyplomatycznej w Venzii... - zamilkła na dłuższą chwilę, zaniepokojona przedłużającą się nieobecnością dyplomatów Ordo, aż w końcu kontynuowała - Problem w tym, że "Gabriel" urósł do rangi anioła stróża w oczach prostych ludzi i mam wrażenie, iż niechętnie zdradzą coś pożytecznego o swoim obrońcy jakiemukolwiek przedstawicielowi władz.
   Rozległo się nieśmiałe pukanie. Drzwi uchyliły się nieznacznie, do środka zajrzała brzydka twarz zakonnego kuchcika, który przyniósł posiłek, jak zawsze o tej porze. Spojrzał lękliwie na Mulkhera. Pracował w zamku od niedawna i wciąż nie potrafił przyzwyczaić się do obecności smoków, o obaleniu mitu "straszliwej bestii" nie wspominając. Szybko przeszedł przez komnatę, oparł srebrną tacę o kant biurka i czym prędzej zaczął wykładać na blat nakryty wypukłą pokrywką talerz z dzisiejszym daniem głównym, mniejszy talerzyk z trójkątem sernika, niewielką karafkę wina, srebrny pucharek oraz kubek wraz z porcelanowym dzbanuszkiem gorącego napoju. Ostatnia pozycja na liście była wyrazem dobrej woli kucharki, poczciwej kobiety, która grzmiała bardziej niż kapłan na mównicy, że  "Almariel, ze względu na podeszły wiek, powinna pić dużo ciepłych napojów, by rozruszać kości". Demonica popatrywała na chłopca, jakby dopiero teraz dostrzegła zawartą w jego genach, a widoczną na twarzy zwyczajność. Kilkukrotnie stuknęła paznokciem w list od szlachty, na który młodzik co i rusz zerkał.
  - Interesujesz się polityką? - zagadnęła.
  Przyłapany kuchcik napiął się niczym struna, chwycił tacę obiema rękami i przycisnął do siebie, jakby próbował się nią zasłonić. Po chwili poczerwieniał oraz spuścił wzrok.
  - N-Nie umiem...czytać. - przyznał piskliwie, wyraźnie zawstydzony swoimi brakami.
  - Więc dlaczego spoglądałeś na list?
  - Przepraszam, Pani. Nie chciałem...
  - Nic się nie stało - machnęła niedbale ręką - po prostu odpowiedz.
  - Nigdy nie widziałem tylu wymyślnych herbów na pieczęciach.
  - Rozumiem, niektóre z nich są naprawdę piękne. Szkoda, że właścicieli mają paskudnych... Jak Ci na imię?
  - Tenli, Pani.
  Podłoga delikatnie zadrżała, gdy Mulkher zmieniał pozycję na wygodniejszą i z lepszym widokiem na chłopca. Wyciągnął szyję i sapnął ciężko, przez co  powietrze wypełnił kwaśny, drażniący odór kwasu, którym Czarny zwykł pluć.
  - Tenli, mamy dla Ciebie specjalne zadanie.
  Kuchcik napiął się jeszcze bardziej, ale fakt, że jeden z członków Starszyzny, w dodatku smok, zwrócił się do niego po imieniu, napawał go bezbrzeżnym strachem. Tak wielkim, aż drżały mu kolana...

  Powietrze było aż ciężkie od fetoru charakterystycznego chyba dla każdej tawerny, znajdującej się nieopodal głównego traktu. Gospoda "Złota Łania" nad rzeką Dasttis do wyjątków nie należała.  Duszący smród potu ciągnął od gromady spracowanych flisaków, temu i owemu odbiło się po porządnym łyku piwa, a na okrasę dochodził zapach nieco przypalonych posiłków. Gwar rozmów, śmiechów, przepychanek przytłaczał strachliwe pacholę przebrane za najemnego pastuszka. Złożywszy dłonie w coś na kształt grotu zaczął przepychać się przez tłum, aż dotarł do kontuaru. Spojrzał nieśmiało na barmankę, dziewczynę młodą i urody bardzo pośledniej.
  - Poproszę coś do picia. - stęknął, grzebiąc nieporadnie w kieszeni, z której wydobył srebrnika i położył go na blacie.
  Dziewka łypnęła na chłopca modrym oczkiem i z miną nieskończenie nieuprzejmą huknęła przed klientem kuflem. Chwyciła gliniany dzban i przymierzyła się do nalania wody. Niemal w tym samym momencie odezwał się mężczyna obok, niefrasobliwie oparty o bar i okupujący gąsiorek, którego zawartością wyraźnie nie zamierzał się dzielić.
  - Grelka, co ty? Wody chcesz mu lać?
  - Nie ma nawet 16 lat. Poza tym to nie twój interes, co i komu leję. - warknęła, spoglądając jadowicie na rozmówcę.
  - A ty jeszcze nie jesteś pełnoprawną kobietą, a już na pewno nie właścicielką tej budy, żeby wydzielać kto co ma pić, kiedy ci mamona przed nosem błyszczy. - zripostował tamten, po czym z kciuka wystrzelił monetę. Ślicznie żółciutki złocisz poturlał się po blacie. - Nie rób z chłopaka jeszcze większej ofermy i nalej mu piwa.
  Dziewczyna chciwie schowała monetę do fartucha, po czym prychnęła z frustracją, ale napełniła kufel Tenliego złocistym, delikatnie spienionym napojem, który dla tutejszych "koneserów" uchodził za szczoch. Tenli z otwartymi ustami wpatrywał się w stojącego obok mężczyznę, pogromcę kapryśnej barmanki. Nie bardzo wiedział, co ma myśleć o tym osobniku. Jaki miał interes w pomaganiu pachołkowi?
  - Zakochałeś się, że na mnie łypiesz?
  Tenli aż się zmieszał. Może, gdyby był kobietą, nawet próbowałby zwrócić na siebie uwagę nieznajomego, w końcu mężczyzna był całkiem młody, wysoki i krzepki, a dziewczęta takich lubią. Ale kuchcik był... kuchcikiem i na tym wniosku wolał poprzestać. Ścisnął mocniej kufel z piwem i pociągnął długi łyk. Wierzchem dłoni wytarł pianę spod nosa. 
  - Pan przejazdem?
  - Można tak powiedzieć.
  - Więc pewnie... Słyszał Pan o Gabrielu?
  - Kolejny... - fuknął pogromca, wychylił zawartość kieliszka i odetchnął głośno, bo go w gardło alkohol zapiekł. - Czy wy w Killinthorze naprawdę nie macie innych tematów do rozmów? Wiecznie "Gabriel" i "Gabriel"!
  - Zadziera ze szlachtą, pomaga zwykłym ludziom i nie woła zapłaty. Troche jak bohater z legend. Co w tym dziwnego, że wszyscy są go ciekawi?
  - Jakbyś nie wiedział, większość legend kiepsko kończy się dla herosów. - rozmówca wyjął z kieszeni biały rulonik długi na palec i odpalił go od pobliskiej świeczki. Dalej ciągnął swój wywód, jednocześnie popalając z zapamiętaniem. - Koleś po prostu robi to, co musi być zrobione, bo nikt inny się nie kwapi. Z całym szacunkiem, ale wyobrażasz sobie królewską gwardię przetrząsającą las, bo gdzieś-tam grasuje wygłodniały niedźwiedź? Albo Smoczego Jeźdźca uganiającego się za skradzioną rodzinną pamiątką? Bo ja nie. Ludzie o nim gadają, bo gadać o czymś muszą, ale mogę się założyć o zawartość mojej sakiewki, że cała ich paplanina nie wychodzi mu na zdrowie. Im o nim głośniej, tym lepiej zabezpieczą się bogacze i już nikomu więcej nie pomoże. Tak oto upadnie słodki mit o Gabrielu.
  - Mam wrażenie, że Pan nie lubi Gabriela.
  - Nie twój interes, młody, co lubie a co nie. - to mówiąc zgasił peta w resztce alkoholu w kieliszku i zaczął przepychać się w kierunku wyjścia. 
  Tenli czym prędzej opróżnił kufel z piwa, a pił tak łapczywie, że odbiło mu się niebezpiecznie, po czym pomknął w ślad za mężczyzną, korzystając z powoli zanikającej luki w tłumie, jaką tamten po sobie pozostawił. Wypadł z gospody na klepisko podjazdu, rozejrzał się bacznie dookoła i pobiegł na małą przystań przy tawernie, gdzie cumowały niewielkie łodzie rybaków, flisaków i podróżnych. Tam właśnie znalazł nieznajomego, odwiązującego kolejne zwoje linki od słupka na samym końcu pomostu.
  - Plotka mówi, że Gabriel ma smoka...
  - Znowu ty? ..Ehh, obiło mi się o uszy coś na ten temat.
  - ...więc dlaczego miałby niedołączyć, na przykład, do któregoś z Zakonów?
  - Nie wydaje mi się, żeby był religijny, wiesz, młody?
  - Do Zakonu Smoczych Jeźdźców, o taki mi chodzi.
  - Młody, nie ważne czy to zakon czy Zakon. W każdym jest jakaś doktryna, myśl przewodnia, co tam wolisz. A Gabriel to indywidualista z własnym kodeksem moralności. - odrzekł i wsiadł do łodzi. Wyciągnął wiosła spod ławeczki, obejrzał je krytycznie, po czym wrzucił do sąsiedniej łódki.
  - Skąd wiesz? - Tenli spojrzał się podejrzliwie, w głowie zaczęła kiełkować mu pewna myśl...
  - Strasznie dociekliwy jesteś. Aż upierdliwy.
  Mężczyzna  chwycił wcześniej odwiązany zwój liny i cisnął go do wody. Nie upłynęła nawet minuta, nim z odmętów jednej z głównych rzek Killinthoru wychynął wielki, kolczasty, ciemnozielony łeb opatrzony odgiętymi do tyłu rogami i zgrabną krezą. Stwór chwycił koniec sznura i zniknął w wodzie. Tenli stał z wytrzeszczonymi oczami i rozdziawioną buzią, wyglądając przy tym jak ostatnia sierota.
  - Ty jesteś Gabriel... - szepnął.
  Mężczyzna jedynie pomachał chłopcu z cholowanej przez smoka łodzi i ułożył się wygodnie na pokładzie.
  
