[Jeźdźcy i smoki! Przyznaję się bez bicia - pisanie tej misji szło mi jak krew z nosa. To czuć jak się czyta. Jest mnóstwo błędów, nieścisłości, przydługawych opisów i mało akcji. Przepraszam za to, ale mimo licznych prób poprawiania... "miało być złote miasto, a wyszła zwykła wioska" - cytując Quentina :) Aha, no i w tej notce używałam zamiennie określenia nimfy i driady, a skapnęłam się, że to robię dopiero po połowie historii, to nie zmieniałam już... Przed czytaniem zalecam przypomnienie bądź zapoznanie się z I częścią notki, którą - o zgrozo - opublikowałam już dość dawno...
Nieznane konstelacje - cz. I
...ze wstępem do karty postaci Malgrana i Eldara:
Malgran i Eldar
...oraz z treścią misji:
Misja
Mimo wszystko życzę miłej lektury :) Jest sporo niewiadomych, ale cierpliwości, ta misja to dopiero wstęp do dłuższej historii...]
Mały przewodnik
poprowadził ich w to samo miejsce, z którego zostali zmuszeni zawrócić.
Almariel rozejrzała się wokół. Strzał już nie było, ale i nikt nie wyszedł im
na spotkanie. Ptak odleciał w stronę koron drzew, znikając im z oczu. Mulkher
zawarczał gardłowo, złapał zębami dużą drzazgę, która wbiła mu się w łapę i ją
wyciągnął. Jeźdźczyni pospieszyła mu z pomocą i poczęła oczyszczać mu bok.
- „Lepiej dla nimf, by się zdecydowały. Nie będę znowu tu
się pchał, bo zamienię się w drzewca.” - zaburczał, puszczając z nozdrzy siwą
salwę dymu. Demonica wpierw zmierzyła smoka zdziwionym spojrzeniem, po czym
pokręciła głową z przekąsem, wyrzuciwszy w trawę garść drzewnych szpil.
- Skoro przeprawa przez las była dla Ciebie takim problemem,
smoku, jak poradzisz sobie z zadaniem, które na was czeka…?
Nieznajomy głos
uprzedził odpowiedź Almariel. Srebrne ślepia z trudem wyłowiły zarys smukłej
sylwetki wśród drzew. Driada miała długie włosy w odcieniu mysiego blondu i
brązowe, nieufne oczy. Jej twarz i ciało zdobiły pasiaste, ciemnozielone wzory
dla kamuflażu, ubrana była w roślinną odzież, podobną do tej, którą nosiła
Sir’ca.
- Chodźcie za mną. O ile to nie za trudne - kobieta
prychnęła, po czym obróciła się na pięcie i ruszyła znaną tylko sobie ścieżką.
Ciałem Czarnego
wstrząsnęło basowe warknięcie. Wraz z Almariel pospiesznie podążyli za driadą,
w obawie przed straceniem jej z oczu.
- ’ „Chyba nas nie lubią, co?” ’ - ponury komentarz
zabrzmiał łagodnie w umyśle niebieskookiej.
- ’ Może nie lubią drzewców. ’
- ‘ „Ammalvi,
wyostrzył Ci się język…” ‘
- ‘ Ćśś, szybciej, bo ją zgubimy… ‘
Nieznajoma kluczyła
wśród gęstwin ze sprawnością lisicy, często w ostatniej chwili zmieniając
kierunek. Narzuciła szybkie tempo, przez co Almariel miała trudności z
nadążeniem za nią, nie wspominając już o Mulkherze. Smok był wyraźnie zniecierpliwiony, bowiem
rzucał drapiącym go gałęziom gniewne spojrzenia i powarkiwał, gdy zostawał
zmuszony do taranowania roślinności swoim topornym cielskiem. W chwilach złości
jego ślepia rozpalały się żółtym blaskiem niczym zbudzona gwiazda, a pysk
rozwierał się co i rusz, ukazując imponujący wachlarz kłów. Widok wielkiej,
czarnej, rozeźlonej bestii przedzierającej się przez królestwo drzew z rosnącą
zaciętością, napawał pierwotnym strachem przed największym drapieżcą. Demonica
trzymała się rosłego cienia towarzysza, przemykając między wszelkimi
przeszkodami, jakoby odruchowo uchylając się od drzazg odłupywanych przez
cielsko gada. Ów działanie mamiło wzrok wszelkich obserwatorów, upodobniając
kobietę do nierzeczywistego ducha, przywołanego ciekawością nieznajomym
hałasem.
W końcu dzikie
gęstwiny poczęły się przerzedzać, a las z każdym krokiem stawał się bardziej
przyjazny. W miejscu, w którym się znaleźli, nie istniała późna, zimna jesień.
Dywany krótkiej, zielonej trawy widocznie wyznaczały ścieżki, a po bokach, na
niewielkich polankach, bezwstydnie wdzięczyły się kolorowe kwiaty. Drzewa były
wysokie i zdrowe, ich rozległe korony przysłaniały szare niebo. Almariel
zerknęła ku górze. Chyba zaczęło padać, bo na liściach osadziły się krople,
choć żadna z nich nie skapnęła im na głowy. Smok sapnął z wyraźną ulgą, gdy
stanął na miękkiej trawie.
Te nimfy i driady, które ośmieliły się
opuścić swe bezpieczne schronienia wśród koron, rzucały im nieufne spojrzenia.
Nie byli tu mile widziani. Wzbudzali strach. W końcu i przewodniczka ich
opuściła, przed odejściem wskazawszy bez słowa na dwie postaci rysujące się w
oddali. Stały przy wielce imponującym drzewie, wiekowym dębie, którego korzenie
w jednym miejscu splatały się w wysokie siedzisko, przy ciemnej dziupli
umiejscowionej nieco z boku. Kiedy zbliżyli się, ujrzeli wysoką, białowłosą
kobietę, której głowę zdobiła korona stworzona z cieniutkich gałązek,
splecionych w misterny sposób, tu i ówdzie kwitnących drobnym, białym kwieciem.