Kuchcik siedział sztywno na wskazanym przez Almariel krześle i nerwowo zaciskał dłonie w pięści. Jak tylko wrócił do zamku, niemal od razu odnalazł go służący, do którego obowiązków zazwyczaj należało utrzymywanie w czystości nieużywanych komnat, i przekazał, że Tenli ma natychmiast stawić się w gabinecie jednej z członkiń Starszyzny, by zdać realcje z tego, co odkrył.
  - ...i to wszystko co wiem.
  - Czyli niewiele ponad to, o czym już wiedzieliśmy wszyscy: Gabriel to mężczyzna. Brawo, Tenli!
  - Triv... - syknął Mulkher, posyłając Łowcy karcące spojrzenie.
  - Co? Takie informacje dostajesz, jakiego człowieka posyłasz. Nie gań mnie za szczerość tylko dlatego, że wysłałeś amatora zamiast profesjonalisty.
  Almariel ukryła twarz w dłoni, bo choć niewinne zaczepki Łowcy bywały zabawne, dziś nie miała ochoty na żarty. W ogóle od pewnego czasu wesołość nie chciała do niej zawitać. Spoglądała spomiędzy palców na Tenliego, kulącego się ze wstydu i pod ciężarem miażdżącej krytyki ze strony pół-anioła.
  - Tenli, jeszcze raz. Skup się i spróbuj przypomnieć sobie coś więcej.  Jakieś znaki szczególne może...?
  Służący zagryzł wargę, po czym przycisnął dłonie do oczu i mruczał z boleścią. Z całych sił pragnął dać Almariel chociaż jedną wskazówkę więcej, żeby Łowca przestał postrzegać go jako nieudacznika. Nerwowo tupał do momentu, w którym przypomniało mu się kilka istotnych faktów. A przynajmniej taką miał nadzieję...
  - Miał tatuaże na prawej ręce! I nosił się dziwnie. Trochę jak... ulicznica, ale męska - podrapał się nerwowo po karku, płonąc rumieńcem zażenowania, gdyż ostatnia poszlaka brzmiała równie nierealnie, co znacznie kolidowała z powszechnym wizerunkiem Gabriela. - bo miał tylko kamizelę i coś, co przypominało połączenie spodni z długą spódnicą.
  - Dość o Gabrielu! O smoku mi powiedz. Jak wyglądał? - wypalił Triv, któremu wyraźnie zbrzydło słuchanie o wytatuowanym facecie, niemogącym się zdecydować, czy rzeczywiście jest mężczyzną czy pretenduje do miana kobiety.
  - J-Ja widziałem tylko głowę...
  - Zaraz szlag mnie trafi... W takim razie powiedz jak wyglądał ten łeb!
  Tenli przytknął palec do brody. Nie znał się na smokach ani na ich rodzajach. Tyle o nich wiedział, co zobaczył, gdy przynosił posiłki do komnat Jeźdźców.
  - Ciało miał pancerne, jak u Mulkhera, a rogi i grzebienie podobne do tych Arsi. I te błony skrzyły się strasznie, przypominały zielone szkło, bo przezroczyste były. Prawie.

  Z wątpliwej jakości zeznań służącego wynikało, iż osobnik, który przypuszczalnie mógł być Gabrielem, kierował się w dół rzeki Dasttis. Łowca wykręcił się do tyłu i zaczął grzebać w sakwach przytroczonych do siodła Kougara. Wydobywszy w końcu mapę Killinthoru, oparł ją o łęk i rozłożył. Dawniej, gdy parał się jeszcze, rzec można, rodzinną profesją, zalazł za skórę równie wielu osobom, co się przysłużył, więc w ramach dodatków do wynagrodzenia za usunięcie nękającego okolicę smoka otrzymywał różnorakie przedmioty. Jednym z takich skarbów była właśnie mapa, że równie dokładnej i szczegółowej ze świecą szukać. Triv przycisnął palec do punktu, w którym orientacyjnie się znajdowali. Po drodze minęli kilka większych wsi i miasteczek, takich jak Amazo. Tami zasięgnął języka, z kilku mocno podkolorowanych przez plebs plotek dowiadując się, iż niecały tydzień wcześniej u burmistrza gościł mężczyzna mocno zainteresowany polityką związaną z okolicznymi kopalniami. Jeżeli nagle zaciekawiło go wydobycie, udać mógł się tylko w jedno miejsce...
  - ...Ateria. - oznajmił Triv, triumfalnie strzelając palcami w wizerunek przysadzistego zamku na mapie.
  Kougar odchylił do tyłu uszy i potrząsnął łbem. Prychał gniewnie, dreptał w miejscu, na nic zdało się gładzenie po szyi czy uspokajające mruczenie. Wierzchowiec za nic nie zamierzał pogodzić się z myślą, iż ukochany pan zmierza w paszczę lwa, jaką według Kougara była "stolica kopalń", Ateria.
  - Ja takich ceregieli nie robię. - Arsi dość ciężko opadła na ziemię obok warenguna, uderzeniami skrzydeł podczas lądowania wzbijając w powietrze tyle kurzu, że śnieżnobiała sierść zwierza nieco przyciemniała. 
  - Ale na tropieniu zna się znacznie lepiej. - odparł, wydłubując z oka piasek. 
  - W takim razie jeszcze ślub z nim weź, skoro Kougar taki wspaniały, i razem tropcie coś po kres waszych dni. A przynajmniej jego. - smoczyca zgromiła Łowcę wzrokiem, po czym z głośnym prychnięciem wykręciła łeb. Chwilę później już szybowała wysoko na niebie.

  Ponury, ołowiany obłok pyłów i dymu z licznych kuźni Aterii widać było już z daleka. Samo miasto w niczym nie przypominało pozostałych killinthorskich metropolii. Z zewnątrz wyglądem bliżej mu było do jakieś karykaturalnie wielkiej warowni. Lecz za murami sprawy miały się z goła inaczej. Główna ulica przypominała mrowisko, gdzie każdy zmierza w innym kierunku, często pod prąd, jednak zawsze z wyraźnie zarysowanym celem. Gdzie by nie spojrzeć, wszędzie coś się działo: tu krępe koniki z klapkami na oczach z mozołem ciągnęły wyładowane minerałami wozy, tam dwóch krasnoludzkich mężów przepychało się między sobą uparcie, środkiem ulicy parła zwarta grupka chochlików uwalonych brudem i uzbrojona w kilofy, a  gdzieś przy mizernym straganie pewien gnom usiłował wydrzeć podróżnemu ostatnie grosze z sakiewki. Wzdłuż alei ciągnęły się całkiem wysokie, przytulone do siebie kamienice. Niegdyś elegancko odmalowane, dzisiaj po kolorach nie było ani śladu, no może poza wywieszonym w oknach praniem, które bardziej brudziło się niż suszyło. Nad całym tym rozgardiaszem rozpięta była istna sieć lin. Przywiązane do nich ogromne kosze oraz beczki z dorobkiem nieustannie transportowano bezpośrednio z miejsca wydobycia do górującej nad miastem twierdzy. To właśnie z niej później rozdysponowywano urobkiem; co miało trafić do kowali, co na handel, a co "pozostać w rodzinie". 
  W Aterii przejezdni bardzo rzucali się w oczy ze względu na wzrost, o osobie dosiadającej wierzchowca nie wspominając. Innym problemem okazało się znalezienie noclegu, ponieważ w całej stolicy kopalń trudno było o gospodę z wystarczająco wysokim sufitem, aby normalny człowiek nie musiał schylać głowy. Od podejrzanego, przekupionego goblina Triv dowiedział się o raptem dwóch przybytkach, które spełniały jego wymagania: wysoki sufit, akceptowalna jakość wina i jedzenia oraz stajnia dla Kougara. Pierwsza tawerna "Złamany Kilof" wyglądem bardziej straszyła niż zachęcała. Nie trzeba było nawet wchodzić do środka, by wiedzieć, że to istna mordownia dla marginesu społecznego; obskurna i brudna fasada z kilkoma powybijanymi oknami na piętrze i zwisającym na jednym gwoździu szyldem była niczym w porównaniu do rzeki pomyj i nieczystości, płynącej kanalikiem obok budynku. Triv czym prędzej zawrócił Kougara i podążył w głąb Aterii. Gdyby tylko wiedział, że kilka sekund po tym, jak odjechał, w miejsce, gdzie stał warengun uderzył wyrzucony z pierwszego piętra facet, chochlik, pusta butelka oraz para gaci. 
  "Diamentowe Oczko" przedstawiało się całkiem inaczej. Jakimś cudem budynek zachował lekko ceglany kolor pomimo pyłów sypiących się obficie z transportujących koszy, a do gości śmiała się tabliczka w kształcie żołędzia z wymalowanym okiem i błyszczącym kamieniem zamiast źrenicy. Wewnątrz też było całkiem przyjemnie. Zgrabne drewniane kolumienki, pokiereszowane wyrzeźbinymi, obrzydliwymi frazami lub dziurami po zawodach w rzucaniu nożami tudzież innymi ostrymi przedmiotami, podtrzymywały lekko łukowate sklepienie przywodzące na myśl sufit jakieś górskiej chatki. Chociaż tawerna była niewielka, bo liczyła sobie tylko cztery stoliki, zebrał się tutaj całkiem niezły tłum, zapewne przygany unoszącym się w powietrzu zapachem gulaszu. 
  Triv podszedł do baru i rozejrzał się za gospodarzem. Na próżno szukał, bo właścicielem gospody okazała się... kobieta. Była to dość młoda pół-elfka, blondynka z piwnymi oczami, ubrana w białą koszulę z dekoltem oraz wiśniową suknię ściśniętą gorsetem. Buźkę miała delikatną, roztaczała dziwną aurę, bo wystarczyło, by ktoś na nią spojrzał, a już się uśmiechał. Lecz ewidentnie przesiąknęła tutejszym folklorem, bo w ząbkach miała dłuuugą fajkę. Na widok klienta przestała opierać się o kontuar i puszczać dymne kółeczka.
  - Co podać, złociutki? Czy może powinnam była użyć stwierdzenia "żywe sreberko"?
  Łowca uśmiechnął się szarmancko, bo nawet jeśli "zwierzyna" do najatrakcyjniejszych nie należy, trzeba wkupić się w jej łaski. A nikt nie zna tylu plotek i tajemnic, co właściciele tawern.
  - Wystarczy Triv, złociutka. Chcę wynająć pokój oraz boks w stajni na parę dni. Poproszę jeszcze danie dnia. Karafką wina też nie pogardzę, ale tylko pod warunkiem, że się panienka ze mną napije.
  Zamówiony posiłek dostał dość szybko, podobnie jak wino, lecz pół-elfka nie zamierzała dotrzymać Łowcy towarzystwa, co go w pewien sposób nieco ubodło. Jako kpiącą rekompensatę otrzymał za to ponad tuzin wrogich spojrzeń ze strony pozostałych klientów gospody, w większości krasnoludów. Uszczypliwe komentarze i inne utyskiwania na "podrzędne wychowanie" towarzyszyły Jeźdźcowi aż do momentu, kiedy udał się oporządzić Kougara, a później do swojego pokoju. Z Arsi umówił się, że zakamuflowana smoczyca będzie niepostrzeżenie przeszukiwać miasto nocą. Doświadczenie mówiło Triv'owi, iż buntownicy tacy, jak Gabriel lubią myszkować po ciemku...

  Przez pierwsze parę dni nie mieli nic poza kłopotami z krasnoludami, które chciały odkupić Kougara do pracy w kopalni ze względu na "mocne nogi", oraz monologami narzekań, jak to bardzo pewien przejezdny jest upierdliwy. Szczęście w nieszczęściu, przynajmniej wiedzieli, że Gabriel wciąż jest w Aterii...
  Przełom nastąpił nagle. Triv przesłuchiwał gnoma, właściciela straganu z bronią, kiedy kilka ulic dalej coś huknęło ogłuszająco, z niepozornych alejek buchnęła kurzawa, a na niebie zarysował się szary obłok pyłów, drzazg i innych śmieci. Łowca odepchnął się od lady i jednym skokiem znalazł na ulicy, po czym rozejrzał na boki. Mieszkańcy miasta biegali wszędzie: tu chochlik uciekał z wrzaskiem, tam krasnolud pędził z toporem. Skuszony dziwnym turkotem Triv spojrzał w górę ulicy. Chwilę później zatoczył się do tyłu, wymachując rękami, gdy tuż przed nim przemknął jakiś kształt. Popatrzył w ślad za uciekinierem i zdziwił się ogromnie widząc okrytą ciemnym płaszczem postać, szusującą po kocich łbach na...tarczy?
  - Z drogi! - donośny wrzask przebił się ponad tętent okraszony krótkimi, rytmicznymi zgrzytami.
  Świat na ulotny moment pociemniał, gdy na pół-aniele położył się cień wielkiego stworzenia. Mężczyzna przez ułamki sekund widział przesuwające się nad nim cielsko pokryte ciemną łuską oraz skrzące się srebrzyście pazury czegoś, co przypominało kunsztownie wykonane rękawice. Ten drobny szczegół rozpalił w umyśle Triva zaskakującą myśl. Znał je, widział takie uzbrojenie dawno temu u jednego z podlotków, gdy Zakon Białego Kruka przeżywał renesans. W tamtym okresie w Ordo był tylko jeden rzemieślnik zdolny wykonać taką rzecz i dosiadał on dość charakterystycznej bestii...
  - ...Chrysanthe? - szepnął do siebie, spoglądając za niezbyt okazałą smoczycą. Pędziła na złamanie karku w pogoni za umykającym cieniem. Triv zerwał się z miejsca i pobiegł co sił w nogach za Nocną, kierowany bardziej instynktem niż rozsądkiem. Pamiętał swój osąd w Zakonie, pamiętał osąd Dinigona. Chrysanthe lubiła rozgrzebywać różne sprawy, więc o Gabrielu też musi coś wiedzieć. Czy ją lubił? Nie potrafił określić, ale wolał już użerać się z nią niż z mieszkańcami Aterii, którzy tylko i wyłącznie próbowali wyłudzać od niego pieniądze za bezużyteczne informacje. 
  Arsi...
  Nic nie mów. Widzę. 
  Smoczyca dotychczas krążyła wokół wybudowanej na wzniesieniu po środku miasta twierdzy, z powietrza wypatrując jakichkolwiek znaków obecności poszukiwanego typa: postaci skaczącej po dachach albo zamieszek. Wybuch w centrum od razu zwrócił jej uwagę, a sygnał od Triva tylko utwierdził w przekonaniu.  Mieli go, wreszcie skończy się maskarada! Arsi przechyliła się znacznie na bok i opadła kilkadziesiąt metrów niżej. Niewidoczna dla zwykłych ludzi przemknęła nad dachami kamienic, nad własnym Jeźdźcem i podążyła za Chrysanthe. Młodsza "krewna" wystawiła umiejętności lotnicze Arsi na swego rodzaju próbę. Stosunkowo niewielkie gabaryty Nocnej pozwalały jej pędzić krętymi uliczkami Aterii, często skakała na ściany budynków i odbijała na boki, będąc zawsze trzy-cztery zakręty za ściganą osobą. Arsi niejednokrotnie musiała wykonać karkołomny skręt, co skutecznie i irytująco uniemożliwiało jej przyśpieszenie lotu by od ręki dopaść uciekiniera. Wyszczerzyła delikatnie kły, co za denerwująca misja! Iskierka zaintrygowania błysnęła w smoczym oku, gdy wyczuła w powietrzu subtelny rezonans, przebiegający między trzema zbliżającymi się do siebie punktami. Wtedy zrozumiała. Chrysanthe nie przeciskała się ciasnymi uliczkami w tępym pościgu, to była nagonka. Zastawili pułapkę! Arsi nieznacznie odbiła w górę i nie musiała długo czekać by dostrzec pionki w tej wielkiej grze. Chrysanthe pędziła od południowego zachodu, naga klinga obnażonego dwuręcznego miecza błyskała od wschodu, zaś ścigany zmierzał prosto na obcą smoczycy postać z kosturem, zastawiającą jedyną wylotową uliczkę. Czym prędzej przeleciała nad punktem zapalnym i zaczaiła się dyskretnie na dachu rogowej kamieniczki, gotowa do przechwycenia zbiega, gdyby głównej grupce się nie udało. 
  Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Aton w biegu zamachnął się dwuręcznym mieczem, zakręcił na pięcie i wyrżnął ostrzem w róg budynku. Okryta płaszczem postać wygięła się do tyłu w ostatniej chwili i zatoczyła lekko. Natychmiastowo osobnik z kosturem szepnął dwa słowa zaklęcia, błysnął szklaną kulą wieńczącą broń. Zbita masa płomieni wystrzeliła w tym samym momencie, co wybuchł nielichy tuman szarawego dymu, pochłaniający poszukiwanego w płaszczu. W sam środek tego galimatiasu skoczyła Chrysanthe... Cała ta praca zespołowa zamiast zwycięstwa przyniosła porażkę. Szarobure opary szczypały w oczy, drażniły gardło przy każdym wdechu.  Gdy zasłona opadła, opadło również morale grupki pościgowej.
  - Bogowie, jak mnie ta łajza wnerwia! - wrzasnęła Nocna, próbując rozładować nadmiar irytacji poprzez rąbnięcie ogonem w ścianę budynku, aż tynk posypał się na ziemię. - Gdybyś był lepszym magiem, Aravir, już byśmy dziada mieli!
  - No przepraszam bardzo, ale jak nagle przed nosem wybucha mi kula dymu to nie jestem w stanie dobrze wycelować! 
  Aton oparł dłonie na kolanach i dyszał ciężko, jednym okiem popatrując na kłócącą się parkę. Jedno drugiego warte. Usłyszawszy odgłos pośpiesznych kroków, zerknął przez ramię na Triva, którego tylko nadnaturalny refleks uchronił przed odrąbaniem sobie głowy o wbity w ścianę miecz. Uśmiechnął się odrobinkę cierpko. Pół-anioł nic się nie zmienił - dalej był młody, przystojny i biła od niego charyzma zmieszana z arogancją. Najemnik chciał, żeby i dla niego zegar biologiczny stanął. Zamiast tego krucze włosy przyprószyły się nieco siwizną na bokach, tu i ówdzie wykwitła drobna zmarszczka, przybyło parę blizn, a i niektóre stawy czasem strzelały.
  Triv odniósł całkowicie odwrotne wrażenie. Tak jak Chrysanthe, tak Atona widywał niegdyś od święta, jak łaskawie wypełzał ze swojej dziupli, bo w zamku była jakaś rozróba. I mimo przerwy w udawaniu zakonnego jeźdźca nie zmienił się w ogóle. Wciąż łaził w wyświechtanej, wypłowiałej do granic możliwości koszulinie, poprzecieranych portkach i dzwoniących sprzączkami butach, które już chyba wieki temu powinny były zedrzeć się do cna. Jedynym nowym elementem była czarna opaska na twarzy. Aton stracił oko? Stwierdzenie "Za stary jestem na takie maratony" skwitował nieco kpiącym uśmiechem. Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie bardziej w geście kurtuazji niż jakiejkolwiek zażyłości. 
  - Mała przebieżka po mieście i już sapa? Sypiesz się, Aton, oj sypiesz. Nawet głowy nie umiałeś odrąbać właściwie, tylko w budynek łupiesz.
  - Kondycja może i mi nieco siada, ale na szybkość nie narzekam. Przynajmniej dobiegam na czas, jak coś ciekawego się dzieje.
  Jeden do drugiego uśmiechnął się krzywo. Wciąż zakamuflowana Arsi wywróciła oczami. Mogliby już skończyć tę dziecinadę i do konkretów przejść! Triv jako pierwszy skorzystał z milczącej rady smoczycy.
  - Co to za typ, którego goniliście?
  - Tępy czy głuchy jesteś, że nie słyszałeś o Gabrielu? - fuknęła Chrysanthe, na ulotną chwilę odrywając się od sprzeczki z rzekomym Aravirem. Więcej uwagi już Trivowi nie poświęciła, pochłonęło ją pokazywanie młodzianowi jaki jest maleńki w jej mniemaniu.
  - Wybacz jej, irytuje ją ta sytuacja... - Aton nieśpiesznie podrapał się po nieogolonym policzku. - ...ale rację ma. Ścigamy Gabriela już od... Hmm... Od Norninthoru będzie.
  - Wy też? - Łowca zmarszczył brwi, średnio uradowany wieścią, że będzie musiał ścigać się z kimś po nagrodę za ujęcie "bohatera".
  - Co znaczy "wy też"?! Pierwsi zaczęliśmy go tropić! Przez niego Aton oka nie ma! Zabije skurwiela! - Nocna nakręcała się z pasją do momentu, kiedy nie została nazwana "łuskowatym krówskiem". Z bojowym warkotem zaczęła ścigać Aravira po najbliższych uliczkach i do dyskusji Jeźdźców już sie nie wtrącała.
  - Oni zawsze tak? - pół-anioł wskazał kciukiem biegającą wszędzie i nigdzie parkę.
  - Niestety tak. - westchnął z boleścią.
  - Współczuję.
  - Dzięki...
  - Wracając do tematu... Słyszałem, że Gabriel ma smoka. Widzieliście go może?
  - Tak, ale tylko przez minutę czy dwie... Wiesz co? Chodźmy stąd, do jakieś karczmy najlepiej, bo mam po dziurki w nosie tych uliczek, przemykających szczurów i obaw, że ktoś na nas zaraz jakieś pomyje wyleje. Po drodze powiem wszystko co wiem.
Po tych słowach odeszli wszyscy zainteresowani - Arsi, Triv i Aton - pozostawiając przekomarzającą się "dzieciarnię".