Towarzyszyła jej o głowę niższa siostra, o włosach koloru złota, ubrana w
lekką, skórzaną zbroję, uzbrojona w łuk. Rozmawiały o czymś, prawdopodobnie się
spierały, bo choć mówiły w nieznanym języku, podniesione głosy i gestykulacja
mówiły same za siebie. Gdy zauważyły gości, umilkły natychmiast. Strażniczka
zasłoniła swoją panią i zgromiła przybyłych nieprzyjaznym spojrzeniem.
- Nie powinno was tu być. Śmierć idzie krok za wami, czuję
ją w waszych cieniach...
- Reiza! - wysoka nimfa zawołała ostro, przywołując swoją
towarzyszkę do porządku - Odejdź, już.
Złotowłosa nie
odważyła się powiedzieć ani słowa więcej, jedynie odwróciła się do swojej pani,
ukłoniła z szacunkiem i podążyła w swoją stronę.
Królowa spojrzała
na nich intensywnym, niebieskim spojrzeniem, zdającym się przewiercać ich na
wskroś; jej twarz była nieodgadniona, niczym zaklęta. Miała elegancki, lekki
chód, poły srebrzystej sukni ciągnęły się za nią, w towarzystwie cichego
szelestu.
- Wysłannicy Ordo Corvus Albus, smoczego Zakonu, strażnika
naszych królestw... - jej głos brzmiał donośnie i silnie wśród drzew; na jego
dźwięk cała kraina ucichła - Witam was. Jestem Elsphea, Pani Rzeki, opiekuję
się tą ziemią - to powiedziawszy, z gracją uchyliła głowy. Almariel i Mulkher
odwzajemnili gest.
- Czcigodna Elspheo. Moje imię brzmi Almariel, a to jest
Mulkher. Przybyliśmy w odpowiedzi na list, które wysłała nimfa zwana Iriną.
- Almariel i Mulkher... - białowłosa usiadła na tronie, nie
spuszczając z gości swojego przenikliwego, chłodnego spojrzenia - Demonica z
Cer'thanmor i Czarny Smok Puszczy Yan'krel. Pogromcy Was'ilna, wilczego demona.
Ci, co powstali z Zaświatów. Pierwsi Nekromanci - zmrużyła powieki, a demonica
poczuła, jak magia muska jej skronie. Nie oponowała. - W tej dolinie krążą o
was legendy. Władacie upiorną mocą, której nie akceptujemy - zamrugała i
pochyliła się. Zastygła na chwilę w milczeniu, po czym ponownie odezwała się, o
wiele ciszej, niemalże szeptem - A jednak macie czyste serca.
- "By przełamać ciemność, wpierw należy ją poznać.” -
odpowiedział jej smok, a echo jego basowego głosu rozniosło się wyraźnym
drżeniem w przestrzeni. Demonica kiwnęła głową, bacznie obserwując królową.
Pani Rzeki chwilę
milczała, po czym wykonała dłonią oszczędny gest. Wtem zza drzewa wyłoniła się
sylwetka kolejnej nieznajomej driady.
- Wybaczcie nam... wahania... Po incydencie z nasionami
Levoi musiałyśmy podwoić straż. Tak przeraziliście Reizę, że nie chciała was
wpuścić do naszej doliny. Spotka ją za to odpowiednia kara. Tymczasem
przedstawiam wam Irinę, naszą strażniczkę skarbów. To ona zadba o wasze wygody i
zapewni spokój podczas pracy. Akure, Almariel i Mulkherze. Powodzenia.
Młoda strażniczka
poprowadziła ich w stronę jednej z okolicznych polan. Co i rusz oglądała się za
siebie, a w jej miodowych oczach grzmiała ta sama niepewność, którą zdążyli
widzieć u jej sióstr. Aż podskoczyła na dźwięk syczącego dźwięku, który wydobył
się z nozdrzy czarnego smoka w towarzystwie siwych smużek dymu.
- Nie obawiaj się nas, proszę - odezwała się Almariel i
uśmiechnęła lekko do nimfy - Niech nie zwodzi Cię wzrok. Kryje się w nas coś
zgoła innego, niż sugeruje ta surowa powłoka.
Irina wpierw się
zawahała, ale po chwili odetchnęła krótko i położyła dłoń na mostku.
- Przepraszam. Ja... Słyszałam wiele historii o Ordo Corvus
Albus, a zwłaszcza o Aerlin, leśnej nimfie dosiadającej szmaragdowego smoka
Jivrega... Pisząc list do Zakonu, miałam cichą nadzieję, że to oni przybędą z
pomocą, że wreszcie ich poznam... Na święte duchy, co ja wygaduję! Oczywiście
cieszę się na wasze przybycie, nie myślcie, że nie! O was też dużo słyszałam...
Tylko, że... trochę inne rzeczy... Na boginię! - załamała ręce, uświadomiwszy
sobie, że z każdym zdaniem pogrąża się coraz bardziej, na szczęście cichy
śmiech Almariel wybawił ją z opresji.
- "Aerlin i Jivreg to nasi najserdeczniejsi przyjaciele
od wieków. Nie byliby takowymi, gdybyśmy nie podążali tę samą ścieżką" -
smok pochylił łeb i mrugnął do młodej dziewczyny.
- Jeśli tylko będziesz chciała i otrzymasz zgodę od swojej
królowej, będziesz mogła odwiedzić nasz zamek i ich poznać.
- Och, nie śmiałabym o to prosić! - zawołała Irina i
uśmiechnęła się szeroko, wyraźnie ośmielona zachowaniem swoich gości -
Dziękuję! Moje siostry zzielenieją z zazdrości, jak to usłyszą. Ach i pierwsze,
co muszę zrobić, jak je spotkam, to zdementować te głupie i przerażające
plotki, jakie krążą na wasz temat. Jak można pleść takie obrzydliwe bzdury o
ożywianiu trupów, kiedy w ogóle nie zna się osób, których dotyczą?