  Północ wybiła już parę godzin temu, a Triv wciąż leżał na łóżku w pełnym rynsztunku i z rękami pod głową kontemplował sufit. Próbował złożyć w całość wszystkie informacje, których dostarczył były członek Ordo Corvus Albus. Gabriel posługiwał się łukiem, który dysponował wystarczająco dużą siłą ognia, by zburzyć ścianę lub niewielki domek - wydawało się do tak nieprawdopodobne, że aż absurdalne. Znał się na trutkach oraz lekach; Aton wspomniał, że strzała drasnęła mu lewe oko, gdy wykonywał unik. Dzień później rana zaczęła ropieć, ból paraliżował ciało, wystąpiła wysoka gorączka, a wieczorem pod drzwiami ktoś zostawił mały pojemniczek maści z notką "Nie byłeś moim celem". W Zakonie Triv niemal słynął ze swych zdolności regeneracyjnych, lecz nigdy nie sprawdzał i nie zamierzał sprawdzać jak sprawa ma się z truciznami. Inną kwestią, która w zasadzie najbardziej interesowała Łowcę, był smok. Kręcący się wokół Atona młodzian w wysokich butach, ciemnych spodniach i zgniłozielonym bezrękawniku do kolan, z brązowymi włosami i błękitnymi oczami, Aravir, jak się okazało w trakcie rozmowy, syn Atona, zaprowadził Triva nad brzeg zbiornika retencyjnego. Na pytanie gdzie jest smok, bez słowa wskazał kryształową kulą czarnego kostura wody sztucznego jeziora. Na dnie co prawda rysował się ciemny zarys ogromnego cielska, lecz nic poza tym. Nieznajomość rasy gada sprawiło, że na czole pół-anioła wykwitła głęboka zmarszczka. Nie wiedział, czego może się spodziewać, na co szczególnie się przygotować. Nie dał rady ukryć zdziwienia, kiedy został poinformowany, iż smok nigdy nie opuszcza zbiornika, nie pomaga Gabrielowi, nie wystawia nawet łba. Triva na ulotny moment szczypało wstydliwe uczucie, że zanadto przywykł do zakonnego trybu życia, gdzie smoki i Jeźdźcy paradują obok siebie. A przecież nie musieli... Aton podzielił się również swoimi przypuszczeniami, co do celu wizyty Gabriela w Aterii. Na mieście aż huczało od plotek, jakoby samozwaniec miał włamać się do domu właściciela kopalni "Srebrzanka" i wyciągnąć zeń informacje o umowie, pozwoleniu na wydobycie na większych głębokościach, które biznesmen wystosował do zarządcy Aterii. Ponoć Gabriel w bardzo wymowny sposób próbował przekonać burmistrza do rozmowy - jak głosiła pogłoska, zespół konkretnych uliczek zajął się ogniem, układając w zdanie "POGADAJMY G.". Próby spełzły na niczym, bowiem krasnoludzki szlachcic zabarykadował się w twierdzy i ani myślał wyściubiać nosa. Trudno powiedzieć, czemu ekscentryczny osobnik zainteresował się tą właśnie sprawą, ale Aton uznawał za możliwą sytuację, w której Gabriel spróbuje dokonać zamachu na zarządcę. Za to pewnym było, że najemnik i Łowca będą musieli połączyć siły. Przynajmniej na jakiś czas...

Bohater od siedmiu boleści cz.II

  Czekanie na ruch Gabriela było najgorsze. Ostatnia próba schwytania spłoszyła go na tyle, że nie poczynał sobie już tak śmiało, lecz Aravir przestrzegł, że szukanie kryjówki poszukiwanego jest co najmniej bezsensowne. Kiedyś przypadkiem znaleźli jego lokum i jeszcze tego samego wieczora wyleciało w powietrze. 
  Triv'owi doskwierała nuda. Często doglądał Kougara, ponieważ zwierzak przez większość czasu wysyłał dość gniewne sygnały. Jak się okazało, wszedł w konflikt z pewnym kucykiem, z którym musiał dzielić poidło, bo warengun był święcie przekonany, że konusik wypija więcej wody niż jest mu przydzielone. Mężczyznę niejednokrotnie ogarniała wesołość na widok wiernego towarzysza szczerzącego zębiska do kudłatego, łaciatego konika, który wyraźnie nic sobie z "gróźb" nie robił i pił dalej. Wyglądało na to, iż nawet Kougara stać było na nieartykuowalne docinki, a nie tylko Arsi. Sama Zmiennołuska większość czasu spędzała na patrolowaniu miasta bądź z młodszą koleżanką. Aton z Aravirem wracali dopiero nocą, a Chrysanthe zbyt rzucała się w oczy, więc zostawała na terenie innej tawerny, w "Błyskotce Górnika". Smoczyca uważała, że każda sposobność do samodoskonalenia się jest dobra, więc okazję do zmierzenia się z Nocną poczytywała za punkt honoru. Nigdy nie miały szansy wspólnie trenować, a próba sił z przeciwnikiem mniejszym i szybszym od siebie zapowiadała się na niezłą zabawę. Wszystkie smoki, w mniejszym lub większym stopniu, są ciekawskie. Aton i Chrysanthe nie byli "uwiązani" zakazem opuszczania określonego terenu, zwiedzali świat do woli, więc czasami Nocna urozmaicała potyczkę jakąś opowieścią - szczególnym popytem cieszyła się ta, w której złapali wijożmija na tyłek Aravira, ponieważ gad w ferworze walki rzucił się na maga, dziabnął go w pośladek i tak utknął, nie mogąc uwolnić zakrzywionych kłów z portek, a później próbował zawlec niedoszłego wężowego pogromcę do swojego leża, ale nie mógł się do niego dostać, bo Aravir nie mieścił się w wejściu do nory. Raz jedyny obie smoczyce podjęły próbę wywabienia smoczego towarzysza Gabriela, stercząc na brzegu zbiornika i rycząc jedna przez drugą. Jedyne co osiągnęły to kilka pęcherzyków powietrza wypływających na powierzchnię. 
  Z "misji pościgowej" zrobiły się niemałe wakacje. Łowca godzinami kręcił się po mieście, oglądał zachwalane na całe gardła towary: krasnoludzkie zbroje płytowe, goblini drobny oręż, zestawy broni miotanej od niziołków i niedoścignione pod względem piękna dzieła gnomów. Tym ostatnim poświęcał najwięcej uwagi, jakość i wygląd, ale grunt to funkcjonalność. Pokątnie, by nie dawać Arsi pretekstów do lawiny chamskich docinków, poszukiwał damskiego towarzystwa. Cniło mu się do kobiet od bardzo dawna, a w Ordo Corvus Albus wielkiego wyboru nie miał. Przez cały okres członkostwa może raz albo dwa zaliczył przelotny romans, co dla bawidamka jego kalibru zakrawało na jakiś świątynny celibat.  Jak na złość, w Aterii przedstawicielek płci PIĘKNEJ było niewiele. Jedynie krasnoludki, niziołki albo, co gorsza, goblinki, a podróżniczki zbyt śpieszyły się opuścić stolicę kopalń przez wszechobecny bród. Jedynie Ellinor, właścicielka "Diamentowego Oczka" w miarę się nadawała. Pytanie tylko, że Triv był w stanie AŻ TAK się poświęcić dla chwili rozrywki?
  - Co to za miasto, do czorta... - jęknął po powrocie do wynajętej kwatery, próbując zmyć z twarzy resztki pyłu.
  - Mi się podoba.
  Łowca błyskawicznie odwrócił się i wyszarpnął z pochwy długi sztylet, nawet w mdłym świetle błyskający tysiącem refleksów z powodu diamentowej głowni. Na rozklekotanym stole po drugiej stronie pokoju siedziała kobieta. Była ładna, nieco nawet egzotyczna. Na zgiętym kolanie opierała gładziutką, bladą twarz, miękkie usta wygięła w przymilnym uśmiechu. Nosek miała drobny, prosty, a ni to fioletowe ni różowe oczy sypały figlarnymi iskierkami. Wściekle proste, kasztanowe włosy spływały równą kaskadą po jej ramieniu, ścięta po skosie grzywka zasłaniała jedną brew. Nosiła się trochę po męsku, bo w wysokie buty nadające się na długą podróż, bryczesy i sznurowaną, biała koszulę. Pod szyją miała czarny płaszcz spięty klamrą, a jej głosik przypominał miauczenie kota.
  - Coś Ty za jedna, pani? - zapytał Łowca, lecz nie tak groźnie jak powinien w zaistniałej sytuacji. Może nie potrafił zdobyć się na odstraszenie jedynej ładnej buzi chyba w całej Aterii...
  - Gabriel.
  - Gab... Zaraz. Nie możesz być Gabrielem. Gabriel to mężczyzna! - obruszył się i uniósł nieco wyżej sztylet.
  - Zależy gdzie akcentujesz słowo. - roześmiała się niewinnie, jawnie rozbawiona miną rozmówcy.
  - Czego chcesz?
  - Niczego. A może jednak? Dzisiaj jestem tutaj bardziej z ciekawości. Zastanawia mnie czego chce ode mnie pan Triv'laan, sławny kobieciarz i zaprzysięgły kawaler z wielkiego Zakonu Białego Kruka? ...Nie rób takiej miny, w moim zawodzie bycie dobrze poinformowanym to podstawa. Może bym się nie domyśliła, może uznała za przypadek pojawienie się drugiego smoka w Aterii, bo to jakiś kompan tego dzieciaka od faceta z czarną gadziną. Ale Ty za długo tu siedzisz, w dodatku rzucasz się w oczy i węszysz. O oglądaniu się za kieckami nie wspomnę. Wystarczyło dodać dwa do dwóch.
  - Zapytam jeszcze raz: czego chcesz? Czego szukasz w Aterii?
  Kobieta zdawała się całkowicie ignorować pytania Triv'a.
  - To miasto to jeden wielki bród na mapie Killinthoru. Chce jak najszybciej rozwiązać zaistniały tu problem, pozbyć się tropiącego mnie najemnika i zająć swoją sprawą. Planowałam nawet wybrać się do Zakonu Białego Kruka, ale skoro sam do mnie przyszedł to nawet lepiej... Słuchaj uważnie, piórku, bo dwa razy mówić tego samego nie będę. Jutro po południu planuję wedrzeć się do twierdzy. Jeżeli ładnie to rozedrgamy, za jednym zamachem rozwiążemy nasze problemy i wszyscy będą szczęśliwi. 
  Nim Triv zdążył zaprotestować, dziewczyna wyciągnęła przed siebie małą, szklaną banieczkę i upuściła. Naczynie rozbiło się z krystalicznym hukiem, pokój wypełnił szarawy dym, który wymuszał kaszel i łzawienie. Gabriel zniknęła, pozostawiając pół-anioła sam na sam z problemami.