Mulkher ukradkiem
spojrzał na Almariel, która zacisnęła zęby, by powstrzymać śmiech.
- "Opowiedz nam o kradzieży."
Nimfa
westchnęła i wyraźnie posmutniała. Podrapała się po przedramieniu i nie patrząc
się na rozmówców poczęła snuć swą opowieść, do złudzenia przypominając przy tym
dziecko, które właśnie przyznaje się mamie do wszystkich psot, jakich dopuściła
się pewnego dnia.
- To po prostu tragedia, nie mam pojęcia ani jak to się
mogło stać, ani kto mógł się pokusić na nasze nasiona... Chyba nie muszę wam
tłumaczyć, jakie szkody może wyrządzić tak silna ingrediencja w niepowołanych
rękach - założyła ręce za sobą na krzyżu i poczęła chodzić w tę i we w tę,
próbując poskładać w logiczną całość wszelkie poszlaki, jakie zdołała
zebrać - Musicie wiedzieć, że dostęp do
naszych skarbów mam tylko ja i nasza królowa. Znajdują się one w sekretnym
miejscu, wewnątrz naszych granic. Jestem główną strażniczką naszych
kosztowności od dość niedawna, wcześniej tę rolę sprawowała Kilesis. Niech
bogini prowadzi ją przez bezkresne łąki... - milczała przez chwilę - Moje
siostry wiedzą, że ja nie ukradłam nasion, choć niektóre z nich były bardzo
podejrzliwe i wymagały szczegółowych wyjaśnień - zwłaszcza te należące do
straży granic. Nie złoszczę się, noszą na barkach ciężki obowiązek zapewnienia
nam bezpieczeństwa. Czuły się współwinne, nic dziwnego, że tak ostro zareagowały...
Tak jak Reiza na was...
- Żadna z was nie podejrzewała królowej?
- Nie - Irina pokręciła energicznie zarówno głową, jak i
rękami, po czym rozejrzała się wokół, jakby bała się, że ktoś mógł ów pytanie
usłyszeć - Nasza Pani miała pełne prawo do nasion jako prawowita władczyni
Doliny. Mogłaby po prostu je wziąć, za dnia, a żadna z nas nie pytałaby o
powód. Po co miałaby je zabierać ukradkiem? Chyba nie sądzicie, że dosięgło jej
zepsucie?! - ostatnie przypuszczenie wypowiedziała szeptem, po czym zakryła
sobie usta, jakby sama przerażona tym, co właśnie powiedziała.
- "Spokojnie, Irino. Na razie chcemy poznać wszystkie
informacje, które mogą nam pomóc."
- Dobrze. Po prostu... Po tym wypadku w dolinie jest
strasznie... nerwowo - ściszyła głos i nachyliła się w stronę Almariel - Pani
jest zaniepokojona. Siostry szepcą. Poróżniłyśmy się. Nie ufamy sobie tak, jak
kiedyś.
- Opowiesz nam, jak się to dokładnie stało?
- Tak, choć nie ma dużo do opowiadania. Jak co ranka
wybrałam się na oględziny skarbów, a nasion już nie było, tak jak i szkatułki,
w której ją przechowywałyśmy. Ktoś wiedział, gdzie nasiona są i jak się do nich
dostać. I ten ktoś znał się na magii, bo złamał pieczęcie ochronne. Zeszłego
dnia, wieczorem, nasiona jeszcze były na swoim miejscu...
- Żadnych śladów?
- Pani wysłała parę tropicielek, by zbadały teren. Miały
zawiązane oczy w trakcie drogi do naszej skarbnicy, a ja nie wychwyciłam nic
szczególnego. Jedynym tropem w okolicy skarbca był ślad buta albo... stopy.
Siostry bardzo się o to sprzeczały i nie mogły dojść do porozumienia.
Najdziwniejsze jest to, że znalazły tylko jeden odcisk. Tak jakby ktoś spadł z
nieba i to na jedną nogę, a potem się... rozpłynął.
Almariel wypuściła
ze świstem powietrze i spojrzała na smoka, który z wyraźnym skupieniem
wymalowanym na pysku kontemplował we wnętrzach własnego umysłu.
- "Mówiłaś, że przejęłaś obowiązki poprzedniej
strażniczki imieniem... Kilesis?" - Irina pokiwała głową, a smok dał znak,
by nimfa podjęła ten temat.
- Kilesis zmarła dwie wiosny temu. Żyła już wiele lat,
pamiętała dawne dzieje naszej rodziny, o których lubiła opowiadać młodym
dzierlatkom. Była życzliwą i miłą kobietą, choć smutną. Podobno kiedyś miała
córkę, która uciekła z doliny zanim ta zdążyła zobaczyć dwunastą sobótkę. Nigdy
jej nie odnaleziono...
- Czy moglibyśmy wyruszyć, by obejrzeć waszą skarbnicę?
Irina poruszyła się
niespokojnie, cmoknęła z niewyraźną miną.
- Musielibyście mieć zgodę naszej Pani.
Elsphea słuchała
cichego tonu postaci, skrytej w cieniu rzucanym przez wiekowy dąb. Westchnęła i
schowała twarz w dłoniach, siadając na siedzisku stworzonym z pozornie
przypadkowej plątaniny korzeni. Pochyliła się i oparła łokcie o kolana, a
kwiecista korona zsunęła się jej lekko na czoło. Zastygła w tej pozie,
zgarbiona, przytłoczona niewidocznym ciężarem. W niczym nie przypominała
dumnej, wyniosłej władczyni tych ziem, którą widzieli zaledwie kilka godzin
temu. Kiedy pojawili się przed nią, tajemnicza postać umilkła, lustrując ich
dziwnym, złocistym spojrzeniem. Almariel zerknęła w jej stronę.