  Ludzie to kłopotliwa zwierzyna. Gdy polujesz na smoka schemat jest zawsze taki sam: po prostu spodziewasz się porządnej walki i próbujesz wyjść z niej zwycięsko, a konsekwencje Cię nie interesują. Wizyta Gabriel namieszała Triv'owi w głowie. Bo który zamachowiec zdradza swoje plany?
  Siedziba krasnoludzkiego zarządcy była twierdzą w pełni tego słowa znaczeniu. Jak każda budowla w Aterii, zamek pozbawiony był jakiegokolwiek elementu, który nadawałby mu choć odrobinę lekkości. Przysadzisty i kanciasty, z grzybopodobnym stołpem, szczerzył do odwiedzającego mrowie maleńkich okienek na każdym piętrze, zaś potężne bramy wykute z ciemnego kamienia kategorycznie odradzały wszelkich odwiedzin. 
  Umówili się, że smoki będą krążyć nieopodal twierdzy na wypadek, gdyby Gabriel zdołała uciec. Trudno rzec, czy Atonowi spodobała się pewna informacja o zamachu. I tym razem nie odezwał się nic tylko podszedł do topornych wrót i załomotał w nie. W niewielkiej szparce ukazała się brzydka twarz, której ponad połowę zakrywała niegdyś blond broda usiana warkoczami. Krasnolud groźnie łypnął brązowym okiem i bez jakiegokolwiek słówka wytłumaczenia zatrzasnął kamienne skrzydło. Triva już cholera wzięła na tę irytującą misję, bo ileż można dawać wodzić się za nos? Wściekły bardziej niźli osa kopnął w drzwi i to jego zabolało bardziej. Wszystkie istoty poniżej metra pięćdziesiąt są uparte, aż głupie skoro nie zamierzają nawet wysłuchiwać ostrzeżenia!
  Jak na złość, kilka chwil później jedna ze ścian stołpu eksplodowała. Rozległ się drażniący dźwięk dzwonu, a krzyki ludzi wewnątrz zamku dało się słyszeć nawet za bramą. Obaj tropiciele przez ułamki sekund wpatrywali się niczym urzeczeni w gęsty pióropusz dymu mieszający się z pomarańczowymi jęzorami ognia. Łowca oprzytomniał pierwszy. Jeszcze raz podbiegł do drzwi, załomotał w nie pięściami. Niedoczekawszy się odpowiedzi, odszedł kilka kroków by wziąć rozbieg i podjął mizenął próbę wyważenia wrót. Aż mu coś strzeliło, z sykiem roztarł ramię. Ponownie cofnął się, lecz Aton bezceremonialnie odepchnął go na bok nim w ogóle dotarł do drzwi.
  - Pierwszy raz szturmujesz zamek, że próbujesz z bara wyważyć krasnoludzkie wrota? - uśmiechnął się z dużą dozą kpiny, ale nagle mina mu zrzedła. Obejrzał się, zwabiony tępym nawoływaniem rogów. No cóż, wybuch do najdyskretniejszych działań nie należał... Aton z subtelnym szelestem wyszarpnął swój dwuręczny miecz błyskający lekko niebieskawym ostrzem i niewiele myśląc wbił go szparę między drzwiami. Zaparł się jak diabli, zęby szczerzył z wysiłku. Bogowie, jak on nienawidził tych krasnoludzkich mechanizmów sprężynowych... Klinga trzeszczała żałośnie, wręcz wyginała się, gdy mężczyzna używał jej na podobieństwo łomu. Pot strugami spływał Atonowi po twarzy i szyi, na przodzie koszuli wykwitła całkiem pokaźna plama, jednak wysiłek się opłacił, bo drzwi zaczęły szczękać i puszczać powoli. Najemnik naparł z jeszcze większym uporem, aż udało mu się przytknąć miecz do nieruchomego skrzydła. - Pakuj się, jazda! - stęknął.
  Triv szczupakiem rzucił się w siłą zrobioną szparę i przekoziołkował dla zamortyzowania upadku. W tym samym czasie rozbrzmiał ostry zgrzyt i miecz złamał się, a brama zamknęła z hukiem, zbierając żniwo w postaci kilku wyrwanych włosów i piórka. Obszerny korytarz usiany był wszystkim, czym się dało: kawałkami ułamanych filarów, resztkami ozdób, porzuconymi przedmiotami codziennego użytku. Łowca poderwał się, popędził holem i wybiegł na niewielki wewnętrzny dziedziniec. Podwórze było zdewastowane, to przypominało oblężenie. Wszędzie biegali krasnoludzcy wojownicy lub najemnicy. Co chwila w powietrze szybowały grudy ziemi lub fragmenty ścian. Rozlegały się krzyki mieszkańców twierdzy oraz wydawane naprędce rozkazy. Triv kątem oka dostrzegł rozbłysk po lewej. Spojrzał w tamtą stronę. Na balkonie widokowym stała postać otulona czernią, w ręce dzierżyła wielki łuk. Broń w dziwny sposób pulsowała niebieskimi luminescencjami. Znowu coś błysnęło, to grot strzały otaczała siwa mgiełka. Zwolniony przeciął powietrze z charakterystycznym wizgiem i uderzył w chodnik po drugiej stronie dziedzińca, gdzie chwilę później miała miejsce eksplozja. Pół-anioł wyciągnął sztylety. Najwyraźniej feeria zajączków puszczanych przez diamentowe głownie zwróciła uwagę łuczniczki. Gabriel spojrzała w ślad za światełkami, machinalnie uniosła łuk, ale nie strzeliła. Beztroskim machnięciem dwóch palców pozdrowiła Triva i czmychnęła.  Mężczyzna rzucił się ku przytwierdzonej do jednej ze ścian pergoli, wspiął się po niepewnej konstrukcji z wyraźną wprawą. Przesadziwszy balustradę, pobiegł śladem zamachowca. Wpadł przez otwarte drzwi balkonowe, przeciął korytarz przyozdobiony zniszczonymi portretami poprzednich opiekunów Aterii oraz resztkami rzeźb. Ślizgiem zatrzymał się na środku głównego holu, gdzie już szerzył się siwy pióropusz dymu. Słyszał obelgi ciskane przez uwięzionych wewnątrz wojowników oraz ich kaszel. Wtem w tumanu wystrzeliła postać. Skoczyła na ścianę i odbiła się od niej, wyraźnie celując w schody na półpiętro. Z łatwością wdrapała się na barierkę, po czym pomknęła po stopniach rzeźbionych w typowo krasnoludzkie wzory. Nie lękała się stojących jej na drodze krasnoludów. Gryfem łuku zaczepiała o trzonki bojowo uniesionych toporów lub krawędzie tarcz, by następnie silnym szarpnięciem pozbawić przeciwnika równowagi. Zmuszała Triva do przeskakiwania spadających wojowników, co na tak ciasnej klatce schodowej do najłatwiejszych wyczynów nie należało.
  Gabriel dysponowała nie lada motoryką. Biegli przez okryty dachem most łączący główny budynek z wieżą, z której rozchodziły się wszystkie liny dostarczające minerały z kopalń. Triv widział przed sobą powiewający czernią płaszcz łuczniczki oraz to, że pomimo wyciskania z siebie siódmych potów kobieta wciąż się oddala. Rumor po drugiej stronie pomostu obwieścił pojawienie się zbrojnej bandy, zastawiającej jedyne wejście do iglicy. Gabriel płynnym ruchem ściągnęła z ramienia łuk, nałożyła strzałę, lecz nie stanęła, aby wymierzyć. Wciąż biegła, trzymana z boku broń obijała się o jej biodro. Grot pocisku znowu zaczął błyskać rytmicznie - Triv mógłby przysiąc, że ręce terrorystki drżą. Poszukiwana nagle stanęła i wycelowała między kolumnami w niebo. Wypuszczeniu strzały towarzyszył inny dźwięk niż powinien, przypominał nie świst a pisk. Chwilę później Gabriel została wyrwana z miejsca. Triv dopadł do barierki i z wytrzeszczonymi oczami patrzył, jak uciekinierka puszcza linę przytwierdzoną do strzały i w ostatniej chwili chwyta się jednego z koszy transportowych. Przez kilka sekund walczyła, by utrzymać się wiklinowego rąbka. Rozkołysała się i zaczęła niezgrabnie gramolić na stertę nieobrobionego srebra.  Łowca zerwał się z miejsca i popędził ku wejściu do wieży, niejednokrotnie przepychając się między tarasującymi mu drogę krasnoludami. 
  Pół-anioł z hukiem wparował do gabinetu zarządcy Aterii. Gabriel już szalała po środku pomieszczenia, którego strop podtrzymywało kilka topornych kolumienek ustawionych w kręgu. Lecz nie, nie była to kobieta. Obcy mężczyzna siał spustoszenie wśród szeregów ostatnich ochroniarzy. Dzierżący miecz elf rzucił się do przodu. Zamiast kontrować, Gabriel chwycił oponenta za łeb i pchnął do dołu, jednocześnie wyszarpując mu zza pasa niezbyt imponujący nóż. Kości aż zagruchotały, gdy niepozorne ostrze zagłębiało się w kark. Kryjąca się z boku kobieta zakręciła dwoma sztyletami i ruszyła do natarcia. Poszukiwany odchylił się do tyłu, następnie stopą przybił rękę wojowniczki do kolumny, drugą odtrącił i z szerokiego zamachu poderżnął gardło. Nagle skoczył w górę i, obracając się wokół własnej osi, prześlizgnął butem po gardle osobnika, który próbował zaskoczyć go zza kolumny. Mąż o porytej bliznami mordzie chwycił się za szyję, gulgał chwil parę, a z między palców w pulsacyjnym rytmie wypływała krew. Konający rzucił okiem na sterczące z czubków butów oraz pięt szerokie, choć niezbyt długie ostrza, które teraz ociekały krwią. Gabriel nie stał nieruchomo w miejscu, już rzucał się przed siebie, unikając spadającej mu na głowę halabardy. Przekoziołkował, dopadł krasnoluda z tarczą i buzdyganem. Trudno stwierdzić kiedy w jego ręce pojawiła się czarna strzała o grocie przystosowanym do kruszenia kości, ale to właśnie ją z całej siły wbił w stopę krępego woja. Obrócił w palcach mizerny nożyk i trzykrotnie pchnął nim kransoluda w nieosłoniętą pachwinę. W czwarte pchnięcie musiał włożyć nie lada wysiłek, ponieważ przerzucił przeciwnika przez ramię. Uczynił z niego żywią tarczę przeciw ponownemu atakowi halabardnika. Poderwał się z ziemi, pobiegł prosto na goblina z małą kuszą w rękach. Chybił niestety, zaś Gabriel skoczył i kopniakiem rozgniótł głowę zielonoskórego na jednym z filarów, jakby nie była jabłkiem, a nie stworzona z kości. Obrócił się na pięcie, zmierzył wzrokiem ostatniego najemnika. Był... wielki, okryty płytowym pancerzem i wymachiwał niemal dwu metrową halabardą. Wyglądał jak ork, jednak para zakrzywionych przy szczęce rogów wskazywała bardziej na demona. Może to obrzydliwa hybryda? Mieszaniec ryknął wyzywająco i zaczął stawiać powolne kroki. Rozsądny człowiek ustąpiłby przed takim rywalem. Gabriel miał chyba znacznie mniej oleju w głowie. Wystrzelił w bok, gdy broń rozłupała marmurową posadzkę. Obiegł olbrzyma, skoczył na najbliższą kolumnę i odbił się od niej. Zamachnąwszy się, strzelił niedorobionego orka w wysuniętą szczękę. Nie zrobiło to na przeciwniku wrażenia. Chwycił Gabriela jeszcze w locie i zaczął ściskać mu gardło. Mężczyzna wierzgał bezmyślnie, próbował rozewrzeć paluchy paskudy, która szczerzyła się triumfalnie. Nieporadnym ruchem Gabriel sięgnął do płachty wokół pasa i wydobył spod niej maleńką, okrągłą buteleczkę. Wraz z jej rozbiciem w pomieszczeniu wykwitł tuman czarnego dymu. Z jego środka wybiegały zdezorientowane powarkiwania. Krótki szczęk, jakby ktoś uderzył o siebie metalowymi płytkami, poprzedził wstrząsający gabinetem wybuch. Ork wytoczył się z  siwego tym razem pióropusza, ryczał z boleścią i tarł pocięty pysk, do tego siekał na lewo i prawo halabardą. Nieco osmalony Gabriel przyczaił się, po czym skoczył potworowi na plecy. Błyskawicznie zapiął ramię wokół jego szyi, a nogami otoczył korpus. Wielkolud zaczął szarpać się, cofał, rozbijał o kolumny. Nagle rozpędził się i łupnął Gabrielem o ścianę. Z mężczyzny wyszło powietrze, zwiotczał widocznie. W ostatniej chwili chwycił się rogu orka. Ten z kolei cisnął halabardę na ziemię i sięgał łapami do tyłu, by zerwać z siebie "pasożyta". Mężczyzna odczepił się, przemknął pod nogami hybrydy. Chwycił oburącz drzewce i z półobrotu wyrżnął szerokim ostrzem w łeb orka. Znad żelaznego kołnierza trysnęła czarna krew, nieumiejętnie ścięta rogata głowa pacnęła i potoczyła się po podłodze. Uwalony do granic możliwości Gabriel z obrzydzeniem odrzucił halabardę i rozejrzał się dookoła. Swoją zgubę - wspaniały czarny łuk - odnalazł nieopodal nieco zdewastowanego biurka. Schylił się po niego, ale podnieść nie zdołał.
  - Nie rozsądnie jest odwracać się tyłem do potencjalnego przeciwnika. - zakpił Triv, bez większych oporów mierząc końcem ostrza sztyletu w plecy rozmówcy.
  - "Przeciwnika"? Sam Cię zaprosiłem, więc zagrożenie z Ciebie, jak ze mnie prawiczek. - odparł Gabriel bez większego zainteresowania. Wolny od strachu i w głębokim poważaniu mając groźbę pchnięcia między łopatki, capnął łuk z podłogi. Obszedł mahoniowe biurko i zaczął przekopywać się przez leżące na blacie dokumenty, później wyrzucał wszystko z szuflad. Z triumfalnym mruknięciem podniósł do oczu pożółkły pergamin opatrzony niebieskawą pieczęcią.
  - Co ty sobie wyobrażasz?!
  - Na chwilę obecną marzy mi się kąpiel, ale pewnie masz tę informację w dupie, więc sprecyzuj o co ci chodzi. - rzucił okiem na Łowcę, którego czerwona twarz i miotające gromy spojrzenie kontrastowały z biało-srebrnym wizerunkiem.
  - Lepiej ty mi powiedz! Szaradę z udawaniem dziewki odstawiasz, zamek szturmujesz, wciągasz mnie w to wszystko i po co? Żebyś mógł poczytać jakieś papiery?!  Myślałem, że chcesz się pojedynkować, to bym chociaż COŚ z tej eskapady miał!
  - Jesteś tu, bo jesteś mi potrzebny.
  - Może mam ci świeczkę potrzymać, żebyś lepiej widział? Jeszcze czego!
  - Jesteśmy w biurze zarządcy Aterii...
  - ...powiedz mi coś, czego nie wiem... 
  - ...który chce zatwierdzić wniosek od kierownika kopalni "Srebrzanka", chodzi o wydobycie na większych głębokościach. Prośba ta nie ma racji bytu, ponieważ jest tutaj żyła wodna. Kierownik o tym nie wie, za to zarządca wie i temat jest mu na rękę, bo kopalnia należy do jednego z pretendentów do stołka. Gdyby woda "niespodziewanie" wybiła, koleś - sarkastycznie rzecz ujmując - popłynąłby prawnie i spłukał majątkowo. Reparacje, sprawy administracyjne, łapówki etc. Źródełko wyschło, nie ma z czego finansować kampanii. A ta szuja, Brandalin, zostałby u steru.
  - I gdzie w tym wszystkim ja? - warknął sceptycznie pół-anioł, chowając do pochw srebrzyste sztylety. Robił to poniekąd z przekąsem, bo szczerze liczył na walkę.
  - Ludzie Cię widzieli. Wszyscy uwierzą, że zdemaskowałeś Brandalina oraz pojmałeś terrorystę Gabriela. Zostaniesz bohaterem, najemnik dostanie pieniądze, a ja mam spokój. Wszyscy są szczęśliwi. Jedyne co musisz zrobić to puścić mnie wolno. 
  Triv zmarszczył brwi. Plan Gabriela, choć szalony, miał całkiem spore szanse powodzenia. Nagroda też do głupich nie należała. Przeszłość rzutowała na jego reputację i stosunki międzyludzkie, przez co nie posiadał takiej swobody działania, jak na przykład Malgran, któremu pozwalano na nawet bardzo długie eskapady. Na osobę Gabriela nastawało całkiem sporo bogatych ludzi, więc na zostaniu "pogromcą" zyskać mógł sporo. Do uszu Starszyzny dotrą tylko suche fakty. O zawartym układzie nikt nie musi przecież wiedzieć. Łowca zerknął na wyciąganego spod biurka krasnoludzkiego szlachcica. Nie przypatrywał się specjalnie Brandalinowi ani dokumentom, które Gabriel podtykał do podpisania. Nawet jeśli konus wszystko słyszał to nikt nie uwierzy w słowa takiego skurwiela zdolnego bez mrugnięcia okiem potopić niewinnych, aby zatrzymać stanowisko zarządcy. 
  - Myślisz, że durniem jestem? Puszczę cię i dasz nogę.
  Gabriel puścił warkocz Brandalina, chwil parę popatrywał na Triva, ważył w ręce broń. Dość niespodzianie wyciągnął do rozmówcy łuk.
  - Bez niego nigdzie nie pójdę. Jutro w południe pod bramą miasta chce go dostać z powrotem... Na biurku leżą wszystkie potrzebne Ci dokumenty, a Brandalin od teraz jest Twój, zgodnie z umową. 
  Mężczyzna odwrócił się na pięcie i pomknął ku wyrwie w ścianie, którą pewnikiem dostał się do gabinetu. Rozłożył ramiona i bez jakichkolwiek oporów rzucił się z wieży. Triv podbiegł do krawędzi, spojrzał w dół i być może lekko zemdliło go od spoglądania z takiej wysokości.  Równie szalonego człowieka nie spotkał od wieeeelu lat.

  Chyba wszyscy górnicy w Aterii pragnęli głowy Brandalina. Straż musiała ogrodzić kordonem całą drogę, jaką musiał pokonać więzienny powóz od miejsca pojmania szlachcica aż do katowni. Wiele osób trafiło do cel z pobudek czysto wychowawczych - za rzucanie kamieniami i warzywami, jeden gnom usiłował rzucić się pod koła niechlubnej karety byleby dać zbrojnej bandzie czas na sforsowanie drzwiczek. Najciekawszym klientem więzienia okazał się chochlik, który nagle wystrzelił ze studzienki kanałowej i zaczął wyżywać się na głównej osi. 
  Podczas szturmu na zamek Aton pozostał w tyle i, jeżeli wierzyć plotkom, starł się z oddziałem straży miejskiej za broń mając jedynie składaną włócznię. Czy to prawda? A kto by to weryfikował! Faktem było tylko to, że lekko posiwiały wojownik wyglądał, jakby nie raz wywinął orła w cierniowych krzakach. Miał również złamany nadgarstek. Zdziwił się straszliwie, gdy Triv przekazał mu dwa dokumenty - nakaz wypłacenia w złocie pochodzącym ze skarbca Aterii równowartość wydatków poniesionych w trakcie "kampanii", włączając w  to koszty nowego wyposażenia oraz zadośćuczynienie za szkody na zdrowiu, a także oficjalne powiadomienie, że Zakon Białego Kruka przejmuje więźnia imieniem Gabriel. Teraz wystarczyło tylko objechać z tym papierem wszystkich zainteresowanych szlachciców i...
  - Przynajmniej wypłacą Ci chorobowe. - bąknęła Chrysanthe, opierając łeb o ramię Atona, by lepiej widzieć papier.
  - Ojciec, w końcu kupisz sobie nowa koszulę. I portki! Jestem z Ciebie dumny.
  Aton westchnął z boleścią, po raz niezliczony zadając sobie pytanie, które z "dzieci" gorzej wychował. Powrotu do Ordo odmówił z namiastką uprzejmego uśmiechu na twarzy, twierdząc, iż od dawna marzy mu się domek nad morzem lub własny statek, a teraz ma okazję ten sen przekuć w rzeczywistość. Nocna zakręciła się w miejscu i wypruła przez bramę miejską, wyrwawszy przy tym kilka płytek chodnikowych. Przekomarzania młodzieży na temat zbliżającego się zakupu ucichły dość szybko, za to pozostawiły na twarzach wszystkich nieszczęsnych słuchaczy rozbawiony uśmiech. 
  - Zostaw to, bo jeszcze zepsujesz. - Arsi przekrzywiła kształtną głowę. Na tej misji ona zyskała najmniej i ta...bezczynność odcisnęła duże piętno na jej humorze. Sceptycznym wzrokiem śledziła wyczyny swego Jeźdźca, bowiem Triv stękał i prychał podczas prób naciągnięcia łuku Gabriela. Był imponujący, w tej kwestii nie było miejsca na sprzeczki, ale i chyba złośliwy o ile można tak powiedzieć o przedmiocie. Już podczas podnoszenia do wystrzału broń drżała, zaś próby naciągania zaczynały i kończyły się mniej więcej w tym samym etapie.
  - Nie wątp... we mnie... - sapnął Łowca. Oparł nogę na majdanie, chwycił cięciwę oburącz i wyprężył się, niczym kot pod płotem. Ramiona łuku ugięły się niechętnie, a cała konstrukcja wpadła w drgawki równie silne, co te towarzyszące szokom anafilaktycznym. Cięciwa nagle wysunęła się z palców Triva i wróciła do pozycji startowej, boleśnie ocierając się o nogę pół-anioła. Wściekły cisnął łuk na bruk i zaczął rozcierać obolały goleń. - Zaraza by to!
  - Dobrze Ci tak! Mówiłam "zostaw"? I skończ błaznować, Gabriel leci.
  - Leci? Ze smokiem?
  - Nie, bez smoka. Sam zobacz. 
  - On nie ma skrzydeł...! - warknął i podniósł dłoń do oczu, popatrując tam, gdzie Arsi skierowała swój łeb. Wytrzeszczył oczy. Gabriel rzeczywiście leciał, na lekko zgiętych, skórzastych skrzydłach  miękko szybował nad główną aleją. Przecież wczoraj ich nie miał! Co się tu wyprawia!
  Bezbronny łucznik wylądował z wyraźną wprawą, bez jakiegokolwiek powitania wyciągnął rękę po swoją własność, ale Triv szybko schował łuk za siebie. Gabriel zmrużył podejrzliwie przerażające ślepia.
  - Mieliśmy umowę... 
  - No i jesteś. Broń też dostaniesz z powrotem, ale dopiero w siedzibie Zakonu.
  - Przyszedłem dobrowolnie, jeszcze bohatera z Ciebie zrobiłem. To mało, żeby zaskarbić sobie odrobinę zaufania?
  - Najpierw dorabiasz sobie cycki, teraz skrzydła. Jak ci ufać, do cholery! Gdzie masz smoka?
  - Później przyjdzie.
  - Świetnie... - burknął Triv, resztkami dobrej woli trzymając nerwy na wodzy. Wygrzebawszy z sakw przy siodle Kougara kawałek liny, związał Gabrielowi nadgarstki.
  - Złość piękności szkodzi, jak to się mówi. - zamruczał, gdy zakończył podziwianie podwójnego supła.
  - Jemu nic nie pomoże. - roześmiała się Zmiennołuska, do której Triv przywiązał więźnia. Bawiła ją ta sprzeczka. Może towarzystwo łucznika nie będzie znowu takie złe...?