- Almariel, Mulkherze. – Pani Rzeki podniosła na nich wzrok,
a oczy miała puste, wyblakłe, niemalże białe. Nieludzkie. – Czemu zawdzięczam
waszą wizytę? Proszę krótko i zwięźle, jeśli łaska, ja też mam swoje obowiązki.
Irina szturchnęła
lekko demonicę, kiedy milczenie przedłużało się. Skrzydlata drgnęła.
- Racz nam wybaczyć najście, Elspheo. Przyszliśmy Cię prosić
o zgodę na oględziny skarbca.
Białowłosa
wyprostowała się, przekrzywiła nieco głowę, by móc spojrzeć na kobietę skąpaną
w cieniu. Lecz nie padło ani jedno słowo.
- Powiedz mi, Almariel, jak daleko zaszłoby królestwo,
którego król otwierałby każdemu obcemu drzwi do swojego bogactwa? To, co ludzie
mówią to jedno, a co robią – drugie.
- „Jeśli w nas wątpisz, dlaczego zezwoliłaś Irinie wysłać do
nas posłańca?”
- Niegrzecznie jest odpowiadać pytaniem na pytanie, smoku.
Ale dobrze, powiem Ci. To nie ja byłam pomysłodawczynią tego posunięcia, ale
dałam Irinie wolną rękę. Powiedziałam jej, żeby zrobiła to, co uważa za
słuszne. Niestety, zaczynam żałować swojej decyzji. Nie sądziłam, że nasza
strażniczka ma problem z prawidłową oceną sytuacji.
- Moja pani, ja… - Irina postąpiła krok naprzód, ale urwała
w pół zdania, gdy jak grom spadło na nią spojrzenie królowej.
- Czy daliśmy Ci powód, byś w nas wątpiła, pani? – zapytała
demonica, mrużąc oczy.
Zawisło nad nimi
podrygujące z napięcia milczenie, lecz nim zdążyła paść odpowiedź, spojrzenie
Pani Rzeki poczęło mętnieć, rozpływać się, a jej napięte jak struna ciało rozluźniać. Tajemnicza postać wystąpiła
z cienia i w jednym skoku znalazła się przy białowłosej. Zdawało się, że była
driadą, ale ciemnozielony odcień jej skóry siał wątpliwości. Objęła władczynię
ramieniem i pobieżnie oceniwszy jej stan, rzekła cicho.
- Odejdźcie.
Irina poprowadziła
ich na skraj jednej z wielu kwiecistych polanek, zamkniętych od świata
zewnętrznego rozległymi koronami drzew. Było tu przyjemnie ciepło, choć
zmierzchało, a okolicę oświetlały zaklęcia w postaci lewitujących tu i ówdzie,
emanujących słabym, żółtym blaskiem kul. Kobieta przyniosła wiklinowy koszyk
oraz gliniany dzban z wodą.
- Ojej, Mulkherze, nie wiem, czym mam Cię uraczyć. Może
spróbujesz tego? – wyciągnęła z koszyka średniej wielkości miskę, w której
znajdowała się jakiegoś rodzaju potrawka. – To są korzonki alamea w lekko
ostrym sosie. My nie jemy mięsa… - opuściła głowę, jakby czuła się winna za to,
że nie przygotowała się odpowiednio na przybycie gości z Ordo Corvus Albus.
Gad obdarzył ją
dobrodusznym uśmiechem i jednym kłapnięciem paszczy opróżnił zawartość naczynia. Driada otworzyła
ze zdziwieniem buzię.
- Ja… chyba za mało przyniosłam…
- „Dziękuję, Irino, że pomyślałaś o mnie. Ale nie martw się,
nie potrzebuję więcej. Najadłem się do syta w Zakonie przed podróżą.”
Strażniczka jakby z
ociąganiem kiwnęła głową i dała znak Almariel, by się częstowała. W koszyku
znajdowały się przede wszystkim różne rodzaje owoców i orzechów, dodatkowo dwie
porcje warzywnych straw. Jedli chwilę w ciszy. Kiedy Almariel spróbowała nieznanego
jej gatunku orzecha, wzięła ich całą garść i wyciągnęła rękę w kierunku smoka.
- Taki Ci będzie smakował – mruknęła, a czarna bestia
schyliła łeb i wyjadła podane smakołyki z ręki. Kiedy się posilili, driada
pokręciła głową, smutna, zrezygnowana.
- Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale… jestem
rozczarowana zachowaniem naszej Pani. Cóż takiego zrobiłam, by mnie karać
upokorzeniem? Co teraz? Wezwałam was na pomoc tylko po to, by was z powrotem
odprawić? Przecież nikt od królowej nie
wymagał, byście poznali ścieżkę. Zawiązałybyśmy wam oczy, tak jak uprzednio
tropicielkom… Czy królowa… chciała ze mnie zadrwić? Pozwoliła mi wysłać list,
wiedząc od początku, że i tak nie pozwoli na śledztwo? Co tu się dzieje?!
- Spokojnie, Irino. Bardzo dobrze zrobiłaś. Zrobimy
wszystko, co w naszej mocy, by wyjaśnić tę sprawę, niezależnie od tego, czy
Elsphea będzie nam przychylna, czy nie. Nie zrozum mnie źle, ostatnią rzeczą,
jaką chcielibyśmy zrobić, to was poróżnić. Ale sama przyznasz, że ta sprawa…
jest podejrzana. Musimy ustalić, czy coś wam nie zagraża. I nie tylko wam.
Przez dłuższą chwilę
w oczach driady było wyraźnie widać strach. Przerażała ją perspektywa
sprzeciwienia się królowej i wizja konsekwencji, jakie mogą ją z tego powodu
dosięgnąć. Wieczne wygnanie, hańba, może coś jeszcze gorszego… Cóż ona mogła wiedzieć o zewnętrznym świecie,
kiedy całe życie spędziła tu, wśród drzew? Jednak wiedziała, czuła w głębi
duszy, że tę sprawę należało wyjaśnić, doprowadzić do końca. W końcu przełknęła głośno ślinę i
kiwnęła potakująco głową. Tymczasem Almariel komunikowała się ze smokiem bez
słów, zamknięta w okowach połączonych ze sobą umysłów. Wiedzieli niebezpiecznie mało, lecz doznali
znaków, zbyt niepokojących, by można je było zignorować.