  Gdy tylko przekroczyli próg zamku, Gabriel nie czekał, aż Triv łaskawie pozbawi go pęt. Wygiął dłoń w geście podobnym do tego, kiedy bezdomni żerbają o ochłapy. Ze specyficznym, niby to krystalicznym chrzęstem cząstki niewidoczne nawet dla oka zbijały się ze sobą w lśniące delikatnym lazurem fragmenty. Te z kolei wirowały zawrotnie, aż dopasowywały się na tyle, by scalić i z błyskiem zmienić w dłuższą niż normalnie strzałę, czarną i z gwieździstym grotem o ząbkowanych krawędziach. Mężczyzna bez zwłoki zaczął przecinać więzy i już po chwili linka pacnęła głucho na posadzkę, a "upuszczona" strzała rozprysła się na tysiące drobin i zniknęła bez śladu. Rozcierając nadgarstki i nieśpiesznym krokiem zmierzając na środek sali wejściowej, obracał się dookoła. Piękne było to miejsce. Obszerne, stare, aż mityczne. Drobne pajęcze pęknięcia na freskach zdobiących sufit były nie zawadą, a w pewnym sensie ozdobą. Tylko te puste przestrzenie, jak bardzo stara idea, która kiedyś powstała i ktoś ją porzucił, miało być złote miasto, a wyszła zwykła wioska.
  Na dźwięk powitalnych słów w języku, który Gabrielowi był obcy, odwrócił się szybko i popatrzył nieprzychylnie, czyli w zasadzie odruchowo. Jakaś kobieta na schodach zatrzymała się w pół kroku, oboje mierzyli się wzrokiem. Lubił takie "potyczki". Splótł ramiona na piersi w dość aroganckim geście, w krnąbrnym uśmieszku szczerzył podwójne kły. 
  - Nie bardzo wiem, czy się kłaniać, czy też czuć obrażony, zważywszy na to, że gościa raczej wita się w języku, który rozumie...
  Zaciął się. Mrowiący mózg rezonans przetoczył się po jego czaszce i z każdą chwilą narastał. Rytmicznie, jakby kroki. Gabriel uniósł trzęsące się ręce i przycisnął je do uszu. Znacznie pochylony szczękał zębami, czuł jak występujące krople potu spływają mu po czole i po nosie. Szarpnął się nieznacznie. Choć oczy miał szeroko otwarte, widok podłogi pokrył się z migawkami. Korytarz o obsydianowych ścianach i odgłos sapania. Przejmujące boleścią szepty o bezradności. Błagania, by ktoś wytrzymał. Przysięgi o niepoddawaniu się. Przytłoczony tym wszystkim wygiął się do tyłu i zaczął wrzeszczeć. Nikt nie wiedział dlaczego...

 Ból głowy stał się nie do zniesienia. Almariel przycisnęła czoło do drżących, zimnych dłoni. Każdy szelest niósł ze sobą falę cierpienia, i choć za Mulkhera była gotowa oddać życie, teraz jego ciężkie kroki w jej oczach uchodziły za kataklizm. Doprowadzona na skraj wytrzymałości rzuciła olbrzymowi mało życzliwe spojrzenie, a przecież to nie jego wina, że natura tak mu pobłogosławiła. Wieść o powrocie Triva  przyjęła z nikłą namiastką radości, znacznie przygaszoną cierpieniem. Musiała opuścić swój cichutki gabinet i przedzierać się na drugi koniec zamku. Bogowie nie znają litości. Czując szorstki dotyk smoczego nosa na ramieniu uśmiechnęła się nieznacznie. Nie ważne jak bardzo byłby niezgrabny, nigdy nie opuści jej w potrzebie.
  Na początku czuła się tak, jakby stała obok dzwonu. Nie zdawała sobie sprawy, że dziwne zjawiska paranormalne, które miały od jakiegoś czasu miejsce,  gdy miała migreny, nasiliły się. Mulkher uniósł pancerny łeb i czujnym wzrokiem wpatrywał się w odległy koniec korytarza. Aż tutaj niosło się echo czyjegoś krzyku, lecz to był męski głos. Czyżby Triv? Nie... Almariel trwała w dziwnym odurzeniu, zaistniały rezonans otumanił jej zmysły, lecz nie przyprawiał o ból. Był inny, nieco nawet kuszący, jak mantra... która zaczęła wywlekać z najdalszych zakątków pamięci dawno zapomniane dzieje. Prośby? Obietnice? Uczucie potężnego wysiłku? Kiedy to było...?
  Stanąwszy na szczycie schodów, mocno oparta o łapę Mulkhera, popatrzyła nieprzytomnym wzrokiem po sali wejściowej. Rwące uszy wrzaski wywabiły z łóżek tę niewielką grupkę Jeźdźców, którzy zamieszkiwali twierdzę. Ktoś przekomarzał się, ktoś strzelał pytaniami, ale wszyscy patrzyli na prowodyra. Nieznajomy mężczyzna nieznacznie zataczał się po ciasnym okręgu. Być może wyczuł jej obecność, a może był to ślepy los. Ich spojrzenia skrzyżowały się - ona nieobecna, on obłąkaniec. W nieodgadniony sposób wydali się sobie znajomi, lecz to był tylko i wyłącznie ich słodki sekret. 
  Wtem mężczyzna, jakby na moment odzyskał mowę. Sztywno zaczął krążyć i powtarzać maniakalnie, niby do siebie, a jednak z pewną dozą wyrzutów.
  - Ona! Byłaś tam, prosiłaś, ja słyszałem, byłem ciekaw, podszedłem, słyszałem, patrzyłem, byłem ciekaw po co to, starałaś się, posłuchałem, podarowałem co chciała, ale ona nie odeszła jak powinna, wciąż prosiła, niechcący albo chcący pociągnęła mnie za sobą. Ludzie zapomnieli! Jestem choć nie powinienem, nie chcę tu być, nienawidzę tego miejsca, to nie moje miejsce, ludzie nie...
  Nagle jakby mu oddechu zabrakło, jakby potok słów go wykończył. Z pełnego wigoru osobnika drastycznie przeobraził się w skorupę bez ikry. Zakołysał się na piętach i zwalił ciężko na podłogę. Wraz z chwilą, gdy uderzył szczęką o posadzkę, ustało zagadkowe wibrowanie powietrza i szaleńcze drżenie łuku na ramieniu Triva. Hipnotyzujący rezonans urwał się raptownie, przez co brutalnie przywrócona do rzeczywistości Almariel zachwiała się znacznie.
  Gabriel był większą zagadką, niż się zdawało...



(Dziękuję wybranym autorom za współpracę. Niektóre części tekstu zostały wyróżnione celowo, aby wyjaśnić pewne nieścisłości związane z pobytem i przyszłością postaci Atona oraz Chrysanthe.)

Para, której rozwód się marzył...