-„Kim była ta kobieta, która towarzyszyła Elsphei?” –
zapytał smok, przerywając zastygłe między nimi milczenie.
- To Themis – driada chwilę zastanawiała się, zanim
zdecydowała się powiedzieć coś więcej – Ona… nie urodziła się tutaj, w Dolinie.
Strażniczki granic znalazły ją samą, w lesie, jak była jeszcze dzieckiem. Mogła
mieć co najwyżej pięć lat. Była brzydka, brudna, ranna… Zielona. – ostatnie
określenie wypowiedziała szeptem – Strażniczki nie wiedziały, co robić. Gdyby
była… normalnym… dzieckiem, przyjęłybyśmy ją bez chwili wahania, ale w tym
wypadku… Jedna chciała ją zostawić na pastwę losu, druga zabić, obawiając się,
że jest czarcim bękartem, trzecia przygarnąć. Nie mogły osądzić same, więc
zabrały dziewczynkę przed oblicze królowej. Pani, choć niechętnie, zgodziła się
ją przyjąć. Kilesis ją przekonała. Zarzekła się, że zaopiekuje się małą jak
rodzoną córką, że pani nie pożałuje swojej decyzji. Całą swą gorycz po stracie
swojej poprzedniej podopiecznej przekuła w miłość do Themis… Ale to nie
wszystko. Szybko okazało się, że dziewczynka ma specjalne zdolności. Z wiekiem
przybywało ich coraz więcej. Zaczęła widzieć duchy zmarłych. Doznawała wizji.
Wieszczyła, niepokojąco trafnie. To sprawiło, że szybko zbliżyła się do
królowej, stała się jej prawą ręką, doradczynią. Jak się domyślacie, nie
wszystkim się to podobało. Ale najgorsza była jej ostatnia z przepowiedni –
urwała, kręcąc głową. – Choć nie sądzę, by było to na tyle ważne, by wam
zawracać głowę…
- Mów dalej. Co to za przepowiednia?
Irina rozejrzała
się, chwilę nasłuchiwała. Zastygła na moment w wyczekującej pozie, po czym
nachyliła się konspiracyjnie.
- Nie powinnam wam tego mówić – jej głos był niewiele
głośniejszy od szeptu – Themis miała wizję końca świata. Przyznam, że nie
pamiętam dokładnie słów, jakich użyła, ale było coś o… najeźdźcach… energii
życia… cyklu zagłady… Co najdziwniejsze
w całej tej historii, to reakcja pani Elsphei. Ona nigdy nie lekceważyła jej
wizji, zawsze słuchała z uwagą tego, co Themis chciała jej przekazać . Tym
razem było inaczej. Ona ją… zignorowała.
Z tego co wiem, wieszczka kilka razy próbowała z nią o tym porozmawiać, ale na
próżno. Podobno nawet się o to pokłóciły.
Kiedy Irina
zakończyła swoją opowieść, Almariel wstała i rozprostowała skrzydła.
- Zaprowadzisz nas do skarbca?
- Dobrze – driada odpowiedziała po chwili wahania, po czym
również wstała z klęczek – ale obawiam się, że Mulkher nie da rady się z nami
przeprawić. Droga jest ciasna, kręta, a my musimy iść bezszelestnie – to
powiedziawszy, spojrzała z powątpiewaniem na buty Almariel, pełne metalowych,
hałasujących sprzączek.
- Zaufaj mi, Irino. – mruknęła demonica w odpowiedzi na jej
spojrzenie i bez słowa przyjęła od driady kawałek materiału, po czym zawiązała
sobie nim oczy. Smok kiwnął łbem, zgadzając się z postawionymi warunkami.
- „Zostanę, będę czuwał.”
- Irino, użyję teraz zaklęcia dematerializacji. Nie obawiaj
się, pozostanę widoczna, choć nie tak wyraźnie, jak widzisz mnie teraz.
Sprawię, że nie będzie mnie słychać. Nie obawiaj się, wyczuwam Cię, nie
potrzebuję widzieć. Podążę za Tobą jak cień - skrupulatnie poinformowała ją o
swoich zamiarach, a kiedy otrzymała potwierdzenie, że kobieta wszystko
zrozumiała, powietrze zadrżało.
Droga zdawała się
ciągnąć bez końca; często zmieniały kierunek, kluczyły pomiędzy drzewami.
Almariel przez jakiś czas słyszała szmer
strumyka, szelest wśród zarośli, tłumiony tętent kopyt rozdzierający mech.
Potem wszystko ucichło, a powietrze, wcześniej rześkie i chłodne, stężało i
wypełniło się zaduchem. Zastrzygła rysimi uszami, gdy wychwyciła dźwięczny
odgłos spadających kropel. Jaskinia? Znowu chłód.
- Almariel?
- Tak?
- Tam ktoś jest.
Głuchy szept
wystarczył; demonica usłuchała instynktu, powietrze zawibrowało ponownie.
Wkroczyła w cień, scaliła się z nim w jedność, a po chwili poczuła przedziwną
aurę. Była jasna, acz pulsowała nieznaną mocą, czymś trudnym do zdefiniowania.
- Ty! Mów! Gdzie ona jest, gdzie ona jest?!
Opętańczy wrzask
rozdarł ciszę nocy, aura poczęła się zbliżać w szybkich skokach. Czarna opaska,
którą Almariel miała przewiązane oczy, sfrunęła na wstędze wiatru na leśne
poszycie.
Napastnik,
majaczący w ciemnościach niczym obłok białej mgły, niczym duch, dopadł do
driady, złapał brutalnie za ubranie i uniósł lekko w górę. Irina zawołała
wysoko w przerażeniu.