  Dedrickowi w życiu nie udawało się nic. Jego gospodarstwo nie prosperowało kwitnąco, żony pięknej nie miał, dochował się trzech córek i żadnego syna, który by ojcowiznę odziedziczył. Nawet rybactwo mu nie szło. Dość mizernej budowy, podstarzały wąsacz w połatanym odzieniu westchnął ciężko i jeszcze raz sprawdził węzły przy zacumowanej łódce. Drapał się po czole w zadumie, kiedy zaintrygował go miarowy chlupot znacznie różniący się od tych słyszanych na co dzień. Niezbyt bystro popatrzył się na taflę jeziora. Coś sunęło pod powierzchnią, woda załamywała się, jak pod dziobem fregaty. Dedrick cofał się, z krzykiem rzucił do ucieczki, gdy zrozumiał, iż stworzenie wcale nie zamierza zwalniać. Padł na brzuch i zakrył głowę ramionami. Istota wyrwała z jeziora, jakby odbijała się od skały, a nie grząskiego dna. Wieśniak otworzył nieśmiało oko i popatrzył na potwora. Był wielki, zielonkawy i skrzył się magicznie nawet w tych skromnych promieniach słońca. Smok, i to jaki! Że też Dedricowi los nie zesłał takiego gada, tylko teściową...
  Salę wejściową siedziby Białego Kruka wypełnił dźwięk przypominający grę tysięcy maleńkich dzwoneczków. Ta subtelna symfonia łączyła się z miarowym dudnieniem kroków i towarzyszyła każdemu ruchowi stworzenia, o którym dzisiaj snuło się legendy. Nie pozostając niezauważonym, obcy smok przystanął na chwilę, wypuścił głośno powietrze przez nos i skręcił w jeden z korytarzy. Kilku śmielszych służących wychynęło zza schodów i pomknęło rozpuszczać plotki o zjawieniu się smoka, który samym istnieniem urzeczywistniał marzenia niejednego bogacza...
  Głowa Gabriela kiwała się bezwiednie na boki przy każdym stąpnięciu gada. Mężczyzna stęknął z boleścią i powoli otworzył oczy. Półprzytomnie rozejrzał się dookoła, lecz w obszernym pomieszczeniu nie było nic wartego dłuższej uwagi. Chciał poruszyć ramieniem, jednak coś go zatrzymało. Potrząsnął głową, popatrzył na podłogę. Lewitował wewnątrz bariery o lekko czerwonawym odcieniu. Mądrzy ludzie, zdolni ludzie, chociaż nie wiedział, czym zapracował na takie uwięzienie? 
  - Nie za wygodnie ci?!
  Wziął szybki wdech i podniósł wzrok na smocze oblicze zasnute niczym innym, jak złością. Smoczyła parsknęła mieniącą się parą, po czym uderzyła łapą w podłogę w sposób identyczny, kiedy człowiek pragnie rozgnieść karalucha. Nie więcej niż metr od bariery z posadzki wystrzelił wielobarwny kolec, który rósł z każdą chwilą. Magiczna ściana rozprysła się na kawałeczki pod naporem kryształu, ale szpikulec nie zatrzymał się. Uderzył Gabriela w pierś i pchnął go dalej, dopóki nie przygwoździł do ściany. Mężczyzna machinalnie chwycił twór, ze zduszonym jękiem próbując wyswobodzić się z pułapki uniemożliwiającej mu pełen oddech. Szarpał się, kopał, uderzał w kolec, który cofnął się nie pod wpływem wysiłku, a słów reprymendy, jakie usłyszała smoczyca od właścicieli zamku.
  - Jeszcze pożałujesz, że go bronisz. - syknęła jadowicie nawet nie zaszczycając "wychowawcy" wzrokiem.
  Zjechawszy po ścianie, Gabriel pacnął głucho na podłogę i zaniósł chrapliwym kaszlem. Machnął ręką w stronę smoczycy.
  - Słodka jak zawsze. - skomentował dość kpiąco, po czym podniósł się z klęczek. Odchrząknął teatralnie. - Oto Belatica, przyjemna, niczym kiścień w tyłku.
  - Zamknij się, Quentin! Już sama twoja osoba oznacza problemy, słów nam nie potrzeba! - bestia pochyliła łeb i zawarczała gardłowo. Gdyby wzrok mógł zabijać, Gabriel zmarłby BARDZO tragicznie.





(orenmiller.deviantart.com)
Imię: Quentin
Nazwisko: Lebron
Przydomek: Gabriel, tak ochrzciło go pospólstwo ze względu na dobre uczynki. Na cześć anioła stróża, o ironio...
Wiek: -
Płeć: Mężczyzna
Rasa: -
Wygląd: Wcale nie taka z niego kruszynka, chociaż olbrzym też żaden. Zajmuje się, czym zajmuje, więc muskulaturę ma nienaganną. Długie czarno-brązowe włosy zawsze związuje w koński ogon oraz kilka warkoczyków. Mało jest osób, które są w stanie znieść ciężkie spojrzenie jego oczu w kolorze magenta. Odznacza się dość specyficznym sposobem ubierania, ponieważ nie nosi koszul, a samą skórzaną, aż grubą od ilości kieszeni kamizelę z kołnierzem, rękawice bez palców oraz brązowe spodnie spięte na udach paskami. Nosi także sznurowane aż do kolan buty z grubą podeszwą, bardziej przystosowane do kopania po twarzy niż skradanek. Wisienką na torcie dziwności, a także elementem, przez który ludzie często gadają, iż Gabriel próbuje udawać kobietę, jest skórzana "płachta" przymocowana do spodni przy pomocy pasa, długa do połowy łydki. Mężczyzna posiada parę dużych, błoniastych skrzydeł. Jego prawe ramię w całości pokryte jest wytatuowanymi symbolami w niewielkim stopniu wkradającymi się na pierś. Ponadto rzadko widuje się Gabriela bez papierosa w zębach bądź zatkniętego za ucho przyozdobione kolczykiem w kształcie krzyżyka.
Charakter: Gabriel to osoba bardzo skomplikowana. Sprawia wrażenie obojętnego, niewiedzącego czego chce od życia; pędu ku władzy nie czuje, a na ciężar mieszka uwagi specjalnej też nie zwraca. Z drugiej strony jego zachowanie świadczy o dobrym sercu, a nawet skłonności do poświęceń... oraz brak zahamowań, bo bluźni, pali, rozbija się po gospodach, a towarzystwu "miłych pań" nie odmówi (to ostatnie tłumaczy "silną potrzebą przebywania z ludźmi"). Co ciekawe, nie lęka się mrocznego półświatka za to sama myśl o zanurzeniu się w głębokiej wodzie go paraliżuje. "Nie cierpię na syndrom kopniętego szczeniaka" - zwykł zrzędzić, gdy ktoś próbuje okazać mu nieco uprzejmości, co poczytuje sobie za litość. Jest to tym dziwniejsze, zważywszy na jego dziwaczną tendencję do opiekowania się pokonanymi wrogami. Pociąga go nauka, szczególnie alchemia. Jest BARDZO elastyczny moralnie.
Umiejętności:  Antytalent magiczny, chociaż potrafi zmaterializować sobie strzały; świetnie radzi sobie w walce wręcz bądź przy pomocy łuku; zna się na alchemii, ze szczególnym wskazaniem na trutki, odtrutki i materiały wybuchowe; może nie wygląda, ale lubi dobrze zjeść, a że w większości gospód podaje się bezkształtną górę żarcia, sam nauczył się całkiem nie najgorzej gotować; ma bardzo wytrzymałą skórę co może być efektem połączenia z pancernym smokiem.
Broń: Ea - broń chyba bardziej charakterystyczna, niż sam właściciel. Łuk ten jest dłuższy i cięższy niż normalni "pobratymcy", więc posiada proporcjonalnie większy zasięg. Górne ramię łuku ozdobione jest rzeźbą w kształcie smoczych skrzydeł, dolne owiniętym ogonem, a rozdziawiony pysk wypluwa pociski. Siła, jaką trzeba włożyć w napięcie łuku sprawia, że po zwolnieniu cięciwa huczy nieznośnie. Gabriel ma pewność, iż Ea jest w jakiś sposób zaklęty, ponieważ gryfy oraz koniuszki rzeźbień pulsują niebieskawym światłem, mimo że broń sama w sobie jest czarna; luminescencja ma miejsce za każdym razem, gdy łuk jest gotowy do wystrzału. Na domiar złego im dłużej Ea pozostaje napięty, tym częściej grot strzały lśni i pocisk nagrzewa się, a broń drży - po piątym rozbłysku, kiedy strzała dosłownie ocieka świetlistą substancją, Gabriel nie jest w stanie utrzymać cięciwy. 
Poza Eą, Quentin używa drobnych noży do rzucania oraz całej gamy maleńkich buteleczek poukrywanych gdzie się da, z czego każda zawiera substancję o określonym działaniu: począwszy od trutek i wybuchów, a skończywszy na takich, które po rozbiciu naczynia wytwarzają dym. 
Historia: -
Hierarchia: Skrytobójca


(blacktalons.deviantart.com)
Imię: Belatica
Wiek: 308 lat
Płeć: Samica
Rasa: Smok Kryształowy/Lustrochlast, w zależności od regionu. 
Wygląd: Jest duża, lecz nie tytaniczna. Przez całą długość ciała ciągną się trzy krezy, choć jedynie środkowa sięga aż do ogona, pozostałe nikną tuż przy zadzie. Z bioder smoczycy wyrastają swego rodzaju "skórzaste" wachlarze. Jednakże srogo myli się ten, kto zakłada, że te nie do końca błoniaste twory są delikatne. Szorstkie są, elastyczności za grosz. Jedynie skrzydła jakoś gną się na wietrze. Cielsko w całości pokrywają odporne na ścieranie łuski odbijające światło niczym szmaragdy, chociaż dla bezpieczeństwa, by nie ściągać na siebie uwagi chciwych łowców i innych nieszczęść, pokryte są ciemnym nalotem. Ten twardy, mineralny pancerz czyni ze smoczycy gada o przystosowaniu bardziej obronnym. Powinna być biała, lecz nabrała zielonkawej barwy ze względu na środowisko, w którym żyje.
Charakter: Bywa impulsywna oraz nie lubi mówić o sobie. Przez swój niedostępny charakter ma bardzo niewielu przyjaciół, w zasadzie to żadnego. Z kolei przez pustelniczy tryb życia, jaki prowadzi jej rasa, nie została nauczona zachowań społecznych. Jej stosunek do Quentina jest dość zastanawiający - smoczyca odnosi się do mężczyzny z agresją należną zwierzęciu zagnanemu w ślepy zaułek, jakby odczuwała coś na kształt obawy. Do samego związku z Gabrielem się nie przyznaje, gdyż obojgu on bardzo doskwiera - jest to prawdopodobnie jedyna kwestia, w której się zgadzają. Poza tym ich relacje ograniczają się do niezbędnego minimum, a nawet podczas krótkich spotkań od parki wieje chłodem, innością i platonicznością.
Umiejętności: Walczy głównie wręcz; niekiedy stosuje zdolność specjalną;  smoczyca może żyć zarówno w głębinach jak i na lądzie.
Zdolność specjalna: Sala Luster - w istocie są to dziesiątki mniejszych i większych kryształowych kłów wystrzeliwujących z danej powierzchni.
Historia: Nie ma do opowiedzenia żadnej pasjonującej historii. Większość swego życia spędziła z dala od ludzkich siedzib, śniąc na dnie jeziora lub rozpamiętując, że przyszłość jej rasy stoi pod znakiem zapytania. Niegdyś chętnie polowano na jej ziomków dla drogocennych łusek, kochanych przez damy i pożądanych przez zapalczywych mężów, którzy pragnęli urosnąć do rangi bogów w oczach dziewek. Dlatego dzisiaj prawdziwie kryształowych smoków już nie ma, dumnych, przepięknych kolosów o półprzezroczystych łuskach, mieniących się w świetle tysiącami barw. Ocalałe sztuki skryły się we wszelkich skrajnych środowiskach, od wulkanicznych pustkowi z piekła rodem po najgłębsze odmęty wód, tym samym upodabniając barwy łusek do innych miejscowych smoczych gatunków.
Hierarchia: Wojownik