- Ta druga! Szłaś tu z tą drugą! Gdzie ona jest?! -
wrzeszczał jej prosto w twarz. Demonica pozostała w ukryciu, omiotła
atakującego pospiesznym wzrokiem. Był to mężczyzna, ubrany w prosto krojone, białe szaty, od stóp do
głów zakrywające jego ciało, prócz oczu, złowrogo spoglądających zza wyciętego
w materiale, prostokątnego paska - Ta z Zakonu! To oni zabili Drasę! To oni
zabili mi Drasę! - opętańczy wrzask w przerażający sposób łamał się z każdym
wypowiedzianym przez napastnika słowem, wściekłość mieszała się z rozpaczą -
Zapłacą mi za to! Zapłacą!!!
Mężczyzna czekał
jeszcze chwilę, trzymając w morderczym uścisku szamoczącą się driadę. Po chwili
wrzasnął ze złością i cisnął nią w rosnące obok, kolczaste zarośla. Było już za
późno, gdy zobaczył, jak powietrze przed nim zmarszczyło się i ukazało cienistą
postać.
Oberwał z bardzo
bliska czarnym ładunkiem rozgałęzionej błyskawicy, która odrzuciła go do tyłu.
Wstał szybko, za szybko i sięgnął do pasa. Nie widziała, co zeń wyjął, nie było
czasu. Rzuciła się w bok na ziemię, w ostatniej chwili umykając przed dwoma
pociskami, zakończonymi ostro gwiazdkami, gwiżdżącymi cienko w locie. Przed
trzecią nie zdążyła, zawołała krótko. Podniosła rękę, krzyknęła zaklęcie, nad
nią i leżącą obok driadą zarysowała się mglista kopuła. Napastnik dopadł doń i
począł uderzać. Almariel przez chwilę nie mogła oderwać wzroku. Mężczyzna, w
nieopanowanym szale, tłukł barierę gołymi pięściami, tak szybko, że nie można
było dojrzeć, kiedy kończy się jeden atak, a zaczyna drugi. Stęknęła głucho,
przelała więcej energii w osłonę, drugą ręką wyszarpnęła z okolic prawego
obojczyka gwiazdkę. Poczuła ciepłą krew, którą powoli nasiąkało ubranie.
- "Almariel!
Ammalvi!" - Mulkher zagrzmiał w jej umyśle, jednocześnie wzmacniając
ją swoją magią.
- Poradzę sobie!
Zostań! Nie możemy narazić Iriny!
Smok warknął w
bezsilności, walcząc między palącym pragnieniem dołączenia do swojej jeźdźczyni
w boju, a rozsądkiem nakazującym zostać. Wtem w krainie nimf nastało
poruszenie; z koron wielkich drzew spłoszyło się ptactwo, gdy powietrze
przeszył opętańczy wrzask.
- "Elsphea?"
Demonica dopadła do
Iriny i potrząsnęła nią lekko. Wiedziała, że bariera zaraz ustąpi, pulsowała,
wystarczyło jeszcze parę szaleńczych ciosów. Driada ocknęła się i zarzęziła,
chwilę błądziła wzrokiem na boki, próbując uświadomić sobie, co się dzieje.
Wtem zagwizdała przeraźliwie na palcach i zawołała parę słów w swoim ojczystym
języku. Bariera pękła jak bańka mydlana, z czystym, krystalicznym dźwiękiem.
Biały wojownik uśmiechnął się paskudnie, gdy prężył się do skoku.
Almariel przerwała
w połowie wykrzykiwania formuły zaklęcia, gdy ziemia zadrżała od potężnego
tętentu. Z gromkim rykiem, ze wschodu na napastnika zaszarżował wielki jeleń.
Najechał nań i stratował, rozległ się makabryczny odgłos miażdżonych kości.
Mężczyzna zawył opętańczo. Rogacz zaryczał ponownie i wystawił do przodu
imponujące poroża, szykując się do kolejnego ataku. Jednak na znak demonicy,
Irina zerwała się i podbiegła do zwierzęcia. Powiedziała parę słów i poklepała
go uspokajająco. Jeleń usłuchał.
Smok już parę razy
próbował zatrzymać którąś z pędzących na złamanie karku strażniczek, na próżno.
Biegły w stronę największego pośród dębów, z którego korzeni upleciony został
tron. W końcu warknął rozeźlony, postąpił parę kroków i zagrodził jednej z
kobiet drogę. Ta nie zdążyła wyhamować, wpadła wprost na gada i odbiła się od
niego jak od piłki i wylądowała tyłkiem na trawie.
- Postradałeś zmysły, gadzie?!
- "Powiedz mi, co się dzieje! Nalegam." - warknął,
puścił salwę dymu, zniżył ku niej łeb, by mogła w pełnej krasie zobaczyć żółte
tęczówki, przecięte pionowym palikiem źrenicy.
Kobieta wyraźnie
straciła ochotę do waśni, lecz po chwili zawołała z przestrachem.
- Nasza Pani! Coś się stało naszej pani!
- "Prowadź!"
Błękitnooka podeszła do wijącego się z bólu
wojownika. Tu i ówdzie jego dotychczas nieskazitelnie białą szatę plamiły
czerwone kleksy krwi. Driada obserwowała scenę z boku, objęła za szyję
wielkiego rogacza. Trzęsła się ze strachu.
- To chyba Twoje - zawołała donośnie Almariel, próbując
przebić się przez jęczenia stratowanego i rzuciła obok niego zakrwawioną
gwiazdkę. - Kim jesteś? Czego ode mnie chcesz?
Mlecznobiałe
spojrzenie spoczęło nań. Prócz cierpienia, grzmiała w nim nienawiść, rozpacz.
- Zabiliście... zabiliście mi Drasę!
- Kim jest Drasa? - śmiech, paskudny śmiech, a potem żałosny
jęk.
- Zemszczę się, rozumiesz?! Zemszczę... - głos stracił na
sile, wyprężone ciało rozluźniło się, głowa opadła bezwiednie na bok.
Demonica uklękła
przy nim. Wiedziała, że żył, czuła jego słabą, acz wyraźną aurę, mimo to
sprawdziła tętno. Zastrzygła uszami, gdy dosłyszała klaśnięcie. Potem drugie.
Jedno za drugim. Brawa.
- No no, skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie jestem pod
wrażeniem.
Miękki, kobiecy głos
rozpłynął się w przestrzeni swym dźwięcznym, aksamitnym, wręcz miłym tonem.
Kobiety rozejrzały się; dopiero po chwili w mroku nocy zajaśniał wybuch
płomienia pochodni, który opromienił blaskiem postać.
Była wysoka, ubrana
we fiolety. Długa, satynowa suknia spływała jej aż do kostek, ramiona skryła
pod półprzezroczystą, purpurową woalką. Takiej też barwy były jej oczy, które
patrzyły z zagadkowym pobłażaniem. Kasztanowe włosy spływały jej falistymi
kaskadami na plecy, okalały młodą, gładką buzię, o bardzo jasnej, nienaturalnie bladej
cerze. Na szyi wdzięczył się naszyjnik z pereł.
Niespiesznie
stawiała kroki, które skierowała w stronę leżącego na wznak mężczyzny. Almariel
była pewna, że gdy nieznajoma spojrzała na niego, w jej oczach zalśniła
pogarda.
- ...to te jego słabostki go zgubiły. Nie może wyjść z
żałoby po futrzaku... Też mi coś. Kiedyś, to był z niego wojownik... Wtedy
byście sobie z nim nie dały rady... Oj,
Somchai, a mówiłam, żebyś siedział cicho w krzakach. O, przepraszam,
niegrzecznie z mojej strony, że się nie przedstawiłam. Zwą mnie Dalia - dygnęła
dworsko, opuszkami dłoni wolnej ręki chwytając rąbka sukni i rozkładając
szerzej materiał - Irina, nowa strażniczka skarbów królestwa Elsphei... i
Almariel, przywódczyni Zakonu Białych Kruków, jak mniemam? A gdzie zgubiłaś
smoka?
- Musisz wybaczyć mi gruboskórność, Dalio, ale nie będę
brała udziału w Twojej grze.
- Szkoda. Słyszałam, że lubisz grać w szachy...
- Kim jesteś? - ton demonicy zmroził Irinie krew w żyłach.
Był głośny i zimny, jak rozkaz ścięcia głowy. Na Dalii jednak zdawał się on nie
wywrzeć takiego wrażenia.
- Kim chcę! - zawołała i zakręciła się wokół własnej osi,
płomień pochodni, którą trzymała w dłoni, pozostawił po sobie w powietrzu
jasnopomarańczową smugę - Raz służącą, raz... królową. Królową Doliny na
przykład. Tak, tak, o tym nie pomyślałaś podczas tego swojego śledztwa od
siedmiu boleści. Nie pomyślałaś o wyższej sile.
- O wyższej, nie. Kontrolowanie czyjegoś umysłu to brudna i
godna pożałowania sztuczka.
- Czyżby? Patrz, taka żałosna sztuczka, a ile potrafiła
narobić zamieszania! - Dalia zachichotała wesoło, po czym odchrząknęła i
spojrzała twardo na demonicę. W jednej chwili spłynął jej beztroski uśmiech z
ust, a w purpurowych oczach zajaśniało coś niebezpiecznego - To i tak nie ma najmniejszego znaczenia.
Nasion nie dostaniecie z powrotem. Służą teraz do wyższych celów. Ostrzegam
Cię, demonico z Cer'thanmor. Już drugi raz Twój Zakon wchodzi nam w drogę.
Trzecim razem nasze spotkanie nie będzie już tak miłe.
- Nie wiem, o czym mówisz, Dalio znikąd. Nie spotkałam was
wcześniej.
- Ty, nie - zaśmiała się głośno - To smutne, że tak mało
wiesz o swoich poddanych. Popytaj się ich, może się czegoś dowiesz.
Dalia machnęła
ręką, powietrze po jej prawej poczęło marszczyć się i wybrzuszać, by po chwili
ukazać owal wielkości drzwi emanujący mdłym, mlecznym światłem. Drugi gest, biały wojownik
wzniósł się w powietrze na wstędze niewidocznej siły i powoli popłynął w stronę
portalu.
- Almariel. Jestem Dalia z Królestwa Gwiazd. Zapamiętaj to.
Na polance przed
największym drzewem w dolinie zebrały się chyba wszystkie mieszkanki
niedostępnej krainy. Panował harmider i rozgardiasz, wśród których ginęły
sporadyczne komendy wydawane przez Reizę, dowódczynię straży. Gdy do
zbiegowiska dołączył smok, wszystko wokół ucichło. Tłum kobiet rozstąpił się,
by umożliwić przejście czarnołuskiemu gadowi. Mulkher zniżył łeb. Kobiety
zajmujące się Elspheą, wśród których była między innymi Themis i Reiza, również
cofnęły się o krok.
Pani Rzeki leżała
półprzytomna na plecionce z miękkiej trawy. Zdaje się, że trawiła ją gorączka,
oczy miała podkrążone, na czoło wstąpiły kropelki potu. Była wyczerpana, a mimo
to nadal olśniewała swoją niezwykłą, acz surową
urodą.
- Nie wiem co się stało... - zaczęła cicho Themis, pociągając
nosem. Jej szklane oczy zdradzały fakt, że płakała - Rozmawiałyśmy, całkiem
normalnie, kiedy wrzasnęła... tak okropnie wrzasnęła... i zemdlała. Czy ona...
czy ona jest chora?
Mulkher nie
potrafił odpowiedzieć, choć na skraju jaźni majaczyło mu rozwiązanie, które
spływało nań z umysłu Almariel.
- Kim jesteś? - dobiegł go cichy, łagodny ton królowej.
- "Jestem Mulkher, pani. Przybyłem z Zakonu Białych
Kruków, by pomóc Tobie i Twoim siostrom."
- Pomóc? Coś nam zagraża?
- "Teraz już nie." - uspokoił ją smok, próbując
brzmieć przekonywująco. Sam nie był pewien, czy jego odpowiedź była prawdą -
"Proszę się nie martwić i odpoczywać. Jest pani w dobrych rękach." -
spojrzał na Themis, która miała nie mniej zadziwiony wzrok od swoich
towarzyszek - "Dajcie jej odpocząć. Wkrótce... wkrótce wszystko będzie
jasne."
Czarny cofnął się i
podążył na skraj polany, odprowadziło go wiele spojrzeń. Usiadł, począł
wypatrywać. Wiedział, że Almariel już się zbliża. Nie musiał czekać długo;
wkrótce ukazały się jego oczom, ranne, zmęczone, zaniepokojone. Smok uśmiechnął
się do nich lekko, choć był to uśmiech pełen goryczy.
- "Czy Ty zawsze musisz się narażać, kiedy mnie nie ma
w pobliżu?" - zapytał smok, zniżając pancerny łeb. Almariel podeszła do niego i objęła,
pogładziła z czułością twardy nos.
- Widocznie takie jest moje przeznaczenie. A Twoje, to
martwić się o mnie.
Po chwili wszyscy
zasiedli na miękkiej trawie, demonica przyjęła od Iriny łagodnie pachnący liść,
który driada nakazała przyłożyć do rany.
- Irino, świetnie się spisałaś tam, podczas walki. Gdyby nie
Twoja szybka reakcja i Twój towarzysz, mogło być z nami różnie.
- Na święte duchy, nie bluźnij. Drzemka w krzakach to mało
imponujący wyczyn... Wszystko dzięki Xarowi. Dostanie dziś cały kosz jabłek -
uśmiechnęła się słabo, zmęczona, wydłubując ze skóry kolce, które wbiły jej się
po spotkaniu z cierniami - Almariel? Ty to wszystko, co tu się stało...
Rozumiesz? - demonica nie mogła stwierdzić dokładnie, czy w głosie Iriny
brzmiało niedowierzanie, czy też nadzieja, że uzyska odpowiedzi na trapiące ją
pytania.
- Rozumiem.
- To powiesz mi, czy ja dobrze zrozumiałam?
- Powiem.
- Dobrze. W takim razie, ta kobieta... Ta z lasu... Dalia?
Opętała nam Panią?
- Na to wygląda. I obawiam się, że zrobiła to już jakiś czas
temu, zdążyła narobić sporo kłopotów. Nie mam też pewności, czy jej ofiarą nie
padły inne driady.
- To okropne! To ona wykradła nam nasiona, prawda? Wysłużyła
się rekami Pani?
- Niestety na to wygląda.
- Po co im nasze nasiona? Dlaczego to zrobili?! Kim w ogóle
są ci ludzie?!
- Niestety, Irino, na te pytania nie znam odpowiedzi. Ale
masz moje słowo, że będę jej szukać. Na te i inne, które mnie męczą...
Zapadło między nimi
krótkie milczenie. Przerwała ją Almariel.
- Irino, musisz wszystko dokładnie opowiedzieć, zarówno
Elshpei jak i swoim siostrom. Zrób to dopiero wtedy, gdy królowa będzie w pełni
sił. Musicie być czujne. Przygotujcie się. Obawiam się, że sprawa nie kończy
się tu i teraz. Spokojnie, pamiętam o swojej obietnicy, będziesz mogła
odwiedzić Zakon. Jak tylko opadnie kurz ostatnich wydarzeń... Przykro mi, że
nie zdołaliśmy odzyskać waszych nasion.
Driada delikatnie
położyła rękę na ramieniu Almariel i uśmiechnęła się ładnie, wesoło.
- Almariel, razem z Mulkherem uwolniliście naszą panią spod
kontroli tej wiedźmy! Ale heca. Z wami przeżyłam teraz więcej, niż w calutkim
moim życiu, jeśli by razem zebrać. A nasiona to i tak teraz wasz problem,
prawda? Jeśli Dalia je zabrała, a wy będziecie ją ścigać... Ajaj, za dużo gadam.
Wesoły śmiech całej
trójki przetoczył się dźwięcznym echem po polance; gdy przebrzmiał, usłyszeli
szelest. Ten przeobraził się w ciche, ledwo słyszalne kroki, choć wyraźnie
sztywne, nierytmiczne. Z mdłego światła lewitującej żółtej kuli wyłoniła się
Themis; a wzrok miała bezdenny, widzący dalej, niż zwykłe oko. Uklękła, złapała
Almariel za rękę. Z jej gardła wydobył się gruby, zwielokrotniony dziwnym echem
głos, który wprawił powietrze w drżenie.
- Pośród odległych,
niedostępnych polan,
kraju mchów
zieleńszych niźli szmaragd,
tam plugastwo
wzejdzie, wespnie się jak bluszcz,
do samego nieba.
Wessie żywe, wessie
martwe,
odda tym, co z nieba
zejdą,
by chmury miast
deszczu
zesłały zniszczenia
ogień.
Szarość nienarodzonego jeszcze dnia poczęła
wpływać niczym mętna mgła do wnętrz zamku. Demonica przetarła zmęczone oczy, po
czym szepnęła parę słów. Na dotychczas pustym pergaminie wiszącym na tablicy
ogłoszeń niewidoczne pióro nakreśliło czarnym atramentem obwieszczenie.
Ordo Corvus Albus,
niniejszym zwołuję zgromadzenie,
które odbędzie się w sali audiencyjnej, gdy słońce zajdzie za górami, w celu
omówienia ważnych dla Zakonu spraw.
Almariel